*+。 CHAPTER 17。+*
Załamana Candela płakała wiele godzin przez całą tę sytuację. Dopiero niedawno udało jej się choć trochę uspokoić. Thiago cały czas był przy niej, opatrywał jej rany i słuchał uważnie jej słów, mając nadzieję, że ta powie coś więcej o Narin i o jej słabościach.
- Wybaczy ci, spokojnie. – mówił blondyn, bandażując przy tym ramię szarowłosej.
- Szczerze w to wątpię. – otarła twarz i ciężko westchnęła. – Narin nie ufa ludziom, nawet mi i Itzel... Dopiero po długim czasie zaczęła na nas patrzeć w inny sposób niż na wrogów.
- Więc dlaczego wam pomogła? – dziwił się mężczyzna.
- Chciała postąpić słusznie. – odparła. – Być może też chciała się nieco zmienić... Spróbować otworzyć na nowych ludzi, nie tylko na Mauricio...
- Mauricio? – zaciekawił się blondyn. – To jej facet?
- Eh, sama nawet nie wiem co ich łączy. – przeczesała ręką włosy. – Wiem tylko z opowieści, że znają się wiele lat i są bardzo blisko. – mówiła w zamyśleniu. – Narin bardzo go ceni... Cóż jest uroczy na swój sposób. – zaśmiała się cicho. – Hermana nigdy nie przyznałaby tego na głos, ale wiem, że jej na nim zależy. – mówiła pewnie. – Myślę, że Mauricio myśli w podobny sposób o niej... - skinęła głową. – Sposób w jaki na nią patrzy, mówi sam za siebie. – zerknęła z uśmiechem na mężczyznę.
- Kocha ją? – spytał Thiago.
- Mm. – skinęła twierdząco głową.- Kocha ją.
Blondyn uważnie analizował każde jej słowo, a słowa dotyczące relacji Narin i Mauricio bardzo go ucieszyły. Pérez chciał to wykorzystać.
- A jak było z wami? Nigdy o tym nie mówiłaś. – odłożył bandaże na bok i spojrzał na kobietę.
- Cóż... - westchnęła. – Poznałam Narin nieco wcześniej niż Itzel. Pomogła mi, a wręcz uratowała. – uśmiechnęła się smutnie. – Od dziecka wychowywałam się w małej wiosce. Lubiłam tamto miejsce, wiązałam z nim sam dobre wspomnienia, do czasu... - jeszcze bardziej posmutniała. – Pewnego razu zjawił się jakiś mężczyzna... Był w starszym wieku, a co gorsza... Wpadłam mu w oko. Normalnie bym się cieszyła, gdyby jakiś mężczyzna mi wtedy powiedział, że mu się podobam, ale w tym przypadku było inaczej. Zapragnął mnie mieć i wziął mnie... - spuściła smutnie głowę, po dłuższej chwili opowiadała dalej. – Mój ojciec robił wszystko by mnie uratować lecz na marne... Tamten stary pryk go zabił na moich oczach... Myślałam, że pęknie mi serce. – otarła łzy, spływające po jej policzkach. – Później zjawiła się Narin. Okazało się, że mój ojciec posłał do niej list, na wypadek, gdyby coś mu się stało, jego przyjaciel wysłał list do zabójczyni, którą była właśnie moja hermana. Miała zabić dziada, który mnie porwał i zrobiła to. – uśmiechnęła się mimowolnie. – Dzięki niej odzyskałam wolność... Nie miałam jednak dokąd wracać... Miałam tylko ojca, a on zginął. Nie wiedziałam co zrobić, płakałam długi czas, prosząc, wręcz błagając Narin o ratunek. Widziałam po niej, że na początku nie chciała tego robić, mówiła, że to nie należy do części jej pracy lecz dzień później... Wróciła do tamtej wioski, odnalazła mnie i wzięła pod opiekę. To ona wszystkiego mnie nauczyła, dzięki niej odżyłam na nowo. Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę chciała pójść w tym kierunku, ale oto jestem... - zaśmiała się cicho. – Wszystko co mam, zawdzięczam właśnie niej... A ja tylko ciągle ją zwodzę...
- Jestem pewny, że Narin tak nie uważa. – wtrącił Thiago, mimo, że osobiście miał zupełnie inne zdanie na ten temat. – Zobaczyła w tobie coś niezwykłego. Jesteś wyjątkowa, Candelo.
- Wątpię w to. – westchnęła ciężko, zaczesując przy tym włosy za ucho.
- Dlaczego Narin tak zareagowała na wieść o naszym związku? – zapytał jeszcze bardziej zaciekawiony. – Może po prostu jest zazdrosna?
- Narin nie bywa zazdrosna. – odparła kobieta od razu. – Myślę, że to przez to, że nie ufa ludziom i naprawdę ciężko jest jej się otworzyć na kogoś nowego... Mi nie ufa do tej pory, a Itzel... Myślę, że jej ufa bardziej niż mnie.
- A Mauricio? – pytał zerkając na nią.
