20. Dlaczego nie mogę dostać się do miecza

Hugo robił wszystko byleby nie uchodzić za kulę u nogi. Trzymał się mocno mojej szyi wbijając palce w szparki między łuskami. Było to bolesne, ale musiał w jakiś sposób utrzymać się na moim grzebiecie, gdy mknęłam ku naszemu przeznaczeniu. Dzięki temu wiedziałam również z jaką prędkością mogę lecieć, by była ona całkiem znośna dla mężczyzny chronionego moją magią. Gdy leciałam za szybko jego paznokcie wbijały się w moją skórę. Prócz tego słyszałam ciężki, płytki oddech Hugo sygnalizujący trudności z oddychaniem.

- Klify - wysapał z ulgą w głosie.

Nagle coś poczułam. Zawisłam w powietrzu szukając wzrokiem miejsca tego silnego uczucia strachu, wydostającego się niczym dym na zewnątrz. Ale zamiast namierzyć miejsce, mój wzrok uporczywie wracał do drewnianej chatki znajdującej się blisko klifu.

- Luna?

Już miałam lądować, kiedy coś szarpnęło moim ciałem. Zimny lęk zaczął krążyć w moich żyłach, a adrenalina buzować w ciele. Czułam się tak jakbym wyczuła dawnego wroga, który miał mnie zabić. Z gulą w gardle wylądowałam na ziemi. Poczekałam niecierpliwie aż Hugo zejdzie i zrzuci ze mnie nasze rzeczy. Dopiero wtedy przemieniłam się chwiejnie stając na nogi i oddychając szybko. Rozglądałam się za przyczyną mojego stanu, ale niczego nie znalazłam.

- Luna? Wszystko w porządku? - Hugo złapał mnie za ramiona, kiedy zaczęły się pode mną uginać kolana. Z trudem zatrzymałam rozbiegany wzrok na twarzy mężczyzny. Marszczył brwi przyglądając mi się w skupieniu. - Jesteś strasznie blada! Boli cię coś? Zrobiłem ci krzywdę? Luna!

Lunatycznie wbiłam palce w przedramiona Hugo, obawiając się, że zaraz może mnie zostawić. Kimkolwiek lub czymkolwiek było to źródło lęku, nie chciałam samotnie się z tym mierzyć.

- N- nie wiem co się dzieje - wymamrotałam znów rozglądając się lękliwie. - Czuję... czuję jak gdyby gdzieś tu był mój wróg. Dawny wróg. Przerażający.

- Musisz się uspokoić - powiedział z premedytacją wbijając palce w moje drżące ciało. - Patrz na mnie. Luna, spójrz mi w oczy!

Wbiłam wzrok w czekoladowe oczy Hugo. Po długiej chwili zahipnotyzowały mnie i wciągnęły w swój ciemny odcień. Działo się tak za każdym razem, gdy za długo wbijałam w nie wzrok.

Serce zwolniło do odpowiedniego tępa, oddech również się wyrównał.

- Bardzo dobrze - wyszeptał mężczyzna gładząc kojąco moje ramiona. - Oddychaj cały czas patrząc tylko na mnie. Spokojnie, nic ci nie grozi.

Hugo dotknął mojego policzka, uśmiechając się lekko. Mamrotał coś jeszcze pod nosem, ale w obecnym stanie mogłam robić jedynie jedną rzecz na raz. Wpatrywanie się w niego pochłaniało wszystko inne.

******

Zdecydowaliśmy się udać do chatki, którą wypatrzyłam. W czasie drogi trzymałam mocno dłoni Hugo, który raz po raz oglądał się na mnie z niepokojem. Musiałam go porządnie wystraszyć swoim zachowaniem, ale nic nie mogłam poradzić na to, że wyczuwałam obecność kogoś, kto uprzednio mnie zabił.

Nie, nie mnie tylko smoczycę. To zdecydowanie był on, choć nie było możliwości, żeby żył. A jednak ten instynktowny strach musiał skądś się pojawić.

- Ugh! - potarłam czoło ze zirytowania.

Jak coś co od wieków powinno być martwe, mogło żyć? Ten potwór... wolałam go nawet nie spotkać.

Uniosłam spojrzenie i od razu napotkałam na wzrok Hugo.

- Nic mi nie jest - wymamrotałam siląc się na słaby uśmiech.

Pezja nie dał się złapać na ten tani chwyt, dalej przyglądając mi się z rezerwą. Nie rozumiał co się działo ani nie naciskał, by się dowiedzieć o szczegółach mojego dziwnego zachowania. Z pewnością był ciekawy, lecz wolał cierpliwie poczekać w niewiedzy niż zmuszać mnie do zeznań, których i tak by nie otrzymał.

- Chcesz odpocząć? A może wziąć cię na plecy?

- Niesiesz już nasze rzeczy - zauważyłam. - Dodatkowy ciężar...

- Nie jesteś ciężka.

- To zależy od formy, nie uważasz? - bąknęłam.

- W obydwóch jesteś równie seksowna - zażartował posyłając mi oczko.

