*+。 CHAPTER 22。+*

Bernardo trafił do szpitala, z którego później przewieziono go do jego drugiej, znacznie mniejszej willy. Tam miał się nim zajmować jego własny lekarz. Torres miał wstrząs mózgu, złamaną lewą nogę i zaczadził się trochę dymem, ale z każdym kolejnym dniem, powolutku wracał do zdrowia.

W chwili, gdy starszy był nieprzytomny, Narin cały czas przy nim siedziała, nie odstępując go nawet na krok. Mówiła do niego i błagała w swoich modlitwach o zdrowie dla jej opiekuna.

Billy natomiast był przez tydzień nieprzytomny. Był odwodniony, bardzo osłabiony, a lekarze Bernardo opatrzyli mu już wszystkie rany i złamania. Dojście do siebie, zajmie mu dość sporo czasu.

- Dios, si vas a castigar a alguien, castígame a mí. Por favor salva a mi guardián. Berni no se merecía esto... (Boże, jeśli masz kogoś karać, ukarz mnie. Błagam, uratuj mojego opiekuna. Berni na to nie zasłużył...) – szeptała z założonym rękami, wciąż siedząc przy nieprzytomnym Bernardo.

Kobieta cicho westchnęła i spojrzała na leżącego w swoim łóżku opiekuna. Obok niego znajdywała się kroplówka, do której mężczyzna był podłączony. Cały ten widok smucił Narin. Mulatka obwiniała się o to, co się stało. Chciała się zemścić na osobie odpowiedzialnej za krzywdę jej kochanego opiekuna. Wiedziała, że mu nie odpuści. Ktokolwiek to był, srogo jej za to zapłaci.

Vazquez wstała z krzesła, na którym siedziała tuż obok leżącego Torres'a, po czym poprawiła kołdrę, którą ten był przykryty. Chwilę później niepewnie wzięła go za rękę i delikatnie ją pogładziła.

- Tak bardzo cię przepraszam, Berni... - szepnęła ze łzami w oczach. W chwili, gdy nikt nie patrzył, mulatka pozwoliła wypłynąć kilku kroplom łez. Zaraz potem jednak je otarła i ciężko westchnęła po czym powoli wyszła z pokoju Bernardo.

Na korytarzu napotkała Mauricio i Itzel, którzy czekali na nowe wieści.

Od przykrego incydentu minął tydzień. Billy niedawno się obudził lecz Bernardo przez leki, większość czasu spał, nie wstawał z łóżka i nie bardzo można było z nim rozmawiać. Mimo wszystko, Narin wciąż przy nim siedziała.

Zabójczyni widząc przyjaciół nic nie powiedziała, tylko odeszła nieco na bok, wzięła głęboki oddech i chciała zapanować nad złością, jaka się w niej kryła. Była zła na siebie i na osobę odpowiedzialną za atak na Torres'a, mimo, że jeszcze nie wiedziała kto nią był. Postanowiła wyżyć się na pierwszej rzeczy, na którą natrafiła. Uderzyła mocno ręką w ścianę i zaraz potem poczuła piekący ból, a jej kostki stały się czerwone i zaczęła z nich lecieć krew.

Serrano widząc to, od razu podbiegł do przyjaciółki i odciągnął ją od ściany, powstrzymując przy tym, przed kolejnym atakiem.

- Uspokój się. – prosił, kładąc ręce na jej ramionach.

- Jak mam być spokojna?! – krzyknęła zabójczyni. – To wszystko moja wina. Porwanie Bill'a, atak na Bernardo i stan w jakim oboje są. Ja tu zawiniłam! – wołała załamana. – Powinnam to przewidzieć, zapobiec temu...

- Skąd mogłaś wiedzieć, chinita? – mówił brunet łagodnym głosem. – Żaden człowiek nie jest w stanie wszystkiego przewidzieć. Nie obwiniaj się, to i tak nic nie da. Hej, spójrz na mnie. – prosił lecz ta go nie słuchała więc handlarz delikatnie chwycił dłonią jej brodę i przekręcił jej głowę tak, by spojrzała mu w oczy. – Bernardo żyje. Billy też. – mówił patrząc jej uważnie w oczy. – To jest najważniejsze, rozumiesz? Żyją i tylko to się liczy. A ktokolwiek za tym stoi, zapłaci za to. Dorwiemy go.

- Zabiję go. – wtrąciła zdenerwowana kobieta. – Zabiję, zamorduję drania który odważył się skrzywdzić Berni'ego. Zabije i jego, i wszystkich jego bliskich... Popamiętają mnie.

