*+。 CHAPTER 42。+*

- A-aah... - jąknął ledwo żywy Serrano. – Ja pierdole... - klął, łapiąc się przy tym za głowę, a gdy spojrzał na dłoń, dostrzegł krew.

Kula, która go trafiła, tylko musnęła jego głowę, dlatego obecnie widniała tam spora rana rozcięcia, ale nie była śmiertelna. Handlarz cudem przeżył. Gdyby nie fakt, że Sadik Reis otrzymał truciznę, brunet prawdopodobnie by nie przeżył postrzału. Lecz w chwili, gdy nastąpił wystrzał, ręka Ardy bardzo drżała, a sam pocisk nie trafił tam, gdzie żołnierz chciał.

Mężczyzna chwiejnym krokiem wstał na nogi.

- Kurwa... - przeklął w chwili, gdy ponownie stracił równowagę i upadł płakso na ziemię. – Nosz, ja pierdole. – klął, próbując przy tym ponownie wstać.

Krew z rany zalała również część jego twarzy, dochodząc aż do oczu i zaraz za nie. Wyglądało to tak, jakby płakał krwią. Handlarz musiał przetrzeć powieki by móc cokolwiek zobaczyć lecz jego wzrok jeszcze się nie wyostrzył.

- Narin...

To ona była pierwszą osobą o jakiej pomyślał zaraz po przebudzeniu. Zdawał sobie sprawę, że jego ukochana mogła myśleć, że ten nie żyje. Dlatego mężczyzna chciał ją jak najszybciej odnaleźć, lecz najpierw musiał uporać się z własnym problem. Mianowicie, wstaniem na równe nogi.

- Dobra, Mauricio, powoli... - westchnął i złapał się ściany by wstać. – Powolutku. – powtarzał, przenosząc ręce na drugie miejsce i powoli unosząc się na nogi. – Powo... ah, kurwa. – przeklął w chwili, gdy ponownie upadł.

Brunet ciężko westchnął i pokręcił głową z niedowierzania.

- Powoli, pachuco. – powiedział do siebie i ponownie spróbował wstać.

Wreszcie mu się to udało, jednak mężczyzna natrudził się jeszcze z odnalezieniem wyjścia z miejsca, do którego wpadł. Wciąż miał nieco zamazany obraz, a pierwsze światła słońca jakie na niego trafiły, jeszcze bardziej go oślepiły.

- Oh, ja pierdole... - pokręcił głową. – Jednak strzał w głowę może zmienić trochę grawitację. – westchnął. – Dobra, w porząsiu... - powtarzał. – Nazywam się Mauricio Serrano... - tłumaczył sam do siebie. – Jestem słynnym handlarzem. – mówił dumnie. – I jestem na zabój zakochany w mojej chinicie... Narin... Narin Vazquez. – skinął głową. - Żyję la vida loca.

Brunet odetchnął powoli, a zaraz potem usłyszał jakiś dźwięk, zupełnie jakby ktoś się do niego zbliżał.

Wzrok jeszcze go zawodził więc handlarz zdał się na przeczucie i złapał osobę, która się do niego zbliżała.

- Señor, está todo bien? (Czy wszystko dobrze?) – usłyszał młodzieńczy głos. Sądząc po głosie, należał do jakiegoś chłopca. – Señor?

Mauricio zastanowił się przez chwilę po czym położył rękę na ramieniu dziecka.

- Widzisz, bo ja nie widzę najlepiej w tej chwili... Potrzebuję oczu. – powiedział, prowadząc go na ślepo przed siebie. – Dam ci to, w zamian... - urwał w chwili, gdy solidnie uderzył głową w dolną cześć balkonu, który nad nimi się znajdował. – Kurwa... - przeklął łapiąc się za bolące miejsce. – Dopiero co dostałem kulkę w łeb, a teraz jeszcze to...

- Señor? ¿Le puedo ayudar en algo? (Jak mogę pomóc?) – pytał zmartwiony i pomógł Mauricio wstać.

- Najpierw... Oh, czekaj! Ja widzę! – ucieszył się i zbyt szybko wyprostował, bo ponownie uderzył się w to samo miejsce. – Jednak jeszcze nie... Dobrze, chłopcze... Um, chico. Czy nadal jesteśmy w pobliżu tej starej pralni? – zapytał lecz nie otrzymał odpowiedzi. – Wiesz, że nie widzę na ten moment, więc nawet jak kurwa skinąłeś mi głową, to tego nie zobaczę.

- Si, señor. – powiedział po czasie.

- Dobrze... - westchnął handlarz. – Zaprowadzisz mnie do środka?

- Si.

