11.

Opuszczone wesołe miasteczko. Idealna sceneria do nakręcenia horroru. Lily skrzywiła się, gdy brama zaskrzypiała podczas otwierania. Kobieta weszła na teren lunaparku i ruszyła przed siebie. Dawniej tętniące życiem i dające radość wesołe miasteczko, dziś było martwe. Wyglądało jak cmentarzysko. Staromodne karuzele z końmi dziś stały nieużywane. Ich mechanizmy zardzewiały, a farba schodziła z nich płatami. Diabelski młyn chwiał się i skrzypiał pod wpływem wiatru. Budki, w których dawniej sprzedawano hot-dogi czy popcorn, dziś były pozabijane butwiejącymi deskami. Niektóre dawne atrakcje nosiły na sobie ślady ognia. Pod stopami Lily chrzęścił nie tylko żwir, ale również potłuczone szkło. Widomy znak, że lokalsi urządzali tu sobie zakrapiane alkoholem imprezki. Kobieta kopnęła kamień wystający z ziemi. Ten wyprysnął spod jej buta i potoczył po ścieżce, odsłaniając swoje prawdziwe oblicze. To co Lily wzięła za kamień, okazało się fragmentem czaszki. Kobieta rozejrzała się i dostrzegła walające się gdzieniegdzie pojedyncze kości. 

Nagle Lily spięła się i wyciągnęła katanę. Miała wrażenie, że nie jest już sama i ktoś ją obserwuje. Kątem oka dostrzegła jakiś cień za sobą. Wykonała obrót i skierowała ostrze katany na przeciwnika...

- KRAA!!! - Na oparciu połamanej ławki siedziała wrona i wpatrywała się w Lily, kracząc głośno. Kobieta schowała katanę do pochwy. Czyżby zaczynała mieć paranoję? A może to miejsce tak na nią działało? Bouviere odwróciła się i ruszyła dalej eksplorować park rozrywki. 

W miejscu, gdzie przed chwilą siedziała wrona, zmaterializował się błazen o niebieskich włosach spiętych w trzy kitki, na końcach których przyczepione były pobrzękujące cicho dzwoneczki. Mężczyzna trzymał oparty o ramię ogromny młot. Obok niego unosił się fioletowy balon.

- Proszę, proszę. Jaki słodki lizaczek zawitał w moje skromne progi. - Błazen oblizał lubieżnie usta. - Z przyjemnością się z nią zabawię.

- Sparzysz się bracie. - Obok niego pojawiła się błazenka o błękitnych włosach. Tak jak brat dzierżyła ogromny młot. - To nie jest kolejna siksa szukająca wrażeń w nawiedzonym lunaparku. Takie nie noszą ze sobą broni. 

- To tylko dodaje zabawie pikanterii. - Candy Pop wyszczerzył ostre zęby. Candy Cane tylko przewróciła oczami. 

Lily szła w głąb wesołego miasteczka. Jej celem był cyrkowy namiot, który znajdował się w samym centrum lunaparku. Widać było, że lata świetności ma już za sobą. Kolory wyblakły, płótno miejscami było poprzecierane i dziurawe. Gdy weszła do środka, uderzyła ją mieszanka zapachów - kurzu, mysich odchodów, starej krwi i rozkładających się zwłok. 
Kobieta weszła na arenę i rozejrzała dookoła. Było pusto i cicho... A może jednak nie. Miała wrażenie, że coś słyszy, jakby cichy dźwięk dzwoneczków. A zaraz potem chichot. 

Lily sięgnęła po katanę, ale nim zdążyła się obrócić, poczuła silne uderzenie w plecy. Miecz wypadł jej z ręki, a ona sama upadła na kolana. Zaraz potem poczuła silne kopnięcie w brzuch, które jednocześnie przewróciło ją na plecy. Nim zdołała się podnieść, poczuła ciężar przyciskający jej ciało do ziemi, a jej ręce zostały zablokowane nad jej głową.

- Nie szarp się, lizaczku, to nie będzie bolało. 

