19. Dlaczego wybieramy się na klify

Skrzywiłem się pocierając czoło. Zdecydowanie nie powinienem pić tych podejrzanych napojów trzy dni z rzędu, ale to babsko nie zacznie mówić dopóki każdy się nie napije, dlatego i tak nie miałbym wyjścia. Do tego czasu użyteczne rzeczy zostawi dla siebie.

Luna obróciła się we śnie przytulając do mnie. Zmarszczyła na chwilę brwi, drgając, po czym w mojej głowie pojawił się obraz, który dobrze znałem. Prorokini przepowiadająca swoją wizję. Cholerna baba nawet nie pomyślała o tym, co może stać się Lunie, gdy zrobi to przed pełną salą gości, doskonale wiedząc o wszystkim.

Zerknąłem w dół odgarniając złote włosy kobiety z twarzy. Była śliczna z tymi dużymi, złotymi oczami, prostym nosem uwielbianym przez piegi, niskim czołem, owalną twarzą. I pomyśleć, że w tym ciele skrywała się potężna bestia. Wiedząc o tym, nawet nie czułem lęku, bo wiedziałem, że tym smokiem jest Luna - inteligentna, troskliwa, uczuciowa kobieta.

Wbiłem wzrok w sufit głaszcząc odziane w lnianą koszulę ramię Luny. Przez chwilę odtwarzałem w pamięci twarz prorokini, obiecując sobie, że znajdę tę czarownicę i osobiście... przemówię jej do rozsądku.

Sekundę później moje serce zabiło mocniej, gdy zdałem sobie sprawę z zatrważającego fakty. Znałem tę gębę! Widziałem ją trzy razy z rzędu!

Delikatnie wysunąłem się z uścisku Luny, która zamruczała protestująco tuląc się do poduszki. Szybko się ubrałem, wypadając na korytarz. Tam dopadłem Ezno, któremu kazałem obudzić dwóch najlepszych wojowników.

Wspaniała prorokini odpowie nam na parę moich pytań, a potem zostanie wysłana gdzieś gdzie będę mieć ją na oku. Kiedy przestanie być użyteczna, po prostu przekażę ją Lunie. Z pewnością ucieszy się z tego wymyślnego prezentu!

******

Mrucząc przesunęłam dłonią po materacu chcąc wtulić się w Hugo. Było na tyle wcześnie bym była wstanie jeszcze chwilę pospać w objęciach mężczyzny. Jednak nigdzie go nie czułam błądząc dłonią po posłaniu. W dodatku w pokoju panowała absolutna cisza.

Uniosłam głowę rozglądając się wokoło, choć było oczywiste, że zostałam sama. Naliczyłam też, że zostało w domu - nie licząc mnie - siedem osób. Wobec czego Hugo zniknął z dwoma innymi osobami. I to jakiś czas temu, sądząc po zimniej pościeli na jego stronie materaca.

Opadłam na poduszki. Zgromadzenie męczyło mnie tak bardzo, że spałam twardo aż do rana. Zapewne z tego powodu nie obudziłam się, kiedy Hugo wychodził. Ciekawiło mnie dlaczego wyszedł i czy była to jakaś tradycja o jakiej nie zdawałam sobie sprawy. W końcu to mogło być to. Dziś mieliśmy wracać, wobec czego mogli urządzić sobie jakieś pożegnanie czy coś. Niemniej miałam nadzieję, że odbywało się ono bez alkoholu. Obrzydł mi jego zapach.

Siadłam na posłaniu przyciągając do siebie nogi. Naprawdę nie powinnam się przyzwyczajać do spania wraz z Hugo. To było niebezpieczne i mogło źle się skończyć.

Drzwi gwałtownie się otworzyły, a w nich pojawił się Hugo. Zamarł widząc, że nie śpię, podskakując z zaskoczenia. Następnie na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

- Znów piłeś? - spytałam na wstępie.

- Nie - burknął zamykając za sobą drzwi. Potem rozebrał się, by wpakować się pod kołdrę. - Po prostu usłyszałem dobre nowiny - przysunął się do mnie ziewając. - No chodź, mamy jeszcze trochę czasu na spanie.

- Hugo...

Urwałam, niepewnie przegryzając wargę. Zaraz potem się opamiętałam.

- Chcę polecieć na klify. Poszukać miecza i... - zamarłam dostrzegając wzrok Hugo. - Naprawdę go potrzebuję - burknęłam.

- Miecza czy zdechlaka? - spytał mrużąc oczy.

- Miecza. Zdecydowanie miecza - odpowiedziałam nerwowo.

- Więc lecę z tobą - mruknął przytulając mnie do siebie. - Pomóc ci w poszukiwaniu tego kawałka metalu i upewnieniu się, że nie pałęta się przy tobie żaden gamoń.

- A co z...

