Rozdział lV. Izolacja

Po tym wszystkim co przeżyłem padłem na ziemię widocznie moje ciało nie przyzwyczaiło się do tej czarnej mocy co do mnie weszła. Po chwili obudziłem się w łóżku przykuty do niego dosłowne, ale nie to było najgorsze moja krew, która była bardzo jasna stawała się ciemniejsza. Coś zaczęło się we mnie zmieniać nie podobało mi się to... Nagle do mnie przyszli moi towarzysze przez, których tak skończyłem razem z tym grubasem ich ,,mistrzem''.
- Jak się czuję nasz bohater ? -
Powiedział to z sarkazmem co mnie rozdrażniło widocznie lubi się ze mną przekomarzać nie pozostałem dłużny.
- Świetnie widzę, że jesteś w nieco lepszym stanie, niż kiedy się ostatni raz widzieliśmy. Powiedziałem to oczywiście z sarkazmem, ponieważ miał zdarte ubrania. Właśnie nis powiedział wam jak wygląda.
Miał czarne włosy lekko zadarty nos i był bardzo pulchny nie chcąc go obrazić przy Tym obrazić oczywiście oczy miał tak jak inni łowcy brązowe. Przeżył ciężką bitwę dziwie się, że ten grubasek coś mógł zrobić na polu bitwy jako łowca. Spojrzał na mnie złowrogo, aż brew mu leciała.
- Złością nie zbawisz świata - powiedziałem z sarkazmem wyrysowanym  na twarzy.
Jeszcze bardziej go tym zdenerwowałem, ale się uspokoił i przestał mnie drażnić.  2:0 dla mnie, dziadek przegrywa młody wygrywa o taaak...
- Kiedy będę mógł stąd wyjść?
- Ty? Jeszcze długo tu zostaniesz - roześmiał się
- Ledier, Nadia co tak stoicie jak truposze? Nawet ich mistrz zamilkł po chwili co się dzieje?.
Spojrzałem na siebie moje ciało się topiło. Strasznie byłem zszokowany i wnerwiony.
- Lustro! Głusi jesteście? Dajcie mi lustro!
Nadia pobiegła szybko i dała mi lustro spojrzałem na siebie widziałem tylko swoją czaszkę i oczy z mojego ciała zniknęły skóra i mięso. Wezbrała we mnie wściekłość.
- Wy...Wy...To wasza wina!
W moich oczach pojawił się ogień piekielny. Pokój poczerniał zupełnie jakbyśmy byli w innym wymiarze rozerwałem łańcuchy rzuciłem lustro na podłogę rozwalając na drobne kawałeczki i skoczyłem na okno mówiąc .
- Jesteście potworami - moje oczy wszystko im mówiły.
Krył się w nich ból ludzi, których skrzywdzili jestem, żywym tego przykładem, jeśli jeszcze mogę tak powiedzieć jako człowiek... Moje umiejętności się zwiększyły, ale jakim kosztem człowieczeństwa? Kiedy wyskoczyłem z trzeciego piętra nic mi sie nie stało biegłem co sił w nogach, ale co najdziwniejsze nie odczuwałem zmęczenia. Chciałem wzbić się w powietrze i od tego wszystkiego uciec. Nie wierzę, że jestem truposzem czy tak zwanym liczem... Nie wierzę po prostu nie wierzę... Moje nogi usłuchały moich myśli zaczęły wzbijać się w powietrze dając mi niesamowite zarazem uczucie. Postanowiłem skryć się na dachu akademii. Panowała noc. Siedząc tam sobie użalając się nad sobą przypominałem swoje dawne czasy kiedy byłem w swoim świecie. Dlaczego to mnie spotkało?
Dobrze, że chociaż moje oczy się nie rozpłynęły
na dobre wykorzystam tą chwilę by wydobyć z siebie ostatnie łzy póki nie zamieniłem się całkowicie w zwykłą sterte kości... Rozglądając się wokół siebie widziałem dół. To co tam zobaczyłem przeraziło mnie do szpiku kości. Martwe ciała ludzi, którzy zostali zmuszeni do przyjęcia tej dziwnej mocy. Zostały z nich... Tylko zwłoki same kości... Spojrzałem na siebie i pogrążyłem się w rozpaczy. Żal mi rodziców tych ludzi. W wietrze zauważyłem jak powiewa rysunek dziecka człowieka, który został zabrany przez łowców. Pokazana na nim jest kobieta, która stoi blisko wodospadu każdy jej krok sprawia, że woda z wodospadu zamienia się w Lód, a nastepnie się łamie. W Cieniu kobiety ukazane są ciała ludzi ofiar obrzędu na łowcę. Wydarzenie dzieje się w nocy. Kometa przelatuje obok kobiety. Zapewne symbolizuje do głębi ból ofiar niewiedzących co ich tu spotka. Do wodospadu przywiązany jest człowiek jako kolejna ofiara służąca stworzeniu idealnego łowcy.
