Rozdział 11: Słońce po deszczu
Po tym jak Draco ochłonął, przeanalizowali całą sprawę dokładnie.
Doszli do wniosku, że warto zwiększyć siłę zaklęć chroniących jej dom, a wręcz rzucić nielegalnie pełne Zaklęcie Fideliusa, nie przejmując się mugolami z sąsiedztwa. Żaden z nich jednak nie potrafił tego zrobić solidnie, więc po cichu umówili się z pewnym doświadczonym aurorem na popołudnie, żeby się tym zajął.
– Ale nie ważcie się nawet o mnie wspominać, kiedy wpadniecie – zagroził im, celując palcem wskazującym raz na Malfoya, a raz na Notta.
– Wspominać? Kiedy? Z czym mielibyśmy wpaść? – Draco udawał, że nie wiedział, o co chodziło. Auror zrozumiał. Pokiwał głową i odszedł, jak gdyby nigdy nic. Tego wieczoru faktycznie pojawił się zgodnie z umową, a Hermiona dała mu kilka galeonów w ramach podzięki za pomoc i fatygę.
Od razu poczuła się bezpieczniej. Co nie zmieniało faktu, że dla pozorów Malfoy i Nott nadal mieli się nią opiekować. Musiała także zapamiętać, aby nie wdawać się w jakiekolwiek rozmowy z sąsiadami, których może zdziwić nagłe zniknięcie jej domu. Nie wiedziałaby, jak wybrnąć z takiej pogadanki i czym się tłumaczyć. Już nie mówiąc o tym, że ostatnio i tak krzywo się na nią patrzyli. Cóż, trochę im się nie dziwiła. Ostatnio widywali ją w obecności dwóch różnych facetów, młodych i przystojnych, z którymi na całe popołudnia zamykała się w domu. Była świadoma, w jaki sposób to odebrali. A że dotąd uważali ją za rozsądną i niezwykle cichą pomimo wieku sąsiadkę, to zapewne zdziwiło ich jej życie na dwa fronty.
Mogłaby się założyć, że starsze panie o zamiłowaniu do plotkowania nie najlepiej o niej mówiły.
– Myślę, że skoro morderca jest aż tak świadom, z kim ma do czynienia, to warto podjąć jeszcze inne działania kryjące – stwierdził Malfoy. – Tak a propos przesiadywania w Świńskim Ryju. Jakkolwiek to brzmi.
– Nie mówisz chyba o eliksirze wielosokowym? Prawda? – upewnił się pełen nadziei Teo. Gdy Draco wyszczerzył się we wrednym grymasie i kiwnął potakująco głową, ten skrzywił się z obrzydzenia na samą myśl.
– No i co tak grymasisz?
– Przecież wiesz, że nie cierpię tego pić. Obrzydlistwo...
– Och, pewnie księżniczko. Teraz zacznij marudzić, że ci eliksir nie smakuje. Ale przecież wiesz, że nie ma na to innego rozwiązania.
A jak dam ci cukierka po wychyleniu eliksiru, to będziesz grzecznym chłopcem?
– Jakbym się uparł, to mógłbym poeksperymentować z zaklęciami zmieniającymi wygląd.
– I spędzić przed lustrem ponad dwie godziny, jak Granger w sobotę. – Prychnął.
Zmierzyła go groźnym spojrzeniem, ale nie skomentowała głośno jego słów. Co za buc! Poza tym jakoś nie miała ochoty z nim rozmawiać po jego wybuchu, kiedy ukrywany przez nią liścik wyszedł na jaw. Nieodzywanie się do niego było bezpieczniejsze, gdy nie miał zbyt dobrego humoru.
– Dobra, wiem, że eliksir to zysk czasu.
– Teodor przewrócił oczami.
– No właśnie, świetnie, że się zgadzamy. Dzisiaj załatwię skądś włosy. I wezmę eliksir, oczywiście.
Teo nie poprawiło humoru, że przyjaciel wszystko za niego załatwi.
.*.*.*.*.
Środa, biorąc przykład z poprzednich dni, kontynuowała złą passę tego tygodnia. Malfoy znów przesiedział w pubie parę godzin, aż do późnego wieczora, ale z marnym skutkiem. Nic nie widział, nic nie wiedział, nie pojawił się nikt ciekawy. Strata czasu, jakto określił.
W czwartek nie mieli chęci na cokolwiek. Pasma porażek skutecznie odebrały im siły do działania. Czuli się zdemotywowani, co znacznie przełożyło się na ich wyniki. Malfoy wściekał się z byle powodu, Hermiona go chętniej unikała, z czym nawet się nie kryła i tylko Teodor trzymał fason – chociaż po cichu zastanawiał się, czy ciało, w które miał się dzisiaj przeobrazić, było naprawdę aż tak okropne i niewygodne, jak twierdził Draco.
Nic dziwnego, że tego dnia nie zrobili nic pożytecznego. Tak nieproduktywnie spędzonego czasu nie mieli od zaczęcia śledztwa. Siedzieli i właściwie niczego nie robili, oprócz głupiego gdybania.
Hermiona bała się powrotu do domu. Dzisiaj miał pilnować jej Malfoy, po raz pierwszy od tej felernej soboty, kiedy wylądowała na jego kolanach w jednym z bardziej namiętnych pocałunków, jakie dane było jej przeżyć. Ron… On był czuły i delikatny, szarmancki. Zupełnie inny od pewnego siebie, konsekwentnego i męskiego Malfoya. Bała się także samej siebie. Ostatni raz był jej winą. Rozważała odprawienie aurora do domu wcześniej niż zazwyczaj, w końcu zaklęcie rzucone na jej mieszkanie działało teraz całą dobę. Nie musieli czekać do ciszy nocnej.
W pewnym momencie nuda i beznadziejność tak zaczęły dawać się im we znaki, że Teodor zaczął ziewać, otwierając przy tym usta tak szeroko, że spokojnie mogłaby mu obejrzeć siódemki, gdyby tylko siedziała bliżej.
– Macie może ochotę na kawę? – zapytał w pewnym momencie. Oboje odmówili krótkim ruchem głowy. – Nie to nie. Zaraz przyjdę, muszę sobie kupić. Jeszcze chwila i zasnę.
Wyszedł, a wraz z jego odejściem nastała cisza. Niemal natychmiast pożałowała, że odmówiła, bo może poszłaby z Nottem. Zrobiłaby wszystko, byle uniknąć napięcia, jakie panowała między nimi. Hermiona dla niepoznaki przeglądała jakieś papiery i stare zeznania, które znała prawie na pamięć. Draco wyglądał przez zaczarowane okno i myślał o czymś po cichu. Z letargu wyrwało ich drapanie do drzwi. Blondyn zmarszczył brwi w zdziwieniu. To mogła być tylko sowa. Ale sowa w Ministerstwie Magii? Przecież tutaj korzystało się z o wiele bardziej higienicznych papierowych samolocików…
Otworzył drzwi, a niewielki ptaszek wleciał do środka i wylądował na blacie biurka, przy którym siedziała Hermiona. Dziewczyna odwiązała list od nóżki ozdobionej żółtą opaską Publicznej Sowiarni. Gdy tylko sowa dostarczyła wiadomość, odleciała przez wciąż otwarte drzwi, nie czekając na odpowiedź.
– Malfoy, podejdź tu – poprosiła cicho, odkładając na bok wszelkie animozje. Podała mu niewielką kartkę, którą wyjęła z koperty.
Pamiętajcie, że czegokolwiek nie zrobicie, i tak będę o krok przed wami. ŁS
– Granger, czy ten psychopata śledził cię ostatnio? – zapytał bez ogródek. Dawno nie zaszczycił jej zwykłym tonem głosu.
– Nie… Chyba nie. Nie wiem, nic dziwnego nie czułam.
– Chodź – rzekł tylko i trzech dużych krokach znalazł się przy drzwiach. Hermiona zdziwiła się jego zachowaniem. – No chodź, do cholery! – warknął.
Tym razem wykonała jego polecenie. Malfoy zabezpieczył ich gabinet i ruszył przed siebie szybkim krokiem, a Hermiona poszła – a raczej potruchtała za nim.
– Gdzie idziesz? Nie poczekamy na Teodora? – sapała za jego plecami.
– Nie będę czekał, aż wysączy kawusię, a Łowca w tym czasie sobie zwieje. Ruszaj się.