- Candy Pop! Zabiję cię, skurwielu! - Zawarczała Lily, gdy zobaczyła nad sobą twarz błazna, który oblizywał lubieżnie usta. Kobieta próbowała się wyszarpnąć, ale nie było to takie proste. Mężczyzna był od niej znacznie większy i silniejszy.

- Taka śliczna, a taka agresywna. To takie... podniecające. 

Błazen siłą pocałował Lily, starając się wepchnąć język do jej ust, pomimo protestów kobiety i prób wyrwania się z jego żelaznego uścisku. Mimo niekorzystnego położenia, panna Bouviere nie zamierzała się poddać. Nie miała najmniejszej ochoty zostać zgwałconą i zabitą przez demonicznego błazna. Ręce i nogi miała unieruchomione, więc jej jedyną bronią były obecnie... zęby. Kobiety poddała się i pozwoliła niebieskowłosemu wsunąć język do swoich ust, tylko po to, by go ugryźć z całych sił. Poczuła metaliczny smak jego krwi, mieszającej się z jej śliną.
Zaskoczony nagłym bólem Candy oderwał się od Lily, tym samym puszczając jej ręce, a także zmniejszając nacisk na jej nogi. Kobieta zdołała jej podkurczyć, by następnie wymierzyć błaznowi silny cios kolanem w krocze. Mężczyzna jęknął z bólu. Lily wydostała się spod jego ciała i zerwała na równe nogi. Nim błazen zdołał się otrząsnąć z szoku, zapoznał się bliżej z podeszwą buta panny Bouviere. Wściekła, nabuzowana emocjami i hormonami kobieta wymierzyła mu kopniaka w twarz, najpewniej łamiąc mu przy tym nos, ale tym się nie przejęła. I tak zamierzała go zabić, więc niech skurwiel poczuje preludium tego, co go czeka. Ale do tego potrzebowała planu, więc uciekła z namiotu nim błazen doszedł do siebie.

- A mówiłam, że się sparzysz. - Candy Cane pojawiła się obok brata, który nastawiał złamany i obficie broczący krwią nos. - Ale nie, ty mnie nigdy nie słuchasz. 

- Zabiję tę kurwę! Dopadnę i poddam najgorszym torturom, jakie tylko mi przyjdą do głowy.

- Puścisz jej filmiki porno ze sobą w roli głównej? - Zakpiła błazenka. - Argh! Puszczaj!

- Jeszcze jeden taki żart i pożałujesz. - Candy zacisnął dłoń na szyi siostry.

- P-puść!

- Gdybym mógł, to bym cię zabił. - Błazen pchnął siostrę na ziemię. - Ruszaj się idiotko i pomóż mi znaleźć cię sukę. 

Candy Pop opuścił cyrkowy namiot. Candy Cane niemrawo pozbierała się z ziemi i ruszyła za nim. Miała ochotę zabić brata. Przebić balon, w którym przetrzymywał dusze swoich ofiar i zakończyć jego żywot. Było tylko jedno ale. Gdyby to zrobiła, zabiłaby również siebie. Byli bliźniakami, byli ze sobą połączeni. Gdy jedno zginie, pociągnie drugie ze sobą. 

Lily biegła przez teren lunaparku. Szukała miejsca, gdzie mogłaby się ukryć i wymyślić jakiś plan. Wiedziała jednak, że znalezienie kryjówki nie będzie takie proste, jakby się zdawało. Candy Pop miał nad nią tę przewagę, że był na swoim terenie. Znał go dobrze i mógł z łatwością ją wyśledzić. A do tego pewnie gdzieś tu przebywała jego siostra. Z dwoma demonicznymi błaznami miała mniejsze szanse na wygraną, nawet jeśli naboje w jej pistolecie zostały poświęcone. Może i było to podejrzane, ale hojne "co łaska" sprawiło, że ksiądz z pobliskiego kościoła bez oporów poświęcił narzędzie mordu. I to bez zadawania zbędnych pytań. 

