Rozdział 12: Papużki nierozłączki

Cześć...

Wiem, że nawaliłam i parę razy obiecywałam, że kolejny rozdział jest już blisko... Ale tym razem, po kilku miesiącach (!) to naprawdę on! On i dwa pozostałe - co oznacza nie mniej, nie więcej, że historia Łowcy Szlam została doprowadzona do samego końca. Mam do Was małą prośbę - nie psujcie sobie niespodzianki i nie sprawdzajcie zakończenia, zanim do niego faktycznie nie dotrzecie :) Tymczasem życzę Wam miłej lektury!

Wasza, Feltson

_____________



Praktycznie cały piątek spędzili na układaniu planów pojmania Żako wraz z kilkoma pozostałymi aurorami z biura. Jeszcze ten wieczór postanowili przeznaczyć na przyjrzenie mu się, licząc na to, że głębsze obserwacje pomogą lepiej dopracować świeżo opracowany plan aresztowania. Poza tym bar, w którym się umówili, średnio nadawał się na przeprowadzenie akcji. Ulice Nokturnu były wąskie i w swej tajemniczości oraz mroczności, ciężko było się tam dobrze skryć. Aurorzy byliby od razu zdemaskowani.

Tylko jeden Teodor nie czuł przekonania, że rzucanie się od razu na tak głęboką wodę to naprawdę dobry pomysł i sceptycznie podchodził do wszystkich pomysłów kumpla.

– Nie ma co czekać – stwierdził Draco w czasie ich wstępnych narad, zaraz po tym, jak Teodor opowiedział im o swoim dokonaniu, a jeszcze zanim udali się po pomoc. – Jeżeli chodzi o działanie w terenie, nasi aurorzy są doświadczeni. Jeszcze dzisiaj sobie darujemy, ale jutro musimy go dopaść. A na pewno go złapiemy, jeśli tylko dobrze się przygotujemy.

– No przecież o tym mówię. O dobrym przygotowaniu. O naprawdę porządnym przygotowaniu!

– A ja mówię o tym, że czas to pieniądz. Łowca nie próżnuje. Musimy działać, a nie czekać, aż nagrasz się z nim w karty do woli. Jesteśmy teraz w stanie zaplanować akcję tak, żeby złapać go wcześniej, niż byś chciał.

Teodor nie do końca się z tym zgadzał. Żako wydawał się dobrym przeciwnikiem. Doświadczonym. Pewnym siebie. Błyskotliwym i diabelnie inteligentnym. Traktował Teodora skrytego za prostokątną, nieogoloną twarzą, jakby się o niego troszczył – dbał, aby zapomniał o codziennych problemach poprzez zajmowanie jego myśli z pozoru nieważną grą w karty. Draco łatwiej było go lekceważyć, ponieważ nie miał z nim styczności – bo Malfoy tylko złapał go w sidła, bo zaiste świetnie udawał kogoś, kogo trapiły kłopoty. A rola Teodora sprowadziła się do kontynuowania gry Malfoya. To nie zmieniało faktu, że lepiej rozumiał postać Żako, chociaż spędził z nim zaledwie kilka godzin.

Żako pasował do Łowcy. Był uważny i roztropny. Niby zachowywał się, jakby przepełniała go pewność siebie, a jednak czujnie obserwował każdy ruch innych gości lokalu. Mimo że zagadywał Notta w czasie tasowania kart, nie zdradził żadnego szczegółu ze swojego życia, chociaż powinny one wypływać na wierzch naturalnie w trakcie konwersacji. Gdyby Teodor nie wiedział, na co ma zwracać uwagę, w życiu nie zauważyłby jego wariacji z kartami. Każdy szczegół ich spotkania wydawał się idealnie zaplanowany. Zupełnie jak morderstwa. Zawsze udane, perfekcyjnie opracowane, spektakularne i dokonywane z rozmachem, choć nikt miał się o nich nie dowiedzieć. No, a przynajmniej dopóki Łowcy Szlam nie zamarzyła się sława, a morderstwa wyszły na jaw, chociaż Ministerstwo Magii starało się je zataić.

Żako był tak samo uważny. Skupiony na swoim celu. W mistrzowski sposób zastraszył Amelię Rowell tak, że skłonna była mu oddać cały dług, zamiast zgłosić gdziekolwiek całą sprawę. A powinna to uczynić, w końcu związała się zawodowo z prawem i wiedziała, w jaki sposób pracują aurorzy. Robards zapewniłby jej ochronę. Musiała wiedzieć, z jakim przeciwnikiem się mierzyła, skoro nie ryzykowała. Pewnie straciłaby pracę za swoje przewinienia i zniszczoną reputację, ale ktoś z takimi umiejętnościami i doświadczeniem z pewnością znalazłby pracę na własną rękę. Możliwe nawet, że lepiej płatną. Seria pogróżek i prześladowań wyniszczyła kobietę. Musiał znać się na rzeczy.

Ale Draco tego nie rozumiał. Dla niego sprawa była prosta – należało działać jak najszybciej, póki liczba ofiar nie zwiększyła się z sześciu do siedmiu.

– Nie zapomnij, że gość groził Granger. Nie wiemy, czy tylko jej. Kolejne morderstwo to zaledwie kwestia czasu. Nie powinniśmy czekać, skoro możemy coś zrobić.

Tego wieczoru opiekował się nią Harry, który jako pierwszy zaoferował wyręczenie Notta w obowiązkach. To jasne, że skoro kanciarz umówił się z nim, jego powinien zastać na miejscu. Podstawienie na miejsce Teodora kogokolwiek innego groziłoby zdemaskowaniem. Nikt nie potrafiłby odtworzyć tak samo jego ruchów czy sposobu mówienia. Dlatego nie mógł dzisiaj pilnować Hermiony. Draco natomiast, udając żebraka, chodził po Nokturnie i pilnował, aby mężczyzna, od którego wziął włosy, nie pojawił się przypadkiem w barze. Skoro był stałym bywalcem takich ponurych miejscówek – sam Żako wyznał, że właśnie stąd go kojarzył – istniała możliwość, że pojawiłby się tam tego wieczora. Nie mogli do tego dopuścić i Malfoy miał tego dopilnować.

Tego dnia Teodor zarobił znacznie więcej niż poprzednio. Żako może nie dawał mu częściej wygrywać, ale wciąż go mamił, a gra na duże sumy przyniosła większy zysk. Ciężko się dziwić Amelii Rowell, że tak wpadła w jego sidła.




.*.*.*.*.*.




W sobotę Hermiona przyłapała się na tym, że od samego rana wyczekiwała dzwonka do drzwi.

Jej nieracjonalna część tęskniła do Malfoya. Nie wiedziała, czy to sprawka ciała, które wciąż pamiętało jego dotyk i pocałunki, czy może duszy. Odkąd wylądowali w łóżku, traktował ją inaczej. Chociaż wcześniej – jeszcze przed felernym pierwszym pocałunkiem, który zburzył ich dotychczasową, wypracowaną na nowo relację – nie czuła się w jego towarzystwie źle, o tyle później stał się... inny. Jeszcze bardziej naturalny, zabawny... Dobrze się czuła w jego obecności, nawet jeśli przeszkadzał jej w przygotowaniu kolacji i naumyślnie nie zakładał koszulki, wiedząc, że to rozprasza jej uwagę. A im bardziej zwracała mu na to uwagę, tym szerszy był jego szelmowski uśmiech. Nie odbierała tego jednak jako złośliwości. Tak samo jak tego, gdy zaoferowała mu próbę smaku, a on zamiast skorzystać z podstawionej pod nos łyżki, wpił się w jej usta. Albo niewinnego klapsa, kiedy w żartach to ona niechcący wypowiedziała niemiły komentarz. Zachowywał się inaczej i nie mogła zaprzeczyć, że taka odsłona Malfoya jej się podobała. Również w pracy samym spojrzeniem potrafił sprawić, że czuła się wyjątkowo. Jego wzrok już nie mroził krwi w żyłach, a rozpalał.

Tego dnia przywitał ją niecierpliwym pocałunkiem w progu mieszkania. Nawet nie zdążył wejść do środka, a już przyciągnął Granger do siebie, obejmując ją swoim silnym ramieniem w talii i łącząc ich wargi. Nie przejmował się deszczem zacinającym do środka. Z satysfakcją stwierdziła, że tęsknił do niej tak samo jak ona do niego. Hermiona poddała mu się bez reszty, choć zachowała ostatnią ociupinę rozumu. Zrobiła krok do tyłu, a on podążył za nią. Zamknięcie za sobą drzwi wejściowych było jego ostatnią racjonalną myślą.