Winda podjechała wyjątkowo szybko, co zdziwiło ich oboje. W takich sytuacjach jest raczej na odwrót – wszystko wlecze się niemiłosiernie, jak na złość. W środku stały trzy osoby, wszystkie ich śladem jechały do atrium. Kiedy wysiedli, Draco złapał ją za łokieć i zaciągnął w stronę kominków. Wybrał ten największy ze wszystkich, usytuowany najdalej i wsypał proszek Fiuu, a płomienie natychmiast zamigotały zielonym światłem. W pośpiechu niemal wepchnął do niego Hermionę, która już zrozumiała, co się działo. Zawstydziło ją, że nie wpadła na to tak szybko jak Malfoy. Przecież list wysłano z miejsca publicznego. Ktoś musiał go widzieć! Pożałowała, że po przeczytaniu zaledwie jednego zdania straciła swoją zimną krew. Na szczęście Draco wciąż myślał trzeźwo. Z kolei to nie jego chciał dopaść szaleniec.
Kilkoro ludzi zaobserwowało ich spektakularną wywrotkę podczas lądowania w ciasnym ruszcie. Przy kasie, gdzie nadawano listy, zebrało się jeszcze kilkoro czarodziejów, w większości ciekawskich czarownic. Draco wstał szybciej i podszedł bliżej źródła krzyków. Hermiona znów potruchtała za nim, strzepując jednocześnie sadzę ze swojej szarej bluzki.
– Wypuśćcie mnie! Hej, wy! Wypuśćcie, wypuśćcie! Więzienie! – wrzeszczała starsza kobieta, waląc pięściami w szybę. Przypominała z wyglądu podstarzałą wersję Rolandy Hooch z niebieskimi oczami.
Nie zachowywała się normalnie. Ze względu na to, że pracowała jako jedyna na zmianie za okienkiem, nikt nie mógł jej wypuścić z malutkiego biura. Sowy były przestraszone jej krzykami, a ludzie stojący najbliżej szyby proponowali jej skorzystanie z drzwi, znajdujących się tuż za nią. Ale ona wcale nie reagowała, tylko wciąż tłukła pięściami w szybę. Sprawiała wrażenie muchy zamkniętej w pustym domu, uderzającej w okno w próbie bezsensownej ucieczki. Jakby nie wiedziała, że coś takiego jak szyba istnieje i walczyła z niewidzialną barierą.
– Malfoy, ona nic nie pamięta – wydyszała Hermiona. – Ktoś rzucił na nią Obliviate.
Draco tylko na nią zerknął, analizując jej słowa w ułamku sekund. Potem wyciągnął różdżkę z kieszeni, wetknął jej końcówkę w podłużną szczelinę, gdzie dokonywało się zapłaty za wysłanie listu i oszołomił kobietę.
– Co pan sobie wyobraża?! – zawołał ktoś w tłumie. Ale Malfoy, jak to on, miał to zupełnie gdzieś i już wchodził na zaplecze niedostępne dla osób nieupoważnionych.
– To auror – odpowiedziała głośno Hermiona, ale szepty za jej plecami nie ustały. Wręcz przeciwnie.
Malfoy znalazł się w tym samym pomieszczeniu co kobieta i wymijając jej ciało leżące na podłodze, dopadł kwity leżące na biurku. Leżało ich zaledwie kilkanaście, w końcu sowiarnię otwierano stosunkowo późno. Najbardziej zainteresował go ten najnowszy, leżący na samej górze kupki papierów. Godzina wystawienia wskazywała na pół godziny temu. To by się zgadzało, bo stąd do Ministerstwa Magii nie było daleko. Za to starszy wystawiono kwadrans wcześniej.
Poza tym, od razu wiedział, że to jest ten, którego szukał. Brakowało na nim wszystkiego, prócz godziny. Danych nadawcy, danych odbiorcy, kwoty do zapłaty. Wszystkie te luki były po prostu niewypełnione. Czarę goryczy wypełnił króciutki tekst na odwrocie, napisany kostropatym pismem otumanionej kobiety.
A nie mówiłem? ŁS
Kolejne przekleństwo, które wypowiedział Malfoy, zgorszyło gapiów.
.*.*.*.
Kiedy wrócili do Biura Aurorów, Teodor był zdziwiony ich postępowaniem i „zły”. „Złość” to dość delikatne określenie na jego zdenerwowanie, aczkolwiek ani Draco, ani Hermiona nic sobie z tego nie robili.
– To ja idę na pięć minut po pieprzoną kawę, a wy sobie znikacie na pół dnia! Nawet nie miałem przy sobie głupiej różdżki, żeby sobie otworzyć! – rzekł z wyrzutem.
Więc opowiedzieli mu o wiadomości od Łowcy Szlam, o wyczyszczonej do cna pamięci kobiety, przez którą list został wysłany, o przetransportowaniu jej do Munga... Nott zrozumiał ich – chociaż nie ukrywał, że miał im za złe, że nie poczekali na niego dwóch minut. A myśleli, że dzisiejszy dzień będzie nudny...
Chociaż dzisiaj współpraca między nimi układała się całkiem dobrze, o tyle nie mogła tego samego powiedzieć już później, kiedy znów sobie przypomniała o pewnych wydarzeniach. Chcąc unikać Dracona dalej, postanowiła znaleźć sobie odpowiednie zajęcie, coś co mogło ją wciągnąć w wir pracy i oddzielić od niego na dobre. Pierwszym, co jej wpadło do głowy, było gotowanie. Zazwyczaj kiedy spędzała czas w kuchni, on zajmował się czymś innym, czytaniem albo obrażaniem jej kota… W drodze do domu zaproponowała mu więc wejście do sklepu.
Do przygotowywania posiłku przystąpiła od razu po powrocie. Nawet nie zmieniła bluzki, w rogu ubrudzonej sadzą, tylko – idąc śladem Malfoya – wyczyściła ją zaklęciem. A blondyn faktycznie, jak podejrzewała, rozsiadł się w salonie, choć nie czytał, ani nawet nie zaczepiał jej kota. Wręcz przeciwnie, był dla niego jeszcze bardziej niemiły.
W każdym razie nie miała zielonego pojęcia, co tam porabiał, ale nie potrafiła znaleźć pretekstu, by to sprawdzić.
Po pewnym czasie Draco zawitał w kuchni, siadając w tym samym miejscu co zwykle. Nic jednak nie powiedział. Czuła po prostu na swoich plecach jego wzrok, przewiercał ją tak samo, jak tamtego wieczora. Udawała, że nie robiło to na niej żadnego wrażenia, chociaż nieznacznie się zestresowała.
Nawet nie słyszała, kiedy do niej podszedł. Zrobił to bezszelestnie. Jego bliskość zdradziły dwie dłonie oparte o blat, tuż przy jej biodrach. Odłożyła nóż, ale nie odwróciła się. Czuła za to jego oddech na swoim karku, co wywoływało w niej panikę.
I gęsią skórkę.
– Długo zamierzasz się do mnie nie odzywać i udawać, że nie istnieję? – zapytał cicho, choć jego głos zabrzmiał donośnie, zwłaszcza w prawym, bliższym jego ustom, uchu.
– Nie udaję, że nie istniejesz – mruknęła nieprzekonująco.
– Czyżby?
– Rozmawialiśmy już o tym. – Stanęła przodem do niego. I chyba tutaj popełniła błąd. Stał naprawdę blisko i pochylał się nad nią, zmniejszając dystans. Utrudniła sobie układanie słów w zdania. I te perfumy… Uwielbiała tę męską woń. – I to parę dni temu. Po prostu nie wchodzę ci w paradę. Nic się nie stało, pamiętasz?
Uśmiechnął się wrednie pod nosem.
– Och, racja, przed Teodorem udawanie świetnie ci idzie. Ale generalnie lipna z ciebie kłamczucha.
– Sam mnie prosiłeś… – broniła się dalej.
– Naprawdę masz mnie za aż takiego kretyna? Sądzisz, że unikanie mnie pozwoli ci zamaskować to, co tak naprawdę chcesz skrzętnie ukryć? Nie umiesz kłamać, a trzymanie się ode mnie z daleka tylko cię bardziej demaskuje.
Odwróciła twarz, żeby na niego nie patrzeć, ale nie pozwolił jej na to – złapał ją delikatnie za podbródek i przesunął w taki sposób, że wróciła do poprzedniego stanu rzeczy. Nie zabrał dłoni.