- Narin. – przerwał jej Mauricio. Dopiero po jego słowach kobieta ponownie zamilkła, a gdy spojrzała mu w oczy, wzięła głęboki wdech i znacznie bardziej się uspokoiła. – Już dobrze, chinita. – mówił łagodnie, ciesząc się, że przyjaciółka się uspokoiła. – Nie jesteś w tym sama. Tak? – kazał na siebie spojrzeć, więc ta spełniła tę prośbę i powoli skinęła głową.

- Tak... - szepnęła ledwo słyszalnym głosem, a jej słowa wywołały ciepły uśmiech Serrano.

Mauricio wiedział, że jeśli chodziło o mordowanie ludzi, Narin nie żartowała. Kobieta już raz tak zrobiła. Wymordowała wszystkich, którzy byli winni śmierci bliskiej jej osoby. Zabiła wszystkich winnych i rodzinny osób, które jej zawiniły. Zabiła nawet osoby, które były nie winne i za młodu jej pomogły. Gdy Vazquez wpada w szał, nic nie jest w stanie jej powstrzymać. Staje się wtedy zupełnie inną osobą, maszyną do zabijania każdego człowieka, który tylko odważy stanąć jej na drodze.

Serrano nie chciał by jego przyjaciółka musiała ponownie przez to przechodzić, dlatego zawsze przy niej był i starał się powstrzymywać przed czasem zbyt pochopnymi decyzjami. Widział, że cierpiała i rozumiał to. Chciał jej również za każdym razem uświadamiać, że nie jest już sama. Że ma wsparcie bliskich, którzy zawsze jej pomogą.

Itzel w ciszy obserwowała pozostałą dwójkę i coraz bardziej zdawała sobie sprawę z tego, jak silnymi uczuciami Mauricio darzył Narin. Widziała to już wcześniej lecz sądziła, że to tylko jego głupia gra. Teraz jednak dostrzegała, że to zdecydowanie było coś więcej.

Cierpiała z nieodwzajemnionej miłości lecz czuła, że i tak nie będzie w stanie nic z tym zrobić, zmienić. Kochała Narin. Czasami zastanawiała się, czy jej uczucia do młodej zabójczyni są tak samo silne, jak te, którymi darzyła swoją ukochaną Celię. Nie była w stanie tego ocenić lecz wiedziała, że Vazquez jest dla niej ważna.

Patrząc na relację Mauricio z Narin, czuła zazdrość. Nie chciała się tak czuć, lecz nie potrafiła nad tym zapanować. Nie wiedziała też co powinna zrobić ze swoimi uczuciami. Zdawała sobie sprawę, że jej ukochana, nigdy nie odwzajemni jej miłości, dlatego w ostatnim czasie, myślała o jeszcze głębszym zduszeniu tych uczuć. Nie chciała nimi obarczać Narin, nie chciała sama się przez to ranić. Czuła, że nie będzie to łatwe, że te uczucie pozostanie już z nią na zawsze, lecz i mimo tego, postanowiła zmienić tok myślenia, chciała poczuć coś nowego. Miała nadzieję, że z czasem będzie w stanie pokochać kogoś, kto odwzajemni jej uczucia. Bała się jednak, że mimo, gdyby znalazła kogoś takiego, jej ciągłe uczucia do Narin, mogłyby jedynie ranić tę drugą osobę. Postanowiła więc zamknąć swe serce. Nie chciała się już nigdy więcej zakochać. To było dla niej za wiele. Nie chciała być więcej raniona, ani ranić kogokolwiek innego.

- To z mojego powodu tak kipisz ze złości? Jak miło... - usłyszeli lekko chrapowaty głos, a gdy się odwrócili, dostrzeli, że w progu drzwi stoi Bernardo. – Czuję się niemalże zaszczycony. – zakaszlał lecz na jego twarzy widniał uśmiech.

Narin od razu do niego podbiegła i pomogła złapać równowagę. Nie spodziewała się, że mężczyzna zdoła teraz wstać, w ogóle się tego nie spodziewała. Ponowny widok opiekuna, sprawił, że poczuła wielką ulgę i radość na sercu. Spoglądała na niego z troską i mimo, że pragnęła coś powiedzieć, w tamtej chwili odebrało jej mowę. Nie potrafiła nic z siebie wydusić.

Torres widząc jej reakcję, ponownie się do niej uśmiechnął i pogładził córkę po głowie.

- Wiem, mija. – mówił ciepłym głosem, po czym przysunął ją jedną ręką do siebie i przytulił. Drugą dłonią trzymał się stojaka, na którym wisiała jego kroplówka. – Już dobrze, mija...- szeptał do niej i gładził ją kojąco po plecach. – Taki stary pryk jak ja przeżył już nie jedną akcję. Co mnie nie zabija, tylko mnie wzmacnia. A coś takiego, jak najbardziej, nie zabierze mnie z tego świata. Co to, to nie. – śmiał się cicho.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top