A później wszystko zdawało się nie istnieć, kiedy pochłonął ich żar i pożądanie.

Malfoy przycisnął ją do najbliższego wolnego kawałka ściany w przedpokoju. Hermiona wplątała dłoń w jego wilgotne włosy, drugą natomiast nakłoniła go do zdjęcia z siebie mokrej, skórzanej kurtki, co też z chęcią uczynił. Zmoczone ubranie wylądowało gdzieś na podłodze, ale żadne z nich się tym nie przejmowało, skupili się wyłącznie na sobie.

Draco uplasował swoją dłoń na jej udzie, sunąc palcami nieznośnie powoli do góry, coraz wyżej, aż pod jej sukienkę. Czuł, jak drżała pod jego dotykiem. Sama również nie próżnowała, bo opuszkami badała strukturę mięśni jego torsu. Gdy w międzyczasie blondyn dotarł do jej biodra, wetknął palec wskazujący za gumkę białych fig, ściągając je z dziewczyny. Dla zachowania sprawiedliwości, ona zainteresowała się jego spodniami – rozpięła je i wsunęła dłoń w jego bokserki, dotykając twardego członka. Westchnął wprost w jej usta. Właśnie wtedy pośpiech całkowicie przejął nad nimi kontrolę.

Uniósł ją, a ona owinęła nogi wokół jego bioder, co sprawiło, że jej sukienka podwinęła się znacznie do góry. Nie mogąc dłużej czekać, Draco zsunął z siebie tylko tę najzbędniejszą odzież. A potem w nią wszedł. Czuł doskonale, że jest gotowa. Oboje nie mogli się tego doczekać od momentu, od kiedy ich noc się zakończyła. Było im razem zbyt dobrze, aby ograniczyć się tylko do tych paru wspólnie spędzonych godzin. Widział to w jej oczach. Potrzebowali przypomnienia wydarzeń tamtej nocy. Potrzebowali siebie.

Hermiona z zafascynowaniem przypatrywała się ich splecionym sylwetkom w lustrze zawieszonym na ścianie równoległej do tej, do której przytwierdził ją swoim ciałem Malfoy. Chłopak delikatnie muskał wargami jej powoli blednące malinki, których dzisiaj nie zakryła zaklęciem, jakby przepraszał, że zostawił jej po sobie aż tak widoczną pamiątkę. Subtelność tego gestu widocznie kontrastowała z całym aktem. Obserwowała w zwierciadle jego mocne, płynne, szybkie i jednostajne ruchy. Oboje byli głodni i stęsknieni, zniecierpliwieni i spragnieni siebie. Szczególną uwagę zwróciła także na mięśnie pleców, skryte białą, opinającą ciało koszulką, oraz na to, w jak męski sposób napinały się z każdym jego ruchem. To niesprawiedliwe, że ktoś taki jak on istniał naprawdę. Fizycznie dla niej nie posiadał żadnych wad. Wydawało się to nierealnym, że on był tutaj naprawdę i... wyczyniał z nią takie cuda. Jak bóg w ludzkiej postaci skryty pod maską cynizmu. Słodko–gorzkie połączenie. Idealne.

Przyjrzała się również samej sobie. Jej usta rozchyliły się mimowolnie, aby móc łapać więcej powietrza. Oczy także różniły się marginalnie od zwykłego twardego i trzeźwego spojrzenia. Nawet z pewnej odległości błyszczały inaczej niż zazwyczaj, sprawiając wrażenie rozkojarzonych, lekko nieobecnych. Dziwnie było patrzeć na dwójkę kochanków, na siebie i niego, a jednocześnie wszystko czuć całą sobą, każdy ruch, pocałunek, dotyk.

Zamknęła powieki, by w pełni skupić się na doznaniach czuciowych – ciele Dracona napierającym na jej własne, jego przyspieszonym oddechu owiewającym prawe ucho... Wszystko działo się szybko. Nie byli jednak w stanie odwlekać końca w czasie, nie tym razem. Dziś żadne z nich nie potrafiło zdobyć się na cierpliwość. Kosztowałoby ich to zbyt wiele.

Doszli razem, a ich przeciągłe jęki łączyły się ze sobą, brzmiąc jak jedność. Chwilę potem stanęła na miękkich nogach, a dłonie Malfoya, wciąż zaciśnięte na jej talii, asekurowały ją przed upadkiem. Jego nasienie, spływające niespiesznie w dół jej uda, łaskotało skórę. Cóż za oryginalny i niecodzienny sposób na przywitanie.

– Mogę cię pilnować dzień w dzień, jeśli będziemy się tak witać za każdym razem – odparł z łobuzerskim uśmiechem, wciągając na siebie spodnie i bokserki, które przez pewien czas leżały spokojnie wokół jego kostek. Z kieszeni wyciągnął dobrze jej znaną paczkę fajek.

Dziewczyna mimowolnie zarumieniła się na jego słowa.

– Na twoim miejscu bym uważała, bo jeszcze twoje popalanie zamieni się w poważny nałóg – odcięła się. Podniosła swoją bieliznę z podłogi, ale nie założyła jej z powrotem, tylko zmięła w dłoni.

– Już się tak o mnie nie martw, złotko. Jak to leciało? Złego diabli nie biorą?

Pokręciła głową, nie wierząc jaki dystans do siebie miał. W jej głowie szybko mignęła myśl, że nie był zły. Przez długi czas nie potrafiła przyjąć do wiadomości jego zmiany i nie rozumiała Kingsleya, który dał mu szansę, ale teraz to stało się dla niej naturalne. Ufała mu i nie bała się do tego przyznać nawet przed samą sobą.

Kiedy wróciła z łazienki, Draco stał przy oknie, już bez peta. Zaraz obok niego na parapecie siedział jej własny pupil, który – idąc przykładem chłopaka – również wyglądał przez okno. Gdy tylko poczuł jej wzrok na swojej sylwetce, obrócił się przodem, opierając się nonszalancko o kant ściany tuż za nim. Uśmieszek na jego twarzy był zaraźliwy.

– Jakieś plany na dzisiaj, poza uwiedzeniem i wykorzystaniem mnie, madame?

Grymas na twarzy Draco pogłębił się, gdy tylko dostrzegł na jej twarzy cień rumieńca.

– Hej, to ty mnie pierwszy pocałowałeś!

– A ty zaczęłaś mnie rozbierać.

Dziewczyna prychnęła cicho i odwróciła się tyłem do niego, zmierzając w stronę drzwi. Dosłownie sekundy później, w progu pomieszczenia poczuła lekki ucisk na talii, kiedy ją objął, a następnie jej plecy uderzyły o twardy, męski tors.

– Jesteś zła? – Cichy głos blondyna rozbrzmiał tuż obok jej ucha. Dłoń uplasowana na jej boku zaczęła sunąć delikatnie w górę i dół w uspakajającym geście.

– A wyglądam na zdenerwowaną? – odrzekła żartobliwym tonem. Mogła przysiąc, że czuła, jak blondyn rozluźnia się.

– Może trochę.

Puścił ją na chwilę, gdy zdecydowała obrócić się przodem do niego, by potem umiejscowić swoje ręce na jej talii. Jego poczochrane włosy praktycznie wyschły, opadając na czoło i dodając mu tym samym bardziej niewinnego wyglądu.

– Ale nie jestem – powiedziała pewnym i zdecydowanym tonem, jednocześnie uśmiechając się do niego słodko. – A co wymyśliłeś, że tak interesują cię moje plany?

– Hmm... Nic szczególnego, jeśli mam być szczery. Zauważyłem tylko, że przestało padać, a mnie naszła ogromna ochota na coś słodkiego. Możemy pójść do tej cukierni, co ostatnio na spacerze. Ja stawiam.

– A posiadasz jakiekolwiek funty? – zapytała go, zerkając na niego uważnie.

– Może nie mam chodów w mugolskim świecie, ale nie rób ze mnie takiego laika. Byłem w banku i przewalutowałem trochę pieniędzy. Swoją drogą, nie rozumiem, dlaczego jeszcze u nas nie wymyślono tych karteluszek...