- Cholera jasna! - Drogę Lily zagrodziły fioletowe baloniki. Kobieta rzuciła się na nie z kataną, jednak bezskutecznie. Balony odpływały, unosiły się w górę, nie dawały się trafić ostrzem, choćby Lily nie wiadomo jak się starała. Co więcej, próbowały one opleść się sznurkami wokół rąk kobiety. A gdyby tak się stało, przegrałaby. Jej dusza zostałaby zabrana przez błazna. Niedoczekanie. 

- Gdybyś nie walczyła, cukiereczku, to przed śmiercią dałbym ci nieziemską rozkosz. A tak, cóż... Po prostu cię zabiję. - Za plecami Lily rozległ się głos Candy'ego. Kobieta odwróciła się i zobaczyła błazna lewitującego tuż za nią. Mężczyzna zaśmiał się i skoczył na nią, wykonując zamach młotem. Bouviere z trudem zablokowało go kataną i odepchnęła. Gdy chciała sama wykonać atak, otrzymała cios w plecy. Zachwiała się, ale zdołała utrzymać na nogach. Kątem oka dostrzegła drugą postać z młotem. Candy Cane, bliźniacza siostra Candy'ego Popa. Lily zaklęła pod nosem. Jej szanse zdecydowanie zmalały, skoro miała przeciw sobie dwa demoniczne byty uzbrojone w wielkie młoty. Do tej pory żywiła niewielką nadzieję, że będzie tu tylko mężczyzna. 

Błazny zawzięcie atakowały Lily, nie dając jej ani chwili za zastanowienie czy przemyślenie taktyki. Kobieta starała się unikać ciosów ich młotów, ale nie zawsze jej się to udawało. Co nie znaczyło, że robiła tylko uniki. Gdy tylko miała okazję, atakowała i cięła kataną. Czasem nawet trafiając w cele, szybkie i ruchome. 

Walka trwała już dłuższy czas. Lily powoli traciła siły, ciężko oddychała, mięśnie bolały i odmawiały posłuszeństwa. Błazny, choć też pokryte ranami, zdawały się zupełnie nie odczuwać ich skutków. 

- Czyżby lizaczek się zmęczył? - zachichotał Candy Pop. - Jak się poddasz, laleczko, to okażę ci łaskę. Pozwolę ci żyć... do czasu jak urodzisz moje dziecko. - Lily tylko przewróciła oczami.

- Pierdol się! - Elokwentnie odpowiedziała Lily, pokazując błaznowi środkowy palec lewej ręki. Prawą dłoń zacisnęła wokół pistoletu, śledząc uważnie pewien przedmiot unoszący się teraz obok błazna.

Candy Pop zawarczał wściekle i rzucił się na Lily, chcąc ją zmiażdżyć. W ostatniej chwili kobieta rzuciła się w bok, celując w swój cel. Pociągnęła za spust. Nabój wyleciał z lufy i sunął w stronę fioletowego balonu. Gdy w niego trafił, guma pękła z hukiem. Odgłosowi pęknięcia towarzyszyły krzyki błaznów - wściekły Candy'ego Popa i przerażony Candy Cane. Lily miała wrażenie, że ze zniszczonego balonu uniosła się w niebo migocząca złotem chmura.

Błazen po raz kolejny zaatakował Lily. Tym razem dziewczyna nie zdążyła się uchylić przed ciosem młota. Ze zdumieniem jednak odkryła, że ten przeszedł przez nią, nie robiąc jej żadnej krzywdy. Gdy przyjrzała się demonicznemu błaznowi, mogła stwierdzić, że stracił on swoją materialną formę i teraz był niczym duch, który pojawiał się i znikał, nie mogąc zakotwiczyć się w naszym świecie. To samo działo się z jego bliźniaczką. W końcu oba demony znikły, pozostawiając w lunaparku jedynie samotną Lily. Kobieta padła ziemię. Leżąc na plecach i patrząc w niebo, które powoli spowijał mrok, wybuchła głośnym śmiechem. Po raz kolejny udało jej się pokonać mordercę i przeżyć. Pytaniem było, kiedy jej szczęście się wyczerpie. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top