*+。 CHAPTER 10。+*

Itzel nigdy nie ufała temu handlarzowi, dlatego sama zaproponowała by przygotować na niego pułapkę. Chciała dowieść wszystkim, że ma rację. Chciała złapać Serrano na gorącym uczynku, dlatego wszystko dokładnie obmyśliła i z tego co zauważyła, Mauricio połknął haczyk i miał wpaść w pułapkę, z której już nie mógłby się uratować.

- Więc w środę wyjeżdżasz, hm? – pytał Serrano zerkając na Narin. – Nowy Jork, huh? – uśmiechnął się.

- Ta, zrobię swoje. Mam tylko nadzieję, że ten Billy w niczym mi nie przeszkodzi. – mówiła po czym westchnęła. – Idę się spakować. – pozostawiła handlarza samemu sobie.

- Mm... - skinął głową w głębokim zamyśleniu. – Idealnie. – uśmiechnął się do samego siebie. – Więc niech tak będzie. – wyszedł z pokoju i wybrał numer policjanta, któremu miał pomóc. – Tak, to ja. Wszystko idzie zgodnie z planem.

♦•♦•♦

Wreszcie nastał ten dzień.

Mauricio siedział w pobliskiej kawiarni, przy stoliku, na zewnątrz i popijał kawę by móc sobie dyskretnie oglądać całą akcję jaka za chwilę miała nastąpić.

Grupa policjantów była gotowa na schwytanie Narin Vazquez. Ludzie byli przebrani w cywilne cichy i porozstawiali się w odpowiednich miejscach, na dziedzińcu.

- Jesteś pewny? – pytała policjantka Mauricio. – Tak na otwartym terenie? – mówiła na co brunet się cicho zaśmiał.

- Oczywiście. – powiedział poprawiając się przy tym na krześle. – Jest tak jak mówię, nie inaczej. – chytry uśmiech wciąż nie znikał z jego twarzy. – Będzie się działo... - popił dumny kawę.

Nastała godzina czternasta i na dziedzińcu zjawiła się kobieta ubrana na czarno. Prowadziła walizkę obok siebie, a tuż za nią podążał drugi mężczyzna, którego ta miała chronić. Serrano przyglądał się jak policjanci czają się by złapać kobietę.

Mauricio znał Narin na wylot. Wiedział gdzie i kiedy przebywała, a co ważniejsze, kiedy bywała sama i bezbronna. Policja zapłaciła mu sporą sumę pieniędzy za kilka informacji.

- Więc... - westchnął brunet z uśmiechem. – To by było na tyle. – powiedział w chwili, gdy policja zaatakowała odpowiednią osobę.

Handlarz wstał na równe nogi i chciał odejść, gdy nagle poczuł jak ktoś łapie go od tyłu i przystawia broń do głowy.

- Teraz już nie uciekniesz. – warknęła na niego Itzel, co go znacznie zaskoczyło. – Zabiję cię, cholerny zdrajco!

- Zdrajco? – zaśmiał się brunet. – O czym ty mówisz? – w ogóle nie przejmował się faktem, że czarnoskóra kobieta groziła mu bronią.

W chwili ich rozmowy padły pierwsze strzały.

- Narin! – zawołała przestraszona Martinez lecz zamilkła w chwili, gdy zobaczyła, że to policjanci zaczęli padać trupem, jeden po drugim. To zupełnie ją zaskoczyło i zbiło z tropu.

- Ah, Itzel, Itzel... - Mauricio pokręcił głową. – Głuptasie ty. – odsunął się od niej po czym wyjął swoją broń zza pasa i podszedł do ludzi, którzy otoczyli policjantów.

W ciągu jednej chwili pułapka, która miała przynieść sukces policji, przyniosła zupełnie odwrotne skutki. Kobietą w czerni wcale nie była Narin, lecz jedna z osób, które często pomagała Serrano i jego przyjaciółce, w momentach, gdy mieli coś posprzątać, w tym przypadku, byli to policjanci. Ludzie nazywali ich 'limpiadores', co oznaczało, 'czyścicieli'. Była to grupa ludzi, którzy organizowała akcje pozbywania się świadków, ciał i pomagała w chwilach, gdy policja chciała zagrozić komuś z ich branży.

- T-ty... - syknęła ledwo żywa policjantka i uniosła rękę w stronę Mauricio, który tylko się z niej śmiał.

Serrano ukucnął naprzeciwko umierającej kobiety.

- Zdziwiona? – uśmiechnął się do niej złowieszczo. – Naprawdę sądziliście, że zdradzę Narin za kilka tysięcy waszej marnej forsy? – prychnął. – Nie potrzebne mi są te pieniądze, sam dobrze zarabiam. – pokręcił głową.

