Rozdział 14: To coś w oczach

Ciemność wypełniająca pomieszczenie była wręcz przytłaczająca.

Otaczające go ściany były tak mocarne i grube, że nie przepuszczały nawet najmniejszego promienia słońca czy powiewu wiatru. Ale człowiek ma to do siebie, że do wszystkiego jest w stanie się przyzwyczaić. I do braku powietrza, i do zaduchu, do zimna, do ciemności, do załatwiania swoich potrzeb w kącie, do spożywania niezidentyfikowanych substancji, jednocześnie licząc, że to naprawdę jedzenie... I on także kiedyś już do tego przywykł. Po opuszczeniu Azkabanu starał się już nigdy nie wracać wspomnieniami do odsiadki. Zdecydowanie wolał cieszyć się wolnością.

Ale Azkaban znów kontrolował jego życie. I zamiast pochłonąć jego umysł, pochłonął jego całego.

Nie wiedział, ile dni minęło odkąd zgraja jego współpracowników wtargnęła do jego domu w środku nocy. Może to i lepiej? Mówi się, że szczęśliwi czasu nie liczą – nie to żeby grzanie celi go cieszyło – ale możliwość liczenia czasu zdecydowanie pogorszyłaby jego i tak kiepskie samopoczucie.

Bał się. Tak po prostu, po ludzku się bał. O siebie, swoją zniszczoną przyszłość, o... nią... I, nie wiedząc czemu, o nią chyba bał się najbardziej.

Odkąd stąd wyszedł, odciął się od wszystkiego szemranego w swoim życiu, byle tylko nie wzbudzać żadnych podejrzeń. Wiedział jakie błędy popełnił i był ich świadom jeszcze przed śmiercią Czarnego Pana. Nie chciał pamiętać tych mrocznych czasów, ani tym bardziej ich kontynuować. Jedyną pamiątką przeszłością był dla niego mroczny znak, szpecący lewe przedramię. Pracował jak auror, odnosił na tym polu niemałe sukcesy, uratował życie wielu ludzi, poświęcił się wyłapywaniu swoich dawnych pobratymców, chcąc udowodnić, że jego zmiana to nie bajka wciśnięta im tylko po to, by wypuszczono go z więzienia.

Kiedy aurorzy wparowali do jego domu, krzycząc w niebogłosy, nie wiedział, co się dzieje. Zastali go siedzącego na kanapie w pełnym ubraniu z drinkiem w ręku. Nawet się nie bronił, gdy przyszpilono go do podłogi, oszołomiono i skuto w kajdany. Szok skutecznie przyćmił jego umysł. Szedł więc posłusznie u boku dwóch kolegów po fachu, nie interesując się faktem, że reszta brygady zaczęła gorączkowo przeszukiwać jego dom. Natychmiast przetransportowano go do Azkabanu. Już wtedy wiedział, że musiało się wydarzyć coś strasznego. Nawet Higgsa, podejrzewanego o popełnienie kilku seryjnych morderstw, przetrzymywali w areszcie w Ministerstwie Magii.

Myśl ta sprawiła, że od początku czuł się przegrany, choć nawet nie wiedział, dlaczego go pojmano.

Zaczął się stawiać i szarpać w momencie, w którym poznał pewien ciemny, charakterystyczny korytarz, prowadzący wprost do sali przesłuchań. Ale nikt nie chciał odpowiadać na jego pytania, które w amoku wykrzykiwał. Wepchnięto go przez drzwi z taką siłą, że może by nawet upadł na ziemię, gdyby nie wpadł na aurorów czekających w środku. Mieli przewagę liczebną pozwalającą im na swobodne posadzenie go na krześle i skrępowanie rąk na stole, mimo tego że szarpał się, jakby od tego zależało jego życie.

Przed nim stał sam Gawain Robards, dzierżący w dłoni różdżkę. Wyglądał na wściekłego i chyba tylko cudem powstrzymał się przed daniem mu w mordę.

– Co do kurwy ma to wszystko znaczyć? – wysapał wściekły, odruchowo po raz ostatni szarpiąc dłońmi, jakby licząc, że się uwolni.

– Chyba coś ci się pomyliło, Malfoy, JA tu jestem od zadawania pytań – odparł natychmiast Robards, opierając się dłońmi o stół, stojąc dokładnie na wprost Dracona.

– Dlaczego mnie aresztowaliście, nic nie zrobiłem!

– A to się jeszcze okaże. Co robiłeś...

– Dlaczego mnie aresztowaliście?!

– Co robiłeś dziś wieczorem? – dokończył szef Biura Aurorów, choć blondyn zdawał się go nie słuchać.

– Kurwa mać, dlaczego mnie aresztowaliście! – ponowił swe pytanie.

To przelało czarę goryczy. Robards nachylił się nad stołem, złapał Malfoya za przód koszuli i pociągnął go do góry, równocześnie wciskając czubek różdżki prosto w gardło. Blondyn zacharczał, broniąc się przed bolesnym uciskiem.

– Jesteś podejrzany o współpracę z Teodorem Nottem przy próbie zabójstwa Hermiony Granger i zamordowaniu sześciu innych ofiar pod pseudonimem Łowca Szlam. – I odrzucił go na krzesło niczym szmacianą lalkę.

Jeżeli wcześniej był w szoku, to tym razem naprawdę go sparaliżowało. Oddech stał się cięższy, w głowie zaczęło się kręcić, a w uszach dzwonić. Ciało zwiotczało na tyle, że dobrze, że siedział skuty, bo prawdopodobnie spadłby z tego krzesła.

Morderstwa? Współpraca z Teodorem, z jego najlepszym przyjacielem przy... przy...

Przy próbie zabójstwa Hermiony Granger?

Zaczął kręcić głową, wmawiając sobie, że to tylko żart. I to taki wyjątkowo nieśmieszny. Że niby on i Teodor mieliby być Łowcą Szlam? Oni? Przecież zajmowali się jego sprawą! Skąd w ogóle ktokolwiek mógłby ich o cokolwiek podejrzewać. Byli niewinni, o czym zapewne próbowałby ich przekonać, gdyby świeżo uzyskana informacja przysłowiowo nie ścięła go z nóg.

Nie pamiętał przebiegu dalszej części przesłuchania zbyt dobrze. W głowie posiadał ledwie kilka krótkich, nieważnych epizodów, z których wiele nie potrafił skleić. Aż wstyd, że opanowanie się udało mu się dopiero po kilku godzinach w celi. Zawsze starał się pozostawać twardym mężczyzną i zachowywać zimną krew. Ale tym razem po prostu nie umiał się pozbierać. Nikt nie chciał mu powiedzieć, co się wydarzyło, że zaczęto podejrzewać jego i Notta o bycie Łowcą Szlam, chociaż domyślał się, o co mogło chodzić. Jednak dopuszczenie do siebie tej myśli przychodziło mu niezwykle trudno.

No i jeszcze podejrzewano go o próbę zabójstwa Hermiony. Próba zabójstwa... Cokolwiek się stało, żyła w chwili, gdy go przesłuchiwano. Pewnie była w ciężkim stanie, bo w przeciwnym razie Robards użyłby mniej dosadnego sformułowania. Chociaż jego obecna sytuacja nie należała do najłatwiejszych, to wciąż uciekał myślami do niej. W jego sercu tliła się nadzieja, że próba zabójstwa pozostanie tylko próbą i Granger wyjdzie z tego cało, jak to miała w zwyczaju przez tyle lat u boku Pottera. Chciał wiedzieć, jak się czuła i czy w ogóle żyła – choć w ogóle nie dopuszczał możliwości, by było inaczej – jednak miał świadomość, że ile by o to nie pytał, nikt mu zdradzi w jakim stanie zdrowia znajdowała się jego domniemana ofiara.

I kolejna kwestia... Teodor. Cóż nawyrabiał, że trafili do więzienia? Nie wierzył, że byłby zdolny do morderstwa, w dodatku tak krwawych, bolesnych i okrutnych. Teodor nie był złym człowiekiem. W czasie służby dla Lorda, nie wykazywał żadnych sadystycznych skłonności. To Draco był tym chętniej służącym, a nie zapatrzony w Astorię Teo, świadomy, że gdyby kogokolwiek skrzywdził, dziewczyna najpewniej by mu tego nie wybaczyła. Czy istniała więc możliwość, żeby Nott pozbawił z zimną krwią sześć niewinnych kobiet?

Nie, absolutnie nie. Ktoś musiał ich wrobić. Przecież Teodor widział Łowcę jako pierwszy, w momencie zabójstwa na przykład Stelli Patel miał mocne alibi, bo cały dzień spędził na pilnowaniu Granger...

Sytuacja, w której się znalazł była co najmniej chora, ale miał nadzieję, że wszystko się wyjaśni. Teraz pozostawało mu czekać na kolejne przesłuchanie, bo kiedy opadły emocje, czuł się gotowy na odpowiadanie na pytania aurorów, nawet te trudne. To, że wcześniej nie chciał nic mówić, zamroczony szokiem, z pewnością działało na jego niekorzyść, ale wierzył, że udowodni swoją niewinność. Aurorzy, Wizengamot, czarodziejska społeczność, Hermiona... wszystkim im udowodni, że nie miał nic wspólnego z morderstwami.




.*.*.*.*.*.*.*.*.




Uniesienie powiek, ciężkich niczym z ołowiu, było całkiem problematyczne.

Za pierwszym razem całkowicie jej nie wyszło. Może to jeszcze nie czas, aby wstawać? Ale nie, słyszała głosy, jakby z daleka, ale sukcesywnie wyostrzające się. Ciekawość wygrała, jak zwykle zresztą, dlatego ponowiła próbę. Oho, tak, udało się i zobaczyła światło, rażące jej zmęczone oczy... Ułamek sekundy i raz jeszcze przed powiekami zrobiło się ciemno. Ulga momentalna. Tym razem poczekała chwilkę dłużej, skupiając się bardziej na dźwiękach niż wizji.

– Poczekajże no chociaż moment, przecież nie obudzi się w dwie sekundy i nie wyskoczy z wyrka jak oparzona – dotarło do jej uszu ciche besztanie. Znała ten delikatny głos bardzo dobrze. Ginny!

– No wiesz co, ja po prostu się cieszę, że w końcu się wybudza. – Harry! Towarzyszył jej Harry z Ginny. No tak, jak zwykle nierozłączni. Boże, jak ona chciała ich zobaczyć.

