Rozdział VI ,,Spętanie"

Czego się mogłem po nich spodziewać?
Od razu widać, że nikogo nie zabili, choć ja też w sumie nie zabiłem żadnego człowieka jestem liczem. Nie jestem już taki jak kiedyś nic nie czuję kiedy kogoś zabiję i się przy tym nie waham jednak jeśli oni musieliby stanąc oko w oko z wrogiem nie przezyliby nawet minuty gdyby choć raz się zawachali... Skończyłoby się to ich śmiercią...
Liczy się błyskawiczna reakcja, która może zdecydować o tym czy łowca przeżyje kolejny dzień. Jestem zwykłym potworem, który nie może wypłakać nawet jednej łzy i nosi maskę by ukryć swoje potworne oblicze...
- Stój spokojnie! - Krzyknął początkujący łowca...
- Żebyś mnie trafił? - Zapytałem z ironią w głosie...
Dziwiło mnie, że tylko troje z nich ruszyli na mnie, a gdzie zniknęła pozostała dziewiątka?
Niemożliwe chcą mnie oflankować?
Szybkim ruchem skręciłem w lewo dobrze zrobiłem, gdyż jeszcze chwila i wpadłbym w ich zasadzkę. Spoważniałem od tego momentu. Przestanę ich niedoceniać, bo jeszcze źle to się dla mnie skończy. Tym razem zaszarżowała na mnie szóstka. Ledwo byłem w stanie ich unikać.
Co się ze mną dzieje?
Za bardzo siebie przeceniłem ?
Nie to nie to. Moje ciało... Robi się słabsze?
Mam co do tego złe przeczucia.
Nieważne później o tym pomyślę. Muszę skupić się na walce, bo chwila nieuwagi może kosztować mnie życie...
- Robisz się coraz słabszy. - Uśmiechnął się do mnie natrętnie.
- Nie bądź taki pewny siebie jeszcze nie wygrałeś. - Odwdzięczyłem się tym samym.
- Już to zrobiłem.- Zatrzymał się razem z pozostałą piątką.
Co on planuję?
Po chwili z drzew wyskoczyła czwórka dziewczyn, która mnie zaatakowała. Teraz już wiem gdzie byli pozostali... Nie byłem wstanie uniknąć wszystkich ciosów jakich mi zadali...
Otoczyli mnie było ich około dziesięciu gdzie pozotała dwójka?
- Przegrałeś poddaj się nie masz z nami żadnych szans z takimi ranami. - Powiedział chłopak, który chciał to zakończyć...
- Sprytnie mnie podeszliście muszę przyznać. Zlekceważyłem was to prawda... Powinienem być bardziej uważny jednak walka się jeszcze nie skończyła...
- Co masz na myśli? - Powiedziała zaskoczona dziewczyna.
- Nie będę się już powstrzymywał... - Powiedziałem wściekły
- Z takimi ranami nie masz z nami... - Lecz chłopak nie zdążył dokończyć.
Jeśli chcę ich czegoś nauczyć postawię na szali swe własne życie...
- Chcesz mocy? - Usłyszałem szept, który wielokrotnie się powtarzał.
Na początku się opierałem jednak kiedy walka zaczęła drastycznie zmieniać szalę na moją niekorzyść widmo zaczęło mnie mocniej namawiać, aż w końcu uległem i zgodziłem się na propozycję...
Z mojego ciała zaczęła wypływać niewyobrażalna ilość many mrocznej energi, lecz przez to coraz bardzidj cierpiałem...
Moje ciało było otoczone mrokiem. Moja maska padła zniszczona... Ale uczniowie się mnie bali, ponieważ nie widzieli mojej potwornej twarzy, lecz jeszcze coś bardziej złowieszczego. Mój uśmiech szaleństwa i czerwone oczy. Czułem się niepokonany, lecz przyszło mi za to zapłacić wielką cenę.
Wydarłem się dziwnym okrzykiem wojennym, a złowieszcza aura zaczęła coraz bardziej przybierać na silę i oplatać moje ciało. Nie byłem w stanie już kontrolować własnych ruchów...
- N... Nauczycielu? - Podopieczni się mnie bali.
Mają rację jestem potworem...
Do akcji wkroczył Kander.
- Uczniowie uciekajcie! - Wyjął miecz z pasa przyczepionego do munduru i biegł w moim kierunku z jakimś prastarym amuletem, który wyciągnął z kieszeni, a uczniowie go posłuchali i uciekli z pola walki.
Z mojej aury wyszły cienie, które zaatakowały mistrza łowców. Moja wściekłość rosła i rosła, aż w końcu stałem się oszalałą bestią nad, którą nie mogłem sam zapanować.
