28. Dlaczego przepowiednia się wypełniła
Dzięki informacją, które przekazali nam księżniczka Fiona i książę Henry, wiedzieliśmy, że całe rodzeństwo zostało zamknięte w Pałacu Rozkoszy. Został tam też wysłany pluton albo dwa w celu nie pozwolenia nikomu tam wejść, ani stamtąd wyjść. Ojciec doskonale wiedział, że mi na nich zależy i spróbuję ich uwolnić, dlatego postanowił się zabezpieczyć. Zapewne sądził, że byle człowiek jest wstanie mnie zatrzymać.
- Wujku? - zwróciłam się do mężczyzny o bladoniebieskich oczach.
To dzięki niemu i jego mocy powietrza udało nam się przenieść armię na granicę. Nie chciałam narażać ludu pustyni, więc to tam mieli zostać, pilnując, by nikomu nie udało się uciec.
- Mhm? - mruknął leżąc na ziemi na skraju lasu. To tu ustawiliśmy swoją bazę, przyglądając się niezwykle dobrze strzeżonemu zamkowi oddalonemu od nas o całą połać ziemi wielkości olbrzymiej wioski.
Wuj miał zamknięte oczy i rozwichrzone białe włosy. Pomimo młodego wyglądu, wciąż marszczył brwi, przez co powstawały mu zmarszczki bardzo go postarzające. Któraś z ciotek powiedziała mi, że zostało mu tak od kiedy został rzucony przez dziewczynę. Nie mógł się po tym pozbierać i codziennie zastanawiał się co zrobił źle marszcząc brwi. Teraz to taki nawyk umartwiania się nad sobą - przynajmniej tak to nazwała.
- Czy coś jest nie tak? Nie będziesz wstanie, po cichu, przedostać mnie do króla?
- Nie, to nie to - zaprzeczył. - Zastanawiam się co tu właściwie robię. Mogę zginąć. Jak miałbym zginąć, kiedy nie spłodziłem jeszcze potomka? Nawet nie mam kobiety! Au!
Wujek siedzący najbliżej nas, uderzył swojego brata w czoło płaską ręką. Następnie uśmiechnął się przy tym przepraszająco w moją stronę, jakby błagał o wybaczenie za swojego bezmyślnego, dziecinnego, młodszego brata.
- My nie możemy wejść do środka - oznajmiła rudowłosa ciotka, przyciskając palec do ust. - Będziesz zdana tylko na siebie, dlatego się tak zastanawiam... Nie łatwiej byłoby zwyczajnie tam wejść przez główne drzwi? I tak cię wpuszczą! Zaprowadzą cię nawet do króla, co zaoszczędziłoby ci problemów. A skoro mówisz, że z pewnością trzyma przy sobie twoje rodzeństwo, to nawet byłoby lepiej. Jesteś Następczynią, więc masz prawo zwyczajnie wejść do zamku, jak do siebie. Weźmiesz też tą idiotyczną piątkę - mogę ci posłużyć za twoją tarczę.
Na mojej twarzy pojawił się uśmiech. To był plan, który z przyjemnością bym wykonała, ale miałam swoje wątpliwości. Bałam się o swoje dziecko. Musiałam wziąć pod uwagę również jego bezpieczeństwo. Bo przecież Pezja...
Wyciągnęłam nogi przed siebie, wpatrując się w powoli zachodzące słońce. Moim sojusznikiem miała być noc i przyjęcie rozpoczynające się za jakiś czas. Lepiej mieć jakichś światków wydarzenia, niż liczyć na samotną rozmowę ojca z córką.
Wprost nie mogłam uwierzyć, że obydwoje byliśmy tak głupi. Nie wpadliśmy na pomysł, który Aron podał mi tak łatwo. Podejrzewałam, że nawet lud pustyni, zapomniał lub nie zdawał sobie sprawy z tego jak wygląda cała ta sprawa. Ich kultura i tradycje były te same. To co ich różniło to nazewnictwo. Nawet ich tytuły były te same! Co prawda wszystkie inaczej brzmiały, ale określały dokładnie to samo - Komandora.
Także mogłam być z jakimkolwiek wodzem i uzyskałabym ten sam efekt...
Nie. Nie ten sam. Złoty smok rodził się jedynie wtedy, kiedy miało się do czynienia z odwzajemnioną miłością.
Przymknęłam oczy. Hugo albo sobie o mnie przypomni i będzie wściekły, albo na zawsze o mnie zapomni. Wtedy będzie mógł zacząć od nowa. Co prawda myśl o tym, że znajdzie sobie kogoś innego, bolała, lecz było to lepsze niż świadomość jego śmierci. A tak przeżył ze złotą łuską w sercu. Ona go ochroni. Tak będzie bezpieczny.
- Zróbmy tak jak mówisz - zdecydowałam otwierając oczy. Słońce już prawie zaszło.
I tak nie miałam zbyt wiele do stracenia. Nie, jeśli zapewnię sobie bezpieczeństwo. Tak, żeby mój kochany synek pozostał cały i zdrowy.
