14. Dlaczego zdecydowali się walczyć tak zaciekle

- Możesz spać w namiocie niedaleko nas - poinformował Kalsifera Hugo. Dalej obejmował mnie od tyłu, choć musiało być mu niewygodnie wciąż siedzieć w tej samej pozycji. - Jeśli to pomoże ci się uspokoić. Matka nie powinna mieć nic przeciwko towarzystwu brata swojej synowej.

Kal zgrzytnął zębami mamrocząc pod nosem przekleństwa. Jeśli było coś czego nie lubił bardziej od mężczyzn, były to zdecydowanie starsze kobiety. Kojarzyły mu się one z tymi matkami, które pragnęły upchnąć swoje córki komukolwiek posiadającemu choć namiastkę krwi królewskiej. Nie znosił ich z powodu ich logiki - chciały wżenić je, zapominając o naszym stanie. Narzeczeni byli w jeszcze większym niebezpieczeństwie od nas, a my nie chcieliśmy ich narazić choćbyśmy gardzili podjętymi przez nich działaniami.

- Babette to przemiła kobieta - dodałam uśmiechając się zachęcająco. - Polubisz ją.

- A ty w tym czasie zostaniesz sama z tym... - urwał, nagle zmieniając język - tępakiem?

Słowo, które wymówił miało dwa znaczenia. Jednym było - tępy, drugie oznaczało robaka lub obrzydliwe zwierzę. Hugo nie mógł go zrozumieć, bo język, który użył Kal był mało znany. Używali go w wojsku, gdy woleli uniknąć bycia posłuchanym. To słowo wymawiano tak często, że zdołałam się go nauczyć i zrozumieć. Dlatego też rozkaszlałam się krztusząc śliną.

- Kal!

- Co? - burknął - W zasadzie nie chcę wychodzić. Musimy omówić kwestię dzieci. Od kilku dni wykradałem maluchy z pałacu i wywożę je na pustynię. Dotąd udało mi się zabrać sto. - Widząc moją minę potarł czoło ze zdegustowanym wyrazem twarzy. - Ojciec ostatnimi czasy tak się rozkręcił przez twoją akcję, że pojawiło się tyle nowo...

- Ktoś z nimi jest? - przerwałam bratu widząc, że więcej czasu poświęci wywodom na temat podbojów króla niż ważniejszym sprawą.

- Czemu?

- Wywiozłeś setkę dzieci! - zawołałam zaraz potem zmarszczyłam brwi, na chwilę pozostawiłam ten temat. - W zasadzie jak się uwolniłeś? I co z noworodkami?

- Najpierw niech zacznie od dzieci - wtrącił Hugo rozsądnie. - Są same? Gdzie? Dlaczego je zostawiłeś?!

Kalsifer zamrugał wpatrując się w Pezję ze zdziwieniem. W jego brązowo- czerwonych oczach zamigotał niepokój, gdy tak patrzył na mężczyznę za mną. To mnie zaniepokoiło. Chociaż nie powinnam być zdziwiona. Kal był miękki, jeśli chodziło o dzieci - pozwalał im na niemal wszystko, przy czym nie do końca wiedział jak się nimi zajmować. Zostawił to kompetentnym osobom wiedzącym w jaki sposób działać, by nie zaszkodzić maluchom.

Oblał mnie zimny pot.

- Przecież są tam dziewięciolatki, nie? Wiedzą chyba...

- Zostawiłeś ich całkiem samych?!

- No tak.

-Kal! To dzieci! One potrzebują opieki, nawet jeśli są smokami - potarłam czoło nerwowym gestem. - Przez ojca nasza smocza natura jest mniej aktywna, choćby byli wybitni, są zbyt mali, by zapewnić sobie bezpieczeństwo... Przecież oni żyli w Pałacu Rozkoszy!

- Ale mają dostęp do wody - wyszeptał obronnie brat. - Zabrałem je do małej oazy, dałem koce i co jakiś czas przylatuję z mięsem. W międzyczasie latam po dzieci. Dziewczyny dalej majstrują kosz bym zdołał zabrać noworodki. Póki co kryją "zaginione", aby udało się zabrać resztę. Dlatego właśnie szukałem ciebie.

- I sądzisz, że sama poradziłabym sobie z tyloma maluchami? Przy przepowiedni?! Ile będziecie rzucać mi na barki?! - oparłam się bardziej o Hugo, który ponownie mnie przytulił, całując w szyję. - Kal muszę jeszcze znaleźć miecz i zrobić dziecko, wiesz? A potem nie będzie lepiej. Zasiądę na tronie! Nie mam nawet zdolności poradzenia sobie z zarządzaniem krajem. Więc tak, łatwo byłoby zająć się setką dzieci, licząc na kolejne maluchy, które - same - mogą utopić się w jeziorze.