Zachowałam komentarze dla siebie, choć rumieniec, który wypłynął mi na twarz mógł równie dobrze służyć za odpowiedź. Odpowiedź podobającą się Hugo. Mężczyzna, po posłaniu mi zadowolonego spojrzenia, pociągnął mnie ku widocznej drewnianej chatce. Przed nią na długiej ławie siedziało parę osób chłodząc się w docierającej z morza bryzie. Wyglądali na zmęczonych pracą. Z tego powodu z opóźnieniem spostrzegli naszą zbliżającą się dwójkę. Mimo to nieszczególnie się przejęli, jedynie przyglądając naszym ruchom.

Grupka składała się z pięciu mężczyzn i trzech kobiet. Byli raczej bezbronni - tylko dwie osoby mogłyby stawić nam większy opór, ale zważywszy na to, że mężczyźni nie posiadali przy sobie broni, wygralibyśmy praktycznie od razu.

Przez smoczą naturę byłam gotowa złamać im wszystkim kark, gdyby zaszła taka potrzeba. Napięłam mięśnie w tym samym czasie, kiedy Hugo wykonał głęboki skłon, dotykając wolną ręką swojego karku. Zaskoczona tym gestem, zamarłam wpatrując się w mężczyznę, który ewidentnie - w tym momencie - był całkowicie odsłonięty na atak. Zaraz potem mój wzrok przeniósł się na ciemnoskórych, ciemnowłosych ludzi, którzy wstali i wykonali ten sam ukłon. Jedynie starsza babuleńka dalej pozostała na swoim miejscu na ławce. Przyglądała się nam, choć z pewnością nie mogła dobrze nas sobie obejrzeć z odległości stu metrów w swoim podeszłym wieku.

- Prosimy o schronienie! - zawołał Hugo w swoim języku.

Do moich uszu wdarły się niskie dźwięki innego dialektu, gdy tamci się naradzali. Po ich minach wiedziałam, że za zagrożenie uważają jedynie Hugo, mnie nawet nie biorąc pod uwagę. Upodło to moją dumę, lecz... dzięki temu mieliśmy pewnego asa w rękawie.

- Z jakiej racji? - spytał najstarszy z mężczyzn. Był w podeszłym wieku, ubrany w o rozmiar za duży kombinezon roboczy. Widziałam takie u pracowników robiących na polu. Były idealne do roboty przy pracach uprawnych.

Zdziwił mnie brak nieufności we wzroku nieznajomego.

- Z racji Hrangi, bogini podróżnych i uciekinierów - odkrzyknął Hugo rozpinając kurtę i pokazując, że nie ma przy sobie broni.

Był tak beznadziejnie pewny siebie, że pozostawił wszelką swoją broń przy koniu jadącym szczęśliwie z powrotem ku obozowi plemienia Rosengi. Takie zachowanie było czystą głupotą, ale Hugo wydawał się wiedzieć co robi, więc milczałam na ten temat.

Młodsza z kobiet weszła szybko do domu, a kiedy wyszła miała w dłoniach duży kubek z wodą. Każdy z ośmioosobowej grupki wziął łyka, po czym ciemnowłosa podeszła do nas. Podała mi kubek taksując mnie ciekawsko wzrokiem. Czekała na mój ruch.

- Wypij i podaj go mi - pokierował mną Hugo.

Wykonałam jego polecenie przełykając zimną, zasoloną wodę. Jednocześnie zaczęłam przejmować się brudnym kubkiem, z którym uprzednio zetknęły się moje wargi oraz zarazkami pływającymi w wodzie.

- Witamy w naszych progach - odezwała się kobieta ze słyszalnym ciężkim akcentem. - Przyjmujemy was pod nasz dach z honorami godnymi Sariny.

Sarina. O ile pamięć mnie nie zwodziła, była ona boginią nowych znajomości, przyjaźni, pomocnej dłoni. Aria uwielbiała słuchać mity o niej od Hugo. Lubiła ją z powodu jej niewinnego usposobienia, ona ewidentnie kochała cały świat jakikolwiek by nie był.

Wobec czego, kobieta zamierzała traktować nas niczym znamienitych gości, niemal daleką rodzinę.

- To dla nas zaszczyt - Hugo ponownie się skłonił dotykając czołem ręki kobiety.

Znak poddawania się woli innego.

Znak, który otrzymywał każdy Pezja, kiedy zaczynał swoje rządy.

Pezja nigdy nie musiał go czynić, a jednak robił to tu i teraz, prosząc dla nas o suchy kąt.

Nie. On to robił dla mnie.

Z jakiegoś powodu poczułam wyrzuty sumienia.

**********

Późnym popołudniem udaliśmy się we dwójkę na "spacer" wzdłuż klifów. Kierowałam się w stronę miejsca, które mnie przerażało. Czułam, że to właśnie tam musi znajdować się miecz, wobec czego należało zmierzyć się z lękiem. Choć był on obezwładniający i z każdym kolejnym krokiem moje ciało stawało się coraz cięższe, zaczynało piekielnie boleć.

