*+。 CHAPTER 27。+*

Dzień później.

Narin dziś prezentowała się ubrana cała na czarno. Miała na sobie bluzkę, nieco przypominającą gorset, który nie posiadał żadnych ramiączek. Górna część ubrania szeroko odsłaniała ramiona i szyję, zasłaniając tylko piersi i dolną część brzucha. Do tego mulatka założone miała luźne, eleganckie spodnie z posrebrzanym paskiem. Kobieta zarzuciła na plecy cienką kurtkę z cekinami, które połyskiwały w słońcu. Natomiast jej włosy uczesane były u góry głowy w lekkiego, roztrzepanego koka. Vazquez nie zapomniała również o makijażu, który i dziś był w ciemnych kolorach.

Po sprawdzeniu jak się czuł jej opiekun, zabójczyni ruszyła w drogę powrotną, gdy nagle usłyszała jak ktoś ją woła. Był to Billy.

Narin przysiadła więc na ławce, znajdującej się w ogrodzie, przy willi Bernardo, a młody Morales prędko do niej dołączył.

- Byłaś w odwiedziny u mojego wuja? – domyślił się brunet na co ona przytaknęła, lecz jej myśli skupione były na czymś innym, a to nie umknęło uwadze jej towarzysza. – Coś się stało? – spytał z troską więc ta na niego spojrzała i pokręciła przecząco głową.

Czarnowłosa westchnęła.

- Więc? – powiedziała po dłuższej chwili. – Jest już po procesie, co znaczy, że nie muszę cię więcej ochraniać. Moja robota się tu kończy. – zerknęła na chłopaka. – Co zamierzasz? Wracasz do domu? – pytała i po chwili wzruszyła ramionami. – Zresztą, nie ważnie. I tak mnie to jakoś zbytnio nie obchodzi. – wstała na równe nogi. – Wykonałam swoje zlecenie więc nic mnie przy tobie nie trzyma.

- Więc odchodzisz? – spytał z nutką strachu i stanął naprzeciwko niej.

- Wracam do swoich zajęć, mam sporo roboty. – odparła mu. – A ty rób co chcesz. – machnęła od niechcenia ręką.

- Więc jednak ostatecznie mnie chyba nie polubiłaś, co?

Narin wywróciła oczami.

- Nie ważne czy cię lubię, czy nie. – zerknęła na niego przelotnie. – To po prostu biznes, Bill.

Brunet skinął smutnie głową. Miał w głowie pełno pytań i chciał wiele powiedzieć stojącej naprzeciwko niego kobiecie, lecz, gdy przyszło co, do czego, zabrakło mu słów. Mówiąc szczerze, on sam bardzo przyzwyczaił się do jej obecności. Do tego, że go chroniła i praktycznie zawsze przy nim była. Billy nie chciał by to się skończyło, nie chciał by odeszła. Nie chciał również myśleć o tym wszystkim jako o zleceniu, które Vazquez po prostu wykonywała, dla niego, to było zdecydowanie coś więcej.

- Więc... lubisz mnie? – zapytał po dłuższej chwili milczenia. – Czy jednak nie? – niepewnie na nią zerknął i zauważył jej poirytowanie.

- Dlaczego w ogóle o to pytasz?

- Bo... - zawahał się po czym ciężko westchnął. – Bo ja lubię ciebie.

Narin na sekundę zaniemówiła, gdy to usłyszała i uważnie lustrowała młodego bruneta.

- Wiem co teraz powiesz, Narin. – powiedział Billy, gdy tylko zobaczył jej reakcję. – Ale zanim to powiesz, pozwól mi zabrać głos. – podszedł do niej i niepewnie spojrzał w oczy. – Pozwolisz mi mówić...?

- Do rzeczy, Bill. – machnęła ręką.

- Dobrze, więc zacznę od tego, że... że jestem ci wdzięczny za to, że mnie chroniłaś. – powiedział. – Gdyby nie ty, prawdopodobnie nie dożyłbym dzisiejszego dnia. – zaśmiał się nerwowo lecz urwał, widząc jej srogie spojrzenie. – W każdym razie... - chrząknął. – Może to był krótki czas, ale nawet mimo tego, wiele zdołałem dostrzec... Wiele zrozumieć i wiele odnaleźć...

