*+。 CHAPTER 23。+*

- Nie jedz tak szybko, bo się zakrztusisz. – Narin pokręciła głową widząc jak jej opiekun zajada się przygotowanym przez nią obiadem.

- Nie mogę się powstrzymać. – uśmiechnął się do niej. – Poza tym, to takie kochane, mija! – zawołał radośnie. – Zrobiłaś dla papi obiad! – cieszył się jak dziecko na co ona tylko wywróciła oczami.

- Nie gadaj tyle, gdy jesz. – powiedziała nie zwracając uwagi na jego słowa. Kobieta nalała mu ciepłej, zielonej herbaty do kubka, po czym odstawiła czajnik na miejsce i raz jeszcze spojrzała na zajadającego opiekuna. – Potrzebujesz czegoś jeszcze?

- M-m, mam wszystko. – odparł przełykając kolejny kęs posiłku. – Idziesz do Billy'ego?

- Ta, sprawdzę jak się czuje. – westchnęła i ruszyła w stronę drzwi.

- Mija?! – zawołał za nią więc mulatka się zatrzymała i odwróciła w jego stronę. – A ty coś jadłaś? – spytał podejrzliwie.

Vazquez uśmiechnęła się do niego.

- Oczywiście, że tak. – odparła po czym odwróciła się na pięcie i otworzyła drzwi. – Niedługo wrócę.

- Czekaj! – zawołał więc ta ponownie na niego spojrzała.

Torres rzucił do niej jabłko, które czarnowłosa z łatwością złapała.

- Zjedz chociaż to, mija. – powiedział i uśmiechnął się do niej ciepło. – Proszę. – dodał.

Narin skinęła głową, wzięła kęs jabłka i pomachała opiekunowi na pożegnanie.

Znajdowali się w drugiej willi Bernardo. Z poprzedniej nie wiele zostało, a dochodzenie w sprawie ataku na mężczyznę wciąż było w toku. Zabójczyni również prowadziła swoje małe śledztwo.

Mulatka minęła zakręt, zatrzymała się przy koszu na śmieci i wyrzuciła do niego jabłko, które ugryzła tylko raz, na pokaz przed jej opiekunem. Nie miała zamiaru jeść. Nie czuła głodu, przyzwyczaiła się do jak najmniejszych porcji jedzenia.

Po kilku chwilach kobieta znajdywała się już przed pokojem Billy'ego. Zapukała i weszła do środka.

Chłopak siedział na balkonie, na białym krześle, obok którego stał również stolik i z rozłożonym u góry parasolem. Mulatka podeszła do chłopaka i spojrzała na niego.

- Jak się czujesz? – spytała od razu.

- Jestem trochę obolały, ale poza tym jest dobrze. – odparł brunet i uśmiechnął się do niej miło. – Cieszę się, że w końcu przyszłaś. – podążał za nią wzrokiem, gdy opierała się o barierkę balkonu.

- A co? Stęskniłeś się? – westchnęła rozglądając się po rozciągającym się przed nią widokiem.

- Szczerze mówiąc... tak. – odpowiedział czym przykuł jej uwagę.

Czarnowłosa zaśmiała się cicho i podeszła z powrotem do bruneta.

- Prawie przeze mnie zginąłeś, Bill. – powiedziała, spoglądając na niego.

Morales pokręcił głową po czym powoli wstał na równe nogi i zatrzymał się tuż przed Narin.

- To była moja wina, nie twoja. – powiedział ze smutkiem. – Nie powinienem był wychodzić z Candelą. Powinienem cię posłuchać i po prostu zostać.

- A ja powinnam była cię mieć cały czas na oku. – wtrąciła, unosząc brwi. – Zakończmy ten temat. Grunt, że żyjesz. – skinęła głową i ciężko westchnęła.

- Coś cię trapi? – zmartwił się i chciał do niej podejść, lecz ból mu na to nie pozwolił.

Narin podbiegła do niego i pomogła z powrotem usiąść na krześle, po czym sama ukucnęła naprzeciwko niego, delikatnie opierając przy tym dłonie na jego kolanach.

- Mną się nie przejmuj, musisz prędko wrócić do zdrowia. Niedługo będziesz musiał zeznawać w sądzie. – przypomniała. – Cała reszta nie powinna cię obchodzić.

- Ale obchodzi. – wtrącił. – Możesz mi powiedzieć. – dodał, uważnie się jej przyglądając. – Możesz mi zaufać, Narin. Wysłucham cię, zawsze... - mówił łagodnie. – W końcu, nie jestem taki zły, huh? – Vazguez mimowolnie uśmiechnęła się, słysząc jego słowa.