Trzecia próba okazała się bardziej owocna. Otworzyła oczy w pełni, jednak natychmiast je przymknęła, przytłoczona wszechogarniającą ją bielą pościeli, ścian i wpadającego z okna światła. Widziała tylko dwa ciemniejsze, niewyraźne kształty na lewo od niej. Jej przyjaciele, to musieli być oni. Słyszała ich.

– Hermiona! – wydusił z siebie Harry.

– Jasno – wychrypiała słabo. Nieużywane przez kilka dni struny głosowe nadały mu strasznie chorowitego i sztucznego tonu.

– Harry, że też nie pomyśleliśmy. Tu jest biało jak na Arktyce. Zasłoń rolety, Hermiona nie jest przyzwyczajona do takiej jasności.

Ciche westchnięcie wydostało się z ust Harry'ego, lecz ten bez słowa podniósł się z miejsca. Gdy po raz czwarty zdecydowała się otworzyć oczy, próba ta okazała się sukcesem. Mrugnęła kilkukrotnie, aż w końcu spojrzała na wyostrzone twarze swoich przyjaciół. Ginny siedziała na stołku, uśmiechając się do niej delikatnie i z troską, przez co wyglądała dokładnie jak młodsza kopia swojej matki. Harry natomiast stał tuż za nią, obie dłonie trzymając na jej ramionach w opiekuńczym geście.

– Jak się czujesz? – zapytała Ginny, łapiąc Hermionę za rękę. Dłoń rudowłosej była przyjemnie ciepła w porównaniu do jej zimnej, nieruchomej do tej pory dłoni.

– Jakby przebiegło po mnie stado hipogryfów – odpowiedziała cicho, nie brzmiąc ani odrobinę lepiej. Odkaszlnęła, licząc, że to nada jej głosowi dawnej, zdrowiej brzmiącej barwy.

– Widzę, że cię humor nie opuszcza. – Panna Weasley pokręciła głową, besztając ją jednocześnie spojrzeniem. Tę minę także odziedziczyła po Molly.

– Bo ty byś się nie cieszyła, że żyjesz. Lepiej idź po uzdrowicieli i powiedz im, że Hermiona się ocknęła.

– Racja.

Oboje odprowadzili dziewczynę spojrzeniem. Hermiona istotnie czuła się okropnie. Głowa ją bolała, miała sucho w gardle, a jej ciało sprawiało wrażenie obcego. Było ciężkie i każdy ruch wymagał od niej dużego wysiłku. Gdyby mogła się do czegoś porównać, to wybrałaby Pinokio – drewnianą kukiełkę.

– Harry, daj mi pić – poprosiła przyjaciela, gdy tylko drzwi się zamknęły. Ten natychmiast spełnił jej prośbę. Pomógł jej unieść się do pozycji półsiedzącej, po czym podstawił szklankę do ust. Piła łapczywie, nawilżając suche gardło, a woda smakowała jej tak bardzo, że wychłeptała całą szklankę na raz. – Co się stało? – zapytała, patrząc wprost w zielone oczy przyjaciela. Ten zagryzł usta, ale nie odezwał się, dopóki na powrót nie opierała się plecami o poduszki.

– Nie pamiętasz tamtego wieczoru? Notta...?

Nazwisko Teodora natychmiast odblokowało barierę w jej pamięci. No tak, Nott. To przez niego tu leżała. Przeniosła wzrok z przyjaciela na swoje ciało przykryte białą pościelą. Ręce miała obie zabandażowane, więc podejrzewała, że dlatego ruszanie nimi sprawiało jej tyle kłopotu. Reszta ciała musiała wyglądać podobnie, w końcu ponacinał ją dokładnie i głęboko. To chyba cud, że żyła.

– Pamiętam.

– To dobrze. Wiesz... Nie unikniesz zeznawania. Pewnie nie dziś i nie jutro, ale będziesz musiała w takim razie powiedzieć wszystko, co wiesz.

– Tak, rozumiem... Ale Harry, powiedz mi jeszcze jedno. Jak długo byłam nieprzytomna?

– No cóż, jest sobota – rzekł. – Ale wyjdziesz z tego. I jeśli nie będziesz się wiercić i nadwyrężać szwów, to nawet nie zostaną ci żadne blizny. Uzdrowiciele gadali jeszcze jakieś te swoje medyczne gadki, ale sama wiesz... Nigdy nie miałem do tego za bardzo głowy. – Uśmiechnęła się pod nosem na znak, że jak najbardziej go rozumiała. – Zresztą wszystko powiedzą ci zaraz osobiście. Ty więcej zrozumiesz z ich tego bełkotu.

Chciała mu zadać jeszcze kilka pytań, które zaczęły napływać do niej lawinowo. Ciekawiło ją, czy złapali Notta, co się stało ze śledztwem, jaka była reakcja Draco na wiadomość, że seryjnym mordercą, którego wspólnie szukali był jego przyjaciel. No właśnie, Draco – a może on wiedział, że to Teodor mordował? Byli bliskimi przyjaciółmi...

Nie zdążyła jednak ani jednego z nich, bo do pomieszczenia weszło dwóch mężczyzn w średnim wieku i wyprosiło Pottera. Już nie zobaczyła go tego dnia. Badania i wywiady zmęczyły ją na tyle, że na zewnątrz było jeszcze jasno, gdy zasypiała wyczerpana.




.*.*.*.*.*.*.*.




Stan, w którym czas płynął jednocześnie szybko i wolno to nieznośnie męczące zjawisko.

Minęły trzy dni, odkąd się obudziła i stwierdzenie, czy ten czas upłynął szybko, czy też wolno, przychodziło jej z trudem. Pierwszy dzień, wypełniony badaniami i snem był znośny. Drugi, do niemalże samego wieczora, wypełniony był gapieniem się na zegar i jego wskazówki, wrednie stojące w miejscu. Ginny przyniosła jej kilka książek, a i owszem, jednak ciężko jej było trzymać cokolwiek dłużej w obandażowanych na ścisk dłoniach – nie pomijając faktu, że i tak nie potrafiłaby się skupić na czytanej treści. Czekała tak do samej siedemnastej, kiedy pojawił się Harry. Jego widok ucieszył ją niezmiernie – nawet nie ze względu na nudę, która jej doskwierała, tylko także dlatego, że Harry musiał znać odpowiedzi na nurtujące ją pytania. A tych było bez liku.

Także wspomnienia z tamtego wieczoru wciąż zajmowały jej myśli. Im więcej myślała o ataku, tym więcej szczegółów jej się przypominało. Nieustannie analizowała słowa Notta, próbowała przypomnieć sobie, czy w czasie współpracy dawał jej i Malfoyowi jakieś znaki, że to on krył się pod pseudonimem Łowca Szlam. Im więcej o tym wszystkim rozmyślała, tym mniej realne się jej to wydawało. I tym głupsza się czuła.

– Jesteś bez Ginny? – zapytała na początku, kiedy przyjaciel zajęty był rozkładaniem świeżo kupionych owoców. Jedzenie w Mungu czasem pozostawiało wiele do życzenia.

– Była rano, przed treningiem, ale jeszcze spałaś. Nie chciała cię budzić. – Posłał jej delikatny uśmiech, po czym przysunął taboret do jej łóżka i usiadł na nim. Wyglądał na zmęczonego, choć pewnie nie chciał tego dać poznać. – Jak się czujesz?

– Coraz lepiej, naprawdę, choć nadal brak mi trochę siły.

– Zrozumiałe, tyle krwi co straciłaś... Wylizanie się z tego jeszcze trochę ci zajmie. Ale nie martw się, jesteś pod dobrą opieką.

– Lepiej mi powiedz, co ze śledztwem.

Harry się skrzywił. Pewnie nie chciał jej jeszcze wtajemniczać. Spokój psychiczny z pewnością lepiej by wpłynął jej zdrowie fizyczne, ale musiała wiedzieć. Ciekawość nie dawała jej spokoju, wręcz wyżerała od środka. No i – jakby nie patrzeć – sprawa ta należała do niej. Zajmowała się nią od początku i nie mogłaby jej przestać obchodzić ot tak.

– No cóż, w Biurze Aurorów jest teraz straszny bałagan.

– Widać – odparła szybko. – Wyglądasz jakbyś nie spał, tylko żył dzięki kawie od jakichś trzech dni.

– I tak też się czuję. Strasznie dużo roboty przy tym wszystkim się zrobiło.

– Czyli dobrze rozumiem, że zająłeś moje miejsce i pomagasz Malfoyowi to wszystko domknąć?

Potter zamilkł. Cisza, która zapadła w tamtej chwili, miała złowrogi posmak. Hermionie nagle serce zaczęło bić mocniej, jakby przeczuwając, że wieści, które zaraz usłyszy, nie spodobają jej się, a wręcz w jakiś dziwny sposób złamią jej serce.

– Malfoy już nie zajmuje się tą sprawą. Aresztowali go zaraz po złapaniu Notta – powiedział cicho, domyślając się, że dłużej nie da rady unikać tego tematu. Tym razem to dziewczyna nic nie mówiła, tylko przez chwilę tępo wpatrywała się w ścianę. Dał jej więc chwilę, żeby przeanalizowała wiadomość po swojemu.

– On jest niewinny – powiedziała z pełnym przekonaniem w głosie, choć samej zdarzało jej się to kwestionować. Były to jednak sekundy zawahania.

– Tego nie możemy być pewni...

– Naprawdę uważasz, że Malfoy byłby zdolny do...

– A podejrzewałabyś o to Notta? – odbił pałeczkę Harry. – Hermiono, też uważam, że Malfoy został aresztowany niesłusznie, ale widzisz, problem tkwi w tym, że nie mamy jak tego udowodnić. Sama wiesz, że zbrodnie Notta są dosyć skomplikowane. A że obaj są byłymi śmierciożercami i bliskimi przyjaciółmi, to wniosek nasuwa się sam. Zwłaszcza, że to Malfoy wyciągnął Notta z Azkabanu, a wciągnął do prowadzenia śledztwa, co na kilometr śmierdzi spiskiem. Zresztą Nott od samego aresztowania nie odezwał się ani słowem, a Malfoy neguje swój udział w morderstwach, ale żadnego sensownego alibi nie jest w stanie podać.

– A ty pamiętasz, co konkretnie robiłeś kilka miesięcy temu?