– Banknotów – poprawiła go, śmiejąc się.

– O tak, banknotów, wypadło mi z głowy... Gobliny powinny to wprowadzić, to jest tysiąc razy wygodniejsze i lżejsze niż monety.

– Widzisz, mugole potrafią stworzyć coś naprawdę przydatnego – zauważyła z sztuczną wyższością, wciąż się do niego szczerząc. Draco westchnął.

– I dlatego już nic do nich nie mam. Powiedzmy, że zyskali mój szacunek paroma aspektami. Chociaż banknoty to nie moje ulubione dzieło mugoli – wyznał z błyskiem w oku.

– No tak, jak mogłam zapomnieć o papierosach. – Pokręciła głową.

– Tak... Dokładnie – mruknął. Dziewczynie zrobiło się gorąco na myśl, że mógł mieć ją na myśli, kiedy mówił o „ulubionym dziele" mugoli. Nie śmiała go jednak o to dopytywać. – To jak, idziemy?

– Idziemy.

Hermiona zabrała tylko klucze i różdżkę, którą sprytnie ukryła, mając na uwadze, że wybierają się do mugolskiej części miasta, po czym wyszli na zewnątrz. Tam Draco zaproponował jej swoje ramię. Szatynka zaskoczyła go, gdy z niego nie skorzystała, a zamiast tego wsunęła swoją dłoń w jego. Chłopak uśmiechnął się pod nosem i ścisnął mocniej jej rękę.

– Prowadź.

Tym razem droga do parku zdawała się znacznie krótsza niż poprzednio. Może to dlatego, że nie pierwszy raz pokonywał tę trasę i zapamiętał pewne charakterystyczne punkty? A może dlatego, że zdobył się na odwagę, by w końcu zapytać Hermionę o samochody, a ona próbowała mu wytłumaczyć ich działanie w najprostszy sposób. Okazało się to zadaniem nie do wykonania, ze względu na to, że posiadał stanowczo za małą wiedzę na temat wynalazków mugoli, a on nagle zrozumiał, jak skomplikowany był niemagiczny świat. Ojciec wpajał mu, że mugole są prymitywni, tymczasem prawda wyglądała zgoła inaczej.

W cukierni kupił jej największe i najapetyczniejsze ciastko, jakie było dostępne, nie przejmując się jej słowami, że nie powinna jeść tyle cukru na raz. Sobie zamówił dokładnie takie samo. Potem udali się na tą samą kładkę, na której siedzieli wcześniej. Draco wysuszył zaklęciem mokre od deszczu deski, ignorując besztające spojrzenie dziewczyny. Przecież nikt tego nie widział, wcześniej upewnił się, że żaden mugol ich nie obserwuje...

Usiedli na mostku dokładnie w ten sam sposób, co jakiś czas temu, podczas ich pierwszego spaceru. Nie rozmawiali na żaden konkretny temat, raczej pozwolili potokowi słów płynąć swobodnie i tą drogą, którą sam sobie wybrał. Przyjemnie jednak było tak siedzieć wspólnie, jeść słodkości i niczym się nie przejmować – śledztwem, dzisiejszą akcją, troskami dnia codziennego. Tak, jakby w ich życiu nastała chwilowa sielanka.

Draco przyjrzał się lepiej Hermionie. Nie wiedział, co ostatnio zadziało się między nimi, ale czuł się przy niej... inaczej. Pożądał w swoim życiu wielu dziewczyn. Zazwyczaj były to jednorazowe przygody, bo kiedy w końcu spełnił swoją zachciankę, nie czuł absolutnie potrzeby, by zagłębiać się w znajomość. Kiedy jednak relacja trwała dłużej, to nie wyglądała w ten sposób.

Polubił rozmowy z nią. Z początku dotyczyły one kwestii czysto zawodowych, pomagała mu analizować tropy i porządkować myśli. Dopiero później zboczyli na tematy prywatne. Tego konkretnego wieczoru, po bankiecie z okazji rocznicy Bitwy o Hogwart, poznał ją z całkowicie innej strony. Zaskoczył go jej pocałunek. Nie spodziewał się, że skłonna była zdobyć się na taki krok. Wiedział, że była pijana, aczkolwiek sądził, że nawet wtedy potrafi się kontrolować.

Nie rozumiał, co takiego w sobie wtedy miała, że tak na niego wtedy zadziałała. I nie rozumiał, co sprawiało, że działała na niego ciągle w ten sam sposób, choć już miał okazję ugasić ogień, który w nim rozpaliła. Nie całowała w sposób wyrafinowany i niezwykle zmysłowy, tylko delikatny i jakby niepewny, a mimo to wciąż tęsknił za jej ustami, nie mogąc doczekać się ich ponownego spotkania. Nie nęciła go celowo, nie przygryzała seksownie warg, nie rzucała pełnych namiętności spojrzeń, a nieustannie czuł się, jakby był wodzony na pokuszenie. Nie potrafił powstrzymać się przed tym, by dotknąć ją raz jeszcze, przypomnieć sobie, jak to jest ją mieć...

Uwielbiał w niej naturalność, brak przesady i udawania... Przy niej czuł się po prostu sobą. I nie musiał niczego udowadniać. Dawno nikt nie dał mu poczucia swobody i zrozumienia. Co za ironia, że to właśnie ona mu okazała pełną akceptację charakteru i osobowości, kiedy on przez tyle lat jej nie tolerował i pomiatał jak śmieciem...

Hermiona zmieszała się, kiedy przez dłuższy czas nie odzywał się, a utkwił w niej swój wzrok.

– Coś się stało? – zapytała speszona, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.

Draco otrząsnął się z zamyślenia, patrząc jej głębiej w oczy. Dosłownie sekundy później jego twarz przyozdobił uśmieszek będący idealnym połączeniem kpiny i pobłażania.

– Oj, Granger, Granger – mruknął cicho, jakby sam do siebie, co dla przypadkowego słuchacza zabrzmiałoby niemal jak westchnięcie. – Czy ty naprawdę nie potrafisz zjeść czegoś słodkiego tak, żeby się nie ubrudzić? – dodał, gdy dostrzegł niewielką plamkę czerwonego lukru tuż przy kąciku jej ust, jednocześnie odciągając jej uwagę od swojego zamyślenia.

Dziewczyna speszyła się jeszcze bardziej. Uniosła dłoń, zapewne z zamiarem starcia słodyczy, jednak on szybko złapał jej nadgarstek, uniemożliwiając jej ten ruch. Zdziwiona zerknęła na niego, ze zdziwieniem odkrywając, że znacznie się do niej przybliżył. A potem zrobił coś, czego się nie spodziewała – pocałował ją dosłownie w sam kącik ust, koniuszkiem języka pozbywając się zabrudzenia, które zwróciło jego uwagę. Wstrzymała oddech do momentu, kiedy nie odsunął się na kilka centymetrów, wciąż będąc na tyle blisko, że ich oddechy mieszały się ze sobą.

Krótka chwila zastanowienia, po czym ich wargi zetknęły się raz jeszcze, tym razem we właściwym pocałunku. Nie przypominał on tego powitalnego, pełnego gwałtowności i gorąca; był powolny i subtelny, jakby bał się, że mógłby ją spłoszyć. Znów przegrał z samym sobą, ale nie umiał walczyć. Albo nie chciał. Wolał poddać się tej dziwnej potrzebie bliskości, to wydawało się dużo łatwiejsze i przyjemniejsze.

Kiedy odsunęli się od siebie, nie potrafili wykrztusić z siebie żadnego słowa. Oboje mieli świadomość, że to co się między nimi działo, powoli zaczynało wymykać się spod kontroli. Tylko, że żadne z nich nie potrafiło powiedzieć temu „nie"...

– Znów się chmurzy – zauważył Draco. Hermiona przestała mu się przypatrywać, tylko rozejrzała się po niebie.

– Faktycznie – przyznała, chcąc uniknąć niezręcznej ciszy. – Wracamy?

– Ta, wracajmy już lepiej.

Ruszyli wspólnie ze splecionymi dłońmi, ciesząc się po prostu swoim towarzystwem. Chłonęli sobą chwilę, nie zaprzątając sobie głowy śledztwem ani aktualnie trwającymi przygotowaniami do wieczornej akcji, w której miał wziąć udział Teodor i inni aurorzy. A nie martwili się tym, dopóki wyczulona Hermiona nie spięła się w połowie drogi, obracając się nagle za siebie.