- Skończ z metaforami i po prostu mów o co chodzi. – przerwała mu, kręcąc przy tym głową.

- Polubiłem cię Narin i to nawet bardzo. – powiedział od razu na co kobieta westchnęła i odwróciła od niego wzrok, lecz on mimo tego kontynuował. – Szczerze mówiąc nie chce by to się skończyło... Nie chcę wracać do pustego domu i znowu czuć tę pustkę... Chcę tu zostać.

- Więc zostań, twoja decyzja. – wtrąciła z irytacją. – Co mi do tego?

- Wiele chodzi o ciebie.

- O mnie? Bo co? Polubiłeś mnie? Mnie? – wskazała na siebie i zaśmiała się. – Bill, przecież ty mnie nawet nie znasz. Nic o mnie nie wiesz, więc nie mów mi, że...

- Zdołałem wiele w tobie dostrzec. – wtrącił i podszedł jeszcze bliżej niej.

- Niby co?

- Że sama jesteś samotna i zagubiona. – odpowiedział na co ona na chwilę zamilkła. – Próbujesz się kryć za maską chłodnej zabójczyni, bo boisz się ponownie coś poczuć. Nie chcesz otwierać serca na żadne nowe relacje, wolisz je niszczyć i odchodzić, sądząc, że tak będzie lepiej dla obu stron. Narin, ty po prostu się boisz. – powiedział czym od razu przykuł jej uwagę. – Mylę się?

Mulatka ponownie westchnęła, miała już dość jego osoby.

- Nie myśl, że zdołałeś mnie poznać, chociażby w najmniejszym stopniu. – powiedziała srogo, nie dając mu ponownie dojść do słowa. – To, co niby zdołałeś dostrzec, to nic. To jak jeden, malutki i nieważny element puzzli. – mówiła coraz bardziej zdenerwowana. – Gdyby nie fakt, że jesteś bliskim krewnym Berni'ego, zabiłabym cię na miejscu.

- Przestań, nie mów tak. – pokręcił głową.

- Myślisz, że nie byłabym w stanie tego zrobić? – zaśmiała się, starając jakkolwiek powstrzymać wzrastającą w niej złość. – Oh, wierz mi, że byłabym.

- Myślę, że byś tego nie zrobiła. – powiedział szczerze Morales. – Nie zabiłabyś mnie.

Narin uśmiechnęła się, lecz nie był to szczery uśmiech. Bawiła ją ta głupia naiwność Billy'ego.

- Więc naprawdę jesteś kretynem. – odparła. – A co więcej, to tylko pokazuje, że wcale mnie nie znasz. I nie poznasz.

- Dobrze, może wciąż mało o tobie wiem, ale to i tak nie zmienia faktu, że mi na tobie zależy! – zawołał nagle. – Rozumiesz? – spojrzał na nią z czułością. – Nie chcę wierzyć w to, że przez to wszystko, przez co przeszliśmy, dalej uważasz to za część pracy? Naprawdę nic to dla ciebie nie znaczyło? Nic nie poczułaś?

- Czuję irytację. – odparła, zakładając ręce na piersi. – Nie przywiązuję się tak prędko do ludzi, jak ty. – pokręciła głową z niedowierzania. – Poważnie, wystarczyło kilka miesięcy, byś się we mnie zabujał? – spytała, a Billy znacznie zarumienił się, gdy tylko to usłyszał. – Jesteś żałosny, Bill. – dodała czym przykuła jego uwagę. – Uczucia to pojebana sprawa. Potrafią mącić, psuć i tylko zawadzać. Głupio z twojej strony, że obrałeś sobie mnie na cel. Naprawdę nie wiem co we mnie zobaczyłeś, albo... - rozłożyła ręce. – Być może zobaczyłeś we mnie coś, co chciałeś. Nie przyjmujesz do świadomości, jaka jest prawda i widzisz tylko to, co chcesz.

- To nie prawda.