(Przyklejam poniżej rysunek)

Mimo, że to rysunek małego chłopca wzruszył mnie do głębi i sprawił, że jeszcze bardziej ich znienawidziłem. Moja czarna krew zaczęła wrzeć. Chciałem stworzyć płaszcz by przykryć moje zhańbione ciało wyobraziłem sobie jak będzie wyglądał i stało się,  moja krew, która całkowicie z czerwonej przemiona została na czarną , przekształciła się w płaszcz, po nim zrobiona była ciężka mocna i twarda czarna lekko, choć niewiele jaśniejsza od płaszcza zbroja. Następnie wyobraziłem sobie rękawice ułatwiające przepływ mojej many czy jak to się nazywa. Na mojej kościstej ręce pojawiły się skórzane wygodne czarne rękawice z symbolem przypominającym pentagram niewidocznym dla ludzi gołym okiem. Wreszcie nadszedł czas na ostatni element wyobraziłem sobie maskę, która zakrywała moją twarz miała płomienne zarysy i białe tło za to w otworach wsadziłem własne oczy, aby nie stracić jedynej cząstki mego człowieczeństwa. Wyglądały one tak jakby były blisko twarzy chociaż tak naprawdę było zupełnie inaczej. Maskę zrobiłem tak by nie dało się jej zdjąć. Najdziwniejsze, że nie czułem żadnego ciężaru. Zupełnie zaczynam powoli tracić swoje emocje... Nie mogę wrócić do łowców. Nie w takim stanie znając te potwory będą chcieli robić na mnie te swoje chore eksperymenty. Stojąc sobie na dachu usłyszałem z daleka rozmowę, czyżby nie tylko zwiększyły się  moje umiejętności, a także zmysły? :słuch, węch, wzrok i inne takie rzeczy? Przybliżyłem się do nich i podsłuchałem ich rozmowę tak, aby mnie nie zauważyli.
- Dzisiaj znowu będą przeprowadzali rytuał ehh -  westchnął mężczyzna.
- Nie dość ofiar ? - patrzył oburzony.
- Wiem, że to jest okropne, ale co możemy zrobić?- burknął ze smutku.
- Kim jest ten nieszczęśnik? - zapytał ze smutkiem w oczach. Dobrze znałem to uczucie.
- Jakiś chłop ze wsi, ma dwie córki i jednego syna. Jego żona niedawno umarła podczas ataku potworów .
- Szkoda takiego chłopa on tylko chciał się zaopiekować swoimi dziećmi, a my go bestialsko od niej odseparowaliśmy. - mężczyzna spojrzał na siebie i jeszcze bardziej się zasmucił.
- Nie przejmuj się i tak nic nie możemy zrobić- pocieszał drugi.
Hmm może jednak powinienem oszczędzić tych łowców? Lecz najpierw uratuje tego mężczyznę, którego przetrzymują. Ukrywałem się w mroku przechodząc z osłony na osłonę niczym cień, które ludzkie oko nie jest w stanie dostrzec. Nie trudno było się wkraść do akademii. Przechodzący strażnik mówił o jakimś truposzu, który jakiś czarnoksiężnik ożywił, aby się zemścić ich zadaniem jest złapać takiego osobnika i przyprowadzić do rady mistrzów. Hmm, a więc tak to sobie wymyślili, aby inni nie dowiedzieli się, że jestem ofiarą. Przechodząc obok korytarza szybko się zatrzymałem i ukryłem za rogiem. Widocznie ci dwaj łowcy pilnują tego mężczyzny. Pasuje do opisu strażników, których podsłuchałem. Weszli do środka, a ja oczywiście ruszyłem za nimi. W ostatnim momencie, kiedy zamknęła się brama byłem już w środku. To samo pomieszczenie, przez które straciłem wszystko mimo, że nie miałem oczu żyły one w masce. Wszystko dobrze z nich widziałem. Działo się wszystko tak jak ja przeżyłem z tą różnicą, że było ich dwóch, a nie trzech rozmawiali z więźniem, a potem wyrzucili go na okrąg. Wszystko się powtarzało tak jak w zegarku. Zaczęły się pojawiać krwawe oczy z sufitu otwierało sie przejście ciecz złapała go tak jak innych przed nim. Błagał o pomoc. Czy naprawdę zasłużył na taki los? Nie mogłem na to patrzeć. Szybkim ruchem zaatakowałem łowców  pilnujących, aby nikt nie zakłócił ceremonii, nawet nie zdążyli wyciągnąć mieczy kiedy  zaatakowałem. Ogłuszyłem ich w kilka sekund szybkim ruchem z mojej krwi wyczarowałem smoka . Czarnego smoka wyglądał pięknie, ale bardzo mnie to kosztowało. Zaatakowałem nim tą ciecz zabrałem stąd mężczyznę na szczęście ta rzecz się do niego jeszcze nie dobrała. Zostawiłem z nią smoka, aby kupił mi czas strasznie mnie serce bolało o ile jeszcze bije... nieważne. Bolała mnie wtedy mocno klatka piersiowa. Wyszliśmy z tego pokoju zamknąłem wrota czułem się wtedy strasznie słaby. Ten mężczyzna pomógł mi chodzić ukryliśmy się na strychu akademii.