Nastała cisza. Powietrze wydychane przez Hugo owiewało moje odsłonięte ramię, co nie polepszyło sytuacji mojego skupienia. Chciałam patrzeć przytomnie na brata, którego twarz mieniła się emocjami. Dostrzegłam je jedynie dzięki temu, że naprawdę go znałam i wiem w jaki sposób na niego patrzeć.

- To oni mogą utopić się w jeziorze? - spytał Kal, jakby tylko to do niego dotarło z całego mojego wywodu.

- Nie miałeś do czynienia z dziećmi, prawda? - spytał Hugo odchylając się do tyłu. Oparł jedną rękę za siebie cicho stękając, drugą pociągnął mnie za sobą. Zupełnie go nie rozumiałam. Cały czas starał się mieć mnie blisko. Dlaczego? - Kto normalny zostawia setkę dzieciaków samych sobie? Siostry nie powiedziały ci w jaki sposób zajmować się maluchami? Och, i chciały dać ci pod opiekę noworodki! Jestem pod wrażeniem ich wiary w kogoś tak marnego w takich sprawach. Godne podziwu.

- Bo nikt inny nie wyszedłby z tego piekła, prócz naszej dwójki!

Pezja przycisnął czoło do mojego ramienia, gdy zabrakło mu słów. W zasadzie załamałam się tak samo jak on, bez słowa patrząc na Kalsifera, który chwycił się za kark z zakłopotaniem. Zagryzając dolną wargę, chodził wokoło mamrocząc pod nosem.

- Po prostu ich tu sprowadźmy - powiedział Hugo wzdychając. - Będzie ciężko, ale jeśli zachowają się jak Aria, nie powinno być aż tak źle. Weź wozy...

- Lecę po nich. Jeszcze dziś wszystkich sprowadzę!

- Poczekaj, po...

Kal nie słuchał. Wyleciał z namiotu biegnąc ku pustyni. Nie poleciałam za nim, pozostając zakleszczona w objęciach Hugo. Brakowało mi również sił, przerażona perspektywą przyszłego zajmowania się tak wielką gromadą rodzeństwa, którego - w dodatku! - przybędzie.

- Powiem ci, że się tego nie spodziewałem - mruknął Hugo. - Zostać ojcem przed dobraniem się do kobiety...

- Mnie to mówisz? - sarknęłam - Zostałam matką wcześniej niż mógłbyś się spodziewać. Zresztą nie muszą traktować cię jak Aria.

- Skoro nazywają cię matką, śpisz ze mną, masz mój zapach na sobie, to jedynie kwestia czasu, by potraktowali mnie dokładnie tak samo jak młoda.

- Mogę zawsze...

- Nie mówię, że mi to przeszkadza - wtrącił szybko. - Po prostu jest to dla mnie całkowicie nowa sytuacja. W dodatku to smoki, a ja nie za bardzo się na tym znam. Chciałbym powiadomić o tym plemię, byście mogli na spokojnie... zmienić formę i latać, kiedy tylko zapragniecie, ale to naraziłoby was na niebezpieczeństwo.

Zamrugałam wpatrując się w wejście do namiotu. Uczucie, które poczułam było czymś na kształt rozczulenia. Podobało mi się to w jaki sposób Hugo chce nam pomóc.

Delikatnie odsunęłam ramię mężczyzny, po czym się odwróciłam w jego stronę, siadając na piętach. Twarz Pezji nie wyrażała niczego, jakby obawiał się, że jeśli pokaże za wiele, ucieknę albo postaram się wycofać. To było całkiem możliwe, ponieważ ciężko przychodziło mi oswojenie się z zachowaniem tego konkretnego człowieka. Był przerażający na tak wiele różnych sposobów - to co robił, w jaki sposób, jego mowa. W szczególności bałam się jego wzroku wyrażającego tak dużo emocji, w których dominowała czułość, gdy spoglądał na swoich ludzi, na Arię i na mnie. Kiedy patrzył w ten sposób nie miałam pojęcia co mam ze sobą zrobić.

- Dlaczego?

- Dlaczego co? - spytał ze zdezorientowaniem.

- Dlaczego chcesz pozwolić bestiom latać swobodnie po swoim terenie? - dookreśliłam - Hugo, my jesteśmy...