– Myślisz, że nie wiem, jak bardzo ci się wtedy podobało? – kontynuował. – Bardzo nie chciałaś, żebym się tego domyślił, ale ja wiedziałem już wtedy. Zawsze byłaś skromną, cichą i kompletnie nietykalną cnotką. Ale wtedy zachowywałaś się zgoła inaczej, jakbyś pozwoliła wyjść na zewnątrz drugiej, tej ciemnej stronie Granger. Wstydzisz się tego, że tak łatwo mi uległaś. Wstydzisz się również tego, że wszystko wyszło z twojej inicjatywy. No i najważniejsze; wisienka na torcie. Pewnie czujesz się w jakiś sposób niewierna w stosunku do Weasleya. Myślałaś, że go kochasz i to ten jedyny, a wtedy pojawiłem się ja i jednym pocałunkiem uświadomiłem ci, że nie tylko on wzbudza w tobie jakiekolwiek emocje, dreszcze. Pewnie wmówiłaś sobie, że nigdy przy nikim innym nie poczujesz tego samego, a ja ci zniszczyłem światopogląd. Nie mam racji?
– Jak długo się nad tym zastanawiałeś? – szepnęła wymijająco. Jej zaczerwienione policzki, zarówno od zażenowania jego słowami, jak i gorąca, posłużyły mu za odpowiedź.
– Od sobotniego wieczoru – wymruczał. Jego twarz była coraz bliżej niej i to odbierało jej pewność siebie do końca. Z kolei nie miała w sobie tyle siły i chęci, aby go odepchnąć. – Nie męczy cię ciągłe życie w zaprzeczeniu? Udawanie, że nic się nie stało? Bo mnie męczy. A ciebie, Granger? Czy tak samo jak ja nie potrafisz wyrzucić z głowy tamtego pocałunku z głowy?
Ich nosy się stykały, a oddechy mieszały ze sobą. Nie mówił już nic. Zdjął także dłoń z jej brody. Oboje mieli zamknięte powieki, obojgu towarzyszyło uczucie oczekiwania. Wiedziała, że dawał jej wybór – od niej zależało w tym momencie dosłownie wszystko. Mogła go odepchnąć i zakończyć całą kwestię. Ale mogła też go pocałować, pozwalając dokończyć im dzieła, które przerwał im Krzywołap.
Delikatne muśnięcie warg niczym dotyk piórka na skórze szybko zmieniło się w gwałtowny i namiętny pocałunek. Przycisnął ją do blatu swoim ciałem, a ona objęła jego szyję.
W jednej chwili wszystkie jej wcześniejsze przemyślenia w cudowny sposób wyparowały. Przekonywała się, że ich poprzedni pocałunek to pomyłka; ot, zwykły czar chwili, wzmożony upojeniem alkoholowym. Ale teraz była w pełni trzeźwa, a wystarczył lekki dotyk i bliskość, by zapomniała i znów poddała się chwili.
Draco oderwał od niej usta dosłownie na chwilę, tylko po to, by posadzić ją na blacie. Wtedy wrócił do przerwanej czynności, jednocześnie błądząc dłońmi po jej ciele, podczas gdy ona wsunęła swoją w jego miękkie włosy. Najpierw zsunął z niej sweterek, by potem zawędrować pod bluzkę. Dotyk zimnych opuszków na ciepłej skórze pleców wywołał w niej dreszcze.
Jego bliskość sprawiła, że niemal straciła zdolność do logicznego myślenia. Ostatkiem silnej woli zdołała oderwać się od jego ust i wygiąć się na tyle, by bezpiecznie przekręcić kurek z gazem. Wykorzystał jej pozycję, by odgarnąć burzę kręconych włosów za ramię, odsłaniając skórę szyi. Nachylił się, składając tam pierwsze delikatne pocałunki. Jednak Hermiona tęskniła za jego wargami na swoich własnych, dlatego wsunęła palce w jasne włosy, by odciągnąć go od swojego ciała. Musnęła nieśmiało jego dolną wargę, ale on zdawał się nie tracić czasu, bo od razu wpił się w jej usta.
Dobrze, że siedziała, bo inaczej straciłaby grunt pod nogami. Fale gorąca uderzały w nią jedna po drugiej, całe jej ciało pokryła gęsia skórka. Z każdą chwilą ich pocałunek stawał się coraz bardziej namiętny, podsycając panujący między nimi żar. Było nawet lepiej niż poprzednio: jej ciało wyraźniej odczuwało wszystko, każdy dotyk, każdą wibrację, kiedy mruczał z zadowolenia, czego wtedy nie zarejestrowały jej przytępione alkoholem zmysły.
Draco zwolnił na chwilę, tylko po to, by zdjąć z niej bluzkę. Pomimo odsłonięcia, Hermiona nie poczuła chłodu, wręcz przeciwnie. Zdawała się jeszcze bardziej rozpalona. Wtedy zrozumiała, że nie ma odwrotu. Nie żeby go rozważała... Chciała tego. Posłała w diabły swój zdrowy rozsądek. Może nie powinna kontynuować ze względu na łączące ją z Draco relacje zawodowe, ale... No cóż, gorzej niż w tym tygodniu między nimi być już nie mogło. A sobotni eksces wydawał się obiecujący, nawet jeśli ledwo przyznała się do tego przed samą sobą.
– Nie tutaj... – mruknęła wprost w jego usta. Odsunął się minimalnie, by spojrzeć w jej twarz, napinając się przy tym prawie tak samo jak wcześniej. – Sypialnia – wyszeptała.
Nie musiała mu powtarzać dwa razy. Przysunął ją na tyle blisko, by zdołała objąć go w pasie i uniósł. Nie wydał z siebie nawet najmniejszego stęknięcia, którego – szczerze mówiąc – się spodziewała. Poczuła się w jego ramionach bezpieczna i lekka jak piórko. Nie zdążyła jednak długo rozważać, jaki wpływ na jego siłę i masę mięśniową miały treningi aurorskie, bo zaraz uderzyła plecami o miękką narzutę rozłożoną na swoim łóżku. Leżała w poprzek dwuosobowego łóżka, ale kto by się przejmował takimi drobiazgami.
Stojący między jej nogami Draco wlepił w nią jedno ze swoich zdecydowanych spojrzeń. Roztrzepane włosy i opuchnięte wargi sprawiły, że wyglądał jeszcze bardziej męsko niż zazwyczaj.
– Jeśli i tym razem zamierzasz zwiewać, to ostatni moment.
– Nie zamierzałam... – Gdy tylko to słabe od próby wyrównania oddechu zdanie opuściło jej krtań, blondyn sięgnął po róg swojej koszulki i zdjął ją z siebie. Och, już zrozumiała, dlaczego noszenie jej nie zrobiło na nim większego wrażenia. Nie zdążyła jednak lepiej przyjrzeć się jego torsowi, bo natychmiast nachylił się nad nią, przykrywając jej ciało swoim własnym.
Wykorzystała palce do zgłębiania wiedzy o jego muskulaturze.
Zaczął ssać i kąsać jej szyję, znacząc ją kilkoma malinkami. Przestał się spieszyć, gdy zrozumiał, że pożądanie przez ostatnich kilka dni zżerało od środka również ją. Może nie powinien rezygnować z wtorkowej opieki nad nią, skoro rzucili się na siebie przy pierwszej możliwej okazji. Czuł potrzebę naznaczenia jej, tak aby pamiętała ten dzień na dłużej. Zaaferowany jej słodkimi westchnięciami, nawet nie zauważył, że jej dłoń dotarła do skórzanego paska szybciej, niż jego do haftki biustonosza. Wygięła posłusznie plecy, dając mu do siebie dostęp.
– Śniłaś mi się. – Nie wiedział dlaczego, ale postanowił się z nią podzielić swoimi ostatnimi przeżyciami, jednocześnie błądząc ustami najpierw po biuście, potem coraz niżej w dół jej ciała. – Praktycznie codziennie... Raz siedziałaś na moich kolanach, zupełnie jak wtedy. Nie pozwalałaś się dotknąć, bo chciałaś mieć nad wszystkim kontrolę. Wstałaś tylko na chwilę, po to by zsunąć z siebie tę obłędną kieckę, a mi ściągnąć spodnie. Potem wspięłaś się na moje kolana, wiłaś się i jęczałaś w niebogłosy. Za drugim razem wziąłem cię na biurku u nas w gabinecie, kiedy Teo wyszedł po coś na chwilę. Zasłaniałaś usta ramieniem, bo zapomnieliśmy rzucić zaklęcie wyciszające. Było szybko, ale żadne z nas nie mogło czekać. Za to wczoraj leżałaś pode mną zupełnie jak dziś, ale w mojej sypialni. To był naprawdę długi sen.