– Nie, toteż ja go rozumiem. Tylko Robards się wścieka, że nic nie postępuje do przodu. A wiesz, też nie może nijak go zmusić do mówienia. Sprawa jest zbyt głośna i media węszą zbyt wiele, żeby zrobić cokolwiek niezgodnego z prawem. Jest trochę w kropce, a termin sprawy zbliża się sporymi krokami.

Hermiona pokiwała głową i dalej posłusznie słuchała, co działo się w Biurze Aurorów.

Dziwnie czuła się ze świadomością, że w tym momencie, kiedy ona leżała w szpitalu, Draco siedział w brudnej, ciemnej celi, chociaż był niewinny. I to od kilku dni. Dopadło ją pewne uczucie niesprawiedliwości. Włożył tyle serca, czasu i zaangażowania w szukanie prawdziwego złoczyńcy. Naprawdę mu zależało. Wywiązywał się ze swoich obowiązków wzorowo, ale wciąż dla nikogo się to nie liczyło. Współczuła mu, bo uwierzyła w jego zmianę. Nie chciał wracać do przeszłości, do popełnionych kilka lat wcześniej błędów, a został ofiarą stereotypów.

W nocy nie mogła zasnąć, rozmyślając nad tym, jak mogłaby mu pomóc. Wtedy też podjęła decyzję, że niezależnie od stanu zdrowia, chce złożyć swoje zeznania jak najszybciej. Czuła się na tyle dobrze fizycznie, że mogła mówić bez problemu.

Trzeci dzień także mijał jej wyjątkowo wolno, na wzór swojego poprzednika. Większość włóczyła się nieznośnie, by od siedemnastej czas popłynął lawinowo.

Od rana odwiedziło ją kilka osób. Widocznie wieść, że Granger czuje się całkiem dobrze szybko się rozniosła. Ginny przyprowadziła ze sobą rodziców i Rona. I o ile pani Weasley świergotała czule i z typową dla siebie opiekuńczością, chociaż nie widziały się od dobrych kilku miesięcy, o tyle Ron i jego ojciec za to niewiele się odzywali. Potem z kolei przyszły do niej dwie koleżanki z dawnego departamentu na krótkie plotki i z życzeniami szybkiego powrotu do zdrowia od reszty byłych współpracowników.

Do siedemnastej siedziała jak na szpilkach, odliczając czas. Na szczęście Harry pojawił się chwilę wcześniej niż poprzedniego dnia.

– Musisz coś dla mnie zrobić – oznajmiła, gdy tylko przekroczył próg.

– A może tak jakieś „cześć" na przywitanie?

– Cześć. Musisz coś dla mnie zrobić.

– Jasne, dla ciebie wszystko, tylko co jest aż tak pilne?

– Chcę złożyć zeznania i przekazać swoje wspomnienie z tamtego wieczoru. – Podniosła dłoń, gdy tylko Potter otworzył usta, żeby coś powiedzieć. – Czuję się wystarczająco dobrze, a czas nagli. Jeśli jest taka możliwość, to nawet zaraz, jestem zdecydowana. Tylko...

– Tylko co? – dopytał zaintrygowany Harry.

– Musisz porozmawiać z Nottem.

Potter wytrzeszczył oczy ze zdumienia.

– Właściwie to dlaczego miałbym rozmawiać z Nottem? – dopytał, wciąż nie rozumiejąc, dlaczego Hermiona mu to sugerowała.

– Czy on wie, że Malfoy także został aresztowany? – Harry zmarszczył brwi w zastanowieniu. Jednak po chwili pokręcił przecząco głową. – Właśnie. Myślę, że mimo wszystko powinien o tym wiedzieć. Malfoy był dla niego ważny, bo nie miał nikogo innego bliskiego. Może Nott oszalał i został maniakiem, ale jemu nie dałby zrobić krzywdy. Malfoyowi natomiast zaproponujcie podanie veritaserum. Tak całkiem legalnie, z oświadczeniem. Jest niewinny, więc na pewno się zgodzi. Zaufaj mi.

– Czyli uważasz, że Nott zacznie mówić, jeśli to by oznaczało, że jego przyjaciel zostanie wypuszczony z aresztu? – podsumował Harry.

– Dokładnie tak.

– A na pewno czujesz się gotowa, żeby zeznawać? – upewnił się.

– Nie ominie mnie to, a nie ma co zwlekać. Zwłaszcza, jeżeli mogę komuś tym pomóc. – Potter pokiwał głową na znak zrozumienia, po czym z powrotem ruszył ku drzwiom. Trzymał dłoń na klamce, kiedy Hermiona odezwała się raz jeszcze: – I pamiętajcie o mojej różdżce. Bez niej ciężko mi będzie wam dać jakiekolwiek wspomnienie.




.*.*.*.*.*.*.




Nie wiedział, ile czasu minęło, gdy drzwi do jego celi otworzyły się, wpuszczając do środka trochę stłumionego światła. Za kratami stało dwóch wysokich mężczyzn. Nie widział ich twarzy, ponieważ stali tyłem do latarni.

– Stań tyłem do nas, ręce za siebie. No już. – Pogonił go jeden z nich. Poznał jego głos, to trzy lata starszy od niego auror.

Draco natychmiast posłuchał rozkazu. Chciał się pokazać z jak najlepszej strony. Zresztą jakikolwiek bunt nie miałby sensu. Gdy znalazł się w pozycji, którą sobie zażyczyli, unieruchomili jego ciało i dopiero wtedy krata uchyliła się. Cofnęli zaklęcie dopiero po tym, jak zakuli dłonie i nogi w ciężkie kajdany. Szedł posłusznie między aurorami, nie odzywając się nawet słowem, choć chciał zadać im chyba z milion pytań. Chciał przynajmniej wiedzieć, czy Granger w ogóle żyła. Był jednak świadom, że nic mu nie zdradzą, więc nawet nie ryzykował. Nie wolno im było rozmawiać z więźniem, co najwyżej wydawać rozkazy.

Gdy dotarli do sali przesłuchań, Robards już tam na niego czekał. Posadzono go dokładnie tak samo jak poprzednio, przykuto do stołu i wtedy jego szef odezwał się.

– Mam nadzieję, że dzisiaj będziesz chętniej rozmawiał, Malfoy. Milczenie nie działa na twoją korzyść.

– Wiem – odparł sucho. – Może zacznijmy – zaproponował.

– Słusznie. Więc co robiłeś wieczorem w czasie ataku na Hermionę Granger? Około godziny dwudziestej – padło pierwsze pytanie z ust Gawaina.

– Byłem w domu. Dokładnie tak jak mnie zastaliście.

– Jesteś pewien? – Wyraz twarzy Robardsa był aż nadto sugestywny. Nie wierzył mu. Pewnie liczył, że mu się przyzna. Jego niedoczekanie, nie będzie brał na siebie winy, która do niego nie należała.

– Tak – warknął Draco, ledwo hamując się od rzucenia kąśliwym komentarzem. Ale to nie miejsce i nie czas na takie zachowanie.

– Czy ktoś może to potwierdzić?

– Nie. Mieszkam sam. – Robards uśmiechnął się na te słowa.

– Czyli nie masz alibi na ten wieczór. No cóż, w takim razie dalej.

Zadawał naprawdę wiele pytań. Co robił w konkretne wieczory trzy miesiące temu, czego oczywiście nie mógł pamiętać. W jaki sposób wyglądała współpraca jego i Teodora. Jak udało im się działać pod nosem Hermiony, że nie podejrzewała ich o nic. I jak manipulowali dowodami w czasie śledztwa. Odpowiedzi padały różne: nie wiem, nie mam pojęcia, jestem niewinny, sam chciałbym to wiedzieć. Każda z nich wprowadzała przesłuchującego w większe zdenerwowanie. W pewnym momencie wstał z krzesła i kiwnął do aurorów, żeby zabrali go z powrotem do celi.

– Skoro siedzenie w pierdlu tak ci odpowiada, to proszę. Nie musisz mówić. W sumie masz rację, niewiele ci to pomoże. Tylko pamiętaj, że prawda i tak wyjdzie na jaw.

– I na to właśnie liczę.

Od tamtej pory zabierano go z celi dosyć regularnie. Podejrzewał, że raz dziennie, ale może rzadziej. Tego nie mógł obliczyć w żaden sposób. I za każdym razem spotkanie z Gawainem Robardsem wyglądało tak samo, tylko trwało nieco krócej. Wciąż padały te same utarte odpowiedzi, co męczyło ich obu, ale ciągnęli tę farsę.

Aż do pewnego dnia. Wszystko przebiegało według planu – on, strażnicy, wąskie korytarze. Zmieniła się tylko jedna, istotna rzecz.

Przy wejściu do pokoju, w którym rozmawiał z Robardsem, zauważył swojego przyjaciela z obstawą. Teodorowi towarzyszyło czterech aurorów, jemu zaledwie dwóch. Nott także go zauważył. Wyglądał żałośnie – włosy brudne, twarz także, ale przy tym wyglądał wyniośle i dostojnie. Nawet ubrany w te łachy z Azkabanu. Szedł z wysoko uniesionym podbródkiem, jakby chciał zademonstrować swoją wyższość. Malfoy sam nie dowierzał w to, co widział. Kim był ten człowiek, na którego patrzył? Jego przyjacielem? Jeśli tak, to dlaczego widział w nim kogoś zupełnie obcego?

Teodor zatrzymał się na dwa kroki przed tym jak mieli się wyminąć. I wtedy z jego ust padły ostatnie słowa, skierowane wprost do niego, które wypowiedział Nott.

– Przepraszam cię za to wszystko, Draco.

Blondyn przez długi czas po tym krótkim spotkaniu rozmyślał nad tym, za co dokładnie przepraszał go przyjaciel. Za atak na te niewinne kobiety? Za atak na Hermionę? Za to, że przez niego ponownie trafił do więzienia, chociaż całe swoje życie zaaranżował w taki sposób, by już nigdy do niego nie wracać? Podejrzewał, że ostatnia z opcji była najbliższa prawdzie. W jego sercu jednak do końca tliła się nadzieja, że Teodor nie był aż tak okrutny i zły.

Również w środku zmieniła się dotychczasowa rutyna. Robards przywitał go inaczej niż miał w zwyczaju: podłożył mu pod dłoń jakiś świstek i pióro.

