12.

Biurko Ramireza zawalone było teczkami. Każda z nich zawierała akta słynnych zabójców. Ramirez posortował je na trzy kupki. Pierwsza zawierała akta tych, co do których mieli pewność, że zabiła ich Lily Bouviere. Druga poświęcona była mordercom, o których od jakiegoś czasu nie było żadnych doniesień. A trzecia należała do tych, którzy wciąż działali i pojawiały się o nich doniesienia. Kosz pod biurkiem był po brzegi zapełniony kubkami po kawie i puszkami po energetykach. Mężczyzna przez całą noc przeglądał akta w nadziei, że dostrzeże coś, co wcześniej mu umknęło.

- Ramirez, do sali odpraw. Nagłe zebranie. - Od drzwi rozległ się głos oficer Martin. Ramirez wstał i przeciagnął zesztywniałe ciało. Następnie udał się na zebranie. 

- Są wszyscy? - Porucznik Johnes rozejrzał się po sali. - Świetnie. W końcu coś się ruszyło w sprawie Bouviere. Była widziana trzy tygodnie temu w Bostonie. Świadek rozpoznała ją na portrecie wydrukowanym w gazecie.

- W jakich okolicznościach była widziana? - Spytała Ramirez.

- To właśnie jest najdziwniejsze. Świadek, Veronica Abrams, twierdzi że spotkała ją na ulicy, podczas rozdawania ulotek o zaginięciu swojej córki. Bouviere rzekomo zaprosiła ją na kawę i rozmawiała z nią. 

- Coś w jej zachowaniu zwróciło uwagę tej kobiety? - Zadała pytanie Martin.

- Właśnie nie. Bouviere zachowywała się całkowicie normalnie. Okazywała tej kobiecie współczucie i pocieszała, podnosiła na duchu. Chociaż jest coś, co może być dla nas wskazówką. Pani Abrams zeznała, że Lily Bouviere powiedziała jej, iż sama została porwana jako nastolatka. Jeśli założymy, że powiedziała prawdę, to potwierdzałoby to naszą teorię. 

- Szefie, myślisz że Bouviere wciąż jest w Bostonie?

- Nie sądzę, raczej opuściła miasto. Niemniej trzeba będzie tam pojechać i się rozejrzeć. Może natrafimy na jakiś ślad. Ramirez, Martin, Richards, wasza trójka uda się do Bostonu. 

**********

Lily Bouviere obecnie siedziała w motelowym pokoju gdzieś pod Springfield w stanie Massachusetts i kurowała rany odniesione podczas walki z demonicznym błaznem. Wykorzystywała również ten czas na przeglądanie prasy. Szukała wskazówek co do miejsca pobytu Zero lub Kaspra. Tylko że jak na razie nic nie znalazła. Cholernicy wyjątkowo dobrze się zabunkrowali. 

Kobieta zrzuciła z łóżka gazety i położyła się, wpatrując się w sufit. Po raz pierwszy od dawna czuła się zmęczona i zniechęcona swoją "misją". Zastanawiała się, jaki to wszystko ma sens. I czy w ogóle jakiś ma. Co prawda pozbyła się kilkunastu psychopatów czerpiących radość z samego tylko aktu morderstwa. Ale nigdy nie oczyści świata do końca. Psychopaci i mordercy będą się ciągle pojawiali. Zresztą, czym różniła się od takiej Jane The Killer czy Clockwork? W końcu też zabijała z zimną krwią i czerpała radość ze śmierci swoich "wrogów". I też nie czeka jej za to nagroda tylko więzienie. Albo śmierć.

Rozmyślania Lily przerwał hałas dobiegający zza okna. Kobieta miała wrażenie, że ktoś się tam kręci. Sięgnęła po pistolet, który trzymała koło łóżka i ostrożnie podeszła do okna. Uchyliła zasłonę i wyjrzała na podwórze. Rozejrzała się dyskretnie i nie zobaczyła nic poza kotem, który siedział naprzeciwko jej domku. Nie byłoby to nic dziwnego, bo w okolicy kręciło się kilka dachowców, a nawet lisy i szopy. Zdziwiło ją jednak, że zwierzak wyglądał na rasowego i zadbanego. I na dodatek zdawał się patrzeć dokładnie w okno jej domku. Lily poczuła nieprzyjemne mrowienie na karku. To była zapowiedź kłopotów, tylko jeszcze nie wiedziała, czyją postać one przybiorą.

***********

W kryjówce satanistów Cassie opatrywała rany jakie zadał jej Kasper. Dziewczyna była coraz bardziej przerażona okrucieństwem i brutalnością przywódcy sekty. Odkąd ją sobie upatrzył spośród licznych akolitek, co noc musiała zaspokajać jego żądzę. A że Kaspra najwyraźniej podniecało zadawanie bólu kochankom, ciało Cassie pełne było sińców, śladów zębów i blizn zadawanych nożem. Najbardzieł bała się tego, co się stanie, gdy Mistrz się nią znudzi. Teraz była w miarę bezpieczna, bo nikt z sekty nie odważyłby się tknąć kobiety Kaspra. Ale gdy straci jego zainteresowanie, każdy mężczyzna ze zgromadzenie będzię mógł zrobić z nią wszystko co tylko będzię chciał. A ostatecznie zostanie złożona w ofierze Szatanowi. 
Po policzkach dziewczyny spłynęły łzy. Szybko je otarła, żeby nie zobaczył ich nikt ze zgromadzenia. Łzy były oznaką słabości, a ta karana była śmiercią. Po raz pierwszy od dawna, Cassie modliła się bezgłośnie do Boga, żeby sprawił cud i została uratowana z rąk satanistów.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top