*+。 CHAPTER 32。+*

Po wystrzale nastąpiła głucha cisza.

Zaskoczona Narin patrzyła teraz na Itzel, łapiącą się za krwawiącą ranę. Również w tym samym czasie, Mauricio podbiegł do zabójczyni, położył ręce na jej ramionach i spojrzał na ranną kobietę.

- Itzel... - szepnęła Vazquez z niedowierzaniem.

- Itzel! – zapłakała Candela i złapała ranną w ramiona po czym opadła na kolana i oparła o siebie przyjaciółkę . – Dlaczego?! – krzyczała zapłakana. – Dlaczego to zrobiłaś?! Dlaczego mnie zasłoniłaś?! To była kula przeznaczona dla mnie!

- Zamknij się wreszcie. – jąknęła Martinez i zerknęła na szarowłosą. – Za głośno gadasz. – zaśmiała się cicho po czym spojrzała na Narin. – Nie spodziewałaś się tego, prawda, reinita?

Mulatka przez długi czas milczała, dopiero teraz tupnęła nogą i przeklęła pod nosem.

- Tch. – prychnęła i spojrzała na kobiety. – Dlaczego?! – zawołała załamana. – Nie powinnam wam nigdy pomagać! Nie doszłoby do tego, gdyby nie moje błędne decyzje!

- Powiedz mi, reinita... - szepnęła trzęsąca się z bólu czarnoskóra. – Czy naprawdę tak bardzo żałujesz tych decyzji? – spojrzała na kobietę. – Naprawdę...? Chociaż przez chwilę nie poczułaś radości lub... frajdy z tego, że jesteśmy przy tobie? – uśmiechnęła się blado. – Ja się cieszyłam. – skinęła głową. – Bardzo. – wyszczerzyła ząbki. – Dla mnie byłaś jak światło w tunelu, a nasza głupiutka Candela... - spojrzała na płaczącą szarowłosą. – Zawsze była dla mnie jak młodsza siostra, którą muszę chronić... - uśmiechnęła się do niej i pogładziła jej policzek. – Nie płacz głuptasie, jeszcze nie umieram.

- Itzeeeel! – płakała Castro.

- Już, już... Cichutko. – pogładziła ją po głowie.

Narin spoglądała na nich w milczeniu, starając się opanować własne emocje. Ręka, w której trzymała broń, zaczęła jej się trząść. Mauricio widząc to, delikatnie zjechał dłonią po ramieniu mulatki, sięgając do jej ręki, którą chwilę potem delikatnie chwycił, jednocześnie uspokajając ukochaną. Wciąż za nią stał, a Vazquez zdołała się uspokoić w chwili, gdy poczuła jego obecność.

- To nie powinno się nigdy wydarzyć... - powiedziała zabójczyni łamiącym się głosem. Chwilę potem ponownie spojrzała na kobiety i uniosła pistolet, celując w Candelę.

- Reinita... - szepnęła Itzel.

- Narin. – Mauricio położył rękę na jej ramieniu. – Przemyśl to jeszcze.

- Już to przemyślałam, pachuco. – odparła, przekręcając głowę delikatnie w jego stronę. Chwilę potem, wróciła wzrokiem do pozostałych towarzyszek. – Wynoś się stąd... - szepnęła w stronę Castro. – Wynoś się i nigdy nie wracaj! Nie chcę cię tu więcej widzieć! – wołała.

Szarowłosa wciąż płakała lecz słysząc słowa Narin, ostrożnie pomogła Itzel usiąść, po czym sama powoli wstała na nogi i spojrzała mulatce w oczy.

- H-hermana...

- Nic już nie mów tylko się stąd wynoś! – krzyknęła kobieta. – No już! Wynocha! – machnęła dłonią, w której trzymała broń.

Candela postanowiła jej więcej nie denerwować, dlatego, po raz ostatni spojrzała po wszystkich zebranych, a chwilę potem wybiegła z pomieszczenia. Dopiero, gdy zniknęła, Narin opuściła broń, uraniając łzy, które jeszcze bardziej rozmazały krew, znajdującą się na jej policzkach.

- Está bien ahora, chinita(Już dobrze)... - szepnął do niej Serrano i kojąco gładził ją po głowie. - Está bien... - powtarzał.