– Podpisz – rozkazał, choć jego głos brzmiał łagodniej niż poprzednio.

Draco podniósł papier i przeczytał treść. Trzymał przed sobą zgodę na użycie veritaserum. Rzadko korzystano z tego rozwiązania ze względu na fakt, że przesłuchujący mógłby wyłudzić od przesłuchiwanego informacje niezwiązane ze śledztwem – a każdy miał prawo do swoich sekretów. A że do podobnych nadużyć dochodziłoby często, Ministerstwo darowało sobie tę metodę. Nie byłoby ich stać na tyle odszkodowań. Jednak czy miał obecnie sekrety, których ewentualne wydanie na światło dzienne było wizją gorszą od dożywocia w Azkabanie? Nie, zdecydowanie nie. Dlatego wziął podane mu pióro i złożył na nim swój wyraźny podpis. Robards zabrał papier i schował go do kieszeni aurorskiego płaszcza. Z drugiej wyciągnął niedużą fiolkę wypełnioną przezroczystym płynem. Odkorkował ją i podsunął Draconowi pod nos. Dopiero, gdy upewnił się, że zawartość była bezwonna, kiwnął głową i z pomocą Gawaina opróżnił zawartość.

– Dzisiaj chyba nie zejdzie się długo – zaczął szef Biura Aurorów, gdy zasiadł na swoim stałym miejscu. – Pierwsze pytanie: czy świadomie pomagałeś Teodorowi Nottowi w sposób czynny lub bierny przy morderstwach, które popełnił?

– Nie miałem z nimi nic wspólnego, ani czynnie, ani biernie – wyznał szczerze.

– A czy podejrzewałeś Notta podczas wspólnej pracy o udział w morderstwach? I czy byłeś świadom jego win, gdy wybrałeś go do zespołu pracującego nad sprawą Łowcy Szlam?

– Nigdy o nic go nie podejrzewałem. Teodor nigdy nie przejawiał skłonności do agresji, więc tym bardziej ciężko mi uwierzyć w to, że mógłby kogokolwiek skrzywdzić. Zresztą, był pierwszym świadkiem, który widział na żywo Łowcę. Nie znalazłem w jego wspomnieniu żadnych przesłanek, aby uznać, że zostało spreparowane. Wybrałem go do współpracy, ponieważ uważałem go za dobrego aurora i najlepszego przyjaciela. A że obawiałem się tego, jak mogłaby wyglądać współpraca moja i Granger, chciałem mieć u boku kogoś zaufanego. Teodor w trakcie śledztwa dobrze wywiązywał się ze swoich obowiązków i nigdy nie przyłapałem go na jakimkolwiek oszustwie.

– Czyli w ogóle nie wiedziałeś ani nie wiedziałeś, że Teodor działa jako Łowca Szlam? – wywnioskował Robards.

– Nie. I wciąż nie mogę uwierzyć w to, że mógłby kogokolwiek skrzywdzić. Zawsze byłem zdania, że to już ja mam większe skłonności do sadyzmu niż on.

– Nie sądzę – odparł Robards. – Raczej ciężko go pobić w tej kwestii. Chyba że i ty planujesz podobny wyskok w najbliższym czasie.

– Oczywiście, że nie. Brzydziłbym się sobą po czymś takim. Możecie mi nie wierzyć, ale nie chcę wracać do życia zbrodniarza i śmierciożercy. Teraz jestem wreszcie szczęśliwy i za nic bym tego nie zmienił.

– Cóż, to się ceni, Malfoy. No i chyba ostatnie pytanie: czy Nott nie dawał ci żadnych znaków, że zamierza popełnić zbrodnię? Albo wykazywał jakieś psychopatyczne skłonności?

– Panie Robards – zaczął oficjalnie Draco. – Jestem w większym szoku, że to Teodor okazał się winnym, niż wy wszyscy razem tu wzięci. Racja, był załamany po odejściu jego ukochanej kilka lat temu, ale przysięgam, że gdybym zauważył, że coś jest nie tak jak powinno, zrobiłbym wszystko, żeby mu pomóc i odwieść od pomysłu, żeby kogokolwiek skrzywdzić. Tylko jaki ze mnie przyjaciel, skoro byłem z nim tak blisko, a nic nie zauważyłem.

Robards zaczął wypełniać jakiś kwit. Draco nie mówił już nic więcej, tylko przyglądał się wypełnianym rubryczkom. Zgoda na uwolnienie go z aresztu.

Naprawdę? Zaledwie kilka chwil, jedna fiolka veritaserum... Nie mogli wcześniej? Cieszyła ich ta farsa?

– Podziękuj Potterowi, Malfoy – powiedział Robards, jakby czytając mu w myślach. – I swojemu... przyjacielowi. – Zapewne miał na myśli Notta. – W końcu postanowił zanegować twój udział w zabójstwach. Podejrzewam, że to Potter zmienił jego zdanie.

Ale Draco nie odzywał się, tylko posłusznie czekał aż odkują go z kajdan. Potem dał aurorom nakaz zwolnienia go z aresztu i jakieś zawiniątko. Pewnie świstoklik do domu.

Mieli już wychodzić z sali, gdy Robards odezwał się ostatni raz.

– I jeszcze jedno: Potter prosił, żeby ci przekazać, że Granger ma się dobrze.

Serce zabiło mu mocniej, ale nie dał po sobie tego poznać. Za to pozwolił prowadzić się strażnikom ku wyjściu z Azkabanu.




.*.*.*.*.*.




Kiedy Harry przyszedł do Hermiony tego samego wieczoru – choć ciężko było to nazwać wieczorem, bo dosłownie wkradł się do jej sali przed samą północą – aby powiedzieć jej o uwolnieniu z więzienia Malfoya, ta jeszcze nie spała. Znał ją dobrze i wiedział, że czekała na rezultaty rzuconego przez nią pomysłu. Nie zdziwił go blask w oczach, gdy dowiedziała się o powodzeniu, ani westchnienie ulgi na wieść o odzyskaniu wolności przez blondyna. Jak najbardziej spodziewał się obu. Zaraz potem wygoniła go do domu, aby porządnie się wyspał i odpoczął.

Następnego dnia pojawił się u niej kilka razy, co wiązało się ze składaniem zeznań, uzupełnianiem ich, sprawami dotyczącymi współpracy, wytłumaczenia skrótów myślowych w notatkach, które sporządziła z Draconem. Pomoc Hermiony była kluczowa, ponieważ wyjaśniano całą zbrodnię Łowcy Szlam do końca. Potter cieszył się, że nie musi przesłuchiwać tego psychopaty Notta, a zamiast tego dane mu było współpracować z przyjaciółką.

Gdy natomiast odwiedził ją już całkowicie prywatnie, z Ginny u boku, jedna rzecz rzuciła mu się w oczy.

Z godziny na godzinę Hermiona gasła coraz bardziej.

I tak jak rano towarzyszył jej uśmiech tak samo szeroki, co poprzedniego wieczoru, to popołudniem już zmuszała się do unoszenia ku górze kącików ust. Wyglądała też na bardziej bladą i zmęczoną; zupełnie jakby czuła się gorzej, zamiast wracać do zdrowia. Nie umknęło to także rudowłosej, która postanowiła dać jej czas na odpoczynek, uznając, że ciągłe wypytywanie o ten felerny wieczór musiało źle na nią wpłynąć.

Ale Harry nie był głupi. Znał Hermionę od wielu lat i czy tego chciała, czy nie, umiał z niej czytać jak z otwartej księgi. Widział tę nadzieję w oczach, gdy tylko drzwi do sali, w której leżała, się otwierały. Widział cień zawodu, kiedy okazywało się, że do środka wchodził kolejny auror albo uzdrowiciel. I czuł, że owy zawód pogłębiał się za każdym razem. Hermiona nigdy nie opowiadała mu, jak zmieniły się relacje jej i Malfoya, ale niewątpliwie uległy poprawie – i podejrzewał, że to bardziej niż się spodziewał. Sam prawie przyłapał ich na pocałunku w ich biurze.

Czekała na niego.

Nie rozumiał, dlaczego wniosek ten sprawił, że i sam się zasmucił. Może to ta czysta nadzieja i oczekiwanie w oczach w jej oczach? A może radość w uśmiechu, gdy okazało się, że pomogła mu się uwolnić?

Nie wiedział, co dokładnie się między nimi wydarzyło, ale mógł się domyślać, że to coś znaczyło dla Hermiony – a patrzenie na jej nieszczęście unieszczęśliwiało go. Tak właśnie wyglądała prawdziwa przyjaźń. I może Draco Malfoy był dupkiem w Hogwarcie, ale nie mógł pozwolić mu na krzywdzenie Hermiony poza murami szkoły.

Ginny niezmiernie się zdziwiła, gdy bez słowa wstał z kanapy i ruszył ku wyjściu z domu.

– Gdzie ty się wybierasz? – zapytała naprędce, gnając za nim do przedpokoju.

– Muszę coś załatwić – odparł, zerkając na nią znad wiązanego sznurowadła. Dziewczyna założyła ręce na biodra. O Panie, jakżeż ona przypominała swoją matkę.

– Dałbyś spokój tej biednej Hermionie, niech odpocznie.

– Ugh, nie idę do Hermiony. – Wyprostował się, stając przed nią. – Muszę coś szybko załatwić.

– A co to niby jest, że nie możesz z tym zaczekać do jutra? Jest po dziesiątej...

– Wytłumaczę ci potem. – Cmoknął ukochaną w policzek, jakby chciał ją udobruchać. – Jestem z powrotem za pół godzinki.

Zanim wyszedł, zdążył jeszcze usłyszeć, jak Ginny nazywa go niereformowalnym i upartym gamoniem.

Potter miał to szczęście, że wiedział, gdzie Draco Malfoy mieszkał, dlatego teleportowanie się na miejsce zajęło mu dosłownie chwilkę. Dłużej zeszło się z tym, by gospodarz dotarł do drzwi i mu otworzył. Harry'emu nawet przeszło przez myśl poddanie się, gdy oczekiwanie zaczęło go drażnić, bo wcale nie musiał go zastać w domu. Albo gorzej, Malfoy niekoniecznie chciał się z nim widzieć i, cóż, miał do tego prawo. Może umieli ze sobą współpracować i zaczęli się dogadywać, ale nigdy nie zostali przyjaciółmi i nawet się na to nie zapowiadało.