Dotarł do jej spodni i spojrzał jej w oczy. Była cała zarumieniona, oddychała szybciej. Już rozumiała, dlaczego tak denerwował go jej widok albo z jakiego powodu tak długo zawieszał na niej wzrok. Wspominał wtedy nocne wizje? Przypomniała sobie, jak nachylił się nad jej biurkiem tak nisko, że bez problemu mogłaby go pocałować. Czy następnej nocy śnił o innym niż utarte, wykorzystaniu mebla? Jednak nie mogła zaprzeczyć, w jakimś stopniu poczuła się dowartościowana, że fantazjował o niej. Pożądanie nagle zaczęło doskwierać, powodując niemalże ból w podbrzuszu. Nie mogła dłużej czekać.
Wstał tylko po to, by zdjąć z siebie rozpięte przez nią spodnie. Postanowiła nie tracić czasu i sama zajęła się resztą ubrań, które na sobie miała. Malfoy patrzył na nią ze znaczącym uśmieszkiem, skopując zawiniętą wokół kostek odzież. Mruknął z zadowolenia, kiedy uklękła przed nim na łóżku, zacisnęła palce na jego męskości i wytyczyła pocałunkami ścieżkę od jego piersi aż po obojczyki, gdzie maksymalnie sięgały jej usta. W ramach rewanżu sam zsunął dłoń między jej nogi. Zassał powietrze zaskoczony tym, jak wilgotna dla niego była, jednak nie zdążył tego skomentować, bo odezwała się pierwsza.
– Połóż się.
Spojrzał na nią zaintrygowany, ale postanowił nie zwlekać, tylko spełnił jej prośbę, ciekawy jak wszystko potoczy się dalej. Kiedy ułożył się wygodnie na poduszkach w pozycji półsiedzącej, usiadła okrakiem na jego udach.
– Co jeszcze robiłam w tamtym śnie? – Powróciła do powolnych pieszczot naprężonego członka. Nie wiedziała, skąd nagle taki przypływ odwagi. Jednak czuła się dobrze w tej roli. Inaczej, ale lepiej niż mogła się spodziewać.
– Och, Granger, czego to myśmy wtedy nie wyrabiali. Ale jeśli chcesz, żebym wytrzymał, to lepiej nie drocz się ze mną więcej. – Jego głos był lekko ochrypły i niższy niż zazwyczaj. Cholernie męski. Sama nie mogła dłużej czekać, dlatego przesunęła się do przodu i...
Dwa jęki zmieszały się ze sobą, kontrastując z poprzednimi cichymi westchnięciami i pomrukami, kiedy w nią wszedł. Zarejestrowała również przekleństwo, które wymknęło się z jego ust. Czuła się tak przyjemnie pełna i kompletna. Jak mogli wtedy sobie tego odmówić? Jak zdołali czekać tak długo? To chyba odpowiedni moment, żeby jej kot za karę przeszedł na dietę.
Oparła dłoń o jego pierś i zaczęła się ruszać. Najpierw powoli, wciąż przyzwyczajając się do połączenia, co chwilę jednak przyspieszając, ponaglana mocnym uściskiem Dracona na biodrach. Jej umysł skupiony był tylko na odczuciach w pewnym konkretnym miejscu ciała. Boże, jak oni do siebie pasowali. Myślała, że jest w raju i lepiej być nie mogło. Żałowała każdej jednej sekundy, która minęła od sobotniego wieczoru.
Niespodziewanie Draco usiadł, wpijając się w jej usta. Lewą dłoń zacisnął na pośladku, dopingując ją w dalszym gnaniu ku spełnieniu, palce prawej zawędrowały do łechtaczki. Oderwała się od jego warg, nie potrafiąc nabrać pełnego oddechu. Jego twarz wyglądała pięknie, skąpana połowicznie w pomarańczowo-różowym blasku zachodzącego słońca i oczami wpatrzonymi wprost w nią. Rzęsy rzucały długie cienie na policzki, nadając mu niewinnego wyglądu. Idealny kontrast dla ich grzesznych czynów. Oparła się czołem o czoło blondyna, jęcząc przeciągle i nieświadomie zaciskając się na nim. Jej ruchy z każdą chwilą stawały się bardziej chaotyczne, przez co Draco postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Opadła plecami na poduszki, kiedy zmienił ich pozycję na taką, która pozwalała mu dominować w pełni.
Chyba błagała. Nie wykluczała też, że krzyczała. Nie była niczego pewna, bo potrafiła skupić się jedynie na jego płynnych ruchach i wsłuchiwaniu się w urywany oddech tuż przy swoim uchu. Zaciskała się na nim zaborczo, kiedy orgazm całkowicie przejął nad nią kontrolę.
Kiedy opadł na nią, zaraz po tym jak sam szczytował, uświadomiła sobie jak mocno wbijała paznokcie w jego barki i że wręcz desperacko oplotła go nogami w biodrach. Uwolniła go z uścisku, którego nie powstydziłyby się diabelskie sidła, odruchowo gładząc jego plecy w uspakajającym geście. Powoli starali się wyrównać swoje oddechy, wciąż ze sobą połączeni. Po kilku chwilach uniósł się na łokciach, patrząc na jej twarz uważnie. Jeżeli wcześniej uważała, że roztrzepała mu włosy, to nie potrafiła opisać tego, co właśnie działo się na jego głowie.
– Masz eliksir po?
Czy nie za późno na takie pytania? – pomyślała w duchu, jednocześnie besztając się za to, że sama nie pomyślała o tym przed zrzuceniem majtek. Eliksir antykoncepcyjny był zdrowszy i skuteczniejszy od eliksiru po.
– Mam – odpowiedziała. Dłonią postarała się nadać jego fryzurze nieco ładu.
– To dobrze. – Opadł na nią jeszcze raz, jakby chcąc sycić się tą chwilą jeszcze trochę. Złożył na jej szyi kilka lekkich całusów, zanim zdołał wykrztusić z siebie kolejne słowa. – Nie spodziewałem się po tobie takiego temperamentu, Granger.
Zaśmiała się cicho.
– Jestem pełna niespodzianek.
– Zdążyłem się przekonać.
– A w twoim śnie też tak było? – Nie potrafiła odmówić sobie tego pytania.
– Nie. – Przygryzł jej obojczyk, kiedy spięła się pod nim. – Dzisiaj było o niebo lepiej. Teraz nie wiem, co powinienem zrobić najpierw: obedrzeć twojego wrednego, bezczelnego, paskudnego kocura z jego zapchlonego, rudego futra, czy zapalić.
No tak, palił tylko w trakcie picia i po seksie.
– Nie krzywdź mojego kota! To już lepiej zapal.
– Zapalę, a i owszem, ale nietykalności tej bestii nie mogę ci zagwarantować.
Zgromiła go spojrzeniem, kiedy wstał z łóżka i bez skrępowania, nagi jak Pan Bóg go stworzył, sięgnął po spodnie. Wygrzebał z nich paczkę papierosów i rzucił materiał z powrotem na podłogę. Zamrugała kilkukrotnie powiekami, owinęła się narzutą jej łóżka, po czym sięgnęła po jego bokserki. On tymczasem otwierał okno z nieodpalonym papierosem wetkniętym między wargi.
– Ubieraj się! Nie będziesz świecił tyłkiem moim sąsiadom!
Zmarszczył brwi i wyjął fajkę z ust. W ostatniej chwili złapał materiał rzucony w jego kierunku.
– Powrót do cnotki? – Kiwnął brodą w kierunku narzuty. Pokręcił głową. – Wszystko już widziałem, Granger. A co do twoich sąsiadów, to chętnie bym im zaświecił tym i owym, ale nie zapomnij, że wzmocniliśmy zaklęcia i nic nie podejrzą... Cholera, nie patrz się tak na mnie, już się ubieram. Nie wiem co ci tak to przeszkadza, też mnie widziałaś w pełnej krasie.
– Ty bezwstydniku, po prostu mi zimno...
– Odezwała się świętoszka.
– Zbereźnik!