Po krótkiej chwili chłopiec zaprowadził bruneta w odpowiednie miejsce, opisując po drodze wszystko to, co widział. Gdy wspomniał o wybitej szybie i śladach krwi na betonie, Mauricio zaczął się martwić bardziej niż wcześniej.

Gdy chłopiec prowadził go schodami, do środka budynku, brunet powoli zaczął odzyskiwać wzrok, widział już znacznie ostrzej lecz wciąż nieco kręciło mu się w głowie.

Zaraz potem młody chłopak zaprowadził go do miejsca, w którym leżało ciało. Ciało Sadik Reisa.

Widząc martwego, Serrano nie wiedział czy czuł radość, ulgę, a może coś zupełnie innego. Inaczej sobie wyobrażał ten moment.

- ¿Lo conocías, señor ? (Znałeś go?) – spytał chłopiec, zerkając na wyższego towarzysza.

- Znałem. – odparł brunet po czym ciężko westchnął. – Dawne demony przeszłości, chłopcze. – pokręcił głową po czym dokładnie rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym nie było nikogo więcej poza ciałem Ardy. – Gdzie jesteś, chinita? – pytał zmartwionym głosem. – Chico, czy widziałeś w pobliżu kogoś jeszcze? – zapytał na co młodzieniec pokręcił przecząco głową.

Serrano westchnął po czym sięgnął od kieszeni i dał dzieciakowi trochę pieniędzy, jako gest wdzięczności za pomoc.

- Gracias, señor! – ucieszył się.

- Mm... - skinął głową. – Uciekaj stąd, znikaj do domu i najlepiej nie wychodź stamtąd przez resztę dnia. – spojrzał na niższego towarzysza.

- ¿Y estarás bien?, señor? (A czy panu nic nie będzie?)

Brunet uśmiechnął się do niego i poczochrał chłopca po głowie.

- Por supuesto. Después de todo, soy ese comerciante famoso. (Oczywiście, że tak. W końcu jestem tym słynnym handlarzem.)

Chłopiec skinął głową na znak zrozumienia po czym udał się w drogę powrotną do domu.

Mauricio dokładnie sprawdził całe miejsce zdarzenia, a gdy ponownie wyszedł na zewnątrz, coś w oddali przykuło jego uwagę. Mianowicie, usłyszał strzały i dalekie odgłosy walki. Postanowił skierować się w tamtą stronę, wcześniej upewniając się, że posiada jeszcze jeden pistolet zza pasem spodni.

♦•♦•♦

W tym samym czasie, ranna Narin postanowiła schować się przed swoim nowym przeciwnikiem. Przypomniała sobie, że miała mieć dziś wizytę u psychologa więc tam też postanowiła się schować. Poza tym, zawsze przychodziła w umówione miejsca na czas więc teraz też zamierzała być punktualna.

Nie przejmując się tym, że jest cała we krwi, po prostu weszła do lokalu i usiadła na krześle.

Lekarz zaniemówiła na krótką chwilę. Mimo, że zadawała sobie sprawę z tego czym zajmowała się jej pacjentka, obecny stan Vazquez ją zaskoczył.

- Pani Vazquez. – odezwała się psycholog siedząca naprzeciwko zdenerwowanej zabójczyni.

- Nie podoba mi się to. – powiedziała ocierając chusteczką krew z czoła.

- Mówi to pani za każdym razem, gdy się tu spotykamy. – westchnęła kobieta w bieli.

- Nie chciałam tu w ogóle przychodzić. – przerwała jej Narin. – To był jego pomysł. –prychnęła.

- Berni'ego?

- Tylko ja go tak nazywam. – powiedziała czarnowłosa i rzuciła chusteczkę na biurko psychologa.

- Dobrze więc wróćmy do naszego wcześniejszego tematu. – wyprostowała się, położyła dłonie na biurku i spojrzała na poirytowaną pacjentkę. – Mówi pani, że nie zależy pani na ludziach. Że ich pani nie lubi i panią irytują.

- Bo to prawda. – odparła od razu.

- Lecz chyba nie każdy taki jest, prawda?

- Każdy. – powiedziała od razu. – Bez wyjątku.

- Dobrze więc może spytam w inny sposób... - zastanowiła się. – Nie zależy pani... Lecz, gdy rozmawiamy o ludziach, którzy panią otaczają, widzę, że dba pani o kilku z nich. – mówiła spoglądając pacjentce w oczy. – Mam rację, prawda? Choć ciężko jest to pani przyznać... Tak naprawdę zależy pani na ludziach. Może to być niewiele osób, zaledwie garstka, ale... - uśmiechnęła się. – Zależy pani.

Vazquez pokręciła głową i ciężko westchnęła.