*****
Zgodnie z przypuszczeniami ciotki, weszłam do środka bez większych problemów. Żołnierze bali się mnie na tyle, by trzymać się na dystans i nawet nie próbując ratować tej piątki, której dotychczas służyli. Musieli wyczuć kto z nas wszystkich jest groźniejszy. Kto może zostać przyszłym władcą. Przecież zawsze lepiej było ratować własną skórę.
Szturchnęłam czubkiem miecza jednego z moich więźniów. Ten za chrumkał z nerwów i wygiął się do przodu. Dźwięk, który wydał rozniósł się echem po długim, wysokim, zdobnym korytarzu, stresując dodatkowo eskortujących nas żołnierzy. Kiedy kobieta i mężczyzna w uniformach, spojrzeli ku sobie coś zrozumiałam. To dziwne silne uczucie i ściskanie w piersi było poczuciem samotności. Już dawno nie byłam całkowicie sama - miałam Arię, a później także Babette i Hugo, od czasu do czasu Sasha przychodził namieszać. Tonia wraz z Anne również trzymały się mojego boku. Zawsze z kimś byłam.
Gdzieś tam zostawiłam swoją rodzinę, bo chciałam uratować rodzeństwo, z którym żyłam od dnia narodzin. I ostatecznie to właśnie ich wybrałam.
Co było ważniejsze? Jeszcze mogłam wrócić. Miałam miecz, więc wystarczyło...
Zacisnęłam zęby. Nie było już odwrotu. Podjęłam decyzję. Nie będę żyć szczęśliwie, jeśli teraz po prostu ucieknę niczym ostatni tchórz.
Drzwi otworzyły się z hukiem budząc mnie z zamyślenia. Jasne światło wypadło z pomieszczenia oświetlając ciemnawy korytarz. W środku gwar głosów, śmiechów i kłótni ucichł, gdy goście dostrzeli co działo się w drzwiach. Uniosłam wysoko głowę, stukając mieczem moich więźniów. Cała piątka pośpiesznie ruszyła do przodu, obawiając się o swoje życie. Jednocześnie zdawali sobie sprawę, że tym razem nie mają co liczyć na ratunek ze strony ojca. Nie, kiedy sam król patrzył na nas z przerażeniem. Mógł dostrzec swój własny koniec. Ta myśl dodała mi odwagi na tyle, by ruszyć w stronę tronu z wysoko uniesioną głową. Wyprostowana kroczyłam dumnie z marsową miną ku królowi z mieczem w dłoni, usilnie starając się powstrzymać drżenie ręki. Łuskowy miecz nie należał do mnie. Czuł, że jego właściciel jest zupełnie gdzieś indziej. Co więcej sam znajdował się w ręce smoka.
Tłum wieczorowo ubranych gości, zaczął przesuwać się do ścian byle dalej ode mnie. Dzięki temu kątem oka zauważyłam gorzej ubranych, młodych ludzi podpierających ściany. Do nich ludzie również nie podchodzili, co znaczyło, że byli to bękarci, których twarze król ukrył za pomocą kapturów.
Warknęłam pod nosem, przyśpieszając, aby pokonać szybciej ostatni odcinek drogi do króla.
Stanęłam przed ojcem, który skulił się na tronie, jakby obawiając się mojej obecności. Nie wyglądał najlepiej. Wyraźnie przytył, przestając być tym strasznym królem, którego tak bardzo wszyscy się bali. Co więcej wyglądał staro. Na jego twarzy pojawiły się zmarszczki, złote włosy miał otłuszczone i jakby straciły swój początkowy blask. Przy tym garbił się, czego nie mógł ukryć pod odświętnym, szytym na miarę, czerwonym mundurze z długą, obtoczoną futerkiem peleryną.
Podobnie wyglądała również królowa stojąca dużo dalej i jakby odcięta od świata. Uparcie wyglądała przez okno, czekając najpewniej na swoje kochane dzieci, które miała tuż przed sobą. Dzieci, które ani nie miały do niej szacunku, ani wiary, że może im pomóc w tej sytuacji.
- Wróciłam - oznajmiłam głośno, radośnie i pewnie.
Królowa drgnęła, błyskawicznie się odwracając. Mój głos musiał ją zaalarmować na tyle, by wróciła do rzeczywistości. Szybko też dotarło do niej co się działo. Z tego powodu wyraźnie pobladła.
- Moje kochane dzieciątka! - krzyknęła ruszając w naszą stronę.
Zacmokałam unosząc odrobinę miecz.
- Na twoim miejscy stanęłabym w miejscu i tam została. Chyba, że chcesz żebym przez przypadek zrobiła im krzywdę? - uśmiechnęłam się radośnie - Są dość śliczni, zadbani, delikatni, szkoda byłoby omyłkowo przyprawić im blizny. Znowu - dodałam.
Kobieta cofnęła się zgrzytając zębami. Zaraz potem upadła na kolana, opuszczając głowę. Po raz pierwszy zdobyła się na taki akt ukorzenia się przed kimkolwiek, dlatego ze zdziwienia aż westchnęłam.
- Błagam nie rób im krzywdy!