Kobieta wstała na równe nogi i spojrzała na niego.

- Uśmiechasz się?! – zdziwił się brunet, na co ona tylko pokręciła głową, nie ukrywając rozbawienia.

- Przypominasz mi kogoś. – odparła po czasie. – Nawet za bardzo... - westchnęła.

- To źle?

- Dla mnie... - ponownie na niego zerknęła. – Tak, źle. – skinęła głową. – Nie powinnam do tego wracać. – ruszyła w kierunku wyjścia.

- Zaczekaj! – wołał za nią. – Zostań jeszcze ze mną. – prosił.

Vazquez zatrzymała się na chwilę, lecz nie odwróciła do niego ponownie.

- Może innym razem. – odparła, nawet na niego nie patrząc. – Pa, Bill. – dodała i wyszła z jego pokoju.

♦•♦•♦

Po kilku godzinach od wyjścia Narin, do pokoju młodego mężczyzny przyszedł jego wuj, Bernardo.

Starszy usiadł obok niego, na balkonie, na sąsiednim krześle i ciężko westchnął.

- Wiele się ostatnio działo, co? – rozciągnął się nieco. – Jak się masz?

- Dobrze. – odparł, miło się przy tym uśmiechając do krewnego. – Narin wróciła? – pytał z nadzieją w głosie.

- Myślałem, że jeszcze jest u ciebie. – opowiedział. – Ale skoro dziś niedziela, to może być tylko w jednym miejscu.

- Jakim? – zaciekawił się Morales.

- Kościele i... cmentarzu. – dodał z nutką smutku. – Narin poszła go odwiedzić... - skinął głową, a na jego twarzy wciąż widniał cień smutku. – Wiesz, może na to nie wskazywać, ale mija jest bardzo wierzącą osobą. Zawsze co niedziela chodzi do kościoła, a później idzie do niego...

- Do niego? – powtórzył Billy.

- Mm. – skinął głową. – Do niego... Do Arcenio.

Słowa wuja jeszcze bardziej zaciekawiły rannego chłopaka.

- Wciąż wiele o tym słyszę, ale jeszcze nie poznałem całej historii. – powiedział brunet. – Opowiesz mi, wuju?

Torres zerknął na niego, milczał przez dłuższą chwilę po czym oparł dłonie o stolik i spojrzał na siostrzeńca.

- Mój drogi... - zaczął. – Nie powiem ci tego, bo wiem, że Narin by tego nie chciała. Skoro sama ci tego nie powiedziała, ja też tego nie zrobię. – mówił łagodnie. – Wiedz jednak, że był to dla niej ktoś bardzo ważny. Arcenio był... Ah, Arcenio. – uśmiechnął się na wspomnienie dawnego przyjaciela. – Bogaty, przystojny, czarujący... I z czasem, gdy poznaliśmy się bliżej.. Mogę z całą pewnością nazwać go 'przyjacielem'. – powiedział ze smutnym uśmiechem. – Gdyby tu był, już by się ze mnie śmiał. – zachichotał. – Był dobrym człowiekiem. Niezwykle troskliwym, łagodnym, rozsądnym i sprawiedliwym. Prawdziwy gentelman. W młodym wieku musiał zająć się firmami, którymi za życia, kierował jego ojciec. Wszystko spadło na jego barki lecz on mimo tego, doskonale sobie radził. – opowiadał. – Gdy się poznali... Arcenio i mija... - ponownie uśmiechał się na samo wspomnienie. – Wtedy Narin była jeszcze w burdlu.

- Narin?! – zdziwił się chłopak.

- Tak, tam właśnie się wychowała. – odparł starszy. – Dopiero później trafiła do mnie. – skinął głową i wygodniej poprawił się na krześle. – Arcenio zaczął jej pomagać, uczyć, pokazywać świat, którego mija jeszcze wtedy w ogóle nie znała. Z czasem między nimi pojawiło się coś więcej niż zwykła przyjaźń. Bo wiesz, mój drogi... Arcenio, był taką, jakby to powiedzieć... - gestykulował rękami. – Arcenio był dla Narin taką pierwszą... no wiesz...

- Miłością? – domyślił się Billy.

- Tak. – Bernardo skinął głową. – Zakochali się w sobie. – uśmiechnął się blado. – A potem on zginął... - jeszcze bardziej posmutniał. – Narin obwinia się o jego śmierć.

- Jak do tego doszło? – spytał chłopak. – Czyżby ktoś go zabił?

- Tak... - westchnął starszy. – Mija uważa, że to jej wina. – mówił ze smutkiem. – Po śmierci Arcenio, Narin się załamała. A później... wpadła w szał. Wiedziała już od początku, kto za tym stał i...