– Granger, co jest? – Również się odwrócił, ale nic ciekawego nie przykuło jego uwagi. Jej chyba też, bo po chwili odetchnęła z pozorną ulgą.

– Nic, to tylko... – Zawahała się na chwilę, szukając odpowiedniego słowa. – To tylko złudzenie. Ostatnio jestem trochę pod tym względem przewrażliwiona – zapewniła.

– Ale i tak lepiej wracajmy. – Pociągnął ją za sobą.

– Um, Malfoy – zaczepiła go chwilę później. Zerknął na nią kątem oka, pokazując, że jej słucha. – Możemy też wpaść do ciebie... Skończyłam tę książkę, którą ostatnio mi pożyczyłeś, mogłabym ci ją oddać – zaproponowała.

Pokręcił głową z kpiącym uśmieszkiem.

– Czyżby aż tak ci się spodobała moja biblioteczka?

Wzruszyła ramionami w pozornie obojętnym geście.

– Może...

Zmarszczył brwi, udając, że zastanawia się nad jej propozycją, chociaż oboje z góry znali odpowiedź.

– Niech będzie, skoro się tak ładnie wpraszasz...




.*.*.*.*.




Chociaż deszcz przestał padać po południu, ulewa rozgorzała na dobre od nowa, kiedy do rozpoczęcia akcji brakowało niecałe pół godziny.

Zgodnie z planem na wczoraj, Nott zaproponował mu spotkanie w Oślim Ogonie, w Dolinie Godryka, gdzie aurorzy spokojnie mogli się zakamuflować i skryć się niezauważeni. Jako że w akcji tej brał udział Harry, Draco miał się zajmować Hermioną także w trakcie pojmania Żako. Nie chcieli zostawiać jej z nikim innym, pamiętając, że Łowca potencjalnie mógł mieć wpływy w Ministerstwie, skoro wiedział o odmowie ochrony Wandy Goldenmayer.

W Biurze Aurorów panował harmider. Teodor po raz pierwszy denerwował się spotkaniem z Żako. Pierwszego wieczora podekscytowanie i niedowierzanie, że wreszcie go znalazł. Drugiego przybrał profesjonalną maskę na twarz i sprawiał wrażenie rozluźnionego, choć patrzył na ruchy kanciarza uważniej. Zwracał uwagę na wszystkie te elementy, które mu umknęły wcześniej. Ale dziś bał się, że coś może pójść nie tak jak zakładał plan. Sam uważał, że poczekanie choć kilka dni dłużej lepiej wpłynęłoby na zdobycie zaufania mężczyzny i uśpienie jego czujności, ale skoro odgórna decyzja była inna, nic nie mógł na to poradzić.

– Gotowy? – zapytał Draco, podając mu eliksir wielosokowy. Teodor przyjął go, choć jeszcze nie odkorkował fiolki. Trochę żałował, że jego przyjaciel zostawał w Ministerstwie, kiedy po raz pierwszy od dawna przydarza się prawdziwa akcja.

– Gotowy – odparł beznamiętnie.

Zarówno Malfoy, jak i stojąca obok niego Granger życzyli mu powodzenia. Harry podał mu foliową torebkę z włosami, a Teodor powoli wyjął trzy i dodał do eliksiru. Wychylił łyk, krzywiąc się niemiłosiernie i po chwili stał przed nimi ktoś kompletnie inny. Kiedy teleportował się pod drzwi Oślego Ogona, na dworze już panował półmrok. Duże krople deszczu spadały gęsto na barki Notta. Nie spieszył się, żeby porządnie go zmoczyło. To byłoby podejrzane, gdyby przyszedł zbyt suchy. Wyglądałby, jakby właśnie teleportował się z pomieszczenia – co przecież uczynił – a nie była to dobrze widziana wśród czarodziei maniera i nikt tak nie czynił.

Żako już czekał na niego. Poznał go po zręcznym tasowaniu kart i płaszczu z lekko spiczastym kapturem.

– Spóźniłeś się – odparł cicho na przywitanie.

Nott usiadł naprzeciwko niego, poprawiając kaptur. Chociaż to bezsensowne, bo i tak Żako wiedział jak wygląda jego oblicze. Nie bez powodu wybrał sobie jego na swoją ofiarę, przecież znał go z widzenia i nie czuł w nim – a właściwie w facecie, którego udawał – zagrożenia. Teodor chciał jednak wpasować się do klimatu pubu.

– Nie mogłem wyrwać się wcześniej. Żona zaczyna coś podejrzewać.

Do tej pory nie mówił nic o małżeństwie, ale musiał wymyślić coś na poczekaniu. Teraz mógł mieć tylko nadzieję, że Żako nie szpiegował mężczyzny, którego udawał, tak jak Amelii Rowell. No albo że owy facet faktycznie miał żonę.

– Rozumiem. Kobiety... One nigdy nie rozumieją męskiej potrzeby odrobiny samodzielności i niezależności. Pewnie sądzi, że masz kochankę, nie mylę się? – Jego głos brzmiał, jakby chciał się roześmiać z głupoty i żałosnego zachowania nieistniejącej osoby.

– Oczywiście, że właśnie tak myśli. A co innego mogłaby sobie ubzdurać?

– Och, to takie typowe... – prychnął. – Sądziłem, że chociaż ona mnie zaskoczy. Mówią, że wszyscy mężczyźni są tacy sami, ale kobiety... One wcale też nie są takie wyjątkowe, za jakie się mają. To co, rozgrzewka? Przyniosłeś pieniądze?

– Przyniosłem. – Na potwierdzenie zabrzęczał kieszenią.

– Żona ci pozwoliła? – zażartował niewinnie szachraj.

– W tym względzie nie ma jeszcze nic do powiedzenia.

Przestał tasować karty, rozkładając je na stole.

– Słusznie. Trochę asertywności jeszcze nikomu nie zaszkodziło. To nie jest twoja matka, żeby rządzić tobą jak naiwnym dzieciakiem. Powinna szanować twoje decyzje.

– Też tak uważam. Dlatego jestem tutaj, dzisiaj, teraz.

Pierwsza rozgrywka panowała w nerwowej atmosferze. Teodor denerwował się przebiegiem zdarzeń tego dnia. Aurorzy już pewnie teleportowali się do Doliny Godryka. Celowo on pojawił się na miejscu jako pierwszy. Nie mogli doprowadzić do tego, by Żako zobaczył kogoś podejrzanego. W dodatku zadawał pytania o konflikt z żoną. Nott nie opanował sztuki kłamania w takim stopniu, co Malfoy, odsunięty od sprawy na rzecz pilnowania Granger. On lepiej nadałby się na jego miejsce. Mówił więc cokolwiek, starając się jednocześnie zapamiętać jak najwięcej szczegółów, by nie zaprzeczać samemu sobie.

Poker już jednak doszczętnie znudził się Żako. Teodor zaczął przegrywać, ale nie to martwiło go najbardziej.

– Chłopie, ty chyba naprawdę jesteś jakiś poirytowany dzisiaj – zauważył słusznie przeciwnik. Teodor spiął się na krześle.

– Już ci mówiłem, że żona mnie wkurwiła. Ona jak się do czegoś przyczepi, to osiwieć można.

– Taka z niej wiedźma? – Żako zachichotał dziwnie ze swojego nieudanego żarciku.

– Demon, nie kobieta! – odpowiedział Teodor w podobnym tonie.

– Demon to całkiem mocne słowo. Ale moją jedyną radą jest: jeśli masz problem, to się go pozbądź.

Zabrzmiało to całkiem brutalnie, jak na to, że podejrzewali go o zabójstwo jego dłużniczki.

– No coś ty, rozwód? Żeby mnie zostawiła w samych skarpetach? – mruknął, nie bardzo wiedząc, co innego powiedzieć, gdy w głowie miał tylko popełnione przez Łowcę morderstwa.

– Taaak, rozumiem, że jest ci z nią dobrze. Tylko strasznie spięty jesteś, stary i uważam, że trzeba cię rozluźnić. Już wcześniej miałem ci to zaproponować... Byłeś może w tym kasynie na Nokturnie?

– Kasyno na Nokturnie? – wypalił Nott tak naiwnie, tak że aż się zdziwił, że może aż tak idiotycznie brzmieć.