Ale Draco Malfoy otworzył mu drzwi. I wyglądał tak samo beznadziejnie – a może nawet gorzej – niż wtedy, gdy opuszczał Azkaban. Ciemne cienie pod oczami, jasny zarost zakrywający szczękę, roztrzepane włosy, pogniecione ubrania. Wyglądał, jakby właśnie przebudził się ze snu.

– No i co cię tu sprowadza, Potter? – zapytał blondyn, opierając się o drzwi.

– Wpuścisz mnie czy załatwimy to w progu?

Draco zmarszczył brwi. Przez chwilę zastanawiał się, co ma zrobić. Harry już wtedy wiedział, że to nie jest ten Malfoy, z którym zazwyczaj miał do czynienia – błyskotliwy, ironiczny, wredny i wygadany. Ten prawdopodobnie był lekko pijany albo skacowany.

– Znowu coś zrobiłem?

– A to się jeszcze okaże.

Musiał chyba go zaciekawić, bo zrobił mu miejsce i przepuścił w drzwiach. Wtedy też do jego nozdrzy dotarła nieomylna woń alkoholu. Chociaż woń to dosyć delikatne określenie, Malfoy po prostu cuchnął jak stara gorzelnia.

– W środku panuje trochę burdel, więc czuj się ostrzeżony. – Harry uśmiechnął się pod nosem. Skoro sam Malfoy wyglądał gorzej niż siedem nieszczęść, to po jego mieszkaniu nie spodziewał się niczego lepszego.

Blondyn zaprowadził go do salonu, gdy na stoliku kawowym stały dwie różne butelki po mocnym alkoholu. Nie znał się na tym zbytnio, ale rzut oka wystarczył, żeby ocenić, że tym razem smutków nie topił w Ognistej Whisky, a w czymś bardziej wyrafinowanym. Draco złapał butelki i naprędce ocenił ich zawartość. Pustą odstawił na podłogę, tuż obok kanapy, drugą – jeszcze nieskończoną – chciał schować do barku.

– A może chcesz chlapnąć? – zapytał, czując na sobie spojrzenie Harry'ego, który zdążył usiąść w fotelu. Kanapa wraz z wygniecionymi poduszkami jakoś go nie zachęcała. Podejrzewał, że to właśnie tutaj spał, zanim go obudził swoją wizytą.

– Nie, dzięki. Ja tylko na chwilę.

Draco pokiwał głową w zrozumieniu, po czym otworzył barek z zamiarem schowania alkoholu do środka. Zatrzymał się jednak w połowie ruchu, uważnie obserwując szkło. Patrzący na jego poczynania Harry, upewnił się, że tym razem trafił na skacowaną wersję blondyna.

– Jesteś pewien?

– Tak. I tobie też odradzam, wyglądasz paskudnie. I nienajlepiej pachniesz.

Draco spojrzał na niego, jakby chciał go zabić spojrzeniem. Ale butelkę odstawił.

– Dziękuję ci bardzo, Potter. Jesteś kurwa wzorem serdeczności. – Opadł ciężko na fotel naprzeciwko Harry'ego. – Jeśli wpadłeś, żeby mi ubliżać, to uprzejmie cię proszę o opuszczenie lokalu. Drogę znasz.

– Nie tym razem. I nie będę owijał w bawełnę, jest już późno. Zależało ci na Hermionie? Czy była tylko zabawką, która ci się znudziła, więc postanowiłeś ją odrzucić w kąt?

Te dwa pytania wystarczyły, aby chłopak wytrzeźwiał do końca. Siedział w fotelu z szeroko otwartymi oczami i rozchylonymi ustami. Wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale albo nie wiedział dokładnie co, albo nie mógł zdobyć się na odwagę, by to wypowiedzieć. Tak więc trwali w ciszy przez dłuższy moment, zanim Draco zabrał głos, choć jego ton był wyjątkowo niepewny:

– Co to za pytanie, Potter?

– Normalne pytanie, takie jak każde inne. – Harry wzruszył ramionami. Nie czekał jednak dłużej na odpowiedź, widząc, że gardło blondyna zacisnęło się w ciasny supeł. – Nie wiem, co wydarzyło się między tobą a nią dokładnie, ale jeśli nie chciałeś się nią zabawić, to... Ona czeka. To ona wymyśliła sposób, żeby przekonać Notta do zeznań i oczyszczenia cię z zarzutów. No i nie powiedziała tego głośno, ale czekała na ciebie cały dzień. Ale jeśli chciałeś się nią pobawić, to nie stawaj jej więcej na drodze.

– Granger... – wydukał niepewnie Malfoy, nie wiedząc jak ubrać w słowa myśli, które na raz szalały w jego głowie. – Ona chce mnie widzieć?

– Tak? Nie rozumiem, dlaczego miałaby nie chcieć.

– No przecież ta próba zabójstwa...

– Hej, hej, ale przecież ty nie miałeś z tym nic wspólnego. Nieprawdaż? – Zerknął na niego z mocą, chcąc przekonać do swoich słów. – Hermiona nie będzie się ciebie ani bała, ani miała ci niczego za złe. Nie jesteś Nottem, a ona doskonale to rozumie. Zresztą, czy pomogłaby cię wydostać, gdyby miała ci cokolwiek za złe? Spieszyłaby się ze składaniem zeznań wbrew zaleceniom uzdrowicieli? Odpowiedz sobie sam. NIKT inny nie był tak przekonany co do twojej niewinności jak ona.

Malfoy przez chwilę siedział z opuszczoną głową i palcami wplątanymi w jasne kosmyki włosów. Musiał wszystko pospiesznie analizować. W każdym razie, gdy wyprostował się w siedzeniu, wyglądał jakby miał więcej siły niż jeszcze kilka minut temu, oczy nabrały żywszego wyglądu, a i w ruchach nie przypominał żywego trupa.

– No, Potter, to chyba koniec twojej wizyty.

Na twarzy Harry'ego pojawił się cień uśmieszku.

– Przecież mówiłem, że ja tylko na chwilę.




.*.*.*.*.




Każdy ruch klamki był dla niej nowym promykiem nadziei. I choć beształa się za swoje nastawienie i głupie oczekiwanie, to ciężko oszukiwać własne emocje.

Z każdym ruchem klamki, jej nadzieja umierała, zastępowana przez zawód.

Naprawdę liczyła, że pojawi się u niej, choćby po to żeby... Sama nie wiedziała. Choćby po to, żeby zobaczyć, jak się czuje? Odkąd zaczęli współpracę, dał jej poczuć od siebie tę nutę troski, o którą nigdy by go nie podejrzewała. Albo sądziła, że przyjdzie i... co? Miałby ją przepraszać za Notta? A może powiedzieć, że żałuje? Tylko czego tu żałować, skoro to nie jego wina?

Z każdą godziną żal narastał w niej coraz bardziej. I choć próbowała nie dać tego po sobie poznać, to denerwowała ją obecność aurorów, uzdrowicieli. A już najbardziej ze wszystkiego wkurzało ją spojrzenie Harry'ego, który patrzył na nią ze współczuciem.

Z ulgą odetchnęła dopiero, gdy została całkowicie sama. Chciałaby być już we własnym domu, z własnym kotem, który na pewno by o nic jej nie pytał, tylko przytulił i po prostu trwał w ciszy.

Był już późny wieczór, gdy leżała po ciemku, nie mogąc zasnąć. Patrzyła przez okno, obserwując ciemne niebo, zakryte chmurami. Wtedy do jej uszu dotarło ciche skrzypnięcie klamki. Jej pierwsza myśl była taka, że to Harry albo Ginny. Tylko oni mogliby wpaść na pomysł, że nikt nie wywaliłby ich ze szpitala o tej porze, w tym ona sama. Z tym że ona nie chciała niczyjego towarzystwa. Tego wieczoru zdecydowanie wolała być sama i w spokoju ułożyć wszystkie dręczące ją myśli. Dlatego szybko ułożyła się na łóżku w miarę wygodnie i wiarygodnie, zamykając oczy i udając, że śpi.

Intruz wszedł do pokoju po cichu, nawet nie zapalając światła. Zamknął za sobą drzwi i przez chwilę stał w miejscu, pewnie przyzwyczajając oczy do ciemności. Serce Hermiony biło szybciej. Ona sama nie wiedziała czy to z ciekawości czy z obawy. Nie wiedziała, kogo licho tu przywlokło. Już miała się odwrócić, gdy postać zrobiła kilka kroków, obchodząc jej łóżko i przysiadła na taborecie stojącym obok.

I wtedy to poczuła. Zapach jej ulubionych męskich perfum.

Jeżeli wcześniej serce Hermiony biło szybko, to teraz o mało nie wyskoczyło spomiędzy żeber.

Trwali tak przez chwilę w bezruchu – ona starając się nie zdemaskować, on przyglądając się jej. Bała się, że wiedział, że tak naprawdę nie śpi, jednak co miała zrobić w obecnej sytuacji? Słaba z niej aktorka i jakkolwiek nie odegrałaby sceny rzekomego przebudzenia, wyszłoby to co najmniej żenująco i niezręcznie. Leżenie jak kłoda z zamkniętymi oczami wydawało się najprostszą opcją.

W pewnym momencie Draco westchnął i złapał ją za bezwiednie leżącą rękę. Uniósł ją i przycisnął do swoich ust.

Hermiona zamarła, prawie ignorując fakt, że zarost ukłuł ją w skórę.

– Przepraszam, Granger – zabrzmiał smutno jego głos. Jeszcze przez chwilę trzymał jej dłoń zamkniętą w jego własnej, po czym odłożył ją na kołdrę.

Gdy wstawał, Hermiona poczuła coś na kształt żalu. Żegnał się? Za co ją przepraszał? Za Notta? Za to, że nie przyszedł wcześniej? A może za to, że odchodzi. Myślała o tym, by zerwać się z łóżka, zapytać, ostatni raz na niego spojrzeć... tak dawno go nie widziała... Ale coś, jakby niewidzialne liny, trzymały ją uczepioną do łóżka.

– Przyjdę jutro – oznajmił Malfoy, jakby czytając jej w myślach.

Ulga, którą wtedy poczuła, była nie do opisania. Całe napięcie z całego dnia zeszło z niej w sekundę. Mimo to, nawet po jego wyjściu jeszcze długo nie mogła zasnąć. Różnił się tylko powód.