- Smokami - dokończył mrużąc oczy. - Dawno, dawno temu smoki, zwierzęta i ludzie mieszkali obok siebie. Pozyskując szacunek potężnych bestii, pozyskiwało się sprzymierzeńca, przyjaciela, brata lub siostrę - Pezja wyciągnął rękę w moją stronę, zaraz potem uśmiechnął się pod nosem i ją cofnął. Nawet nie drgnęłam wpatrując się z przejęciem w jego twarz. - Lud pustyni od wieków był przeciwny więzieniu smoków. Uważamy, że powinny swobodnie latać, kochać, być wolne. Fakt bycia związanym z rodziną królewską, nie powinien was ograniczać - zagryzł wargę, przekrzywiając głowę. W zamyśleniu kontynuował: - Wiesz, dlaczego pustynia nie ma swojego opiekuna? Bo to smoki nim były. Miały pod sobą dwa królestwa, ale potem coś się stało. Jedynie Komandor wie co dokładnie.

- Więc twierdzisz, że chcesz wrócić do poprzedniego stanu? - spytałam pochylając się.

- Tak - przytaknął. - Czuję w kościach, że to wyszłoby nam na dobre. Poza tym, pomyśl! - czekoladowe oczy zapłonęły. - Bylibyśmy znów złączeni tak, jak za dawnych lat. Smoki miałyby wsparcie pustyni, a pustynia - smoków.

Zagryzłam wargę. W przepowiedni było wspomniane o ponownym połączeniu ludu pustyni, więc technicznie rzecz biorąc wizja Hugo mogła się spełnić. Widać było, że chciał dobrze dla każdego, a powrót do tego, co było wyszedłby na dobre obu stroną.

*****

Hugo był w swoim żywiole, gdy rozporządzał ludźmi, kazał przesuwać namioty i rozkładać większe tuż koło naszego. Pomagała mu Babette - wtajemniczona w sytuację - zajmowała się posłaniami, kocami i ubraniami. Wypytywała o szczegóły takie jak: wzrost dzieci, waga, postura i płeć. Z tymi pytaniami szłam do Kalsifera, gdy tylko się pojawiał, przy okazji pozwalając rodzeństwu otoczyć się w zwartym kręgu. Dzieciaki były wyraźnie przestraszone obcych ludzi, chwytały moich ubrań lub siebie nawzajem, nie pozwalając mi odejść zbyt daleko od siebie. Aria starała się pomóc opowiadając o babci i tatusiu, o wszystkim co przyszło jej do głowy. Póki co zainteresowała ich wszystkich wzmianka o Babette i Hugo, bo jakżeby inaczej.

Z zapałem wysłuchiwali się w głos siostry, choć dalej trzymali się blisko mnie. Od czasu do czasu szeptali wąchając moje ubrania. Pozwalałam im na to dostrzegając ich powoli rozluźniające się sylwetki.

- Jeszcze dwie tury - powiedział zdyszany Kal prowadząc kolejne dzieciaki.

- Mamusia! - rozkrzyczały się od razu zrywając w moją stronę.

I ponownie Aria zaczęła swój wywód. Z tego też powodu rodzeństwo było tak przerażone, gdy Hugo podszedł, jeszcze wołając by gapie nie podchodzili i pozwalając zająć się nimi Babette, która wyjaśniała sytuację. Pezja niepewnie, wolno podszedł do naszej grupki, szukając jakiejkolwiek reakcji z ich strony. Nie doczekawszy się pisków ani płaczu, powoli przebił się do mnie, głaszcząc po główkach tych śmielszych. Na wargach miał delikatny uśmiech.

- Sasha powiększył nasz namiot w razie, gdyby w dzień dzieci wolały być wszystkie razem w jednym, zacienionym miejscu - powiedział do mnie rozglądając się. - Mama jest wniebowzięta, już teraz zapowiada, że chce poznać każdego. Oznajmiła też, że jak pojawią się noworodki pomoże zaopiekować się nimi wraz z kilkoma innymi kobietami.

- Dziękuję, naprawdę - wyszeptałam przyglądając się umorusanym twarzom i podartym ubraniom.

- Myślę, że najlepszym wyjściem będzie umycie ich zaraz po tym, jak będą wszystkie razem - oddał. - Pomogę z tym.

- Możesz sobie wsadzić tę pomoc - burknął Kal zjawiając się koło nas. - Razem z Luną sobie pora...

- Hugo ma rację. Nie nadajesz się do opieki nad dziećmi - przerwałam okrutnie bratu.

- Dlatego właśnie Luna woli mnie - parsknął Hugo posyłając Kalsiferowi triumfalne spojrzenie. - Nazwij mnie szwagrem, a pozwolę ci...