– Niewiniątko – mruknął ironicznie, odpalając papierosa. O dziwo zrobił to zapalniczką, schowaną do pudełka. Dziwne, bo wcześniej wykorzystywał do tego różdżkę.
– Świntuch.
– Nie zapomnij, złotko, to przed chwilą ze mną świntuszył. – Puścił jej oczko, kiedy usiadł na parapecie. Teraz mogła spokojnie przyjrzeć się jego sylwetce, skąpanej w ciemniejszych już promieniach słońca. Tak, treningi aurorskie zdecydowanie dobrze na niego wpływały, bo nie przypominał już tego tyczkowatego chłopaka z Hogwartu, a młodego, przystojnego mężczyznę. – Proszę bardzo, mnie wyzywa od zboczeńców, a sama nie może się powstrzymać od podglądania mnie. Nieładnie, panno Granger, zaraz będę czerwieńszy od ciebie.
Istotnie zarumieniła się aż po cebulki włosów. Miała ochotę nakryć się narzutą po same uszy.
– Nie podglądam cię, tylko badam wpływ bycia aurorem na masę mięśniową. – Uniósł brew, a na jego twarzy wykwitł ironiczny uśmiech. Cholera czy ona to powiedziała na głos? Cholera, cholera... Chyba w całym swoim życiu nie czuła bardziej skrępowana. – Widzę, że byłeś na dzisiaj przygotowany. Miałeś papierosy... – Zmieniła temat na pierwsze, co jej przyszło do głowy.
– Kto ze sobą nosi, ten się nie prosi. Poza tym, oboje wiemy, że jeśli nie dziś, to rzucilibyśmy się na siebie przy pierwszej lepszej okazji.
– Mówiłeś, że sobotni pocałunek nie wywarł na tobie większego wrażenia...
– Och, Granger, to był zwykły blef. Aż dziwne, że ktoś z twoim rozumem dał się nabrać. A jeżeli liczyłaś na poematy, jak niezapomniany był to wieczór, to zdecydowanie pomyliłaś adresy.
Trudno się z tym nie zgodzić.
Wyrzucił peta za okno, wyciągnął jeszcze jednego papierosa z paczki i zaciągnął się nim mocno. Dym wypuścił powoli przez nos.
– Muszę dokończyć kolację – powiedziała bardziej do siebie niż do niego.
– Granger, jaka kolacja? Jesteśmy już dawno po deserze... Ugh, znowu ta mina! Nie patrz tak na mnie, zrozumiałem: kolacja.
Pokręciła głową, po czym zsunęła się z łóżka, jedną ręką przytrzymując narzutę na wysokości piersi, dzięki czemu miał jej pośladki idealnie w polu widzenia. Przez chwilę rozglądała się po podłodze w poszukiwaniu bielizny. Jako pierwsze znalazła majtki. Rzuciła mu również jego własne dżinsy, które ledwo złapał.
– Nie chcesz założyć mojej koszulki? – zapytał z psotną iskierką w spojrzeniu. Odwróciła się w jego kierunku. Teraz z kolei miał świetny widok na brzeg jej piersi.
– Dlaczego miałabym chcieć?
– Nie wiem. Czasem kobiety lubią po seksie wkładać rzeczy faceta. Ponoć to bardzo pociągające. – Zaciągnął się ostatni raz, po czym zgasił drugi niedopałek i idąc przykładem poprzednika, wywalił go za okno. – Do tej pory pamiętam jak podsłuchiwałem mojego ojca podczas jego z wieczorków z jego koleżkami. Powiedział, że nie ma lepszego widoku po upojnej nocy, niż moja matka w jego białej koszuli.
– I co, chciałbyś przekonać się o tym na własnej skórze?
– No coś ty, własną matkę oglądać w takiej sytuacji? To kwalifikowałoby się już pod jakieś zboczenie.
– Malfoy! – zbeształa go. Blondyn nie mógł się powstrzymać i roześmiał się, zapinając guzik.
– Nie masz za grosz poczucia humoru.
Przewróciła teatralnie oczami, ale wzięła od niego jasną koszulkę, którą zebrał z dywanu. Miała odmówić, ale gdy dotarła do niej woń męskich perfum wydobywająca się z materiału, postanowiła przyjąć propozycję. Lubiła ten zapach... nawet jeśli kojarzył jej się tylko i wyłącznie z nim. Ubranie Dracona sięgnęło połowy jej ud i było całkiem luźne, więc nie przeszkadzało jej, że poza tym miała na sobie tylko majtki.
– No, no, Granger, jesteś pewna, że kolacja pierwsza? Nie wiem jak ty, ale jak tak na ciebie patrzę, to jestem gotowy na rundę dru...
– Kolacja pierwsza – stwierdziła. Jej głos nie zabrzmiał tak twardo, jak zaplanowała.
– Przystawka była, kolacja zaraz, a co z deserem? Przygotowałaś coś specjalnego?
– Mmmm... Nie, po cichu liczyłam, że ty się tym zajmiesz – wymruczała kokieteryjnie. Niech mu będzie, zagra w tę gierkę, którą zaczął.
– Jakie szczęście, że jestem wyśmienitym cukiernikiem. Wszystkim się zajmę.
Nie mogła powstrzymać się od serdecznego śmiechu.
.*.*.
Teodor chyba zrozumiał, co Draco miał na myśli mówiąc, że to ciało było zbudowane jak z drewna i właściwie gorzej wybrać nie mógł.
Mężczyzna, od którego pożyczyli włosy, nie był wysoki ani jakiś gruby – Malfoy z rozsądkiem upatrzył sobie kogoś, kto pasował do nich rozmiarem – ale za to wybitnie nieproporcjonalny. Jego ogromne dłonie czyniły z niego niezwykle niezdarnego – albo coś gniótł, albo wypuszczał. Nie potrafił modulować siłą w poprawny sposób. I miał strasznie grube palce – gdy w domu upuścił zwykłą kartkę, miał problem, aby podnieść ją z podłogi. Czuł się, jakby zamiast paliczków ktoś wprawił mu do śródręcza dziesięć serdelków.
No i nie mógł na siebie patrzeć w lustrze. Nigdy nie uważał się za Boga ani nie wiadomo jak przystojnego, ale mężczyzna, którego miał udawać, był kompletnie nieatrakcyjny. Może to nie tyle wina samej twarzy, co zaniedbania. Merlinie, naprawdę niewiele trzeba, aby, na przykład, dokładnie ogolić twarz – choć zrozumiałby jeszcze niedociągnięcia w okolicach żuchwy, ale wąs? I to pasek dokładnie przy wardze? Jakże on go denerwował...
To nie jego pierwszy raz, kiedy użyczał sobie czyjegoś ciała. Robił już to wcześniej kilkukrotnie, ale nigdy nie wspominał tego dobrze. Za każdym razem czuł się nie tylko niestosownie (zwłaszcza, kiedy było to ciało kobiece), ale także nieodpowiednio. Miał wrażenie, że jego dusza wciąż była ta sama, to jej opakowanie wybitnie nie pasowało. Był jak słoń w fabryce porcelany. Nigdy nie potrafił tak dobrze wpasować się w czyjeś mięśnie, siłę i kondycję tak dobrze jak Draco. On zawsze traktował to jak kolejne wyzwanie aktorskie, kolejne kanciarstwo, Teodor natomiast nigdy się nie nadawał do podobnych rzeczy, chociaż ćwiczył i starał się.
Bar tego wieczoru był trochę jaśniejszy w środku niż ostatnim razem. Pewnie to sprawka braku zachmurzenia – dzisiaj słońce rozświetlało całą Anglię i przebijało się przez upaćkane szyby lokalu. Nawet ruch zdawał się większy tego dnia – puste były jakieś trzy, może cztery stoliki, a do jego uszu ciągle dochodził gwar rozmów. Aż dziwne, że tyle osób przychodziło tutaj z własnej woli. On, gdyby nie musiał, omijałby szerokim łukiem tę śmierdzącą spelunę.
Na początku zamówił brandy, ale szybko pożałował swojego wyboru. Alkohol uderzył mu do głowy mocniej, niż przypuszczał i choć nie był pijany, zaczynał czuć to przyjemne szumienie w głowie. A przecież nie mógł się przecież upić, w końcu siedział tutaj wyłącznie w celach zawodowych. Za drugim razem zamówił tylko kremowe piwo, któremu lekko zakurzona butelka także dodawała mrocznego wyglądu. Siedział więc, czekał, obserwował innych gości, bawiąc się jednocześnie a to swoją złotą bransoletą, a to łańcuszkiem naszyjnika na swojej szyi.