.*.*.*.




Następnego dnia lepiej przygotował się do spotkania. Ogolił się końcu, postarał się wyspać i wytrzeźwieć do końca. Wciąż jednak był blady, z ciemniejszymi otoczkami wokół oczu, matowych i bez konkretnego wyrazu. W drodze nawet zdecydował się kupić kwiaty, uznawszy, że przyjście z gołymi rękami może nie tyle zostałoby odebrane nietaktownie, co po prostu czułby się jak burak. Kupił więc najbardziej kolorowy i pachnący bukiecik z kwiatów, których nazw kompletnie nie znał, ale dobrze wyglądały.

Wybrał się do niej w okolicach pory lunchu, licząc, że do wtedy zdąży się obudzić i będzie mieć dla niego czas. Chciał jej pokazać, że nie miał jej gdzieś.

Gdy wszedł do środka, uprzednio pukając, Granger siedziała na swoim łóżku z książką na udach. Ręce wciąż miała zabandażowane, ale nie wyglądała na tak bladą jak wczoraj, kiedy nawet w ciemności jej twarz zdawała się zlewać z białą pościelą, w której leżała.

– Cześć – powiedział nieśmiało, tak niepodobnie do siebie. Ale wystarczyło, że na niego spojrzała i nagle się uspokoił. Nie wyglądała na zdenerwowaną. – To dla ciebie. Mam nadzieję, że ci się spodoba. – Podszedł do łóżka i wręczył jej bukiet. Hermiona zaciągnęła się zapachem unoszącym się z kwiatów.

– O matko, jak ślicznie pachną! Dziękuję, może będzie tu mniej cuchnąć szpitalem. Tylko... – Rozejrzała się po dwóch stoliczkach stojących przy po obu stronach łóżka. – Nie mam wazonu.

Draco uśmiechnął się pod nosem. Wziął szklankę z wodą, z której do tej pory korzystała Hermiona, powiększył, dolał wody i wstawił bukiet.

– Później załatwię coś innego – oznajmił, siadając na tym samym stołku co wczoraj. – Jak się czujesz?

– A w jakim sensie pytasz? Fizycznym czy psychicznym?

– I w tym, i w tym.

– Dobrze. Nie patrz tak na mnie, nie kłamię – uspokoiła go. – Uzdrowiciele nieśmiało mówią, że może mnie wypiszą za dwa dni. Rany się zagoiły, ale wciąż robią ze mnie mumię, bo smarują mnie różnymi specyfikami na blizny. Nic mi nie zostanie – zapewniła.

Draco pokiwał głową. To dobrze. Przynajmniej w jednym aspekcie Teodor nie naznaczył jej na wieki.

– A psychicznie? – Hermiona wzruszyła ramionami.

– Też dobrze. Jak na to, że zaatakował mnie seryjny morderca, to nie wywarło na mnie takiego wrażenia, jak powinno – odparła z uśmiechem. – Chyba, że szprycują mnie tu czymś na uspokojenie. Okaże się, miejmy nadzieję, niedługo. Lepiej ty mi powiedz, jak ty się czujesz?

– A jak mam się czuć? Teraz już lepiej, to fakt. Ale... wciąż nie mogę uwierzyć w to, co się stało. Teodor? Jakim cudem? Kiedy? Jak mogłem nie zauważyć, że było coś z nim nie tak jak powinno?

Hermiona nachyliła się bliżej niego, łapiąc go za przedramię, jakby chcąc dodać mu otuchy. Spojrzał jej w oczy i widziała, że cierpiał. No tak, jak nie mógł cierpieć, gdy jedyna bliska mu osoba siedziała właśnie w więzieniu i nie zapowiadało się, żeby kiedykolwiek z niego wyszła. Mógł znienawidzić Teodora za popełnione zbrodnie, ale wciąż pozostawał jego przyjacielem. Nott nigdy nie zrobił mu krzywdy i nawet gdy siedział w więzieniu, jedynie pojmanie Dracona zmusiło go do złożenia zeznań, by mu pomóc.

– Nikt nie widział w nim obłąkanego. Nie możesz i nie powinieneś się obwiniać, nie jesteś niczemu winien.

– Teodor nie chciał wcale zostawać aurorem i iść na ugodę z Ministerstwem. Ja go do tego przekonywałem...

– Właśnie, to jest słowo klucz. Przekonywałeś go, a nie zmuszałeś. On podjął ostateczną decyzję i wtedy, gdy wychodził z więzienia, i wtedy gdy zaatakował pierwszą ofiarę. Te decyzje należały do niego i nie rozumiem, dlaczego miałbyś za nie odpowiadać w jakikolwiek sposób.

Draco uśmiechnął się smutno, po czym wolną ręką odczepił palce szatynki z przedramienia i zamknął jej dłoń w swoich własnych. Sam dotyk jej skóry dodawał mu otuchy, nie mówiąc o ciepłym spojrzeniu i tonie głosu tak delikatnym, że nawet nie mógłby posądzać jej o ukrywanie złości czy nieszczerość.

– Tak się bałem – wyznał jej po chwili ciszy. – O ciebie. I o to, że nawet po tym wszystkim nie będziesz chciała nawet na mnie spojrzeć. Na pierwszym przesłuchaniu, na którym zresztą nawet nie bardzo kontaktowałem, powiedzieli mi tylko, że oskarżają mnie o próbę zabicia cię. Nie puścili więcej pary. Nie, żeby mogli, ale... Zachowałem się jak dupek, że przyszedłem dopiero dziś. Ale myślałem o tobie. I byłem tu z tobą, jeśli nie fizycznie, to duchem na pewno.

W oczach Hermiony zabłysły łzy. Przygryzła wargę, ale nie potrafiła wydobyć z siebie żadnych słów. Cała wczorajsza złość, myśli i rozważania, że szybko o niej zapomniał... Wszystko to nagle stało się niczym. Draco Malfoy zawsze był mistrzem układania wyrazów w zdania, ale teraz przeszedł samego siebie. Wiedziała, że to, co ona chciałaby wyrazić werbalnie, na pewno nie wyszłoby jej tak dobrze jak jemu. Dlatego pochyliła się, pozwalając zetknąć się ich wargom w krótkim pocałunku.

W życiu były momenty i uczucia, których nie dało się ubrać w żadne słowa.




.*.*.




Od tamtej pory spędzali ze sobą każdą wolną chwilę – czy to w Mungu, czy poza nim. Raz nawet – dzień przed wypisem – zasnął z nią na szpitalnym łóżku. Wyganiający go zazwyczaj do domu personel medyczny, tym razem pozwolił mu zostać z nią do rana.

Tego wieczoru obejrzał wreszcie wspomnienie Hermiony z dnia ataku. Pomimo że to Malfoy prowadził śledztwo, to ze względu na powiązania z pojmanym Teodorem, aurorzy w ogóle nie dopuszczali go do sprawy. I formalnie nawet nie mieli do tego prawa. Tym sposobem Draco wciąż żył w niewiedzy – bo skąd mógł się dowiedzieć, jak działał jego przyjaciel? Hermiona zdecydowała się mu pomóc, bo najzwyczajniej w świecie należało mu się, żeby wiedzieć.

– Jak mogłem nie zauważyć, że jest z nim aż tak źle? – spytał, wtulony w nią jak małe dziecko na ciasnym, szpitalnym łóżku.

– Zachowywał się normalnie i miałeś prawo niczego nie zauważyć. Co jak co, ale krył się znakomicie. A tego wieczoru zabrakło mu po prostu szczęścia. Zaledwie kilka minut, a zdążyłby cofnąć się w czasie, zadać sobie parę ran, by upozorować atak, tak jak upozorował wpadnięcie na Łowcę przy zabójstwie Rity. Nie możesz się obwiniać, bo nawet nie przypuszczałeś, że jest w posiadaniu zmieniacza czasu.

Zapadła cisza, w trakcie której Hermiona pocieszała go bez słów – samą swoją obecnością, która działała na niego niezwykle kojąco. Prawdopodobnie zasnął tej nocy szybciej niż ona.

Następnego ranka pomógł jej się spakować i przetransportować wszystkie rzeczy do domu – bo oczywiście nie mógłby jej pozwolić czegokolwiek dźwigać. Musiała wracać kominkiem, bo wszędzie kręciło się mnóstwo pismaków.

– Właściwie, to odkąd wyszedłem, korzystam głównie z kominka. Są wszędzie: w okolicach Munga, bo polują na ciebie, w Ministerstwie, bo polują na Robardsa i Pottera. Na mnie ponoć też są cięci, ale że się nie szwędam nigdzie poza domem i szpitalem, to jeszcze mnie nie dorwali.

– Nawet nie miałam głowy przeczytać żadnej gazety – zauważyła Hermiona, chowając do torby złożoną byle jak piżamę.

– Nic nie straciłaś, piszą ciągle te same bzdury dookoła. Ulewa mi się patrzenie choćby na same nagłówki, nie mówiąc o pozostałej reszcie.

– I tak jestem ciekawa i będę chciała je poczytać. Byłam wyłączona z życia społecznego przez dobre kilka dni. Muszę wiedzieć, co się działo. – Westchnął ciężko i pokręcił głową, po czym podniósł jej torbę.

– W takim razie zniosę ci te szmatławce do domu, bo nie zdążyłem ich jeszcze ani wykorzystać na podpałkę ani do origami.

– Umiesz składać origami? Nie podejrzewałabym cię o to... – odparła z szerokim uśmiechem, który był idealnym kontrastem dla gburowatego wyrazu twarzy Malfoya.

– No i bardzo dobrze, bo nie umiem, dopiero bym się uczył. Te pisemka i tak do niczego innego się nie nadają. A teraz możemy iść?

Pokiwała potakująco głową, po czym ruszyła za nim.

Pierwszym, co dotarło do niej w domu, był zapach obiadu. Zaraz potem poczuła w talii uścisk tak mocny, że chyba tylko cudem jej żebra pozostały w nienaruszonym stanie.

– Jak dobrze, że już jesteś! – powiedziała ucieszona Ginny. – Harry jest w pracy, ale ja oczywiście nie mogłam cię zostawić bez obiadu, masz odpoczywać, a nie stać przy garach.

– Dziękuję, jesteś przekochana! – wysapała Hermiona, wciąż ściśnięta.