- Czyżby? – uniosła brwi i zaśmiała się. – Każdy kto jakkolwiek mnie zna, wie, że potrafiłabym cię zabić. Powstrzymał mnie tylko fakt, że Berni prosił mnie o twoją ochronę, ale... Szczerze mówiąc już mnie to nie zobowiązuje, bo wykonałam swoją część roboty. Więc równie dobrze, mogłabym cię teraz zabić. – westchnęła widząc jego urażoną minę. – Ale tego nie zrobię.

- Dlaczego? – pytał łagodnie.

- Bo jesteś krewnym Berni'ego i nie chcę go zawieść ani zranić w taki sposób. – odpowiedziała od razu. – Zrozum... - podeszła do niego. – Bill, nie obchodzisz mnie. Wszystko co robiłam, robiłam dla Berni'ego, nie dla ciebie. Fajnie się nam razem czasami gadało, ale nic więcej... - pokręciła głową. – Dla mnie, to nic nie znaczyło. Byłeś po prostu częścią mojego zlecenia, nic więcej. A to, że odebrałeś to w inny sposób... To już nie mój problem. – rozłożyła ręce i po chwili schowała je w kieszeniach swych spodni. – Bill, jesteś dobrym człowiekiem. – powiedziała po chwili. – Ale nie powinieneś tak łatwo komuś ufać. Pomyśl zanim coś zrobisz.

- Więc to naprawdę było dla ciebie tylko zlecenie? – spytał łamiącym się głosem.

- To tylko biznes. – wzruszyła ramionami. – Przykro mi, Bill. – dodała po chwili.

Narin nie potrafiła zrozumieć jednego. Dlaczego mimo tego jak bardzo starała się odtrącać ludzi, olewać ich, oni ciągle do niej lgnęli. Nie chciała nabierać nowych przyjaźni, nie chciała by ktoś ją polubił. Nie rozumiała dlaczego tak się działo, dlaczego wciąż znajdowały się osoby, które mogły otwarcie powiedzieć, że zależy im na przyjaźni z nią. Że zależy im na niej, lub że po prostu ją kochają. To była dla niej wielka niewiadoma. Dlaczego tak się działo? Przecież nawet się nie starała, nie zależało jej, nie chciała tego... Co więc ludzie w niej widzieli?

Sama widziała w sobie tylko potwora, nic więcej.

"Ty po prostu się boisz."

Przypomniała sobie słowa Billy'ego i chcąc nie chcąc, wiedziała, że chłopak miał z tym po części rację.

Po utracie Arcenio, Narin wolała odtrącać od siebie ludzi tak bardzo, jak było to możliwe. Nie chciała by zależało jej na kimkolwiek więcej, bo w chwili, gdy przypominała sobie jak bardzo boli utrata bliskiej osoby, nie chciała ponownie się tak czuć. Nie chciała czuć czegokolwiek. Wolała zamknąć się w sobie. Lecz i mimo tego, wciąż znalazły się osoby, którym udało się wyważyć drzwi do jej serca. Vazquez nie chciała tego przyznawać przed samą sobą, ale i tak czuła, że na tym świecie wciąż znajduje się garstka osób, które mimo wszystko, są dla niej ważni. Nie ważne, że była to jedna lub dwie osoby. Ale wciąż były.

Fakt, że Billy coś do niej czuł, zranił ją i sprawił, że kobieta się nieco zawiodła. Nie wiedziała dlaczego padło akurat na nią? Co miała z tym zrobić? Dlaczego ona? Przecież nie było w niej nic niezwykłego, nie widziała tego. Była po prostu pustym, zniszczonym człowiekiem, którego ludzie wciąż kochali, akceptowali.

Sama brzydziła się sobą, dlatego, w chwili, gdy Morales powiedział, że mu na niej zależy, poczuła głębokie rozczarowanie i zawiedzenie. Billy to taki dobry chłopak. Młody, utalentowany, przystojny, a jego naiwność bywała czasami naprawdę urocza. Narin wiedziała, że młodzieniec w przyszłości na pewno będzie dobrym mężem, ojcem. Znajdzie kobietę, która go szczerze pokocha, doceni go. Że znajdzie kogoś wartego jego osoby.