Vazquez czuła jak jej emocje wariują. Mimo, że płakała, czuła ogromną wściekłość, ból, a nawet swego rodzaju smutek. Nie wiedziała jak ma się teraz zachować więc po prostu bez słowa wyszła z pomieszczenia, pozostawiając Mauricio i Itzel samych.

Handlarz ukląkł obok rannej i podał jej kolejny materiał by zatamować krwawienie.

- Karetka po ciebie przyjedzie. – powiedział do obserwującej go kobiety. – Nic ci nie będzie. Rana nie jest zła. – również na nią spojrzał. – Wyjdziesz z tego. – skinął głową.

- No, no, handlarzu... - uśmiechnęła się blado. – Czyżbym zobaczyła na twojej twarzy oznaki zmartwienia?

Serrano zaśmiał się cicho.

- Przewidziało ci się, masz po prostu zwidy. – odparł, na co tym razem ona się zaśmiała.

Martinez po chwili spoważniała i skinęła głową w stronę, w którą udała się Narin.

- Pierwszy raz widziałam jej łzy. – powiedziała z nutką zdziwienia po czym spojrzała na kiwającego głową handlarza. – Zgaduję, że ty już widziałeś ją w podobnym stanie...

Brunet cicho westchnął.

- Jest tylko człowiekiem. – powiedział mężczyzna. – Trochę zagubionym człowiekiem.

- Mm... - skinęła głową. – Dobrze, że cię ma. – powiedziała i spojrzała mu w oczy. – Dbaj o nią, dobrze? – mówiła łamiącym się głosem. – Ja chyba muszę się udać na wakacje, trochę odpocząć... - westchnęła lecz od razu tego pożałowała, bo poczuła mocniejszy ból, dochodzący z jej rany.

- Wakacje ci się przydadzą, a odpoczynek może być, byleby nie był wieczny. – pogroził jej palcem i uśmiechnął się po czym wstał na równe nogi i spojrzał na nią ostatni raz. – Trzymaj się, mujer fuerte*.

Itzel skinęła głową i również się uśmiechnęła.

- Ty też, handlarzu.

♦•♦•♦

Candela wbiegła do swojego domu jak burza i prędko zaczęła pakować swoje rzeczy do walizek. Wciąż płakała więc obraz jej widzenia był znacznie bardziej zamazany. Mimo, że starała się zatrzymać swe łzy, nie potrafiła tego zrobić. Czuła strach i ogarniającą ją panikę, nawet sama nie wiedziała dlaczego tak się czuła.

- Candelo? – usłyszała nagle głos za sobą, na co aż podskoczyła ze strachu i spojrzała na mężczyznę stojącego za nią. – Co się stało?

Był to Thiago, który często ją odwiedzał i któremu Castro znalazła nowe miejsce na kryjówkę.

- Thiago... - zapłakana podbiegła do niego i mocno go przytuliła co ten od razu odwzajemnił i zaczął gładzić ją po plecach.

- Kochanie? Co się stało? – pytał łagodnie. – Jesteś cała blada. – ujął jej twarz w dłonie i kazał na siebie spojrzeć. – Spójrz, cały makijaż sobie rozmazałaś przez te łzy... - pokręcił głową z uśmiechem i otarł kciukami jej łzy.

Candela cichutko się zaśmiała lecz po chwili spoważniała, przypominając sobie rozmowę z Vazquez.

- Coś nie tak? – pytał Pérez, gdy zobaczył jej reakcję. – O co chodzi? – zdziwił się, gdy kobieta się od niego odsunęła.

- Rozmawiałam dziś z Narin. – powiedziała po czasie i sama otarła swoje łzy.

- Tak? I o czym sobie rozmawiałyście? – zapytał z uśmiechem.

Castro przez chwilę się wahała lecz wiedziała, że musi poznać prawdę. Chciała się przekonać, czy to, co mówiła jej droga hermana było prawdą.

- Powiedz mi, Thiago... - zaczęła niepewnie i spojrzała mu w oczy. – Czy ty mnie kochasz?

Mężczyzna znacznie zdziwił się, słysząc te słowa. Po chwili zaśmiał się nerwowo i założył ręce na biodra.