Rudowłosa zaraz ją puściła, by sprawdzić jak miał się przygotowywany przez nią kurczak. Tymczasem Hermiona weszła głębiej, niepewnie wstępując do salonu. Wszystko w nim wyglądało jak dawniej – żadnych śladów krwi, idealny porządek i jej kot śpiący spokojnie w fotelu. Zupełnie, jakby nic złego się nie wydarzyło. Była wdzięczna Ginny, że również i tym się zajęła.

– Może i ten sierściuch jest wredny i charakterny, ale nie bez uczuć. Prawie nic nie zjadł, odkąd trafiłaś do szpitala. A przynajmniej tak mówiła Weasley – oznajmił jej Draco. – Gdzie zanieść ci tę torbę?

– Do sypialni – odpowiedziała. Sama podeszła do swojego pupila, chcąc powitać także z nim.

Dziwnie czuła się w swoi domu. Może była świadoma, że nie czyha już na nią żadne niebezpieczeństwo, ale niezbyt lubiła przebywać w salonie. Ostatnie wydarzenia wciąż były na tyle świeże, że nawet siedzenie w fotelu przypominało jej atak. Dlatego większość czasu spędzała z Draconem u niego. Z dnia na dzień czuła się w jego domu coraz swobodniej, często też zostawała u niego na noc. Jej życie przypominało teraz sielankę – częste spacery po lasach i łąkach w pobliżu jego rezydencji, wieczorne odwiedziny w jego bibliotece, wieczny spokój i cisza, mnóstwo wolnego czasu spędzonego głównie w towarzystwie blondyna. Pomimo tak wielu godzin u jego boku, ani przez chwilę nie czuła się znudzona czy niezręcznie. Wręcz przeciwnie – z każdą chwilą zdawało jej się, że rozumie blondyna coraz lepiej i że zaczyna łączyć ich coś więcej niż tylko cielesność. Zaczynała się do niego przywiązywać. Przyłapała się nawet na tym, że nie chciała, aby kończyły im się urlopy, bojąc się, że nie znajdą dla siebie tyle czasu. Draco był jedyną osobą spoza grona jej przyjaciół, z którą przebywanie po prostu jej się nie nudziło.

I coraz częściej się zastanawiała, jakim cudem robili wszystko od końca: przeszli od gorącego seksu do tego bardziej uczuciowego, a od tego bardziej uczuciowego do szczerego przywiązania psychicznego. Zrobili wszystko całkowicie na opak.

– Śpisz? – zapytał cicho jednego wieczoru. Proces Teodora zbliżał się wielkimi krokami, co dawało się Malfoyowi we znaki. Czasem nawet nie próbował już nawet przed nią ukrywać, że się o niego martwi. Cieszyło ją to, że coraz rzadziej ukrywał przed nią swoje emocje.

– Nie śpię. – Uniosła głowę z jego ramienia, odruchowo chcąc spojrzeć na jego twarz. Niewiele jednak dostrzegła w ciemności, więc jeszcze raz się w niego wtuliła, choć tym razem z głową na poduszce. – Skąd wiedziałeś?

– Nie oddychałaś miarowo – odparł takim tonem, jakby jego słowa zabrzmiały na tyle niedorzecznie, że źle się czuł, wypowiadając je. – Coś się dzieje, że tak intensywnie rozmyślasz?

– To słodkie, że tak się mną przejmujesz, ale nic specjalnego się nie dzieje. Po prostu nie wyobrażam sobie powrotu do pracy.

Draco zaśmiał się cicho.

– Kim jesteś i co zrobiłaś z Hermioną Granger?

– Zjadłam na obiad – rzuciła na odczepnego. – A tak serio, to masz tę przyjemność rozmawiania z jedyną Hermioną Granger, którą znam.

– Nie kłam, prawdziwa Hermiona Granger tydzień przed końcem urlopu łaziłaby już po suficie, usychając z nudów, a nie martwiła się o jego koniec – zauważył słusznie Draco.

– No, może jest w tym i trochę racji. Ale dobrze mi tak jak jest. Chyba pierwszy raz w życiu nie chce mi się wracać do Ministerstwa, tego wyścigu szczurów, ton papieru i nudnego wypełniania rubryczek.

– Aż taka żądna adrenaliny jesteś?

– Może tak. A może nie? Może chcę tylko świętego spokoju. Tobie łatwo się ze mnie śmiać, ale ty jeszcze tam nie musisz wracać.

– O ile w ogóle tam wrócę.

Na chwilę zapadła między nimi cisza. Hermiona poczuła, że Draco wplątał dłoń w jej włosy, oplatając jeden z jej loków wokół palca. Ostatnio polubił zabawę nimi i powoli stawała się ona jego odruchem, gdy tylko znajdowała się obok.

– Chcesz się zwolnić? – zdziwiła się dziewczyna. – Myślałam, że lubisz tę pracę.

– Bo lubiłem. Tylko co z tego, skoro smród po moim aresztowaniu będzie się ciągnął jeszcze przez dłuższy czas? Nie byłbym w stanie zaufać żadnemu z dawnych kolegów, oni, jak widać, chyba do końca też mi nigdy nie ufali. A zaufanie w tej robocie to podstawa. Jeśli tylko będzie taka możliwość, to składam wypowiedzenie. A nie sądzę, żeby Ministerstwo miało mi to utrudniać. Nie tylko dla mnie dalsza współpraca byłaby co najmniej niezręczna.

Było sporo racji w tym, co mówił. Nie myślała o jego powrocie w taki sposób – a mimo wszystko liczyła, że czasem uda jej się wpaść na niego na korytarzu, albo w windzie.

– I co dalej?

– Sam nie wiem. Przez chwilę myślałem, czy może się nie wyprowadzić gdzieś dalej. Francja, może USA?

Hermiona momentalnie zesztywniała w jego ramionach. Serce zaczęło jej bić w takim tempie, że czuła, jakby ściskała jej się cała klatka piersiowa. Cieszyła się natomiast z ciemności, dzięki której nie mógłby dojrzeć jej zaszklonych oczu.

– Naprawdę chcesz się wyprowadzić?

– Nie. Mówię, myślałem o tym dosłownie chwilę, ale... – przerwał, niepewny słów, które miał wypowiedzieć. Wziął jednak głęboki oddech i w przypływie odwagi, kontynuował myśl. – Ale to było jeszcze wtedy, gdy myślałem, że nic dobrego mnie tu nie czeka. A jednak nie odeszłaś. Byłem pewien, że po tym wszystkim nawet nie zechcesz na mnie spojrzeć. A jednak wciąż tu jesteś. Może to trochę masochistyczne, ale chcę tu zostać, bo nie wyobrażam sobie, że miałabyś zniknąć z mojego życia.

Łzy zebrane w kącikach oczu spłynęły na policzki. Jej zadowolenie z powodu ciemności umacniało się z każdą chwilą.

– Ja też się nigdzie nie wybieram – wyszeptała z mocą, jakby chcąc go upewnić w jego decyzji.

Draco uniósł jej podbródek, łącząc ich usta w delikatnym pocałunku. Tej nocy jeszcze długo nie zasnęli.




.*.




Dzień rozprawy był słoneczny, ciepły i nie zapowiadało się na deszcz. Harry mógłby przysiąc, że w dzień taki jak ten nie może zdarzyć się nic złego. I że żadne ludzkie życie nie może zostać zniszczone.

Proces był tylko formalnością. Odkąd Nott przyznał się do winy dobrowolnie, cała machina ruszyła i nie było możliwości zatrzymania jej. Następny przystanek – Azkaban.

W Sali Rozpraw nr 8 – tam gdzie wszystko się zaczęło – znów panowały tłumy. Ostatni raz tak wiele ludzi tłoczyło się tu na spotkaniu Ministra Magii z aurorami i zagrożonymi atakiem mugolaczkami. Dziennikarze, aurorzy, świadkowie, bliscy ofiar, ważne osobistości, wszyscy sędziowie... Wyglądało na to, że dzisiaj nie miało być żadnego pustego miejsca. Przypominało mu to trochę premierę kinową, na którą Dudley namówił państwa Dursleyów, a samego Harry'ego zabrali tylko dlatego, że kumpel Dudziaczka rozchorował się na ospę. Wtedy też ludzie tłoczyli się, zajmując wszystkie fotele, nie mogąc doczekać się show.

Harry trochę współczuł Nottowi. Może i zależało mu na rozgłosie i chciał, aby o jego zbrodniach się mówiło, ale jego skazanie praktycznie urosło do rangi święta. Oznaczało ono przypieczętowanie wolności kobiet mugolskiego pochodzenia, które albo spędzały ostatnie tygodnie w towarzystwie aurorów, albo po prostu bały się o swoje życie. Również sytuacja w Biurze Aurorów po intensywnych dniach, miała się unormować – co akurat cieszyło i Harry'ego. Hermionie kończyło się zwolnienie lekarskie za dwa dni i wracała na swoje dawne stanowisko. Wszystko będzie po prostu jak dawniej.

Kiedy wprowadzono do pomieszczenia Notta, najpierw zapadła cisza tak głęboka i głucha, że Potter doskonale słyszał świszczący oddech i skrobanie pióra siedzącej obok młodej dziennikarki. Potem natomiast wybuchła fala szeptów. Teodor, skuty w najgrubsze kajdany jakie były na stanie, wyglądał jakby miał zemdleć. Chybotał się na boki, niemalże jak podczas choroby sierocej, przy czym oczy nie wykonywały żadnego ruchu, wgapiając się w nieistniejący punkt. Gdyby nie znał procedur, pewnie pomyślałby, że jest na najmocniejszym uspokajającym eliksirze, jaki jest dostępny w legalnych źródłach. Ale oskarżonemu nie wolno było wziąć udziału w rozprawie pod wpływem jakichkolwiek substancji działających na psychikę.

Zamknięty w kratach pośrodku sali wyglądał, jak zwierzę w zoo. Może był okrutnym zabójcą, ale Harry i tak nie mógł powstrzymać współczucia. On sam wolałby być skazywany w bardziej kameralnym gronie. Bez ludzi oglądających go jak okaz, cieszących się w jego obecności z faktu, że zaraz ogłoszą dożywotni wyrok.

Jako były śmierciożerca i seryjny morderca po prostu nie mógł liczyć na nic innego.

Harry nie słuchał toczącej się sprawy. Zdążył poznać wszystkie szczegóły sprawy, kiedy Robards wyznaczył go do pomocy po ataku na Hermionie. Zamiast tego obserwował samego oskarżonego i innych zebranych.