– Ty nawet o nim nie słyszałeś? Nawet nie wiesz, ile straciłeś!

Ta, stracę to zęby, jak pozwolę ci stąd dziś wyjść bez kajdan – pomyślał przerażony Teodor. Czuł na sobie uważne, badające spojrzenie przeciwnika. Cholera! Czyżby zaczął coś podejrzewać?

– Postanowione, idziemy. Ile może przerzucać kartami? Tam to dopiero można doznać adrenaliny.

– Cóż... W takim razie skoczę jeszcze po coś i lecimy. Faktycznie i ja zaczynam się trochę nudzić.

Teodor poszedł do baru, aby zamówić sobie szklankę czegoś mocniejszego, jak to miewał w zwyczaju wcześniej. Że też o tym zapomniał! Może byłoby mu trochę łatwiej po procentach... Żako nadal go odprowadzał wzrokiem, a on starał się wykrzesać z siebie odrobinę luzu. Pewnie szło mu to topornie, ale robił, co mógł.

Jak on w tej chwili żałował, że to nie Draco był na jego miejscu...

Kiedy Nott wrócił, kart już nie było na stole. Zanim usiadł, wychylił łyk Ognistej dla dodania sobie otuchy.

Nie zdążył jednak wziąć drugiego, gdy Żako próbował podtrzymać konwersację.

Wstrząs przypominający uderzenie pięści w fotel sprawił, że wszystkie szklanki w lokalu zadrżały, dzwoniąc złowrogo. Żako momentalnie zesztywniał. Nott spojrzał na niego z zaskoczeniem.

Wreszcie! Teodor po raz pierwszy cieszył się z nadgorliwości aurorów; mieli dać mu trochę więcej czasu, aby mogli się rozstawić na pozycjach, a bar wyludnić. Teodor wcisnął ogromną dłoń do kieszeni, a siedzący naprzeciwko niego mężczyzna zerwał się z miejsca. W ułamku sekundy wycelował różdżkę w Notta, próbując go spetryfikować. Tym razem Teodor obronił się, ale tylko dlatego, że zareagował wcześniej od kanciarza i zdołał wyplątać rękę z kieszeni. Nienawidził tego ciała całym sobą!

Kiedy odbił zaklęcie, kilka snopów kolorowych świateł rozbłysło w ciemnym, ponurym lokalu. Inni przebywający tam klienci spojrzeli zdziwieni na rozgrywającą się tam scenę. Żako z impetem wywrócił stół, na którym wcześniej leżały karty, w taki sposób, by uderzył w nogi Notta i zachwiał jego równowagą. Wyszło mu to znakomicie, ponieważ z tak nieproporcjonalnymi kończynami jego refleks poważnie szwankował. Rzucił jeszcze na niego najprostsze zaklęcie tnące, raniąc policzek, zamiast planowanego ramienia, a potem rzucił się do ucieczki.

Spróbował się teleportować, ale kiedy po dwóch obrotach wciąż stał w barze, zrozumiał, że to dobrze zaplanowana zasadzka. Rzucili na budynek urok antyaportacyjne. Żako odbił w ostatniej chwili zaklęcie posłane przez Notta, który próbował wstać, a potem rzucił się w kierunku zaplecza.

Teodor pobiegł za nim. W ciasnym i ciemnym pomieszczeniu rozegrał się ich pojedynek.

Żako miał doświadczenie, ponieważ pojedynkował się całkiem przyzwoicie. Jego jedyną przewagą nad Teodorem był refleks i szybkie reakcje. Chociaż Nott rzucał skomplikowane uroki na granicy legalności, przeciwnik zdołał je albo odbić, albo uskoczyć przed kolorową smugą światła, pozwalając, aby niszczyła to, co spotkała na swojej drodze. Kubki, beczki, półki szafek – kawałki zniszczonych przedmiotów zaczęły walać się po podłodze, ale nie przeszkadzały łotrowi. A to wszystko przez to nieznośnie niewygodne ciało – ostatni raz zgodził się na eliksir wielosokowy, już wolał zmieniać wygląd czarami.

Teodor w pewnej chwili upadł sztywno, kiedy w plecy uderzyła go Drętwota posłana przez właściciela lokalu, który chyba nie do końca zrozumiał rozgrywającą się na jego oczach sytuację. W locie dosięgło go także zaklęcie miażdżące kości posłane przez Żako. Następną rzeczą, którą zdołał zobaczyć auror, był czerwony promień światła na tle ciemnego, drewnianego sufitu, lecący w stronę faceta, który go powalił. Potem nastąpiły po sobie dwa trzaski – pierwszy, gdy ciało upadło obok niego na podłogę (Teodor liczył, że gość nie miał tyle szczęścia, co on i upadł na twarz, łamiąc sobie przy tym nos); drugi, kiedy Żako dostał się do drzwi, otworzył je z łomotem i uciekł na zewnątrz.

Nott starał się zignorować ból pulsujący z lewego piszczela, a wsłuchiwać się w odgłosy na dworze. Nie słyszał jednak nic poza zniekształconymi krzykami, z których nie potrafił wyselekcjonować żadnych konkretnych słów. Trochę było mu wstyd, że jako auror nie potrafił złapać zwykłego karcianego oszusta, podczas gdy kiedyś chwytał naprawdę groźnych śmierciożerców. Jego jedynym pocieszeniem był fakt, że podejrzewali go o sześć zabójstw doskonałych, co uznał za okoliczność łagodzącą dla swojej porażki.

Nie minęło kilka minut, a zobaczył nad sobą Pottera, który go natychmiast odczarował. Teodor usiadł gwałtownie, przez co ból z zranionej kończynie tylko się pogłębił. Syknął głośno, co nie uszło uwadze Harry'ego.

– Wszystko dobrze?

Ale Nott mu nie odpowiedział. Zaklął głośno i soczyście, a po chwili czarnowłosy widział, jak ciało kolegi po fachu wraca do swojej normalnej postaci. Pogruchotane kości także. Harry patrzył, jak nogi wydłużają mu się, dodatkowo pogłębiając uczyniony przez Żako uraz.

Tych kilka sekund trwało dla chłopaka niemal jak kilkanaście godzin.

– Złapaliście go? – wysapał ociężale po chwili, jakby chciał udać, że nic się nie stało. Prawda wyglądała jednak z goła inaczej, bo ból po przeobrażeniu znacznie się pogłębił. Harry popatrzył na niego z uznaniem.

– Złapaliśmy, ale nie powiem, łatwo nie było. Miotał się szprotka, dopiero trzy oszałamiacze go powaliły. Skubany. – Potter zauważył, że szczęka Teodora się zaciska i nie miał do końca pewności, czy to sprawka puchnącej kończyny, czy obwiniania się, że przegrał z nim pojedynek. – Chyba trzeba cię zabrać do Munga...

– Mungo? To konieczne? Chciałem być na przesłuchaniu... – odezwał się, wciąż dysząc z bólu. Jego twarz pokrywały kropelki potu.

– Jeśli dotrzesz do Ministerstwa sam na własnych nogach, to Mungo nie będzie koniecznością. Ale na twoim miejscu bym nie ryzykował, jednak zdrowie przede wszystkim. – Notta to stwierdzenie zdawało się nie satysfakcjonować. – Och, dobra, przekażemy Hermionie i Malfoyowi, żeby zebrali dla ciebie wspomnienie.

– To nie to samo – mruknął niechętnie. Z kolei w niemalże tym samym momencie wyobraził sobie siebie samego kuśtykającego jak ten upiorny Szalonooki. – Ale niech będzie.

To jasne, że bez pomocy Nott mógł co najwyżej podrapać się po głowie. Potter – nie zwracając uwagi na niechęć chłopaka, który mimo wszystko chciał błysnąć swoją męską, silną częścią osobowości – wyczarował dla chłopaka nosze. Pomógł mu dotrzeć do szpitala, jednocześnie od razu wysyłając patronusa do przyjaciółki, uwzględniającego prośbę Teodora.




.*.*.*.




Czekanie w niepewności było denerwujące.

Byli we dwójkę w ich wspólnym biurze już od dłuższego czasu. Pochłonięty myślami Draco krążył w tę i z powrotem, wydeptując ścieżkę w dywanie. Hermiona przyglądała mu się, jednak nie odezwała się ani słowem, odkąd wpadł w głęboką zadumę. Zresztą, cisza jej nie krępowała, więc pozwoliła jej trwać.

