9.
Lily włóczyła się bez celu po mieście. Obecnie przebywała w Bostonie, gdzie dotarła tropem Zero. Niestety, morderczyni albo opuściła już ten teren, albo tak dobrze się zakamuflowała. Panna Bouviere obstawiała raczej to pierwsze. Z zamyślenia wyrwała ją kartka papieru, która, niesiona wiatrem, uderzyła ją w twarz. Lily złapała ja i wyprostowała. Było to ogłoszenie o zaginięciu. Ze zdjęcia spoglądała na nią ładna, młoda dziewczyna o szarych oczach i ciemnobrązowych włosach.
- Cassie Elizabeth Abrams, urodzona siedemnastego czerwca dwa tysiące trzeciego roku. No proszę, dwa dni temu skończyłaś siedemnaście lat. - Mruknęła Lily.
- Przepraszam, czy pani ją widziała? - Lily opuściła kartkę i spojrzała na kobietę, która zadała jej pytanie. Była w średnim wieku, mogła mieć około pięćdziesięciu lat. Zielone oczy miała opuchnięte i podkrążone, w ciemnobrązowych włosach widać było pierwsze siwe pasemka. W ręku trzymała plik podobnych ogłoszeń.
- Niestety, dopiero niedawno przyjechałam do Bostonu... Proszę, niech pani nie płacze.
- Przepraszam, ale powoli tracę nadzieję. Od trzech miesięcy nie mam żadnej wiadomości o Cassie. Nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał.
- Czasem brak wiadomości, to najlepsza wiadomość. Może napije się pani ze mną kawy i opowie mi wszystko? Wiem, że to w niczym nie pomoże, ale może choć trochę pani ulży.
Lily i pani Abrams siedziały naprzeciwko siebie, przy kawiarnianym stoliku, w milczeniu. Łowczyni nie chciała naciskać na kobietę, więc cierpliwie czekała, aż ta zbierze się w sobie, żeby opowiedzieć swoją historię.
- Cassie zniknęła trzy miesiące temu, ale problemy zaczęły się już wcześniej. Jakieś półtora roku temu bardzo się zmieniła. Wcześniej była radosną, pogodną, uśmiechniętą dziewczyną. A z dnia na dzień stała się ponura i milcząca. Zaczęła ubierać się na czarno i czytać takie dziwne książki o magii. Nawet ustawiła w swoim pokoju ołtarzyk, który przyprawiał mnie o dreszcze. Myślałam, że to zwykły nastoletni bunt. Że z czasem jej przejdzie. Tak jak w dzieciństwie. Jednego dnia interesowała się dinozaurami i przekopywała ogródek w poszukiwaniu ich kości, a drugiego była małą księżniczką, która bawiła się lalkami.
- Ale nie minęło?
- Nie, było nawet gorzej. Zaczęli pojawiać się wokół niej nowi znajomi, niektórzy zdecydowanie starsi od niej. Czasami znikała na całą noc i wracała dopiero nad ranem. Aż pewnego dnia nie wróciła. Według policji Cassie mogła należeć do satanistów.
Lily zapaliła się w głowie lampka ostrzegawcza. To mógł być zwykły zbieg okoliczności, ale jej instynkt łowcy podpowiadał, że w zniknięcie dziewczyny zamieszany jest Kasper The Satanist i jego banda. I mogła mieć tylko nadzieję, że nie została jedną z ich ofiar.
- Boję się, że oni zrobili coś mojej córce i już nigdy jej nie zobaczę.
- Proszę tak nie myśleć. - Lily delikatni uścisnęła dłoń kobiety. - Jestem przekonana, że pani córka się odnajdzie, wcześniej czy później. Trzeba mieć nadzieję. Wiem co mówię. Ja... - Lily zawiesiła głos, zastanawiając się, ile może powiedzieć. - Sama byłam ofiarą porwania i minęło sporo czasu, zanim odzyskałam wolność.
- Jak pani rodzice to znieśli? - Lily zamyśliła się po tym pytaniu. Nie mogła powiedzieć tej kobiecie prawdy. Że jej ojciec wpadł w nałóg i przez to zginął, a matka popełniła samobójstwo.
- Nie było im łatwo, ale robili wszystko, co w ich mocy, żeby mnie odzyskać. I nigdy się nie poddali. Przepraszam, ale muszę już iść.
- Oczywiście, masz pani swoje sprawy. Mimo to poświęciła pani czas, żeby ze mną porozmawiać. Dziękuję.
Lily zapłaciła rachunek i opuściła kawiarnię. Po rozmowie z tą kobietą miała mętlik w głowie. Myślała zwłaszcza o swoich rodzicach. Co czuli, gdy niemal trzynaście lat temu zniknęła bez śladu? Od dawnej sąsiadki wiedziała, że robili wszystko, poruszali niebo i ziemię, żeby tylko ją odzyskać. Niestety nigdy nie dowiedzieli się, że ich córka przeżyła piekło, do którego trafiła. Nie było im dane ponowne spotkanie. Czy gdyby jej rodzice wciąż żyli, to zdecydowałaby się na to całe szaleństwo, jakim dziś było jej życie? Zdecydowanie nie. Dziś żyłaby pewnie w miarę normalnie w rodzinnym domu i chodziła na terapię, żeby uporać się z traumą porwania, gwałtów i eksperymentów medycznych, jakie na niej przeprowadził Smiley. Może skończyłaby jakąś szkołę i znalazła normalną pracę. Być może napisałaby książkę o tym, co przeżyła, w ramach rozliczenia z przeszłością. Może nawet założyłaby kiedyś własną rodzinę.
Ale to wszystko było tylko gdybaniem. Trzej skurwiele, którzy zniszczyli życie jej rodziny, dawno już gryźli ziemię. Mimo to wciąż kładli się cieniem na jej życie. Lily nie miała już nic do stracenia - rodziny, domu, przyszłości. Cokolwiek teraz zrobi, na kole Fortuny wypadnie jej śmierć. Czy to z ręki któregoś z morderców, czy też wymiaru sprawiedliwości, jeśli kiedyś powinie jej się noga i zostanie złapana przez policję. Nie miała wątpliwości, że czeka ją kara śmierci lub dożywocie, zależnie od tego, który stan by ją sądził. Była wielokrotną morderczynią i nie miało znaczenia, że oczyszczała w ten sposób świat z szumowin, czyniąc go choć trochę bezpieczniejszym miejscem.
Lily wyjęła z plecaka ogłoszenie o zaginięciu Cassie i zaczęła przyglądać się dziewczynie. Chciała zapamiętać dobrze jej twarz, żeby móc ją rozpoznać, gdyby jakimś cudem spotkała ją podczas swojej wędrówki. Gdyby tak się stało, zamierzała przekazać jej, że rodzice za nią tęsknią i czekają na jej powrót. Że szukają jej bez ustanku.
Po co chciała to zrobić? Nie dla dobrego uczynku i zbawienia duszy. Lily już dawno przestała wierzyć w Boga, Niebo i Piekło. Raczej dla zachowania resztek człowieczeństwa. Dla poczucia, że choć stała się zimną i wyrachowaną morderczynią, idącą dosłownie po trupach do celu, to wciąż zachowała ludzkie uczucia. Że jest lepsza od potworów, które zabija.
Krople deszczu, które zaczęły padać z nieba, otrzeźwiły Lily i zmusiły ją do opuszczenia parku, w którym znalazła się zupełnie nieświadomie. Dziewczyna złożyła ogłoszenie i starannie schowała je do plecaka. W strugach deszczu ruszyła do swojej kryjówki.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top