- Osoby, na których mi kiedykolwiek zależało zawsze mnie zostawiały. – powiedziała dość chłodnym tonem. – Nie przez wyjazd czy inne pierdoły. – dodała od razu, gdy zobaczyła, że psycholog chce coś powiedzieć. – Oni umierali. Wszyscy. Jedno po drugim. – mówiła twardo patrząc kobiecie w oczy. – Po co ma mi zależeć na kimkolwiek, skoro z czasem oni i tak odchodzą, i dodatkowo pozostawią po sobie bolesne rany. – wzruszyła obojętnie ramionami. – Jeden... - zawahała się na samo wspomnienie o mężczyźnie. – Kiedyś ktoś okazał mi dobroć... Po raz pierwszy od wielu lat... - westchnęła. – Poczułam, że komuś naprawdę na mnie zależy. Że zależy mu na mnie, jako osobie, a nie na moim ciele, które sprzedawali za kupę forsy. – pokręciła głową. – On.. zginął... - spuściła głowę po czym otrząsnęła się i ponownie spojrzała na psycholog. – Niedługo później stało się coś podobnego. Atak. – mówiła. – Niektórzy mnie zdradzili... Niektórych zabiłam sama... A niektórzy zginęli przeze mnie...

- To co pani czuje jest zupełnie normalne. Strata bliskich...

- Dałam się namówić na te głupie wizyty tylko z jednego powodu. – przerwała jej Narin. – Nie ma potrzeby ich kontynuować. Nauczyłam się wyłączać emocje i zdaje się, że to jest jedna z najlepszych umiejętności, jakie nabyłam. – mówiła wstając z krzesła.

Wokół zaczęły rozbrzmiewać hałasy strzałów z broni. Psycholog wystraszyła się i zaczęła rozglądać po pomieszczeniu w panice. Natomiast Narin domyśliła się, że Thiago musiał odnaleźć jej chwilową kryjówkę.

- Ciągle otaczający mnie świst kul przyszedł za mną aż tutaj. – Vazquez uśmiechnęła się przeładowując swoją broń, którą wyjęła zza pasa. Zaśmiała się widząc strach w oczach jej psycholog. – O nie, tak nie wolno. – wskazała na zdezorientowaną kobietę. – Nigdy nie wolno pokazywać, że można cię zranić. – wskazała na nią bronią. – Nie okazuj strachu.

- Co tu się dzieje...? – pytała przerażona.

- Hm? Przecież już na początku przyszłam do pani na wizytę cała we krwi, nie powinno to panią dziwić. – powiedziała i chwilę później rozległ się dźwięk wystrzału, a sekundę potem pani psycholog upadła martwa na ziemię. Miała dziurę w głowie, którą wykonał snajper siedzący na dachu sąsiedniego budynku. Był to Pérez, który chciał trafić w mulatkę lecz ta, widząc wcześniej jego obecność, schowała się za lekarzem, który posłużył jej jako tarcza.

Narin pokręciła tylko głową i ruszyła w stronę wyjścia.

Wycelowała odpowiednio broń i ruszyła pewnym krokiem przed siebie. Sekundę później rozbrzmiała kolejna strzelanina.

Vazquez uciekała przed strzałami, robiąc uniki i chowając się za pierwsze ściany bądź meble, jakie zobaczyła. Thiago nie zwracał uwagi na to, że zabił kilku cywilów. Za wszelką cenę chciał dopaść Narin i tylko to się dla niego liczyło.

Zabójczyni wymieniła swój magazynek po czym ciężko westchnęła i wstała na nogi, chcąc zmienić miejsce kryjówki. Zaraz potem z kimś się zderzyła i odruchowo wymierzyła do niego z pistoletu, będąc w każdej chwili pociągnąć za spust. Lecz powstrzymała swój zamiar, w momencie, gdy rozpoznała osobę stojącą przed nią.

- Mauricio... - szepnęła, czując ulgę.

Handlarz chciał coś powiedzieć lecz, gdy zobaczył, że Thiago ponownie strzela, brunet złapał ukochaną za rękę i poprowadził za ścianę, za którą razem z nią się skrył. Oboje przysiedli na podłodze, czekając aż Pérez zmieni swoją lokalizację. Wiedzieli, że się zbliżał.

Serrano odetchnął z ulgą, w chwili, gdy strzały na chwilę ustały.

- Ty żyjesz. – powiedziała zaskoczona kobieta na co ten od razu się do niej uśmiechnął.

- Stęskniłaś się...? – zapytał i urwał w chwili, gdy ta przysunęła się do niego i delikatnie go przytuliła, zdając sobie sprawę, że mężczyzna jest ranny, a nie chciała sprawić mu tym gestem bólu.