Dzisiejszy dzień spędzony w jego towarzystwie uznała za naprawdę udany. Nawet trochę żałowała, że musi siedzieć tutaj, w ich biurze w Ministerstwie, zamiast spędzać wieczór z nim w jego domu. Uwielbiała bibliotekę i przeglądanie jego księgozbioru. I uwielbiała się z nim sprzeczać.

– Granger, chyba jesteś szalona, jeśli uważasz, że będę to czytał – powiedział, kiedy z słodkim uśmiechem pomachała opartemu o regał biodrem Draconowi jednym z romansideł Thompsona. Możliwe, że był to nawet ten sam egzemplarz, który wyciągnęła przez ich lotem na miotle, gdy pierwszy raz odwiedziła jego dom. – Nie jestem typem romantyka i raczej ze mnie takiego nie uczynisz.

– A kto powiedział, że zamierzałam? – odparła z psotną iskierką w oczach. – Obiecałeś, że przeczytasz chociaż jedną, żebym nie marnowała wyzwania dla ciebie na coś tak błahego. Zapomniałeś?

Draco przewrócił teatralnie oczami.

– Och, nie zapomniałeś, tylko zgrabnie unikałeś tematu...

– Jesteś okropną sadystką, wiesz?

– A ty jesteś cholernie uprzedzony.

– Taki mój urok, nic na to nie poradzisz.

Prychnęła i już miała odłożyć książkę z powrotem na jej miejsce, kiedy poczuła, jak silne, męskie ramię oplata ją w talii i odsuwa od regału. Przyciśnięta plecami do jego torsu i oszołomiona jego bliskością nawet nie zauważyła, że delikatnie wyjmuje lekturę z jej dłoni.

– Raz mogę zrobić ten jeden wyjątek. Ale nie licz na zbyt wiele pod tym względem – mruknął jej do ucha i puścił.

Kiedy i Hermiona wybrała coś dla siebie, rozłożyli się na kanapie w salonie – ona z podkurczonymi nogami wsparta o podłokietnik, na którym położyła książkę, on wygodnie ułożony na jej nogach. Z początku prychał rozeźlony, że naprawdę zmusiła go do lektury, jednak w końcu odpuścił. Zrozumiała dlaczego, gdy skończyła drugi rozdział wybranej przez siebie powieści – spał słodko jak suseł, wciąż z książką w dłoni.

Uśmiechnęła się kpiąco pod nosem i pokręciła głową. Nie miała jednak poczucia, jakoby jego drzemka była ostentacyjnym znakiem, że romansidła to nie jego para kaloszy. Odebrała to bardziej jako faktyczne starania z jego strony.

Zresztą, jak mogłaby się na niego zdenerwować, kiedy zajęta przyglądaniem się jego spokojnej twarzy, sama zasnęła?

Zdecydowanie bardziej wolałaby być z nim teraz w jego rezydencji, kłócić się o drobnostki, albo spać z dłonią wplątaną w jego jasne włosy, aniżeli czekać tutaj na powrót aurorów z potencjalnym mordercą. Czuła się zmęczona tą sprawą – tym, że nic nie łączyło się w zgrabną całość, brakiem choć chwili samotności i całkowitym poświęceniem. Chociaż spędzała z Malfoyem tak wiele czasu, to kiedy zostawali sami, przestawało jej to doskwierać. Pewnie nie był tego świadom, ale ofiarowywał jej tę namiastkę normalności, za którą tak bardzo tęskniła. Sprawiał, że na chwilę zapominała o strachu i niepowodzeniach.

Nie wiedziała, ile tak trwali – godzinę, może dwie – kiedy do ich uszu dotarły krzyki i odgłosy ciężkich kroków. Spojrzeli po sobie i w pośpiechu rzucili się do drzwi. Malfoy otworzył je z impetem, o mało nie uderzając jakiegoś nieznajomego Hermionie aurora, który zapewne biegł powiadomić o końcu akcji.

– Mamy go – oznajmił prędko na wydechu.




.*.*.




– William Higgs, lat trzydzieści cztery, czystokrwisty.

Draco rzucił na stół papiery, po czym spojrzał na mężczyznę siedzącego przed nim.

Znał Higgsa od wielu lat, ale raczej z widzenia, głównie z tego, że przez niego wykopano jego młodszego brata, Terence'a, z drużyny Slytherinu. Poza tym często pojawiał się z rodzicami – równie obrzydliwie bogatymi, co Malfoyowie – na różnych balach organizowanych przez jego matkę. Przez jego dosyć charakterystyczny wygląd ciężko było go z kimś pomylić – stale opalona na brąz skóra ciekawie komponowała się z odznaczającymi się na jej tle przejrzyście niebieskimi oczami. Idealna kopia starego Higgsa. Do tego wysokie kości policzkowe i zawadiacko opadająca na czoło grzywka. Był przystojny, bogaty, z porządnej rodziny, a jednak siedział tu przed nimi ze skutymi w kajdanach rękoma.

Część duszy Draco niemiłosiernie cieszyła się na ten widok. A dokładnie ta część odpowiadająca za pewne wspomnienie z dzieciństwa, w którym to siedzący przed nim William Higgs potraktował jego i Zabiniego zaklęciem, kiedy podczas balu z okazji rocznicy ślubu Narcyzy i Lucjusza. Chłopcy wyśmiewali wówczas długie włosy i rzadką brodę, które Higgs zapuścił w czasie nastoletniego buntu, na złość rodzicom. Do tej pory czuł tę swędzącą wysypkę, którą mu wtedy sprezentował.

– Tyle to ty powinieneś umieć powiedzieć bez tych świstków. – Podejrzany kiwnął bezczelnie głową w kierunku leżących na blacie kartek.

Hermiona spojrzała kątem oka na Malfoya, zdziwiona faktem, że panowie się znają. Na twarzy blondyna nie odnalazła jednak żadnych emocji.

– Jasne, jestem chodzącym źródłem informacji o tobie – prychnął. Twarz Williama nawet nie drgnęła. – Gdzie pracujesz?

– W firmie mojego ojca. Od szesnastu lat – odparł przez zaciśnięte zęby, jakby samo to pytanie było dla niego obrazą. Zaczarowane pióro natychmiast przesunęło się po pergaminie, notując jego ostatnie słowa.

Dopiero wtedy na twarzy Draco pojawił się cień kpiącego uśmieszku. Szybko jednak otrząsnął się, przypominając sobie, gdzie i z jakiego powodu są.

– Dlaczego zabiłeś Amelię Rowell? – zapytał prosto z mostu, ale Higgs tylko prychnął.

– Nikogo nie zabiłem – rzekł krótko i z takim chłodem w głosie, że mógłby nim kogoś zmrozić. Ale Malfoy wcale się tym nie przejął.

– Jasne, przykuto cię tu za niewinność.

– Tego nie powiedziałem. Nikogo nie zabiłem i nie przyznam się do czegoś, czego nie zrobiłem.

– To kto zabił Amelię Rowell, jeśli nie ty?

– Ktoś inny?

Draco wydawał się tak przekonany, że przed nim siedział zabójca sześciu mugolaczek, że jego brak chęci do przyznania się wręcz go zdenerwował. Zapomniał nawet o obecności Hermiony, która w tym właśnie momencie podeszła do niego i chwyciła jego prawe przedramię. Zerknął na nią przelotnie. Jej mina wręcz błagała o spokój i pozwolenie jej na przejęcie kontroli. Blondyn miał ochotę parsknąć szyderczym śmiechem. Jakoś nie umiał być serdeczny dla typa, który prawdopodobnie sprzątnął z tego świata sześć niewinnych osób, pokiereszował jego kumpla i groził Granger. Był w stanie zachować profesjonalną postawę w naprawdę wielu sytuacjach, ale z niewiadomych przyczyn teraz nie potrafił się wprost powstrzymać. Może to przez tego drzemiącego w nim małego Draco, u którego Higgs wywołał szczypanie tyłka? A może nie?

W każdym razie pod naporem spojrzenia dziewczyny, dając jej możliwość przejęcia pałki. Stanął w rogu niewielkiego pomieszczenia i założył ręce na piersi, jakby z góry zakładał, że i ona jest na przegranej pozycji.