W ostatnio odcinku drogi byłam zmuszona podtrzymywać się Hugo, mocno zaciskając wargi z bólu.

-Wiesz co? Może... - zaczął Hugo wiedząc co się ze mną działo.

- To tutaj - warknęłam przez zaciśnięte zęby, wskazując pieczarę, do której wchodziło się po wydrążonych w ziemi stopniach.

Następnie upadłam na kolana i zwymiotowałam wstrząsana spazmami bólu.

- Luna! Powiedz mi co ci jest. Mam kogoś wezwać?

- To miecz - wymamrotałam ocierając usta rękawem bluzki. - To co go pilnuje, albo on sam właśnie w ten sposób reaguje na obecność smoka. Pamiętaj, że ten miecz zabił tysiące istot mojego rodzaju.

- W takim razie powinniśmy zawrócić.

- Nie - zaprzeczyłam wstając ciężko. Spojrzałam z determinacją ku pieczarze. - Jesteśmy zbyt blisko. Jeśli... Jeśli zdobędę go już teraz, szybciej uratuje rodzeństwo. Szybciej będą wolni.

- Ale jakim kosztem! Myślisz, że chwieliby twojego cierpienia? Luna rusz głową!

- Hugo weź ty się zamknij, dobra? To jedyna droga.

Pełne złości spojrzenie wbiło się w moje oczy. Był po prostu zły z powodu mojego wyboru i uporu z jakim dążyłam do celu.

- Jak to jest, że jesteś chętna wierzyć jakiejś babie, która naraziła twoje życie, wpychając cię w niebezpieczne sytuacje, w które wchodzisz z przyjemnością, zamiast dać sobie na wstrzymanie? Czy coś się stanie, gdybyś odpoczęła trochę i chwilę pomyślała nad sytuacją, w której się znalazłaś?

Zgrzytnęłam zębami nabierając siły z gniewu, jaki mną zawładnął.

- Oczywiście! Nie mam czasu! Każda minuta się liczy, bo ta minuta oznacza kolejne cierpienie zadawane mojemu rodzeństwu. Czego ty tu nie rozumiesz?! Jestem wstanie tyle wytrzymać, byleby w końcu móc ocalić moją jedyną rodzinę. Oni tam są, uwięzieni, tracąc nadzieję na zmianę swojej sytuacji!

Zeszłam po schodach w ciemność ku wejściu do pieczary, choć każdy krok okupowany był olbrzymim bólem i wzmożonymi mdłościami. Ledwo byłam wstanie iść, kiedy dotarłam na sam dół prosto w ciemność i... uderzyłam w ścianę. W zasadzie w barierę, która nie pozwoliła mi zrobić kolejnego kroku. Odpychała każdą moją próbę dostania się choćby o centymetr dalej. Była nieustępliwa.

Zdesperowana parłam wciąż napotykając na opór. Krzyki, siła, groźby nic nie dawały. Smocze zdolności również były nieprzydatne z tą niepojętą siłą.

- Nie - wyszeptałam. - Błagam!

Hugo wreszcie nie wytrzymał, przestał przyglądać się moim wyczynom, prosić bym przestała. Chwycił mnie brutalnie, przerzucił przez ramię i wyciągnął na zewnątrz wprost na światło słoneczne. Nie zatrzymał się dopóki nie doszedł do miejsca oddalonego od tego, w którym po raz pierwszy zobaczył ból i strach w moich oczach. Dopiero tam posadził mnie na ziemi z furią w spojrzeniu.

Płakałam z bezsilności, pokaleczona od walki z barierą. Wyglądałam fatalnie, tak bardzo, że wywołało to tak silną reakcję Hugo.

- Muszę tam wrócić - wykrztusiłam dusząc się od płaczu.

Mężczyzna nie odpowiedział drąc w milczeniu materiał swojej ciemnej bluzki. To nim opatrywał moje rany, nie siląc się na delikatność. Syknęłam, a zaraz potem skuliłam się pod morderczym spojrzeniem Hugo.

- Jesteś idiotką - powiedział bez ogródek. - Nie ważne jak bardzo zależy ci na rodzeństwie, mnie zależy bardziej na twoim bezpieczeństwie. Dlatego ostrzegam, jeśli urządzisz się tak ponownie, jeśli zobaczę ból w twoich oczach, to żadna siła nie będzie wstanie cię uwolnić, kiedy przywiążę cię do siebie. Będziesz tkwiła przy moim boku aż do momentu, gdy powiem, że możesz odejść na parę metrów. Czy wyrażam się jasno?

Mrugając z przestrachem pokiwałam głową. Hugo posłał mi ostatnie przeszywające spojrzenie, nim wrócił do bandażowania.

Straszny. On naprawdę bywał straszny.

Ale to nie znaczyło, że zamierzałam zaprzestać swoich działań. Zwyczajnie zacznę uważać lub sekretnie odwiedzać pieczarę. Jeśli będzie to konieczne, gotowa byłam nawet uśpić Hugo, byleby pójść tam z powrotem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top