- J-jej w ogóle t-tu nie było, p-prawada? – pytała ledwo żywa.

- Była. – odparł brunet i po krótkiej chwili Narin do niego podeszła, co tym bardziej zaskoczyło Itzel. – I wiedziała o wszystkim.

- C-chwila! – zawołała Martinez i podbiegła do nich. – Wiedziałaś o wszystkim?! A gdy powiedziałam ci o jego zdradzie... Ty... Nie no, nie wierzę.

- Wiedziałam od początku co planuje Mauricio. – powiedziała zabójczyni i zerknęła na zdezorientowaną towarzyszkę. – Powiedział mi o swoim pomyśle od razu, gdy policja pierwszego dnia, zaoferowała mu pieniądze. – mówiła. – Zaplanował to i spytał mnie o zdanie, a ja się zgodziłam. – opowiadała. – Gdy wczoraj powiedziałaś mi, że Mauricio chce mnie zdradzić, i że pokarzesz mi to na własne oczy, milczałam, bo plan mógłby nie wypalić, a w ten sposób... Obydwie strony poznały jaka jest prawda. – spojrzała na Itzel. – Mauricio nigdy by nie zdradził, a przynajmniej nie mnie. – spojrzała na umierającą policjantkę.

- Dokładnie, moja droga chinita. – powiedział brunet. – Narin jest jedyną osobą, której nigdy bym nie sprzedał. – powiedział szczerze.

- A twoje BMW? – wtrąciła mulatka na co on prychnął.

- Jedną z dwóch... - poprawił się.

- Twój rewolwer? Jacht, który...

- Narin! – zawołał wstając na równe nogi i spoglądając na nią. –Ja tu próbuję mieć chwilę wspaniałości dla siebie. Próbuje pokazać jak zajebisty ze mnie gość! – wskazał na siebie na co ona tylko pokręciła głową.

- Posprzątane. –wtrąciła kobieta, która udawała Narin. Limpiadores pozbyli się policjantów wraz z ich ciałami. – Jeszcze jedna. – spojrzała wrogo na policjantkę.

- A tak... - Mauricio spojrzał na ledwo żywą po czym wymierzył w nią swoją bronią. - Adiós, señorita. – powiedział po czym pociągnął za spust i kobieta zginęła, a ich grupa sprzątnęła również i jej ciało.

Pieniądze, które Serrano dostał od gliniarzy, przekazał jako zapłatę dla limpiadores. Ludzie prędko się z tym uwinęli i zniknęli stąd, pozostawiając miejsce czyste i puste, zupełnie jak gdyby nigdy nic się tu nie stało.

- Jako, że dzisiejszy dzień był dniem, w którym Narin miała wyjechać... - mówił handlarz. – Na początku w ogóle nie miało jej tu być. Cała akcja miała się odbyć w chwili, gdy chinita byłaby zajęta swoim zleceniem, w Nowym Jorku.

- Lecz, gdy poznałam też plan Itzel, zmieniłam zdanie. – wtrąciła Vazquez. – Przełożyłam wyjazd o kilka godzin, by móc być na tej akcji i pokazać obu stronom jaka jest prawda. – spojrzała na czarnoskórą kobietę. – Teraz już wiesz.

Itzel milczała. Nie wiedziała co powiedzieć. Cała sytuacją ją zaskoczyła. Kobieta była pewna zdrady Mauricio. Chciała dowieść ukochanej kobiecie, że to ona miała cały czas rację, że Serrano jest tym złym. Tak się jednak nie stało i wyszło na to, że to Narin cały ten czas miała rację.

Mauricio zawsze był po jej stronie i nic tego nie zmieniło oraz nie miało zmienić. Nawet pieniądze.

- Działo się dziś o wiele więcej niż sam przypuszczałem. – wtrącił Bernardo i podszedł do młodszych towarzyszy. – No, masz szczęście, handlarzu. – spojrzał na uśmiechającego się bruneta. – Dobrze, że jednak nie byłeś zdrajcą.

- Czyli wszystko jest już wyjaśnione. – powiedziała mulatka. – Świetnie, więc ja jadę na samolot. – ruszyła w swoją stronę. – Nie mogę się spóźnić. – machnęła do towarzyszy.

- A Billy? – pytał opiekun.

- Bezpieczny. – zerknęła na niego.

- Narin! – zawołała Itzel po czym podbiegła do niej i zatrzymała ją.

Martinez czuła się bardzo głupio, a poczucie winny zżerało ją od środka. Kobieta bała się spojrzeć ukochanej w oczy, a słowa stanęły jej w gardle.