Słońce zaszło i klienci zaczęli wychodzić, by po jakiejś półtorej godziny została najznamienitsza śmietanka bywalców. Nott doszedł do wniosku, że to zajęcie jeszcze nudniejsze od wertowania wszystkich książek o transporcie czarodziejskim w domu Granger. Tutaj udawał kogoś zamyślonego – prawdopodobnie samotnego – szukającego ukojenia i ucieczki w alkoholu. Grał właśnie kogoś takiego, jak Amelia Rowell, kiedy Żako zaczepił ją po raz pierwszy, wciągając w wir kłamstw, oszustw i krętactw. Ona dała się podejść, bo była załamana, ale w tej sprawie stawka była inna – teraz należało podejść samego Żako.
Czekał. Czekał. Czekał. I czekał... Ale nikt się już nie pojawiał. Dotarł naprawdę do takiego momentu, kiedy miejsce tylko się wyludniało, a zmęczenie i znużenie dawało o sobie znać. Nie spał tej nocy zbyt dobrze, co teraz ujawniało się, odbierając skupienie i chęć do siedzenia tu choć chwili dłużej. Hermiona na pewno zrozumiałaby, jeśli wyszedłby przed czasem. Skoro do teraz nic się nie działo, to dlaczego później miałoby się coś wydarzyć? Bardziej przejmował się Draco, który z niewiadomych przyczyn od kilku dni denerwował się o dosłownie wszystko i klął więcej niż dotychczas. Ostatni raz, kiedy widział go w normalnym humorze, był jeszcze przed bankietem... Później wszystko diabli wzięli. Może wydarzyło się tam coś, o czym mu nie powiedziano? Przecież jako były śmierciożerca nie był tam mile widziany...
Liczył, że Draco po prostu się o tym nie dowie, kiedy zdecydował wcześniej zejść ze swojej warty. Cóż, własne samopoczucie było dla niego ważniejsze, niż siedzenie tutaj po nic. Przywołał barmana Aberfortha, pytając go o rachunek.
– Galeon i dziewięć sykli – mruknął znudzonym tonem.
Teo zaczął przeszukiwać kieszeń, w której zazwyczaj przechowywał pieniądze. Trzymał tam pełno rzeczy, które kazał mu pozabierać ze sobą Draco – który miał szeroko pojętą manię bycia przygotowanym na wszystko, zawsze i wszędzie – co utrudniało mu znalezienie odpowiedniej kwoty. Najpierw położył na stole galeona, bo wygrzebanie go to najłatwiejsze zadanie, w końcu był największy. Z syklami sprawa wyglądała znacznie gorzej. Aberforth zaczął się niecierpliwić, a Teodor denerwować, że nie pomyślał o portfelu, tylko tak niechlujnie wrzucił pieniądze do kieszeni. A może i nie wrzucił? Nie pamiętał dokładnie.
Wtedy jakiś ponury gość ze stolika obok podniósł się i dołożył drugiego galeona na blacie. Dwie postacie zerknęły na niego w zdziwieniu.
– Niech pan idzie po resztę – mruknął cicho. Już z głosu wydawał się młodą osobą, choć skrywał twarz.
Aberforth już o nic nie pytał, tylko spełnił prośbę nieznajomego.
– Nie trzeba było – mruknął Nott, przypominając sobie, że jeśli chce się wpasować w realia Świńskiego Łba, powinien raczej sobie darować grzeczności. – Zaraz oddam.
– Nie ma sprawy, jutro mi oddasz. – Gość wzruszył ramionami, siadając z powrotem do swojego stolika. Nott nadal przetrzepywał kieszeń, co utrudniały mu aurorskie zabawki, takie jak kajdanki, których przecież nie mógł wyjąć, bo od razu by się zdradził.
Dumbledore pospieszył się z resztą i już po chwili niemal rzucił osiem sykli przed Teodora. Ten zebrał monety swoimi niezgrabnymi rękoma, wstał i położył je przed facetem, który mu pomógł. Darował sobie szukanie bilonu dalej, przeklinając swoją głupotę. Przecież miał nie zwracać ma siebie zbyt wiele uwagi!
– To twoje.
Odpowiedział mu cichy śmiech.
– Weź sobie tych śmiesznych osiem sykli, jutro oddasz mi całego galeona.
Teodor wolałby tego nie robić, jutro miała być kolej Draco na obstawienie pubu. Na pewno nie spodobałoby mu się, że pomimo próśb, aby wszystko ze sobą miał, zapomniał o pieniądzach. Wolał oddać choć część rachunku dziś – zawsze mógłby skłamać, że Aberforth nie miał jak wydać, a ten pan poratował go tylko drobnymi. Taka niewielka przysługa.
– Wolałbym oddać ci jutro tych dziewięć.
– Jak sobie chcesz. – Położył rękę na monetach i przesunął je po blacie tak, by spadły do jego dłoni z rantu stołu. – Chyba, że inaczej załatwimy ten problem – odezwał się nieznajomy.
– Niby jak?
– Umiesz grać w karty? Takie proste, mugolskie?
Och. W głowie Teodora zapaliła się lampa. Już zapomniał o zmęczeniu i pragnieniu położenia się spać. Znalazł go! Znalazł Żako! Nie dał jednak poznać po sobie swojej radości – nadal stał jak poprzednio, udając, że rozważa wybór odpowiedzi.
– Umiem trochę – odpowiedział zgodnie z prawdą.
– A poker?
– Ze wszystkich wychodzi mi najlepiej – rzekł. Jak dobrze, że przypomniał sobie z Granger zasady gry. Teraz przynajmniej nie skompromituje się aż tak bardzo.
– To siadaj. – Nieznajomy wskazał mu krzesło naprzeciw niego w zapraszającym geście. – Jak ci na imię?
– Digby. – Drugie imię Teodora to pierwsza rzecz, która przyszła mu na myśl. Nie miał zbyt wiele czasu, aby to przemyśleć, aby wypaść wiarygodnie.
– Amazon – przedstawił się pseudonimem. Teo zmarszczył brwi, ale nieznajomy nie mógł tego zauważyć. Nie przedstawił się nazwą, pod którą usłyszał o nim kiedyś, ale doskonale wiedział, że to właśnie Żako siedzi po drugiej stronie stołu. Nazwał się imieniem innej papugi, amazonki...
Amazon wyciągnął z kieszeni talię, która wyglądała jakby czasy świetności miała dawno za sobą. Zaczął je zręcznie tasować, przekładając i mieszając za sobą karty tak szybko, że Nott nawet nie wiedział, co się dzieje. Jego lekko przyćmiony alkoholem umysł zdążył tylko wywnioskować, że układał karty, tak by wszystko poszło po jego myśli.
Pierwsza rozgrywka nie była długa i Teodor wygrał w niej całe dwa sykle. Druga trwała ciut dłużej i w niej także zagarnął dwa sykle. Już nie dziwił się, dlaczego Amelia Rowell tak szybko dała złapać się w jego sidła. Nawet jemu spodobała się rozgrywka, choć doskonale wiedział, jak będzie wyglądać. Żal w głosie przeciwnika zdawał się tak autentyczny, że dałby się na niego nabrać. I choć grali na małe sumy, dawało mu to satysfakcję. I to nie małą.
Do trzeciej gry dosiadło się dwóch mężczyzn, którzy obserwowali ich poczynania. To nie przeszkodziło Teodorowi, choć musiał się bardziej skupić. Obserwował wszystkich trzech zakapturzonych. Działali w grupie? Jeśli tak, to dlaczego nie natknęli się nigdzie na żadną wzmiankę o kimś innym, niż Żako? Siedział spięty, uważając na każdy ruch, aby się nie zdradzić. Dlatego z chęcią przyjął kolejkę postawioną przez wyższego z dwóch typów, którzy dołączyli do gry, choć nie powinien się upijać, a samotnie wysączył wystarczająco. Trunek podziałał jednak pozytywnie, bo go rozluźnił, choć nie rozproszył.