Dlaczego więc jego pierwsze uczucia musiały paść akurat na nią? Nie chciała jeszcze bardziej ranić go odrzuceniem, ale nie miała innego wyjścia.

Polubiła go, ale tylko jako człowieka. Widziała w nim nawet osobę, którą kiedyś sama chciała być. Być kimś... dobrym.

Podziwiała go. Mimo tego, że się bał, to wciąż stawał do walki. Nie ważne jak bardzo się trząsł, nie poddawał się i walczył. Był miły, dobry... Był gentelmanem.

Był trochę podobny do... Arcenio.

Sama ta myśl sprawia, że Narin czuła wielkie ukłucie w sercu. Dlaczego ciągle musiała myślami wracać właśnie do niego? Wciąż miał na nią wielki wpływ. To on jako pierwszy sprawił, że coś poczuła. To jemu zaufała, jemu się oddała, to jego... pokochała. Czuła się przez to wszystko słaba. Miała wrażenie, że uczucia ją tylko osłabiają, dlatego tak bardzo starała się je odtrącać.

- Miłość to słabość. – przypomniała sobie swoje dawne słowa. – Miłość tylko ogłupia ludzi, powoduje, że są słabi.

- Słabi? – powtórzył rozbawiony Arcenio. – Moja droga, sądzę, że się mylisz. – mówił ciepłym głosem. – Miłość... To jeden z piękniejszych darów tego świata. Czasami może sprawić, że ludzie czują się słabi, czują tę niepewność czy lęk... Ale to tylko pokazuje, że te właśnie uczucie, jest na tyle silne, że sprawia iż ludzie szaleją. – śmiał się cichutko. – Miłość potrafi doprowadzić do szaleństwa, potrafi sprawić, że ludzie o nią walczą...

- O miłość? – pytała zdziwiona.

- O miłość. – przytaknął mężczyzna. – O ukochaną osobę. – spojrzał na nią łagodnie, sprawiając, że jej serce znacznie przyspiesza. – Miłość to siła, Narin. Nie ma powodu by się jej obawiać czy wstydzić. To coś... dobrego. A dobrem trzeba się dzielić. Nie sądzisz, querida?*

Vazquez przeklęła cicho pod nosem na samo te wspomnienie.

- Basta, Arcenio. No me lo recuerdes, duele demasiado de todos modos... (Przestań, Arcenio. Nie przypominaj mi tego, to i tak boli zbyt mocno...) – szepnęła do siebie, łapiąc się za głowę i wychodząc z willi opiekuna.

Po krótkiej chwili z kimś się zderzyła, co sprawiło, że od razu oprzytomniała.

- Reinita? – usłyszała zmartwiony głos Itzel. – Wszystko dobrze? Źle wyglądasz. – mówiła z troską.

- Nic mi nie jest. – odparła od razu mulatka i chciała iść dalej lecz czarnoskóra zatrzymała ją, łapiąc za rękę. – Itzel, nie teraz! – zawołała. – Już mi na dziś wystarczy! Proszę cię... - spojrzała na nią błagalnie. – Mam dość... - szepnęła łamiącym się głosem. – Mam dość... - uwolniła się z jej uścisku i ruszyła przed siebie.

- Narin! – wołała za nią kobieta.

- Nie teraz. – zabójczyni kręciła głową. – Dajcie mi spokój... - starała się nieco zapanować nad burzą, znajdującą się w jej głowie. Miała wrażenie, że zaraz straci wszystkie zmysły.

- Narin, ale... Potrzebuję cię! – zawołała załamana Itzel, a Vazquez słysząc to, odruchowo się zatrzymała i niepewnie spojrzała na stojącą w oddali towarzyszkę. – Potrzebuję twojej pomocy... - dodała, gdy podeszła do zdezorientowanej ukochanej.

Itzel ciężko westchnęła po czym machnęła ręką.

- Dostałam nowe zlecenie. – oznajmiła.

- I?

- I potrzebuje twojej pomocy. – powtórzyła co jeszcze bardziej zdziwiło Narin.

- Z czym?

- Z zabójstwem mojej siostry. – odparła załamana.

---------------------------------------------------------------------

* querida – moja droga

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top