- Nic im nie będzie - mruknął zamykając oczy. - Śpij, musimy być wypoczęci.

Pomimo tej deklaracji, Hugo nie zasnął. Leżał z zamkniętymi oczami, jakby liczył, że uda mu się tym mnie oszukać. Wobec takiego obrotu sprawy, postanowiłam postąpić w ten sam sposób. I tak nie było sensu spróbować czegokolwiek wyciągnąć z niego, kiedy zachowywał się niczym obrażone dziecko. Jeszcze zrozumiałabym, gdybym wspomniała o szukania ojca mojego przyszłego dziecka, ale nawet o tym nie wspomniałam! Tym bardziej, że w pierwszą noc w tym miejscy  Hugo... błagał, bym ostatecznie wybrała jego.

Przez to sama nie wiedziałam co mam zrobić. Rodzeństwo zawsze było moim priorytetem, a tu nagle pojawia się taka sytuacja. Sytuacja, w której chciałabym być samoluba przynajmniej ten jeden raz.

*******

Hugo był mistrzem w zwodzeniu ludzi. Nasi strażnicy nawet nie pomyśleliby, że dali się nabrać, zwyczajnie odeszli z przeświadczeniem, iż chcemy zostać dłużej w mieście. Sami.

Choć pojawiły się jakieś tam słabe protesty i tak stanęło na naszym. I tak podziwialiśmy jak odchodzą zabierając mojego konia. Ponoć mieliśmy wrócić razem z jakimś tam znajomym Hugo, więc ten koń akurat by nam przeszkadzał.

- Chodź - oznajmił po chwili mężczyzna ciągnąc mnie na pustynię w miejsce, w którym zakopał rankiem nasze rzeczy.

Szliśmy w ciszy spory kawałek trzymając się za ręce. Słońce przygrzewało nas od prawej strony, uderzając bardziej w Hugo niż we mnie.

- Luna... wiesz, że to może być pusty strzał?

- Wiem, ale to jedyne co aktualnie mam - powiedziałam wzdychając. - Tylko ten miecz jest wstanie zniszczyć bransoletki i uwolnić moje rodzeństwo. Bez niego jestem bezradna.

- Tyle rozumiem - Hugo gwałtownie stanął i obrócił się do mnie. Wyglądał na zaniepokojonego. - Chodzi mi o to, że ten miecz nie bez powodu jest jedyny w swoim rodzaju. Ponoć jego rękojeść została wykonana ze skóry smoka i obtoczona w jego własnej krwi. Reszta została wygładzona poprzez tarcie o smocze łuski, przez to nigdy się nie zużyje ani straci swoich właściwości. CO więcej była ona wykorzystywana do zabijania twojego gatunku. Rozumiesz co chcę ci przez to powiedzieć? - pochylił się w moją stronę z twarzą wykrzywioną przez niepokój. - Gdyby wpadła w niepowołane ręce...

- Ale nie wpadnie - zaprzeczyłam delikatnie zdejmując dłonie Hugo ze swoich ramion. Na chwilę zapadła cisza. - Będzie w moich rękach. Jeśli będzie trzeba, osobiście go zniszczę. Nie musisz się o to bać.

- Nie boję się o jakiś tam miecz! - zapieklił się Pezja. - Boję się o ciebie!

To było zawstydzające. Niemal cieszyłam się, że odeszliśmy spoty kawałek od miasteczka, więc nikt nie zdołałby tego usłyszeć.

Przejmowałam się tym, jako że większość osób bardziej powiedziałaby "boję się ciebie". W końcu byłam smokiem, potężną bestią wzbudzającą strach samym swoim istnieniem. Z tego właśnie powodu każdy taki tekst wzbudzał we mnie ambiwalentne uczucia wraz z wypływającą mi na policzki czerwienią.

- Nie ma o co - bąknęłam z zakłopotaniem odgarniając włosy za uszy. - Nic mi nie będzie Hugo.

- Smoki nie są niepokonane.

- Chyba o czymś zapominasz - zdenerwowałam się. - Prorokini wygłosiła Przepowiednię...

- Jedną z wielu możliwych dróg - mruknął Hugo bez sensu.

- ...która głosi o tym, że przejmę tron i urodzę syna. Więc będę żyć przynajmniej tak długo, jak będzie trzeba. A teraz, czy moglibyśmy już ruszać? Chciałabym... - urwałam zapatrzona w horyzont.

Hugo również to wyczuł. Zbliżała się cholerna burza piaskowa. Akurat teraz pogoda musiała nam nie sprzyjać!

Mężczyzna pośpiesznie pociągnął mnie do naszych rzeczy. Na szybko złożyliśmy dwuosobowy namiot, w którym się ukryliśmy nim nieokiełzany piasek dotarł w naszą stronę.