- Oh, jemu to ufa najbardziej! – zawołała od razu. – Bernardo i Mauricio są dla niej najbardziej zaufanymi osobami i nie tylko... - skinęła głową. – Łączy ich naprawdę niesamowita więź, aż czasami sama jestem o to zazdrosna. – zaśmiała się cicho. – Słyszałam też kiedyś o jeszcze jednej osobie... - przypomniała sobie.
- O kim? – dopytywał blondyn od razu.
- Niech no sobie przypomnę. – zmarszczyła brwi. – Chyba miał na imię Alejandro... Nie, czekaj... A może Antonio... - zastanawiała się na co Thiago tylko pokręcił głową, zaczął już tracić nadzieję. – Ah nie! To był Arcenio! Tak, Arcenio. –skinęła głowa.
- Co to za jeden?
- Hm, szczerze mówiąc sama do końca nie wiem. – oparła dłoń na swoim policzku. –Słyszałam tylko, że był ważną osobą w życiu Narin.
- Był? – zdziwił się blondyn.
- Tak, bo widzisz... - westchnęła. – On nie żyje. A sama Narin nie lubi o tym mówić, wręcz nigdy o nim nie mówi, bynajmniej nie z nami... - pokręciła głową. – Wiem, że coś musiało ją z nim łączyć.
- Skąd ta pewność?
- Bo ten jeden raz... - uniosła palec wskazujący do góry. – Jeden, jedyny raz... Zobaczyłam błysk w jej oku.
- Coś ich łączyło w jakim sensie? Byli parą? A może to jej...
- Nie! – przerwała od razu. – Myślę, że Narin go kochała... - powiedziała pewnie. – Dlatego teraz boi się ponownie otworzyć serce. Arcenio zginął, a ona... Załamała się. A-aah... - westchnęła głośno. – Chciałabym poznać całą historię! Musiało hermanie być naprawdę ciężko... A ból jaki był w jej sercu, towarzyszy jej aż do dziś. Tak sądzę...
Pérez skinął głową w zastanowieniu. Nie spodziewał się, że dziś uda mu się dowiedzieć tak wielu przydatnych informacji o swoim wrogu. Poznał odpowiedzi na kilka z dręczących go pytań, lecz druga połowa wciąż pozostawała zagadką.
- Ciekawe... - szepnął czym przykuł uwagę Candeli.
- Co takiego? – zdziwiła się, a jej słowa sprawiły, że się nieco otrząsnął.
- Um, ta.. ich więź. – powiedział pierwsze, co mu się przypomniało. – Narin to chodząca zagadka, co? – zaśmiał się cicho. – Myślisz, że zależy jej na Mauricio, tak bardzo, jak jemu na niej?
Castro przez chwilę milczała uważnie zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Myślisz, że ona też go kocha? – pytał Thiago lecz wciąż nie otrzymał odpowiedzi.
♦•♦•♦
W tym samym czasie Narin gorączkowo myślała nad sposobem odbicia Billy'ego z rąk gangsterów. Wiedziała, że w tej sytuacji liczy się każda minuta. Skoro chcą się pozbyć świadka, to na pewno nie pozwolą mu żyć zbyt długo. Chyba, że chcą go jeszcze torturować przed śmiercią.
Vazquez obecnie znajdywała się w domu Mauricio i zaopatrzała się w potrzebną broń. Mimo, że Serrano jeszcze nie wrócił ze swojego wyjazdu, mulatka z łatwością mogła się dostać do jego domu. Nie włamywała się, miała po prostu klucze, które dostała właśnie od handlarza.
- Więc masz nawet klucze do jego domu? – usłyszała głos za sobą, na co od razu wymierzyła w obcego z pierwszej broni, jaka wpadła jej w ręce. – Spokojnie mija, to ja. – odparł Bernardo z uśmiechem.
- Nie strasz mnie. – pokręciła głową i zaczęła pakować potrzebne rzeczy do torby. – Odbiję Bill'a, obiecuję. – powiedziała od razu. – Nie zawiodę cię, Berni... - mówiła szybko, a jej dłonie trzęsły się niemiłosiernie, co od razu przykuło uwagę jej opiekuna.
Starszy podszedł do niej po czym wziął ją za rękę i kazał na siebie spojrzeć.
- Narin... - szepnął łagodnym głosem.
- Przepraszam, Berni! – zawołała nagle, czując, że ma łzy w oczach. – Wiedziałam jak poważna jest sytuacja, nie powinnam zostawiać go samego! Przepraszam... Bardzo cię przepraszam... - płakała, mając ukrytą twarz we własnych dłoniach. Kobieta bała się spojrzeć opiekunowi w oczy, wstydziła się swoich łez. – Nie zawiodę cię, naprawdę... Obiecuję, że to naprawię! Nie pozwolę by zginął! Nie pozwolę by ktoś znowu przeze mnie zginął...