Co jakiś czas powracał spojrzeniem do Malfoya, którego biała czupryna kontrastowała z ciemno ubranymi postaciami siedzącymi obok niego. Tępo wpatrywał się w sylwetkę przyjaciela, z zaciśniętą szczęką i lśniącymi oczami. Do samego końca jednak nie uronił żadnej łzy. Potter zastanawiał się, jakby się poczuł na jego miejscu – nie miał matki, ojca, żadnej bliskiej rodziny, z większością dawnych przyjaciół zamkniętą w więzieniu. Szybko porównał go do siebie. Harry też nie miał matki, ojca, żadnej bliskiej rodziny. Nie wiedział, co by począł, gdyby to Ron miałby zostać zamknięty za kratami do końca swego życia. To jemu zawdzięczał namiastkę rodziny, jaką byli dla niego Weasleyowie, to jego siostrę uważał za miłość swojego życia. Gdyby miał stracić Rona i wszystko, co wniósł do jego życia, jedyną bliską osobą, która by przy nim została, byłaby Hermiona.

Harry uśmiechnął się pod nosem. Hermiona... Teraz to prawdopodobnie będzie najbliższa osoba w życiu Dracona. Nie umknęło mu to, jak na siebie ich wzrok łączył się wśród tłumu ludzi. Obecność panny Granger to chyba jedyny powód, dlaczego Malfoy zdołał siedzieć tam we względnym spokoju. Pocieszała go smutnymi uśmiechami i delikatnymi gestami.

Potterowi przeszła przez głowę myśl, że nigdy w życiu nie spodziewałby się, że relacja Hermiony i Dracona może przeistoczyć się z nienawiści i uprzedzeń w idealną symbiozę i... coś głębszego. Znał swoją przyjaciółkę i ostatni raz widział ją taką szczęśliwą w towarzystwie kogoś świeżo po tym, jak zeszła się z Ronem. Malfoy wspierał ją i pomagał po wyjściu ze szpitala, ona wspiera i pociesza go, gdy traci przyjaciela. Chociaż uznał ich za nietypowe połączenia, czuł, że się dopełniają. I życzył im najlepiej.

Nikogo nie zdziwiło, że Teodora Notta skazano na dożywocie. Gdy wyprowadzano go z Sali Rozpraw nr 8, towarzyszyły temu głośne rozmowy i komentarze zebranych. I wtedy Łowca Szlam – nie licząc zabierania głosu na prośbę głównego sędzi – poruszył się z własnej woli pierwszy raz. Wyszarpnął się z uścisku pilnujących go aurorów i spojrzał ostatni raz na swojego przyjaciela. Wyszeptał również coś do niego, zanim złapano go ponownie w szyki i ostatecznie wyprowadzono, ale Harry nie mógł nawet odczytać niż ruchu jego warg. Podejrzewał, że Teodor po prostu chciał się z nim pożegnać.

Wyjście z pomieszczenia było nie lada wyzwaniem. Ludzie tłoczyli się w przejściu, komentując rozprawę, zbrodnię i wymizerowaną postać Notta. Harry przeciskał się w tłumie, odmawiając udzielenia komentarza dziennikarzom.

Spotkał Hermionę wtuloną w Dracona nieopodal windy. Stali w kącie, dzięki czemu zaaferowani końcem śledztwa ludzie kompletnie nie zwracali na nich uwagi. Stali tak więc w spokoju – ona z rękoma spleconymi wokół jego talii, on opierając się swoim czołem o jej, również obejmując ją ciasno i słuchając jej cichego głosu.

Harry nie chciał przeszkadzać im w tak intymnej chwili, ale Hermiona go zauważyła. Podszedł więc do dwójki, chcąc uniknąć niezręcznego ominięcia ich.

– Wyrazy współczucia, Malfoy – powiedział. Biła od niego prawdziwa szczerość.

– Dziękuję – odparł sucho Draco. – Przynajmniej nie będzie długo cierpiał. – Harry zmarszczył brwi, zaciekawiony jego słowami. – Zabije się. I to podejrzewam, że całkiem niedługo. Już poprzednim razem ledwo tego uniknął. – Blondyn wzruszył ramionami, jakby go to nie obchodziło, ale nikogo tym nie oszukał.

– Nie myśl o tym. Nie masz na niego żadnego wpływu – wyszeptała wciąż obejmująca go Hermiona.

– Wiem. Wiem – odparł najpierw bez przekonania, potem z większą mocą. – Zobaczymy się potem?

– Oczywiście. – Dziewczyna posłała mu słodki uśmiech. – Tylko załatw to, co masz załatwić. Chcesz coś konkretnego na obiad? Wezmę coś na wynos.

No tak. Dzisiaj raczej żadne z nich nie nadawało się do przygotowania posiłku, a nie sądził też, że media dałyby spokój Malfoyowi. Aż dziwne, że jeszcze go nie dopadli z prośbą o komentarz.

– Zdam się na ciebie. – Cmoknął ją w czoło, speszony obecnością Harry'ego, którego pożegnał kiwnięciem głowy, po czym ruszył w stronę windy, zostawiając ich samych.

– Muszą zdjąć z niego namiar – wytłumaczyła Hermiona. – I dowiedzieć się, czy pozytywnie rozpatrzyli jego wypowiedzenie.

– Malfoy się zwalnia? – zdziwił się Potter.

– Cóż, może ta praca sprawiała mu satysfakcję, ale nie czułby się tam dobrze. Sam widzisz, kiedy twoi współpracownicy cię aresztują, przesłuchują i traktują od razu jak mordercę, nie mając nawet na to żadnych dowodów, a zwykłe przypuszczenia, to pewien niesmak pozostaje. I ani on by im nie zaufał, ani oni jemu.

– W sumie racja. Nie pomyślałem tak o tym. Czyli co, Malfoya czeka zmiana profesji?

– Raczej tak, coś trzeba w życiu robić. Tylko jeszcze nie ma na siebie pomysłu.

– No wiesz, Malfoy na przykład całkiem dobrze operuje miotłą – zauważył Harry z żartobliwą iskierką błyszczącą w spojrzeniu. – Myślę, że byłby z niego wzorowy woźny.

– Harry! – zbeształa go Hermiona, przewracając teatralnie oczami. Tym razem i ona ruszyła w stronę windy, widząc zrobiła się do niej mniejsza kolejka. – Woźny raczej nie, ale myślał może o jakiejś firmie. Sam jeszcze dokładnie nie wie. Zobaczymy, co przyniesie przyszłość.

– Zobaczymy? – powtórzył Potter, szczerząc się szeroko. Hermiona zarumieniła się, jednocześnie zagryzając usta. – Co jest pomiędzy wami? Tak szczerze?

Po wielu dniach obserwacji, zdobył się wreszcie na odwagę, by ją o to zapytać. Do tej pory mógł się tylko domyślać, ale nie chciał, żeby z czymkolwiek się przed nim ukrywali. Życzył im dobrze. Zresztą, wdzięczny był Malfoyowi za to, że wprowadzał w życie Hermiony tak wiele światła. Przy nim wyglądała na szczęśliwszą. Wspierali się nawzajem, byli wspaniałymi kompanami do rozmowy, rozumieli się i potrafili współpracować. I choć ciężko było mu się do tego przyznać, Malfoy zdawał się dopełniać i rozumieć Hermionę znacznie lepiej niż Ron.

Przystanęli w miejscu, a panna Granger rozejrzała się wokół, upewniając się, że nikt nie przysłuchuje się ich rozmowie.

– Pytasz mnie, czy go kocham? Jeśli tak, to sama nie wiem. Na pewno nie jest mi obojętny i jestem nim kompletnie zauroczona. Może nawet zakochana. Ale chyba jeszcze za wcześnie, żeby mówić o takiej prawdziwej miłości. Chociaż... – zarumieniła się uroczo. – Ostatnio powiedział mi, że nie wyobraża sobie, żebym miała zniknąć z jego życia.

Harry pokiwał głową rozumiejąco, udając, że uwierzył jej słowom.

A później, już w zaciszu domu, zastanawiał się, kiedy przestaną się oszukiwać. Może Hermiona bała się przyznać do swoich uczuć, bojąc się zawodu, który spotkał ją u boku Rona? A może jeszcze oni sami nie sądzili, że łączy ich coś bardziej wyjątkowego i znacznie mocniejszego, niż się spodziewali? Jednak on był tego pewien.

Widział to w ich oczach.



KONIEC.


____________

A więc nadszedł czas, że również i to opowiadanie doczekało się swojego końca. Chciałabym podziękować Wam wszystkim, którzy tu dotarliście, za cierpliwość. Wchodziłam tu co jakiś czas i widziałam Wasze komentarze. Mam nadzieję, że się nie zawiedliście.

Przepraszam również za wodzenie za nos. Dużo działo się w czasie ostatnich miesięcy: pandemia, matura, pierwsza praca, zdalne studia... Ciężko było mi znaleźć czas na opowiadanie. Poza tym w pewnym momencie zmieniłam zdanie i postanowiłam się spiąć, aby zrobić Wam niespodziankę i zaserwować już opowiadanie do końca – tak, abyście nie musieli już więcej czekać. 

I jak? Spodziewaliście się, kto jest mordercą? :D Niektórzy tak, jak widziałam po komentarzach, choć liczę, że Was zaskoczyłam – jeśli nie postacią, to formą. Zawsze chciałam pobawić się zmieniaczem czasu, więc voila! Jak mi to wyszło, to zostawiam do oceny tylko Wam...

A tymczasem się z Wami żegnam... I choć ciężko mi to przechodzi przez usta (tzn. klawiaturę), to pewnie jest to moje ostatnie opowiadanie. Jak sami widzicie, aktualizacje pojawiały się i tak co kilka miesięcy, mimo że miałam więcej czasu. Nie chcę więcej nikogo zawodzić. Może kiedyś opublikuję jeszcze coś krótkiego, ale nie chcę obiecywać. :(

Wiedzcie jednak, że zawsze będę tu wchodzić i czytać komentarze – nawet jeśli będzie mi głupio odpowiedzieć po zbyt długim czasie.

Życzę Wam wszystkiego co najlepsze i dużo zdrówka w tych szalonych czasach...

Zawsze Wasza, 

Feltson <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top