- P-przerpaszam... - powiedziała po dłuższej chwili pierwsze co przyszło jej do głowy. – J-ja... - westchnęła po czym niepewnie spojrzała w oczy zabójczyni. – Ja naprawdę byłam pewna jego zdrady... - szepnęła ze łzami w oczach. – Nigdy bym nie przypuściła, że on...

- Itzel. – przerwała jej Narin. – To nie ważne, już po wszystkim. – powiedziała patrząc jej w oczy. – Teraz wiesz, że miałam rację. – westchnęła. – I tak, znam Mauricio dłużej niż ciebie czy Candelę, a ty wciąż dziwisz się dlaczego ufam mu bardziej niż wam? – pytała lecz jej towarzyszka nie odważyła się nic powiedzieć. – Przez kilka ostatnich lat ten człowiek, którego nazywałaś zdrajcą, wyrobił sobie u mnie ciężką pracą zaufanie, na jakie zasłużył z mojej strony. Powtarzałam wiele razy, ale ty nigdy nie chciałaś słuchać... - pokręciła głową. – Itzel, ja naprawdę potrafię o siebie zadbać i wiem komu ufać, a komu nie. – mówiła chłodny tonem.

- To znaczy, że mi nie ufasz? – spytała niepewnie.

- Myślę, że odpowiedź na to pytanie zrani cię równie mocno, co na ostatnie. – odparła Vazquez, a chwilę potem ciężko westchnęła. – Wiele razy... Naprawdę wiele razy zastanawiałam się dlaczego wam wtedy pomogłam. – powiedziała czym przykuła uwagę towarzyszki. – I szczerze mówiąc, żałowałam tej decyzji. – przyznała, a jej słowa zraniły Martinez. – Jednak wiem też, że prawdopodobnie zrobiłam ten jeden dobry uczynek, który jednocześnie jakoś uszczęśliwił kogoś... Kogoś komu jestem coś winna i sprawił, że tak samo jak Berni i...

Urwała w chwili, gdy miała wypowiedzieć jego imię.

- Uczynek, który sprawił, że Berni i Arcenio mogli być ze mnie dumni. – dodała łagodniej. – Nie znosiłam ludzi, nienawidziłam ich z całego serca i do tej pory za nimi nie przepadam, ale... - przeczesała ręką włosy. – Gdy w moim życiu zjawił się Arcenio... A potem, Berni... - zerknęła na opiekuna. – Zrozumiałam wiele rzeczy i wiedziałam, że to jak postępuję, jakie podejmuję decyzje, sprawi, że oni będą ze mnie dumni... Że chociaż w taki sposób będę mogła jakkolwiek odwdzięczyć się za ich pomoc. Postąpiłam tak jak oni mnie uczyli... I mówiąc szczerze, wciąż nie czuję tego, że postępuję słusznie. To nie sprawiło mi żadnej radości, ani nie zmieniło mojego zdania. – przyznała. – Ich zdaniem, mogłam postąpić słusznie, ale... Ja sama tego nie czuję i w ogóle dziwnie się czuję z tym co zrobiłam, pomogłam...– spojrzała zapłakanej Itzel w oczy. –Nauczyłam was rzeczy, które pomogą wam przetrwać, ale decyzja należy do was, co chcecie z tym zrobić. Ja wiem co zrobię. A teraz proszę cię byś zapomniała o tej sytuacji. Znasz prawdę, Itzel. Wiesz, że się pomyliłaś co do Mauricio. Popełniłaś błąd. – tłumaczyła. – Wiem, że próbowałaś mi coś udowodnić. Pokazać, że masz rację... Chciałaś, nie wiem... W jakiś tam swój dziwny, własny sposób mnie chronić, ale powtórzę to po raz kolejny, Itzel. – spojrzała jej w oczy. – Przestań się o mnie martwić. – powiedziała twardo. – Ja naprawdę umiem o siebie zadbać. Teraz skup się na sobie i znajdź nowy cel. Zapomnij o tym co było, a skup się na teraźniejszości, bo teraz tylko to się liczy.

- N-narin... - szepnęła zapłakana. – J-ja... - otarła twarz. – Kocham cię. – przyznała szczerze na co Serrano wymienił spojrzenia z opiekunem Narin, lecz zabójczyni nie zaskoczyły słowa czarnoskórej kobiety. Znała jej uczucia od długiego czasu. – Bardzo... - spojrzała na nią. – Chciałam cię chronić... Chciałam pokazać siłę i ochronić cię, udowodnić, że naprawdę mogę komuś pomóc... Uratować kogoś... Bo nie zdołałam uratować mojej Celii. – płakała. – Tak bardzo ją kochałam... Nasza miłość okazała się zakazana, ale sama o tym wiesz. – spojrzała na słuchającej jej słów zabójczynie.