Torres nic nie powiedział tylko obiął roztrzęsioną mulatkę i przytulił ją do siebie. Narin nie protestowała, oparła głowę o jego tors i nie potrafiła opanować łez. Ciągle powtarzała tylko jedno słowo, 'przepraszam'. Nie chciała zawieść Bernadro, był dla niej jak ojciec, którego nigdy nie miała. I mimo, że nie chciała tego okazywać, była mu wdzięczna, zawsze się z nim liczyła i zawsze myślała o nim jak o prawdziwym rodzicu. Nie lubiła okazywać słabości, ale przy nim często jej się to zdążało. To nie był pierwszy raz, gdy starszy widział ją w podobnym stanie. Nie przeszkadzał mu ten fakt, cieszył się, że jego córka potrafi okazać emocje, chociażby przed nim, czy Mauricio. Cieszył się z tego, bo to utwierdzało znaczenie, że każdy jest tylko człowiekiem. Noszenie w sobie tylu emocji naraz, jest niesamowicie ciężkie i trudne do utrzymania. Z czasem wszystko po prostu wybucha.
- Kocham cię, skarbie. – szepnął, co ją nieco zaskoczyło. – Jesteś jedynym dobrem i światłem jakie mnie spotkało po śmierci żony. – mówił, gładząc ją po plecach. – Nigdy mnie nie zawiodłaś. Nie przepraszaj, to nie twoja wina. – pocałował ją w głowę i dalej kojąco gładził by się uspokoiła. – Odbijemy go, razem. Będzie dobrze, mija.
Torres chciał dać jej wsparcie i zapewnić, że nie jest w tym sama. Nie chciał by jego córka ponownie zaczęła wpadać w ciemność. Ostatnim razem ledwo udało im się ją z tego uratować. Mimo, że Bernardo ciężko było to przyznać, był wdzięczny i świadomy tego, że to właśnie Mauricio pomógł Narin. Zjawił się dokładnie w czasie, gdy ta potrzebowała kogoś najbardziej. Kogoś więcej, kogoś zupełnie innego niż rodzic. Torres nie przepadał za sławnym handlarzem, nie lubił jego charakteru, ani sam do końca mu nie ufał. Wiedział jednak, że Vazquez ma co do niego zupełnie inne zdanie, a skoro ona mu ufa, to mu wystarczało. Cieszył się, że po mrocznym czasie, Narin wciąż ma kogoś na kim może polegać, komu może ufać i kto zawsze będzie przy niej, nie ważne co by się miało dziać.
Mulatka nie lubiła wracać do przeszłości, dlatego Bernardo nie wspominał o tym co było, ani o osobie, której zabójczyni wciąż nie mogła zapomnieć.
Po nagłej śmierci Arcenio, to właśnie Mauricio był pierwszą osobą, przed którą Narin się otworzyła. Starszy wiedział, że ich więź jest naprawdę silna, nie do przebicia. Domyślał się jakim uczuciem handlarz darzył jego córkę, a ostatnie wydarzenia, jeszcze bardziej potwierdziły jego przekonania. Na początku mu to trochę przeszkadzało, jednak z czasem Torres zaczął bardziej doceniać Mauricio. Mimo wszystko, cieszył się, że handlarz zjawił się w życiu jego córki. Lecz uczucia Narin do Serrano były dla Bernardo nie małą zagadką. Wiedział, że po sytuacji z Arcenio, mulatka bała się ponownie otworzyć przed kimś serce, ale zauważył, że chcąc nie chcąc, zrobiła to ponownie. Nie wiedział tylko czy ona zdawała sobie sprawę z tych uczuć.
- Odbijemy Billy'ego, mija. – powtarzał starszy, wciąż przytulając roztrzęsioną córkę. – Nikt więcej nie zginie.- przypomniał sobie dawnego towarzysza. –Nikt więcej nie zginie... - powtarzał.
Gdy opuszczali dom przyjaciela panny Vazquez, nagle ktoś przykuł ich uwagę, a mianowicie, sam Mauricio Serrano we własnej osobie. Jego obecność znacznie zaskoczyła młodą zabójczynie. Kobieta wiedziała, że ten wyjechał w ważnej sprawie i miał być nieobecny przez dłuższy czas. Więc dlaczego wrócił?
- Mauricio? – odezwała się jako pierwsza i podeszła do uśmiechającego się do niej bruneta. – Przecież...
- Wiem. – przerwał jej handlarz. – Ale sama mi mówiłaś przez telefon, że sprawa jest poważna, czyż nie? – spytał łagodnie na nią spoglądając, a ciepły uśmiech nie schodził z jego twarzy. – Dlatego przyjechałem, chinita. –skinął głową. – Będę ubezpieczał tyły. – mrugnął do niej, a jego wsparcie i sama obecność, dodała Narin znacznie więcej otuchy.
Kobieta mimowolnie uśmiechnęła się na jego słowa.
- Poza tym niedługo będą moje urodziny więc liczyłem, że dostanę od ciebie prezentowego całusa. – zaśmiał się na co Vazquez tylko wywróciła oczami, po czym podeszła do niego, ujęła jego twarz w dłonie i delikatnie pocałowała w czoło.
- Dziękuję, Mauricio. – powiedziała uśmiechając się do niego. – Dobrze, że jesteś.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top