Mauricio nieco to zaskoczyło, ale od razu odwzajemnił uścisk, obejmując ukochaną w talii.

- Myślałam... - szepnęła wciąż w niego wtulona. Jej głos się łamał, a brunet zdawał sobie sprawę z tego, że Narin stara się opanować łzy.

- Wiem, skarbie. – odparł i spojrzał jej w oczy. – Ale już tu jestem. – uśmiechnął się i pogładził jej policzek. – Nigdzie się nie wybieram, chinita. – mówił, wciąż kojąco gładząc jej policzek.

Vazquez odetchnęła z ulgą, a potem spojrzała na ranę znajdującą się na głowie handlarza. Kobieta delikatnie ujęła jego twarz w dłonie.

- To nic. – powiedział. – Będę miał potem seksowną bliznę. Nadal będziesz mnie z tym lubić, prawda? A poza tym, tylko grawitacja mi trochę wariuje. – zaśmiał się. – Czy mamy plan na walkę z tym typem? – zapytał.

Narin cicho westchnęła.

- Mam. – odparła. – Ale idę sama, Mauricio. – dodała, co go zaskoczyło.

- Huh? Jak to sama? – spytał od razu. – Nic z tego, nigdzie nie pójdziesz beze mnie.

Vazquez mimowolnie uśmiechnęła się, słysząc jego zmartwiony głos.

- Gdzie ty, tam i ja. – mówił handlarz. – Nie ma innej opcji... - urwał w chwili, gdy mulatka ponownie ujęła jego twarz w dłonie i jeszcze bardziej się do niego zbliżyła.

- Dziękuję... że zawsze przy mnie jesteś. – uśmiechnęła się smutnie i pogładziła jego policzki. – Zawsze przy mnie byłeś... - przypomniała.

Mauricio dotknął jedną ręką dłoni Narin, która wciąż trzymała jego twarz.

- I zawsze będę. – powiedział ciepłym głosem, spoglądając jej w oczy. – Wiesz dlaczego... - skinął głową, ich twarze dzieliły milimetry. – Może to czas, bym ci to w końcu powiedział na głos...?

- Jeszcze nie. – przerwała mu.

- Jeszcze? – wyróżnił to słowo.

Narin skinęła głową z uśmiechem.

- Mm... jeszcze nie. – powtórzyła. – Wiesz co? – spytała łagodnie. – Pośród wszystkiego zła, jakie mnie otaczało, twoja obecność zawsze była kojąca.

- Ale... gdyby Arcenio nadal żył... - zaczął niepewnie. – Nie powiedziałabyś tych słów do mnie, prawda? Wybrałabyś jego...? – spytał jeszcze bardziej niepewnie.

Jego słowa zaskoczyły zabójczynię.

Mulatka, przez krótką chwilę milczała, potem jednak ponownie na niego spojrzała, będąc pewną swej odpowiedzi.

- Nic się nie dzieje, bez przyczyny. Straciłam Arcenio... ale...

- Ale?

- Ale... - powtórzyła. – Być może tak miało być. – delikatnie odgarnęła kosmyk włosów handlarza z jego czoła. – Trzeba było coś stracić, by coś zyskać... Musiałam stracić go... by móc poznać ciebie. – uśmiechnęła się ciepło do nieco zaskoczonego Serrano. – Chcesz odpowiedzi? – spytała na co ten skinął głową, a ona jeszcze bardziej zbliżyła swoją twarz, do jego. – Wybrałabym ciebie. – szepnęła, będąc pewną, że brunet usłyszy jej słowa. Ich usta dzielił już bardzo krótki dystans. – Dlatego... musisz zostać. Żyć. – dodała, ponownie spoglądając w oczy mężczyzny. – Przepraszam, pachuco. – szepnęła ze łzami w oczach po czym uderzyła go.

Mauricio tracąc przytomność, upadłby na ziemię, lecz Narin go złapała i delikatnie posadziła w bezpiecznym miejscu. Kobieta westchnęła ciężko i otarła łzy z policzków po czym uśmiechnęła się blado na widok nieprzytomnego mężczyzny.

- Jeśli to przeżyję... to jeszcze się spotkamy, handlarzu. – szepnęła. – A jeśli nie... - zawahała się, po czym podeszła bliżej i pogładziła go po policzku. – Twoja miłość sprawiła, że poczułam się coś warta... - szepnęła do nieprzytomnego. – Dziękuję za wszystko... - dodała po czym nachyliła się nad nim i czule pocałowała go w policzek.

Zaraz potem, zabrała jego broń i upewniła się ile nabojów ma w swojej. Sekundę później, ruszyła na kolejną walkę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top