- Co zrobiła? – pytał zaciekawiony brunet.

- Zabiła jego mordercę. – kontynuował Torres. – Zabiła i jego, całą jego rodzinę, służących... Zabiła wszystkich, jedno po drugim. – powiedział, a jego słowa zaskoczyły Billy'ego. Chłopak poczuł ciarki na plecach. – Nie zwracała uwagi na jakiekolwiek konsekwencje, nie zwracała uwagi, że może robić źle... Nie obchodziło ją to, że zabiła też wiele niewinnych osób. – mówił, przypominając sobie obraz Narin, brudnej w krwi swych ofiar. – Mówiła, że sobie na to zasłużyli, że Arcenio też był tylko niewinnym człowiekiem. – pokręcił głową. – Z częścią miała rację, ale... Ah, Billy, gdybyś ją wtedy widział. Była taka młoda, a tak zimna i zabójcza. Gdy wtedy dotarłem na miejsce i zobaczyłem ją całą brudną we krwi, z tą stertą martwych ciał... Zaniemówiłem na chwilę. Wiedziałem, że muszę ją od tego uratować. Jakoś pomóc, wskazać nową drogę. Ona jednak nie chciała mnie słuchać, prosiła jedynie o dalszą naukę walki i jak posługiwać się bronią... Wszystko co teraz umie, nauczyła się ode mnie i wcześniej również od Arcenio. – westchnął ciężko. – Widziałem jak prawdziwa ciemność zaczyna ją całkowicie pochłaniać. Nie odróżniała w ogóle dobra od zła, zabijała dla przyjemności...

- Więc co się zmieniło? Teraz przynajmniej pracuje jako zabójca więc... - mówił Morales. – Co się stało? Co ją zmieniło?

Bernardo pokręcił głową z niedowierzania.

- Mauricio. – odpowiedział, co jeszcze bardziej zaskoczyło chłopaka. – Zjawił się Mauricio. – mimowolnie się uśmiechnął. – Nagle zjawił się sławny handlarz. Dosłownie wdepnął w jej życie, ale wyszło to na dobre. – zaśmiał się cicho. – Jego zadziorny charakter, głupie żarty i malowana twarz... - kręcił głową. – Zdołał jej pomóc, gdy ja nie mogłem. Uratował ją... I mimo, że od początku mu nie ufałem, byłem mu za to wdzięczny. A teraz, mówiąc szczerze... Cieszę się, że mija go ma.

- C-czy Narin go.. k-kocha? – zapytał niepewnie.

Torres pogrążył się w głębokim zamyśleniu. Odpowiedział dopiero po dłuższej chwili.

- Myślę, że mija sama nie zdaje sobie sprawy ze swoich uczuć. – powiedział. – Chciała na zawsze zamknąć swoje serce, ale... Zdaje się, że Mauricio i tak udało się dostać do środka. – zaśmiał się cicho.

♦•♦•♦

W tym samym czasie Vazquez opuściła już kościół po niedzielnej mszy i udała się na cmentarz, do Arcenio. Położyła świeże kwiaty na jego grobie i cicho się pomodliła. Chwilę później spojrzała ze smutkiem na wypisane, na nagrobku imię.

Często tu przychodziła i rozmawiała ze zmarłym. Przynosiło jej to ulgą, chociażby na małą chwilę. Kobieta wyjęła z kieszonki zdjęcie chłopaka i spojrzała na nie z jeszcze większym smutkiem.

- Wciąż je mam. – powiedziała, przenosząc wzrok na grób. – Twoje zdjęcie, które wtedy zrobiłam... - przypomniała. – Mówiłam ci, że to będzie dobra pamiątka. - uśmiechnęła się smutnie. – Przynajmniej wiem, że naprawdę istniałeś... - szepnęła łamiącym się głosem.

W chwili, gdy zabójczyni poczuła wibracje swojego telefonu, kobieta szybko schowała zdjęcie i odebrała połączenie.

- Jest już po mszy, prawda? Widzisz, ja zawsze wiem kiedy dzwonić moja kochana, chinita. – usłyszała wesoły głos Mauricio.

- Cóż, nie zaprzeczę. – odpowiedziała, po raz ostatni spojrzała na grób i powolnym krokiem opuściła cmentarz. – Coś się stało?

- Chciałem usłyszeć twój głos. – powiedział od razu brunet. – Planowałem cię odwiedzić więc lepiej bądź w domu, skarbie. - śmiał się cicho na co ona tylko pokręciła głową.

- Zaraz wrócę więc...

- Więc do zobaczenia, moja pięknooka! – zawołał wesoło, nie pozwalając jej dokończyć tego, co miała w myśli.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top