Moje ciało przybrało kształt czegoś w rodzaju mrocznego drzewca
Nie byłem już sobą. Byłem zagrożeniem, które należało znutralizować. Może to i lepiej ?
Po prostu umrę i skończę żyć w tym beznadziejnym świecie, w którym tylko cierpię... O wilku mowa nadchodzi mój koniec...
Kander omijając złowieszcze bicze i pokonując cieniste bestie podszedł do mnie. Ziemia zaczęła się trząść na około. Walka z widoku obserwatora musiała wyglądać epicko. Przynajmniej moja śmierć będzie widowiskowa... Kander był już blisko mnie z ostrzem w ręku. Kiedy miał mi już zadać ostateczny cios zatrzymał się. Moje dzikie pnącza zrobiły to samo i udało mi się przemówić strasznym dla ludzkiego ucha głosem.
- Zabij mnie... - Z trudem powiedziałem te słowa broniąc resztkami sił swojego umysłu przed wpływem mrocznego pomiotu.
- Nie pozbawie życia własnego przyjaciela. - Z jego oczu płynęły łzy.
- Kto chciałby mieć za przyjaciela takiego potwora? - Z moich oczu leciała czerwona krew, której nie mogłem powstrzymać
- Ja. - Po wypowiedzeniu tych krótkich słów Kander cisnął w moją pierś dziwny talizman.
W krótkim momencie czułem jak ta cała potęga jest ze mnie wysysana i za pośrednictwem tego amuletu dostałem skrawki pamięci Kandera. Potem padłem na ziemię dalej nie pamiętam co się ze mną działo...
Obudziłem się przy boku Lediera, Nadi i człowieka, który uratował moje życie. Wszyscy się o mnie martwili nawet przybyli zobaczyć mnie moi uczniowie, których o mało nie skrzywdziłem i zawiodłem.
Do pokoju weszła grupa młodzieńców.
- Nic się panu nie stało? - Zapytał zmartwiony chłopiec podchodząc do mnie.
- Nie nic wygraliście.
- Wygraliśmy? - Zapytali z niedowierzaniem.
- Tak wygraliście nawet jeśli mnie nie pokonaliście. To przez to, że nie byłem w stanie was ochronić i mogłem wam coś zrobić przez co zawiodłem... - Zacisnąłem piesć ze wstydu...
- To nie pana wina!
Chciał pan tylko wygrać. - Łapiąc mnie za rękę i próbując pocieszyć jeden z nich.
Wszyscy uczniowie pokiwali głowami na znak, że się z nim zgadzają.
- Podaje się do dymisji. - Zacisnąłem kościste zęby. Wiem co to dla mnie oznaczało...
- Ale wiesz jakie będą tego konsekwencję? - Zapytał przerażony Kander.
- Wiem muszę ponieść odpowiedzialność za to co zrobiłem...
- Ale co macie na myśli? - Zapytali przyszli łowcy z obawą.
- Widzicie jeśli on nie zostanie waszym nauczycielem musi stąd zniknąć. - Powiedział ze smutkiem łowca.
- Inaczej mówiąc zginąć. - Odwróciłem twarz. Mimo wszystko nie chciałem umrzeć po usłyszaniu słów Kadnera z wcześniej...
- Dlaczego!? - Spojrzał na mnie zapłakany uczeń .
- Moja moc jest unikalna, a przez to zbyt niebezpieczna dla otoczenia, ponieważ nie potrafię jej kontrolować - Tłumaczyłem podopiecznym.
Możecie nie wiedzieć pewnie dlaczego akurat miałem zginąć później chciał mi to wytłumaczyć Kander, ale przez ten talizman wiedziałem co się mniej więcej święci. Podobno zdecydowała tak rada przywódców. Okazało się, że istniał więcej niż jeden zakon łowców i każdy działał na swój sposób jednak ten na którego terenie się znajdowałem był najsłabszy co oznaczało, że nie ma nic do gadania w mojej sprawie...
Każdy zakon różnił się kolorem oczu, specjalnościami i umiejętnościami. Mój zakon w żadnym z powyższych nie górował nad innymi.
Nie wiedziałem, że tak obecna sytuacja jest beznadziejna. Może sytuacja się trochę polepszyła jednak zostawaliśmy bardzo w tyle za innymi. Tamten gość co zawładnął marionetką miał rację, ale czego ode mnie oczekuje?
Nie miałem czasu się na tym zastanawiać zresztą jak zwykle. Muszę wymyśleć co dalej.
Dalsze rozmyślania przerwali mi uczniowie.
- A jeśli przyjmiemy Cię na naszego nauczyciela? - Zapytali z nadzieją.
- Najpewniej przeżyje. - Odpowiedziałem szczerze.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top