- Tępak - prychnął brat wskazując mężczyznę. - Prędzej zginę nim nazwę cię moim... - smok zacisnął gwałtownie usta przed wymówieniem ostatniego słowa. Posłał Hugo wściekłe spojrzenie zdając sobie sprawę, że prawie wpadł w jego zasadzkę. - Geniusz się znalazł!

Następnie ruszył z powrotem po ostatnią grupkę dzieci. Musiał być zmęczony, choć nie pokazywał tego po sobie, abym się nie martwiła. Drugi powód był bardziej oczywisty - obecność Hugo tak go denerwowała, że nie chciał dawać mu powodu do naśmiewania się z siebie.

- A był tak blisko - rzucił Pezja radośnie, przyglądając się dzieciom od dwóch do dziesięciu lat, które ostrożnie wąchały i dotykały mężczyzny. Odważna dziewczynka, która musiała niedawno skończyć dziesięć lat, pociągnęła za kurtę Hugo, mówiąc do niego coś do ucha. Pezja uśmiechnął się szerzej i skinął głową. Siostra zerknęła na mnie, po czym uniosła kciuki do góry przytulając się do nogi mężczyzny.

Tym oto sposobem został zaakceptowany w roli ojca. Ku obopólnej radości.

******

Wieczorem, gdy udało nam się z Hugo umyć dzieci, ubrać, nakarmić i ułożyć do snu w namiotach razem z Kalsiferem zamknęliśmy się w namiocie Pezji. Po krzykach, niezgodach, cisza panująca w tym miejscy, aż biła po uszach. Tym bardziej, że byli tak zmęczeni, iż nie mieli siły na złośliwości. Hugo pewnie sądził, że próba wyjaśnienia dzieciakom, dlaczego nie mogą z nami spać, będzie jak spacerek po łące. Rodzeństwo chciało zostać z nami, nawet byli skłonni podzielić się na grupki, byleby spać razem. Po wielu sprzeciwach - wraz z Hugo - doszliśmy do wniosku, że ten pomysł nie wypali. I w ten sposób miałam spać sam na sam z Pezją.

- Więc o czym chciałeś porozmawiać? - spytałam rozciągając się na posłaniu. - Jak wydostałeś się z pałacu?

- Ojciec wyjechał gdzieś na pustynię, a musieli wysłać smoka na misję. Uznali, że będę idealny, przez to, że udawałem całkowitą lojalność ojcu, a cała reszta z nas grała nienawiść do mnie - powiedział Kal. Obracając się na posłaniu w moją stronę, Hugo, by wkurzyć smoka, wsunął ramię pod moją głowę. Brat zgrzytnął zębami. - To była idealna okazja. Przez Zonię przekazałem wiadomość do Pałacu Rozkoszy, gdy tylko ściągnęli mi bransoletkę, zrobiłem kółko i poleciałem do pałacu. Stamtąd wziąłem koce i pierwszą turę dzieciaków. Zabieram ich tak od tygodnia. Mój plan wygląda następująco: od jutra latam po maluchy, po zabraniu wszystkich, szukam oazy na tyle dużej, by pomieścić nas wszystkich.

- Zmodyfikujmy też plan - zagryzłam wargę. - Zostańmy na pustyni. Szukaj wielkiej oazy i zbuduj tam miasto. To miejsce jest dobre do życia, a nie chcę wracać do pałacu. Nikt nie będzie chciał tam żyć, Kal.

- Zbudować miasto? - brat zaczął kiwać głową na znak zgody. - Niedaleko granicy, co? Masz zjednoczyć lud pustyni, więc nie powinni mieć nic przeciwko smokom.

- Będziemy zaszczyceni - przytaknął Hugo. - Zaakceptują Lunę z marszu. Jeszcze lepiej będzie jeśli zostanie moją żoną...

- Nie!

Tu znów zaczęli się kłócić, choć nie doszło do rękoczynów dzięki temu, że znajdowałam się między nimi. Jak nie patrzeć, sprzeczali się stosunkowo często, kiedy tylko nadarzyła się ku temu okazja. Choć... Hugo robił to specjalnie - był zadowolony ilekroć zdołał wkurzyć Kal'a. Mogłoby się nawet wydawać, że polubił mojego brata, ale nie chciał tego po sobie pokazać.

- I tak ostatnie zdanie należy do Luny.

Tym zdaniem zepsuł mi humor, bo ostatnie zdanie wcale nie należało do mnie. Byłoby całkiem nieźle, gdybym mogła zostać z plemieniem Rosengi, ale musiałam znaleźć Komandora, miecz i zdobyć tron.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top