– Skoro nie zabiłeś Amelii Rowell, to chociaż powiedz chociaż jakie relacje cię z nią łączyły – odezwała się po raz pierwszy Granger. William uniósł swą ciemną brew.

– Widzieliśmy się dwa, trzy razy, nic więcej...

– Ta, jasne – przerwał mu Draco, który jednak nie umiał stać bezczynnie. – A sto tysięcy galeonów pożyczyła i wręczyła ci z czystej sympatii, co?

Dłonie Williama zacisnęły się w pięści. Gdyby nie był skuty, pewnie zerwałby się z miejsca i wyjaśniłby Malfoyowi parę kwestii poprzez użycie dozy przemocy. Ale prawda była taka, że z góry był przegrany, bo to jego przykuto do stołu i podejrzewano o najgorsze.

– Nic wam nie powiem.

– Wiesz, że sam sobie tym szkodzisz?

– Nie, Granger. – Draco podszedł do stołu, na tyle blisko, że zapach jego perfum owionął nos szatynki. – Niech nie mówi. – Przesunął wzrok z jej twarzy na podejrzanego. – Wystarczy kropla veritaserum a wyśpiewa nam wszyściusieńko, nawet ile razy zmoczył łóżko.

Higgs wściekł się jeszcze bardziej, bo aż się zarumienił na tę wiadomość.

– Masz mnie za idiotę? Mam prawo do zachowania milczenia, a wy nie możecie mnie niczym nafaszerować. To zdecydowanie wbrew prawu.

– Tak samo jak to co wyczyniałeś – zauważył Draco. – Poza tym tak się naraziłeś Ministerstwu, że sami ci wleją całą fiolkę do gęby, żebyś tylko się wypowiedział – skłamał Malfoy.

– Dobra, dobra, powiem. Tylko nie przy nim – zwrócił się do Hermiony.

– Malfoy musi tu zostać – skłamała tym razem dziewczyna, po chwili zastanowienia. – Jest głównodowodzącym tej sprawy. Ja mogłabym wyjść, ale akurat on musi tu zostać.

Williamowi z pewnością nie spodobała się na informacja, ale nie mógł nic zrobić, jak tylko przystać na ich warunki. Czuł się jak zwierze zagonione w ciemny róg, jednak nie miał już żadnego wyjścia. Hermiona widziała po jego twarzy i zrezygnowaniu, że przekonali go do złożenia zeznań. Dlatego usiadła na krześle na przeciwko podejrzanego. Draco wciąż stał, jednak położył dłoń na oparciu krzesła, bezwiednie wodząc kciukiem po jej plecach tak, by złapany nie mógł tego dostrzec. Ten gest uspokoił wewnętrznie Hermionę, która nie dawała po sobie niczego poznać.

– Nie zabiłem Amelii Rowell ani nikogo innego. To nie mnie szukacie. Racja, był czas, kiedy widywałem się z nią dosyć często, ale nic jej nie zrobiłem.

– Nasze źródła twierdzą trochę inaczej. Albo przestaniesz łgać albo opcja z veritaserum nie przestanie być aktualna.

– Wasze źródła są gówno warte, Malfoy. Sprawdź moje konto, mój dom, przetrzep mnie, ale nigdzie nie znajdziesz tych stu tysięcy galeonów, które przed chwilą wspomniałeś.

– A co, zakopałeś je już w ogródku?

Hermiona obróciła się, by raz jeszcze zakomunikować blondynowi, że stanowczo przesadzał z tą agresją wobec podejrzanego. Bardziej, aniżeli pozwalała mu na to jego funkcja.

– Nigdy ich nie dostałem. Dała mi pieniądze, fakt, ale na pewno nie sto tysięcy. A czy wasze źródła powiedziały wam, co takiego Rowell wyczyniała? To tylko zwykła pseudoświętoszka. No co? – warknął, kiedy doszukał się zdziwienia na ich pozornie spokojnych twarzach. – Świat nie dzieli się na ludzi złych i dobrych, tylko na naiwnych i przebiegłych. A Rowell była przebiegła. Przebiegła w najprawdziwszym tego słowa znaczeniu.

– Co masz na myśli? – Hermiona zachęciła go do rozwinięcia swojej myśli.

– A to, że doskonale rozumiała, jak działa ten świat. Niby święta i nieskazitelna, a tak naprawdę dyskretna. Wiem, sam taki jestem. Nie muszę oszukiwać ludzi na pieniądze, wszystkiego mam pod dostatkiem. Brakuje mi tylko odrobiny adrenaliny w tym pustym, przewidywalnym żywocie. Można powiedzieć, że łamanie prawa zawsze mnie w jakiś sposób kręciło. Dlatego oszukiwałem tych wszystkich kretynów w karty, skubałem ich na niewielkie sumy, dopuszczałem się drobnych kradzieży, szachrowałem. Tak przy okazji, Konur to też ja. – Zerknął na zaskoczoną minę Hermiony. – Uwielbiam papugi, fascynujące stworzenia. Umiejętność mówienia czyni je inteligentniejszymi od połowy ludzi na tym świecie.

– Mów dalej co z tą Rowell – mruknął zainteresowany Draco.

– Rowell... Cóż, spotkałem ją w dniu pierwszej jej pierwszej rozprawy rozwodowej. Pomyślałem sobie, że dlaczego nie. Pijaną szefową z Ministerstwa Magii jeszcze nie manipulowałem. Poza tym to był ktoś, a przeciętne tępaki z okolicy. Nie pasowała do tego baru, w którym postanowiła się nawalić, ale nie zdziwiła się tym, że ja w pełni się zamaskowałem. Była w takim stanie, że w sumie to nawet nie obchodziło komu i co mówi. Pomogłem jej zapomnieć na chwilę. Sama pod koniec zaproponowała, żebyśmy jeszcze raz się spotkali. I następnego dnia faktycznie się stawiła, co prawda tym razem skryta pod płaszczem, aby nikt jej nie rozpoznał, ale jednak przyszła.

I Higgs opowiedział im o tych kilku niewinnych spotkaniach, w czasie których Amelia pod wpływem różnych mocnych trunków zwierzała mu się ze swoich bolączek. Jak sam twierdził, w jakiś sposób kochała swojego męża, chociaż nie ukrywała, że był dla niej po prostu świetną partią – bogaty i ze znajomościami. W momencie, kiedy dowiedziała się o zdradzie, łączyło ich bardziej przywiązanie niż miłość. Poza tym wciąż miała dostęp do jego majątku, firmy i znajomości. Dlatego szybko o nim zapomniała i pozwoliła Williamowi wprowadzić ją w świat hazardu i narkotyków.

– Namówienie ją na nie było prostsze niż myślałem. Jeśli się nie mylę, to w świecie mugoli są one zakazane. Wahała się tylko chwilę. Nie była załamana ani nic z tych rzeczy, bardziej żądna zabawy, relaksu, emocji. Tego wszystkiego, czego nie wolno było jej robić, bo jako szefowa Departamentu Przestrzegania Prawa powinna być nieskazitelna. Ale co jej po grzeczności? Przez całe życie uważała i budowała swoją idealną pozycję, by kiedyś posadzić tyłek na stołku szefa departamentu. Poza tym takiej nieskazitelności oczekiwał od niej mąż. A ona chciała zabawić się choć raz jeszcze. I wcale się jej nie dziwię, jej życie było cholernie nudne. Szybko stałem się dla niej wszystkim – powiedział lekko, jakby to dla niego niewiele znaczyło. Hermiona przed oczami miała Edwina Rowella, który z podobną dozą obojętności mówił o uczuciach Amelii względem niego. – Pewnej nocy wyznała mi miłość. Racja, była świetnym kompanem do ćpania, chlania, grania i seksu, ale nic poza tym. Nigdy nie dawałem jej nadziei na coś więcej, bo nigdy na to nie liczyłem i nie tego od niej oczekiwałem. Kazałem więc się jej ubierać i wynosić, zanim zdążyłaby zaangażować się jeszcze bardziej. Nie zapomniałem także przypomnieć jej o spłacie długu. Można powiedzieć, że kasyna przypadły jej do gustu bardziej, niż powinny... Zadłużyła się u mnie na trzydzieści tysięcy. No, nie tylko u mnie, ale moi kumple nie chcieli za bardzo wdawać się z nią w dyskusje, więc wszystko zrzucili na mnie.