- Co to jest w ogóle za pytanie? Oczywiście, że tak. – powiedział, jakby to było oczywiste.

Jego słowa bardzo ucieszyły szarowłosą i kobieta przez krótką chwilę mu uwierzyła. Miała chęć ponownie wpaść w jego ramiona i mocno przytulić. Potem jednak powstrzymała się i zaostrzyła swoje spojrzenie.

- To Narin zabiła kobietę, którą kochałeś, prawda? – spytała, a te słowa jeszcze bardziej go zaskoczyły lecz Thiago starał się ukryć swoją reakcję.

- O czym ty mówisz?

- Ja wiem... - powiedziała Castro. – Narin mi powiedziała...

- Co ci powiedziała? – spytał nieco ostrzej. – Chyba nie uwierzyłaś w jakieś jej chore historie, prawda? – zaśmiał się i spojrzał na nią, a gdy zobaczył jej minę, ponownie spoważniał. – Candela... - podszedł do niej i chciał złapać ją za ręce. – Kotek, no co ty? – dziwił się. – Wierzysz jej, czy mnie?

- Nie wiem komu mam już wierzyć. – zapłakała. – Chce po prostu poznać prawdę! – zawołała. – Powiedz mi, Thiago! Powiedz mi! – wołała, a irytacja Pérez'a wzrastała z każdą kolejną sekundą. Mężczyzna naprawdę nie znosił faktu jak głośno ta kobieta mówiła. – Czy wykorzystałeś mnie tylko po to, by dostać się do Narin?!

Mężczyzna przez chwilę milczał, uważnie przy tym przyglądając się zachowaniu szarowłosej.

- Tak. – powiedział, na co ona zaniemówiła. – Co byś zrobiła, gdybym tak odpowiedział? – zaśmiał się.

Candela zamilkła, a po chwili przyłożyła dłoń do ust i cofnęła się o krok.

- O Boże... - szepnęła i wskazała palcem w jego stronę. – Więc jednak to prawda... - zapłakała. – Narin... Hermana mówiła prawdę! – krzyknęła. – Naprawdę mnie wykorzystałeś! Wcale mnie nie kochasz, nigdy nie kochałeś!

- Oczywiście, że cię kocham, głuptasie! – podszedł do niej i wziął ją za ręce. – Zakochałem się w tobie od pierwszego wejrzenia, jesteś moją miłością... - mówił, kładąc jedną dłoń na jej policzku. – Candelo... - szepnął i zbliżył się do niej. – Jak mogłaś w ogóle pomyśleć, że jest inaczej... Jesteśmy przecież sobie przeznaczeni, zapomniałaś? - spojrzał jej w oczy po czym pokonał dzielące ich milimetry i ją pocałował, a Castro odwzajemniła gest.

W tym samym czasie Thiago sięgnął drugą, wolną ręką, do tyłu swojego pasa i wyciągnął z niego nóż. Chwilę potem powoli i ostrożnie zbliżył ostrze do niczego nieświadomej Candeli. Pérez nie wahał się. Nie przerywając pocałunku, wbił ostrze w serce zaskoczonej kobiety. Dopiero wtedy oboje się od siebie odsunęli.

Zszokowana Castro spojrzała mu w oczy.

- T-ty... - szepnęła patrząc na jego chłodny wyraz twarzy.

- Wybacz, kotku. – pokręcił głową. – To tylko interesy. – wyciągnął ostrze i chwilę potem Candela opadła na ziemię, zakrztuszając się swoją własną krwią. – Skoro Narin zna prawdę, to nie jesteś mi już do niczego potrzebna. – westchnął, wycierając zakrwawiony nóż o ubranie umierającej kobiety. – Więc... - spojrzał na szarowłosą. – To jest pożegnanie. – dodał po czym wstał na równe nogi.

Mężczyzna zgarnął wszystkie potrzebne rzeczy, jakie zdołał znaleźć na temat Narin, w domu Castro i po kilku minutach wyszedł z pomieszczenia, pozostawiając martwe ciało Candeli w kałuży jej własnej krwi.

------------------------------------------------------------

* mujer fuerte – silna kobieta

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top