Zanim Aberforth wygonił ich ze Świńskiego Łba, Nott zdążył zarobić siedem sykli ponad to, co chciał, co było kwestią typowego szczęścia. Odkąd tamci dołączyli, gra stała się bardziej zaciekła i mężczyzna, który podał się za Amazona, nie mógł już kontrolować kart. Czyżby dwójka była przykrywką, gdyby wpadli na aurora? W końcu Łowca zostawił im dzisiaj wiadomość, że zawsze będzie krok przed nimi...
Zapobiegliwa cholera z tego Łowcy.
Pomimo drobnych komplikacji, tego wieczoru nie mógł pochwalić się złym humorem. Choć tego nie okazywał, kryjąc się za maską obojętności, to kipiał ze szczęścia. I nie mógł ukryć, że wypełniała go przeogromna satysfakcja, że to na jego warcie odnalazł Żako. Więcej! Nawet jego zaczepił! A liczyli, że będą jedynie przyglądać się rozgrywkom i mamieniu innych graczy...
Kiedy wychodziło się z dusznego baru na dwór, pierwszym co uderzało, było powietrze. Czyste, świeże powietrze. Nawet nie spodziewał się, że aż tak za nim tęsknił. Powiewy wiatru targały peleryną, a Teodor marzył tylko o tym, aby ją zdjąć z siebie. Nie tylko tam nie dało się oddychać, a niewątpliwie mężczyzna, od którego wzięli włosy do eliksiru wielosokowego, miał problemy z nadpotliwością. Okropność.
– Myślałem, że to ja cię ogram i jutro miałbyś mi oddać więcej niż galeona. Tymczasem to ty oskubałeś mnie, Digby.
Jaki on był dobry. Prawie nie wyczuł fałszywości w jego głosie i zamiarach. I ten chwyt psychologiczny z użyciem imienia, aby ludzie lepiej cię postrzegali. Genialne. Naprawdę wiedział, co robił.
– Cóż, mówiłem, że trochę gram. Wziąłem dzisiejszą rozgrywkę na poważnie.
– Słusznie. Zarobiłeś na mnie i tamtych galeona i siedem sykli.
– Mogłem zedrzeć z was więcej, ale powiedzmy, że dzisiaj miałem dzień dobroci.
Krótki śmiech zabrzmiał naprawdę donośnie w ogarniającej ich ciszy nocnej. Teodor chciał już go zgubić, bo miał wrażenie, że za niedługo działanie eliksiru wielosokowego ustanie i wróci do swojej normalnej postaci. Nie chciał z kolei wypijać kolejnej dawki, bo już tęsknił za sobą – a nawet jeśli by chciał, to fizycznie nie miał możliwości wychylenia zawartości fiolki niezauważonym w obecnym położeniu.
– Więcej, powiadasz? – zainteresował się konkretnym słowem. – To weź ze sobą jutro więcej. Zagramy na poważniejsze pieniądze.
– Stoi. A tamci będą?
– A bo ja wiem? Nie znam ich. – Chyba wzruszył ramionami, bo peleryna nienaturalnie poruszyła się do góry.
Nie znał ich? Umysł Teodora wszedł na wyższe obroty. Skoro twierdzi, że działa w pojedynkę, to może zmiana miejsca spotkania poskutkuje? Nie będą mogli pojawić się bez podejrzenia oszustwa.
– To do jutra. Tylko może spotkajmy się gdzieś indziej. Kojarzysz taki bar przy Nokturnie? Niedaleko wejścia od Pokątnej?
– Kojarzę. Zresztą, widziałem cię tam tydzień temu.
Czyli jednak ten facet, którego udawał, był jakimś szemranym fanem cuchnących melin. Nie że nie wygląda, ale Draco miał szczęście pod tym względem. Nie mógł wybrać inaczej.
Ale teraz to uwiarygodniało ich pozycję. I wyjaśniało, dlaczego Żako aka Amazon nie bał się do niego podejść. Widział go kilka razy gdzieś w spelunie i wiedział, że jest zaufany. Och, ironio.
– To jutro, o tej samej porze. Nie żałuj sobie złota...
Pożegnał go trzaskiem aportacji. Teodor również obrócił się na pięcie i w kilka sekund pojawił się przed własnym domem. Wrócił w samą porę, bo nie zdążył zdjąć z siebie dobrze całej szaty, jak jego ciało zaczęło wracać do dobrze znanej mu formy. Tej utęsknionej, prawdziwej. Zanim zrobił cokolwiek, wykąpał się, chcąc zmyć z siebie pot tego obskurnego, obrzydliwego typa.
.*.
Następnego ranka Hermiona nie obudziła się samoistnie, ani nawet za pomocą budzika, który miała w zwyczaju ustawiać sobie co wieczór. A przynajmniej do wczoraj. Cóż, miała wtedy inne zajęcia i priorytety. I zapomniała o czymś tak przyziemnym, jak ustawienie alarmu.
Tego ranka obudziła się za sprawą natrętnego dźwięku, jakim był jej dzwonek do drzwi. Z początku myślała, że to może listonosz z jakimś listem poleconym albo ktokolwiek inny, niewarty wstania. Później stopniowo, w miarę przebudzania, przypominała sobie różne kwestie – że był piątek, czyli normalny dzień pracy; że na jej dom zostały nałożone mocne zaklęcia i nawet głupi listonosz nie byłby w stanie zapukać do jej drzwi; a także że miała dwóch strażników, którzy co rano po nią przychodzili, aby eskortować ją do pracy.
Cholera!
Usiadła gwałtownie na łóżku, a chłód uderzył w odsłonięte przez kołdrę ciało. Była kompletnie naga. Najpierw zerknęła na zegarek. Zagryzła wargę, kiedy uświadomiła sobie, że za dziesięć minut miała wybić ósma. Już dwadzieścia minut temu powinna udać się z Teodorem najpierw po kawę, a później do Ministerstwa! A potem rozejrzała się po pokoju. Panował tam harmider znacznie większy niż zazwyczaj. Rozwalona pościel, niedbale zaciągnięte zasłonki, jej własne ubrania porozrzucane po podłodze.
Proces przypominania postępował dalej. Spędziła całą noc z Draconem. Jak to rezolutnie określił Malfoy, to nie mogło skończyć się tylko na jednym razie, nie kiedy oboje byli tak wyposzczeni. I cóż, nie mylił się. Oczywiście, że nie skończyło się na jednym razie. Uśmiech sam wkradł się na jej usta, gdy tylko pomyślała o poprzednim wieczorze – rozpraszającym widokiem Dracona bez koszulki. Albo o tym, jak najpierw sama spróbowała kolacji, a kiedy podsunęła mu łyżkę pod nos, wybrał skosztowanie dania za pośrednictwem jej ust. Śmiało mogła nazwać tę noc jako najlepszą i najbardziej namiętną, jaką do tej pory przeżyła.
Spojrzała na tę stronę łóżka, na której zasnął, zmęczony kolejnym orgazmem, przygniatając jej ramię, z którego uczynił sobie poduszkę. Ale jego tam nie było. Chwyciła niewielką kartkę, którą po sobie zostawił na poduszce.
Dzień dobry, Granger.
Przepraszam, że Cię nie obudziłem, ale było jeszcze piekielnie wcześnie, gdy wychodziłem. Byłbym prawdziwym draniem, gdybym zerwał Cię z łóżka o tej porze. Dużo bardziej wolałbym zostać do rana i się porządnie wyspać, ale sama widzisz, nie kłamałem i Teo naprawdę nienawidzi romansów w pracy. Cenię sobie te zagrożone jego ględzeniem strzępki zdrowia psychicznego, które się do dzisiaj uchowały.
Do zobaczenia później, DM.
Ps. Wierzę, że poradzisz sobie z bajzlem, nie umiem sprzątać po ciemku.
Ps. 2. Wytresowałaś sobie sierściucha na pieprzonego strażnika cnoty? O mało zawału nie dostałem, gdy się ubierałem. Nie spodziewałem się, że ten niegroźny grubas potrafiłby wydawać dźwięki podobne do bestii Hagrida. Aż dziwne, że nie udusił mnie przez sen. Wyglądał, jakby chciał.
Wiadomość ta wywołała uśmiech na jej twarzy. Nawet jeśli nie obudziła się przy jego boku, to list jej to zrekompensował. W końcu oboje byli świadomi, że nie łączyło ich nic poza pracą. I łóżkiem... Zresztą, dzięki relacji o Krzywołapie poczuła się trochę, jakby był tuż obok. Nie zdążyła odczytać kartki drugi raz, bo dzwonienie do drzwi nie ustawało, a wręcz przeciwnie, z każdą chwilą tylko się nasilało.