– Więc pogróżkami nakłaniałeś ją na spłatę długu – dopowiedział po cichu Malfoy.

– Ja jej tylko przypominałem o tym, że nie wymiga się od tego i że mam na nią oko, zwłaszcza po tej krzywej akcji.

– Jakiej akcji? – zdziwiła się Hermiona, mając wrażenie, że to coś, o czym powinna wiedzieć. Zwłaszcza, że Draco wydawał się kojarzyć fakty, o których mówił podejrzany.

William zacmokał, bo poczuł się znacznie pewniej po wyznaniu prawdy, która w jakiś sposób zszokowała śledczych.

– Ktoś tutaj nie czyta gazet... Amelia wywaliła mojego brata z pracy tylko dlatego, że ją odrzuciłem. Całkiem głośna sprawa.

Dziewczyna pokiwała, bo faktycznie gdzieś w odmętach jej pamięci przemknęło wspomnienie artykułu o wyrzuceniu Terence'a Higgsa, prężnie rozwijającego się prawnika, z Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Ale wtedy nie zaprzątała sobie głowy takimi bzdurami.

– Wysyłanie jej tych liścików fajnie umilało mi siedzenie za biurkiem w czasie pracy, to wszystko. Nie zabiłem jej. Oddała mi pieniądze, za resztę chciała się przeprowadzić. – Hermiona i Draco popatrzyli po sobie, zdziwieni, że wiedział o tym. Higgs zdawał się rozumieć ich zaskoczenie, bo szybko ruszył ze sprostowaniem: – Nie omieszkała pewnego razu powiedzieć mi, że zniszczyłem jej życie; ja, a nie jej mąż. Nic jej tu nie trzymało; mąż odciął jej dopływ gotówki, więc stał się bezużyteczny, planowała dać mu ten rozwód, praca też była niepewna, bo w każdej chwili mogłem jej ją odebrać. Wystarczyłby jeden wycinek z moich wspomnień, a wywołałbym aferę na pierwsze strony gazet.

– Szkodząc przy okazji samemu sobie...

– Czy ja wiem, Malfoy... Mam stałą posadę w firmie ojca, która kiedyś stanie się moja. Niczego bym nie stracił, majątku ani renomy... Poplotkowano by sobie i to wszystko. Za to ona byłaby spalona do końca.

Potem Higgs stwierdził, że nie miał im nic więcej do powiedzenia. Nie chciał podać im nazwisk kumpli, u których zadłużyła się Rowell, twierdząc, że nie chciał ich w to mieszać. Na odchodne zdążył jeszcze rzucić, że chce się skontaktować z bratem – Malfoy był przekonany, że to właśnie Terence zostanie jego obrońcą – i na tym zakończyło się przesłuchanie. 



.*.




– Nie wierzę mu – stwierdził Draco, kiedy w końcu udało się mu i Hermionie wyjść z Ministerstwa.

Malfoy osobiście dopilnował, żeby wtrącenie do celi Żako przebiegło w ustalony prawem sposób. Potem jeszcze sprawdzili zeznanie jeszcze raz, musieli uprzątnąć wszystko, Draco stworzył wspomnienie dla nieobecnego Teodora, spotkali Pottera, który zrelacjonował im całą akcję i przekazał wieści o samopoczuciu Notta. Ten musiał spędzić jeszcze kilka dni w szpitalu.

– Nigdy bym się nie spodziewał, że wyhodowanie nowej kości jest prostsze niż złożenie takiej, co istnieje, ale jest pogruchotana w drobny mak – zażartował.

Oboje byli wykończeni, ale wydarzenia tego dnia nie pozwalały zmęczeniu na zawładnięcie ich umysłami. Jednak podekscytowanie złapaniem przestępcy nie było takie, jakiego się spodziewali. Hermiona, choć sama nie wiedziała dlaczego, wierzyła Higgsowi, dlatego nie omieszkała się dopytać Malfoya o jego podejrzenia.

– William Higgs nie jest dobrym człowiekiem – oznajmił po prostu. – Ale za to we krwi ma przebiegłość po tatusiu, nie ma co.

– Uważam, że jesteś trochę uprzedzony... – zaczęła, jednak nie pozwolił jej dokończyć. Stanął przed nią na środku chodnika, zagradzając jej drogę. Przyjrzała się jego zaciętej twarzy, nieznacznie oświetlonej przez latarnię stojącą kilkanaście metrów dalej.

– Higgsowie są przebiegli. Przebiegli i czystokrwiści. Nienawidzą takich jak... ty. Nienawidzą ludzi mugolskiego pochodzenia. Wiedziałaś, że wspierali Czarnego Pana? Nie, oczywiście, że nie. Nie było żadnego procesu, żadnych aresztowań w ich rodzinie. Żadnych skandali. A wiesz dlaczego? Bo nie dali się napiętnować.

Hermiona mimowolnie zerknęła na jego lewą rękę, aktualnie po nadgarstek zakrytą rękawem jego aurorskiej szaty. A potem znów spojrzała mu w oczy i nagle uświadomiła sobie, że jest jej przykro. Nie wiedziała, z jakiego konkretnie powodu.

– Byli pełnoprawnymi śmierciożercami, chodzili na akcje, mordowali i torturowali, a mimo to niczego im nie udowodniono, bo nie mieli Mrocznych Znaków. Powinni już dawno gnić w więzieniu, a mimo to są na wolności. I uważam, że to on jest Łowcą. Sama widziałaś, jak potraktował Rowell: omotał ją i wykorzystał, jak dziwkę. Kobietę w sam raz na raz. A na koniec zmieszał błotem i zastraszył. A to dlaczego? Bo brakuje mu adrenaliny w życiu!

Milczała przez chwilę. Draco uznał, że chyba ją przekonał, więc zszedł jej z drogi. W ciszy udali się do punktu aportacyjnego i teleportowali się w okolice jej domu.

– Może to nie jest przekonujące, ale ja czuję, że to nie on – powiedziała na ostatnim skręcie, na co blondyn przewrócił oczami.

– Granger, on oszukiwał i kradł z nudy. Ojczulek kazał mu pracować w rodzinnej firmie i brakowało mu frajdy, więc sobie ją znalazł. Myślę, że dla ludzi tak zepsutych jak on oszukanie kogoś na kilka galeonów i zabicie mugolaka, którym pomiata i ma za nic, niczym się nie różni. Jeszcze ci to udowodnię.

Chwilę później dotarli pod jej drzwi. Dopiero wtedy Hermiona poczuła, że naprawdę pada z nóg. Otworzyła kluczem drzwi – zamykała je z czystego przyzwyczajenia, sama nawet nie wiedziała po co, skoro tylko ona, jej ochroniarze i dwójka przyjaciół miała do niego dostęp – po czym odwróciła się do Dracona, posyłając mu słodki śmiech.

– Czyli co, cały dzisiejszy dzień spędzasz z Potterem?

Zamrugała kilkukrotnie powiekami. Było na tyle późno, że nawet nie zauważyła, kiedy sobota stała się niedzielą. Dniem względnej wolności.

– Na to wychodzi.

– Współczuję – wyznał szczerze. – Na pewno nie chcesz, żebym jednak jutro przyszedł? Historię o pojmaniu Higgsa i połamanej nodze Teo bohatersko dostarczonego do Munga przez Pottera usłyszysz jeszcze co najmniej trzy razy. I to do obiadu.

Zaśmiała się, zbyt zmęczona, żeby wdawać się z nim w jakiekolwiek dyskusje.

– Niedziela to twój jedyny wolny dzień, nie zabiorę ci go. Ale miło, że pytasz i udajesz, że nie masz mnie dość po spędzeniu ze mną pełnego tygodnia. Jakoś to jutro wytrzymam.

Blondyn wzruszył ramionami, jakby to była dla niego błahostka.

– Jak uważasz. Nie chcesz się dać uratować, to nie. Nie będę nalegał. – Nachylił się nad nią. Dziewczyna momentalnie zesztywniała. – Dobranoc – wyszeptał jej wprost do ucha, po czym cmoknął ją lekko w kącik ust, pozostawiając po sobie niedosyt.

Zrobił to specjalnie i była o tym przekonana.

Przez chwilę patrzyła, jak odchodzi. Musiał odejść kilka metrów, zanim się otrząsnęła i zdołała odpowiedzieć na pożegnanie.

– Tobie również.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top