- A kiedy ty krzywdziłaś nas, to jakoś nie miałaś litości - rzuciłam kopiąc całą piątkę po kolei po nogach. Klęknęli bez większych sprzeciwów. - Ale będę wielkoduszna. Możesz wybrać moją pierwszą ofiarę... moja pani - dodałam drwiąco.
Królowa za trzęsła się, zerkając na męża, który unikał patrzenia na kogokolwiek. Zwinął dłonie w pieści nie wiedząc co ze sobą zrobić.
- Mój królu! - zawołała, a widząc brak reakcji, wstała machając dłońmi na żołnierzy. - Zabić ją! Natychmiast.
Nikt się jednak nie ruszył. Żołnierze rzucili tylko miecze na ziemię, patrząc w moją stronę. Czekali na moje rozkazy, doskonale odczytując sytuację w jakiej się znaleźli.
- Och, wygląda na to, że straciłaś całą swoją władzę - rzuciłam wesoło. - Ale spokojnie. Zadbam o ciebie, tak jak ty dbałaś o mnie. W końcu tego oczekiwano by od Następcy, prawda? Zadbam o was wszystkich.
- Nie zabijaj mnie - jęknął jeden z książąt. - Jestem zbyt młody na śmierć.
Wpatrywałam się w niego przez chwilę. Mężczyzna płakał, trzęsąc się. Jego godność całkowicie znikła, jakby w ogóle jej tam nie było.
- Boisz się o to, że nie będę umieć o ciebie zadbać? - spytałam opuszczając miecz. Palce powoli sztywniały mi na rękojeści. - Bez obaw. Będziesz żył. Będziecie żyć - poprawiłam się. - W całkiem przyjemnym miejscu. Miejscu, które stworzyła wasza matka.
Podniosłam wzrok na ojca. Król skrzyżował ze mną wzrok i na jego twarzy pojawił się lęk. Zakwiczał niczym zarzynana świnia, kiedy nie zareagowałam tak jak zawsze - odwracając wzrok. Patrzyłam prosto w jego złote oczy z żądzą mordu.
- Zabijcie ją! Już! - krzyknął.
Moje rodzeństwo jęknęło próbując oprzeć się mocy bransoletek. Ale nie mogli walczyć z nią w nieskończoność, z tego powodu starali się podchodzić w mniejszych grupkach, by dać mi czas na spokojne manewrowanie miedzy nimi. Byli bez broni, więc miałam szanse poradzić sobie z każdym z nich, pozbywając się ich bransoletek. Powstało zamieszanie, nad którym zapanowali żołnierze dbając o to, by nikt nie wyszedł z pomieszczenia.
Dorobiłam się paru zadrapań i siniaków, ale wszystkie bransoletki z brzdękiem upadły na ziemię. W końcu udało mi się stanąć tuż przed królem kulącym się na swoim tronie. Wymierzyłam w jego stronę czubek miecza. To była ujma dla mojego honoru mierzyć się z czymś tak słabym.
- Za mną jest wojsko, lud pustyni, łuskowy miecz i dziecko w moim brzuchu. Wypełniłam przepowiednie - powiedziałam patrząc z góry na króla. - Nie masz ze mną szans. Pewnie myślałeś, że uda ci się mnie zabić, że starczy ci sił, ale spójrz teraz na nas. Nawet nie jesteś smokiem. Ani godnym mnie przeciwnikiem.
- Córeczko moja kochana, chyba mnie nie zabijesz, prawda?
- Nie. To byłby akt litości z mojej strony. Sprawię jedynie, że pożałujesz wszystkiego co zrobiłeś. I będziesz żałował do końca swojego życia, modląc się o szybką śmierć, która nie nadejdzie - powiedziałam. - Zadbam o to. Ach, nie tylko ja - wskazałam za siebie - oni również. I te dzieci, których nie udało ci się zabić. A także twoje własne rodzeństwo. Więc nie będziesz się nudzić.
- Wstawaj! - rzuciła Dewi - Ten tron nie należy do ciebie.
- Po prostu go zrzućmy, nim wstanie zdąży się posikać - parsknął Tom.
- Luna zabierz mu koronę! - zawołał ktoś.
- Nie ja ci pomogę - dodał ktoś inny.
Sam zrzucił ojca z tronu i zmusił go, by klęknął przede mną. Trzymał go mocno, nie pozwalając odwrócić wzroku.
Siadłam kładąc miecz na kolanach. Cała reszta klęknęła usłużnie, wiedząc, że właśnie nastały nowe czasy. Czasy innego króla.
Tron okazał się twardy i zimny. Nieprzyjemny.
Ogarnęło mnie zmęczenie. Chciałam schować się w objęciach Hugo, ukrywając się przed całym światem. I powiedzieć mu, że już po wszystkim. Że już mogę z nim zostać.
- Co z nim robimy? - spytała Rea wyrywając mnie z zamyślenia.
- Zamkniemy w Pałacu Rozkoszy - oznajmiłam pocierając czoło. - Niech tam gniją, zamknięci i pozostawieni samym sobie. My, zaś przeniesiemy się w nowe, lepsze miejsce, które stworzył Kalsifer.
Tam będziemy mogli zacząć zupełnie inne życie. Wreszcie wolni.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top