Płotno wyginało się w różne strony, wiatr świszczał utrudniając jakąkolwiek rozmowę, zaś piasek wdzierał do środka przez każdą możliwą szczelinę.

- Słyszysz? - spytałam Hugo, który okrył nas kocem.

- Co?

- Ten śpiew - dookreśliłam wsłuchując się w wycie wiatru.

- Nie - zaprzeczył przyglądając mi się uważnie. - O czym śpiewa?

- O... tym waszym bogu wojny zakochanym w swoim dziele. Kochał smoczycę, która zginęła przyjmując za niego strzałę. Opowiada o smutku i cierpieniu. Mówi... - zmarszczyłam brwi. - Mówi, że to wtedy wymyślił rytuał łączący smoka z człowiekiem. Chciał oszczędzić cierpienia rozłąki innym. Ale nie wspomina o tym jak wygląda sam rytuał, tylko tyle że jest bolesny. Wystawia na próbę miłość kochanków, by stwierdzić czy zasługują na wieczne połączenie. Mimo to walka jest warta świeczki - jeśli osiągnie się cel, na parę czeka wieczne szczęście.

Zaraz potem zaczerwieniłam się wsłuchując w kolejne słowa pieśni. Dalszą część definitywnie zamierzałam przemilczeć. Wiatr opowiadał o licznych zaletach przejścia próby, w tym o mnogim potomstwie. Ponoć bóg obdarowuje każdą parę potrzebnymi darami, "pomagając" osiągnąć wieczną, żywą pamiątkę świadczącą o istnieniu pary. Określał to jako dwa splecione ze sobą drzewa z mnóstwem pędów zapewniających przetrwanie tego wytworu natury.

Nagle poczułam rękę Hugo na swoim czole. Mężczyzna pochylał się przyciskając drugą dłoń do swojego czoła. Przy czym marszczył w skupieniu brwi.

- Co ty robisz?

- Masz czerwoną twarz - wyjaśnił przymykając oczy. - Chciałem sprawdzić czy przypadkiem nie jesteś chora.

- Smoki nie chorują - burknęłam zażenowana.

- Więc?

- Zrobiło mi się za ciepło - skłamałam odwracając wzrok. - Duszno tu.

- Och. Na razie musisz wytrzymać. Burza powinna przejść za jakiś czas - zerknął na mnie. - Jeśli chcesz możesz się do mnie przytulić.

- Wtedy będzie mi jeszcze cieplej - parsknęłam z rozbawieniem.

- To jest bardzo złe podejście, Luna. Okropne - puścił mi oczko. - Właśnie, ten wspaniały, Pezja pozwala ci przytulić się do jego równie cudownego ciała, a ty narzekasz? Łamiesz mi serce!

- Jesteś pewny, że niczego nie piłeś? - spytałam chichocząc. - To raczej powinno być na odwrót. Pamiętasz, że smok to unikalne stworzenie? To zaszczyt zyskać ich uwagę.

- Czuję się bardzo zaszczycony. Każdego dnia.

Posłał mi pełne uczucia spojrzenie, pod wpływem którego rozpłynęłam się. To był pierwszy raz, kiedy ktoś spojrzał nam mnie w ten sposób, z taką afekcją i, gdy poczułam coś takiego. Zawsze sądziłam, że będzie to poza zasięgiem moich rąk. Był też taki czas, kiedy myślałam, że trzeba na to zasłużyć. Ale tak naprawdę nic nie zrobiłam, a jednak Hugo spojrzał na mnie w ten wyjątkowy sposób. Co za wspaniałe uczucie!

Zapatrzyłam się w Hugo rozmarzonym wzrokiem. Przy nim tak łatwo było o wszystkim zapomnieć

Mężczyzna rozejrzał się nasłuchując.

- Burza się nasila. Widać utkwimy tu na dłużej.

- W takim razie może się prześpimy? - spytałam mrugając parokrotnie. W namiocie zrobiło się ciemno. - W ten sposób wypoczniemy przed dalszą wędrówką. Uwierz mi, zmęczysz się, gdy już będziemy lecieć. Trzymać się łusek i nie spaść przez całą drogę, jest naprawdę trudne.

Hugo posłał mi trudne do odgadnięcia spojrzenie, przyglądając się mojemu ciału.

- Spowalniam cię, nie? Gdybym wrócił mogłabyś już dawno być w połowie drogi.

Wzruszyłam ramionami kładąc się na kocu.

- To bez znaczenia. Zresztą lepiej jest podróżować w towarzystwie, niż samemu. Szczególnie, kiedy idzie się w nieznany teren i próbuje zrozumieć obcą kulturę. Jestem pewna, że twoja obecność mi pomoże. O ile nie będziesz się znów zachowywał niczym zazdrosny szczeniak - dodałam złośliwie.

- Pominę tę uwagę milczeniem - burknął przytulając się do mnie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top