Wyskoczyła z łóżka jak z procy i prawie wyszła z sypialni, zapominając o swojej nagości. Szybko jednak się zreflektowała i wróciła po szlafrok, którym dokładnie się opatuliła.
– Cześć, Teodorze – powiedziała skruszona, gdy tylko otworzyła drzwi. Jej przepraszający uśmiech jednak nie ułaskawił jej w oczach chłopaka. Stojący po drugiej stronie Nott wciąż wyglądał na wściekłego. Zerknął ostentacyjnie na zegarek.
– Prawie piętnaście minut sterczałem i dzwoniłem! – rzekł z wyrzutem.
– Ja wiem, tak bardzo cię przepraszam, ale zaspałam... Ja nigdy tak nie miałam, nie mam pojęcia, co się stało – kłamała. Doskonale wiedziała, co się stało i przez kogo poszła tak późno spać. – Wiem, że jestem okropna, ale poczekałbyś na mnie jeszcze? Muszę wziąć prysznic.
Teodor wydał z siebie mieszankę poirytowanego z złowrogim warknięciem, wzruszając ramionami na tę wiadomość. Jakiż z niego wyrozumiały człowiek, nawet nie skomentował bałaganu, który panował w jej domu.
– Teraz już mi wszystko jedno, bo i tak się spóźnimy. Dzięki, że chociaż mnie wpuściłaś i mogę sobie usiąść.
– Obiecuję, że to zajmie chwilę! Pięć minut, albo nawet nie.
– Yhym.
– Tam pod stolikiem masz jakieś stare Proroki Codzienne i mugolskie gazety, jakbyś chciał się czymś zająć na trzy minutki.
– Ta, pewnie, poczytam sobie o mugolskich sposobach na zrogowaciały naskórek. Idź się już kąpać, nie mamy całej wieczności – mruknął. Z jego twarzy zniknęło już zniecierpliwienie.
Hermiona szybko wparowała do łazienki i zakluczyła się. Kiedy odwróciła się przodem do lustra, przywitał ją widok dosyć żałosny. Inaczej nie potrafiła tego określić.
Jej włosy skołtuniły się i napuszyły jeszcze bardziej, nadając jej wyglądu nieostrzyżonego pudla. Oczy miała lekko opuchnięte od niedoboru snu, a usta od nadmiaru pocałunków. Chociaż to i tak nic. W najgorszym stanie była jej szyja. Jej prawą stronę pokrywał jeden wielki krwiak powstały z kilku pojedynczych malinek, natomiast lewą kilka mniejszych. Już nie mówiąc o obojczykach i piersiach. Miała tylko szczerą nadzieję, że włosy zakryły te dowody grzechu przed Teodorem, bo w innym przypadku spali się ze wstydu.
Prysznic trwał krótko, zdecydowanie za krótko, ale nie mogła pozwolić sobie na dłuższy. Włosy, choć bardzo tego nie lubiła, wysuszyła zaklęciem. Jak zawsze po tej metodzie, napuszyły się – przez co wyglądała, jakby wróciła do stanu sprzed umycia ich –dlatego związała je w luźnego koka. Rzuciła zaklęcie kryjące na wszystkie widoczne znamiona i siniaki, których autorstwo przypisywała Malfoyowi. Nałożyła też delikatny makijaż, aby zakryć oznaki niedospania. Przemknęła w szlafroku do sypialni, gdzie ubrała się w pierwszą wyjętą z szafy rzecz – letnią sukienkę w kwiaty. Kiedy już szykowała się ze znudzonym Nottem do wyjścia, przejrzała się w lustrze. Pomimo niewyspania, promieniowała. W jej oczach błyszczały dziwne iskierki, mimowolnie się uśmiechała...
W Ministerstwie Magii pojawili się spóźnieni o ponad pół godziny. Draco już czekał na nich w ich gabineciku, popijając kawę z kartonowego kubka. Nie był zdenerwowany, może tylko zniecierpliwiony. Ciężko było jej odeprzeć wrażenie, że gdyby do tego spóźnienia doszło wczoraj, wściekłby się tak, że omalże nie rozniósłby połowy biura. Ale dzisiaj mimo wszystko się uśmiechał. Wyglądał na zrelaksowanego i wypoczętego.
– Przepraszamy cię, stary, ale Granger zaspała. Piętnaście minut stałem pod drzwiami! Spodziewałbym się tego po każdym, ale nie po niej.
– Już cię przepraszałam, to się więcej nie powtórzy, przysięgam! – obiecała skruszona.
Malfoy popatrzył na nią z dwuznacznym uśmieszkiem. Doskonale wiedział, że to jego sprawka. Gdy Teodor przez kilka sekund nie patrzył, posłała mu groźne spojrzenie, którym co prawda w ogóle się nie przejął, ale poczuła się lepiej, dając mu do zrozumienia, że za całe zajście obwinia jego. Przygryzła wargę, ukrywając uśmiech, kiedy puścił jej oczko. To takie... niecodzienne.
– Nie spodziewałem się, że możesz mieć taki kamienny sen, Granger – odezwał się w końcu blondyn, biorąc łyk kawy.
Zarumieniła się.
– Odkąd wzmocniliście zaklęcie Fideliusa, lepiej sypiam – wymyśliła na poczekaniu.
– Widzisz, trzeba było tak od razu. Szkoda tylko, że musiałem się wkurwić, zanim pojęłaś, że wszyscy na tym skorzystamy.
Zarumieniła się jeszcze bardziej. Świadomość obecności Notta, który rozumiał ich rozmowę skrajnie inaczej, wcale jej nie pomagała. Bo ona wcale nie spała lepiej przez zaklęcie, to chyba jasne.
Malfoy przyjrzał się jej odsłoniętej szyi. Brakowało mu na niej śladów, które zostawił na jej skórze. Uśmiechnęła się do niego delikatnie, po czym uniosła dłoń z różdżką, machając nią, jakby chciała przekazać, że normalny koloryt naskórka zawdzięczała magii, a siniaki wciąż tam były.
Nott, nie mogąc doczekać się wyjawienia tego, co udało mu się osiągnąć, usiadł na nieużywanym biurku i chrząknął znacząco.
– Znalazłem Żako – powiedział głośno i wyraźnie na wydechu, zwracając uwagę pozostałych współpracowników.
– Żartujesz? – wydał z siebie Draco. Odstawił nawet kubek na podłogę obok nóżki kanapy, zainteresowany słowami kumpla.
– A wyglądam, jakbym żartował? A właściwie to on znalazł mnie. Tylko przedstawił się jako per Amazon. Wiecie, jak takie papugi.
– To niesprawiedliwe, że gdy mnie tam nie było, to akurat wtedy musiał się pojawić! – wytknął z wyrzutem Malfoy. Teo tylko wzruszył ramionami.
– Więc jak już mówiłem, zaczepił właśnie mnie – dodał Nott. – Podziwiam twój talent do znajdowania szemranych typów, stary. Wygadał się, że wcześniej widział tego faceta, którego udajemy, już kilka razy. Tylko dlatego mi zaufał.
Teodor opowiedział ze szczegółami całą historię poprzedniego wieczoru. Nie pominął nawet swojego finansowego nieprzygotowania, o którym myślał, że Draco się wkurzy i ochrzani go za takie nieprzygotowanie. Tymczasem zdawał się nie zauważać tego przewinienia, tylko nadal słuchał z zaciekawieniem. A skoro nikt go o to nie pytał, kontynuował historię.
– I jestem z nim umówiony na dzisiejszy wieczór – dokończył Nott.
Draco pokiwał głową na znak, że wszystko przyswoił. W odróżnieniu od wczoraj, czekał ich naprawdę pracowity dzień. Polowanie na drani to coś, co Malfoy lubił najbardziej.
___________
Cześć!
Zgodnie z obietnicą opublikowałam rozdział 11. Tak samo jak poprzedni – niesprawdzony przez nikogo poza mną. Na ostatnie trzy rozdziały możecie liczyć dopiero po maturze, jak już mówiłam. Zwłaszcza, że są nowe terminy, więc muszę postawić ją na pierwszym miejscu. Mam nadzieję, że zrozumiecie :)
Powodzenia dla innych zdających (niekoniecznie maturę), a wszystkim dużo zdrowia i sił!
Pozdrawiam, Feltson
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top