- Dzięki za ratunek.- Mężczyzna powiedział mi z wdzięcznością.
- Nie ma za co - łapałem się mocno w klatke piersiową, czułem się słabo, a przecież jestem liczem.
- Nic ci nie jest ? Wyglądasz na osłabionego. - patrzył na mnie  z troską.
- Nieważne co się stanie ze mną,  ważne, abyś chociaż ty wrócił do swojej rodziny - patrzyłem na niego z wielkim bólem czułem, że stoję na progu śmierci chciałem, aby moja krew wróciła i tak się też stało z wrót widziałem oczami krwi zupełnie jakbym stał się z nią jednością tak jakby przemieszczała się innymi korytarzami do mnie, aż w końcu dotarła przez podłogę i przeszyła moje ciało na wskroś. Czułem się  wtedy jakbym odzyskał utraconą cząstkę siebie jednak nadal byłem w opłakanym stanie. Na szczęście mężczyzna nie zauważył krwi wracającej do mnie z powrotem przez podłogę.
- Nie zostawię Cię samego - patrząc na mnie ze smutkiem.
- Musisz! Twoim dzieciom zostałeś tylko ty. Pomyśl o nich. Potrzebują ojca! - dotknąłem jego ramienia ledwo się trzymałem.
- Kiedyś ci się odwdzięcze - wypłakując łzy z mojego powodu.
- Wiem - otworzyłem portal z własnej krwi. Coraz szybciej traciłem siły
- muszę wejść do twojej głowy by przetelepotować Cię do twoich dzieci, mogę?- zaczęła mnie coraz mocniej boleć klatka piersiowa są jednak limity tej mocy.
- Zrób co trzeba chce tylko do nich wrócić - powiedział błagalnym głosem.
Wszedłem do jego głowy i znalazłem jego córki skontaktowałem się z nimi telepatycznie. Cholera... jak boli. To już mój limit.
- Wasz ojciec wróci, powiedzcie tylko gdzie jesteście.
- kim jesteś ?- powiedziały zaciekawione i zarazem przerażone.
- Nie mam teraz czasu chcecie odzyskać ojca ?
- ch... chcem...Chcemy jesteśmy teraz w Nitoren. Proszę sprowadź naszego ojca z powrotem -zająłknęły się, lecz po chwili powiedziały ze łzami w oczach, choć ich nie widziałem to słyszałem ich płacz
- Nie martwcie się on wróci.
Zerwałem łączność coraz ciężej było mi utrzymać oddech myślałem, że umarli nie oddychają. Widocznie łączność na dalekie kontakty niesie ze sobą ryzyko.
- Nic ci nie jest?- spojrzał z troską na mnie
- Idź nie martw się o mnie - odpwiedziałem ciężko oddychając
- ale...
- Idź! Heee...heee...- ciężko sapiąc. Twoje dzieci na ciebie czekają.
Przechodząc przez portal nieznajomy powiedział:
- Pewnego dnia się odwdzięcze. Do tego czasu przeżyj.
- Bywaj. - pomyślałem i upadłem osłabiony kiedy już miał się odwrócić by mi pomóc powiedziałem.
- Nie odwracaj się tylko idź przed siebie...- nie miałem już sił padłem wycieńczony tracąc przytomność. Zanim straciłem przytomność widziałem znikającego mężczyznę z wdziecznoscią wyrysowaną na twarzy płacząc na myśl o naszym pożegnaniu.
Obudziłem się po godzinie w więzieniu czekał na mnie tam Ledier, Nadia i  ten spaślak Kander.
- Kim jesteś? - patrzył na mnie wpatrzonymi zainteresowaniem oczami.
- Naprawdę myślisz, że ci powiem? - mówiłem kpiąco
- Nie bardziej interesuje mnie twoje ubranie. Nie mogliśmy go z ciebie zdjąć.
Czytałem z jego myśli kiedy kontaktował się z Ledierem i Nadią pewnie nie chcieli bym usłyszał ich rozmowę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top