Tak, Narin znała historię kobiet, które ocaliła. Vazquez domyśliła się dlaczego Itzel tak bardzo upierała się przy swoich racjach. Chciała w ten sposób udowodnić swoją siłę i pokazać Narin, a nawet samej sobie, że naprawdę potrafi uratować ludzkie życie.

- Chciałam uratować ciebie, bo jej nie zdołałam pomóc... - płakała i przytuliła zabójczynię.

Mulatka westchnęła i dość niechętnie pogłaskała ją po głowie.

Itzel Martinez należała kiedyś do jednej z najbogatszych i najbardziej szanowanych rodzin. Od dziecka uczono ją jak żyć w niemalże królewskich sferach. Uczono ją manier, zachowań oraz wszystkich informacji o tym, co powinna robić, gdy odziedziczy rodzinny majątek.

Kobieta straciła to wszystko przez jedną rzecz, która była nie groźna lecz piękna i jak najbardziej prawdziwa.

Miłość.

Itzel zakochała się. Mimo, że powinna w przyszłości poślubić kogoś wysokiego rodu jak ona, jej serce wybrało inaczej. Kogoś z niższych sfer... Kogoś, kto nie był mężczyzną. Itzel zakochała się w kobiecie.

To nie było nic złego, groźnego. Jej rodzina jednak odebrała to w zupełnie inny sposób. Dla nich, nie była to tylko zdrada lecz zniszczenie rodzinnego honoru. Ośmieszenie przed innymi ludźmi z ich sfer.

Wybranką, która skradła serce Martinez, była skromna kobieta. Była to służka, która pracowała w dawnym domu Itzel.

Młodzi zakochali się w sobie. Była to szczera, prawdziwa miłość.

Lecz w chwili, gdy rodzina się o tym dowiedziała, wydziedziczyła Itzel i wyrzuciła ją z domu wraz z ukochaną, Celią Ruiz.

Kobiety nie miały niczego. Ani dachu nad głową, ani pieniędzy. Niczego.

Musiały walczyć o przetrwanie. Musiały żebrać, każdego dnia szukać nowego schronienia przed pogodą i innymi niebezpieczeństwami. Było im niesamowicie ciężko. Itzel jednak ani razu nie żałowała swojego wyboru. Nie żałowała, że posłuchała serca i wybrała miłość. Mimo, że było im ciężko, cieszyły się, że miały siebie nawzajem.

Lecz, do czasu...

Celia Ruiz miała słabą odporność, często chorowała. Pewnego razu rozchorowała się na tyle mocno, że nie była w stanie zrobić niczego bez pomocy ukochanej Martinez. Kobieta gasła, nikła w oczach, a bez leków i jakiejkolwiek pomocy, śmierć szybko ją zabrała.

Dzień po śmierci Celii, Itzel poznała Narin.

Czarnoskóra kobieta siedziała pod murami, trzymając ciało zmarłej ukochanej i to właśnie wtedy po raz pierwszy spotkała zabójczynię.

- Zostaw mnie... Chce umrzeć, odejść... dołączyć do mojej Celii.

- Myślisz, że twoja Celia by tego chciała dla ciebie?

Narin wyciągnęła pomocną dłoń do załamanej Itzel. Zabójczyni nie tylko dała jej jedzenie, dach nad głową, nowe ubrania i nowe zdolności, lecz również pomogła jej w czymś, co było dla Martinez jedną z najważniejszych rzeczy. Narin pochowała Celię Ruiz. Wyprawiła jej pogrzeb z honorem. Wszystko nastąpiło tak, jak powinno, msza, pochówek, ostatnie pożegnanie. Zabójczyni opłaciła wszystko, nawet grób i odpowiednią trumnę. Itzel wiedziała, że nie może zwrócić życia ukochanej kobiecie, dlatego pochowanie jej z należytym honorem, było wtedy dla niej najważniejsze. Dzięki Narin, Martinez może teraz przychodzić na grób ukochanej, modlić się, zostawiać znicze i świeże kwiaty. Wszystko to, zawdzięczała właśnie Narin Vazquez, dlatego zawsze była jej tak wierna, zawsze chciała pomóc. Chciała się odwdzięczyć.

- Wiem, Itzel... - mówiła zabójczyni.

Narin wciąż niechętnie, ale pogłaskała ją jedną ręką po głowie, a drugą miała opuszczoną bezwładnie w dół. Tylko Itzel ją w tamtej chwili tuliła. Vazquez nie odwzajemniła gestu.

– Wiem... - powtarzała do wtulonej w nią kobiety.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top