Rozdział 10: Pod górę

Zanim przeczytasz!

Rozdział jest niesprawdzony. Tzn, czytałam go oczywiście, ale wiecie, jak to jest z własnymi błędami. Znikają w cudowny sposób sprzed oczu. Rozdział miał się właściwie nie pojawiać, dopóki nie napiszę matury, żeby się nie rozpraszać, ale... w drodze wyjątku, jak widać zmieniłam zdanie, chociaż nie powinnam. To podziękowanie za tyle komentarzy z prośbami o więcej, wiadomościami na priv, wpisami na tablicę... Oraz przekroczone 1500 obserwacji. Jesteście cudowni!

Więcej tłumaczeń pod spodem. Tymczasem miłej lektury <3


Harry'emu nie umknęło kolejnego dnia, że Hermiona nie była w najlepszej kondycji.

Rano wyglądała jak siedem nieszczęść, na kacu i niewyspana. Gdy wypytywali ją z Ginny o poprzedni wieczór, niewiele mówiła: wszystko co mogła, spłaszczała do pojedynczych, ogólnikowych zdań. I tak zdołali jedynie dowiedzieć się, że wieczorem, po powrocie z bankietu, wypiła w towarzystwie Malfoya niezobowiązującą kolejkę. „Nic wielkiego” – podsumowała.

Po wyjściu Ginny na rozgrzewkę przed meczem, Harry nie męczył już Hermiony, nienajlepiej zresztą czującej się tego dnia. Worki pod oczami i ciągła potrzeba nawadniania gardła wywoływały w nim współczucie, dlatego uszanował potrzebę spokoju. Nie przeszkadzał jej w chwilach zadumy, kiedy zawinięta w koc na jego kanapie wyglądała przez okno i analizowała tylko sobie znane treści. Doszedł do wniosku, że jeśli naprawdę zechce mu o czymś powiedzieć, to powie – w końcu była dorosła i miała prawo do swoich sekretów. Co prawda nie wierzył jej, że nic się nie stało, bo na samo wspomnienie słowa „wczoraj” bladła, aczkolwiek nie zamierzał jej zmuszać do wyznań, choć – nie mógłby zaprzeczyć – bolało go, że nie dzieliła się z nim swoimi bolączkami.

Dziewczyna faktycznie dużo czasu spędziła na przemyśleniach. Wydarzenia poprzedniego wieczoru wciąż wydawały się świeże i przejmujące.

Dlaczego, do cholery, pocałowała Malfoya?

To wydawało jej się tak irracjonalne, że kwestionowała realność tego wspomnienia – oczywiście tylko po to, by poprawić sobie nastrój i odsunąć na bok rosnące w niej poczucie winy. Gdzie podziała się jej rozsądna i odpowiedzialna część osobowości? Nie powinna tego robić, tym bardziej z tak głupich pobudek, jak żal wobec niego... Och, no dobrze, to nie tylko żal wywołał w niej to pragnienie zbliżenia, ale obarczenie Dracona winą za całe zajście było najprostsze. Miała trudności z przyznaniem się nawet przed samą sobą, że tego wieczoru zrobił na niej w pełni pozytywne wrażenie i sprawił, że poczuła się wyjątkowo. Komplementy zamaskowane zasłoną obojętności, kiedy rozszyfrował jej intencję w wyglądaniu zjawiskowo tego dnia... Błyskotliwe przypuszczenia dotyczące relacji jej i Rona, które okazały się pełną prawdą... Jego męska sylwetka, kiedy tak po prostu z gracją palił papierosa... Szczerość, na którą zdobył się wobec niej... Wszystko to w jakimś stopniu sprawiło, że przestała patrzeć na Draco Malfoya jak na Draco Malfoya, którego dotąd znała. Już wcześniej widziała, że dorósł i nie tracąc siebie, był kimś innym, nowym, lepszym. Już wcześniej doceniała jego intelekt i pracowitość, zaangażowanie i profesjonalizm na który się zdobył, gdy tylko zaakceptował fakt współpracy z nią.

Jednak poprzedniego wieczoru poniosło ją za bardzo. Poznała jeszcze inną, trzecią odsłonę chłopaka. Nie Malfoya–wrednego–nastolatka, nie Malfoya–dojrzalszego–śledczego, a Malfoya–prywatnie. Wyrzucała sobie swoje nieprofesjonalne zachowanie. Nawet jeśli do całego zdarzenia doszło nie w czasie pracy, to i tak nie powinna dopuścić do pocałunku. Podejrzewała, że to skomplikuje wiele aspektów ich współpracy. Postara się z całych sił, ale pewnie nie będzie w stanie spojrzeć na niego w ten sam sposób, co wcześniej. Chociaż… Może nawet przeszłaby z tym do porządku dziennego, gdyby to był zwykły pocałunek. Z tym że to nie był zwykły pocałunek. To była gra wstępna, gwałtowna i spontaniczna gra wstępna. Była tak pijana i oderwana od rzeczywistości, że gdyby nie zewnętrzny głos rozsądku w postaci jej pupila, najpewniej by mu się wtedy oddała. A z jakiego powodu? Tylko dlatego, że powiedział jej kilka słów prawdy, że powinna odciąć się od Weasleya – co najwidoczniej wzięła sobie do serca, bo dosyć szybko wcieliła jego radę w życie – i dlatego, że po raz pierwszy tak naprawdę doceniła jego piękno. Nie uważała tego za słuszne powody, by całować kogoś, kto jeszcze miesiąc temu powodował u niej grymas twarzy.

Chociaż były też pozytywne aspekty ich spoufalenia. Dawno nikogo nie całowała. Odkąd Ron z nią zerwał, nie myślała o romansach, bojąc się, że prędzej czy później zacznie porównywać swojego wybranka z Weasleyem. Myślała, że całując kogoś innego, wciąż przed oczami wyobraźni będzie widziała jego piegowatą twarz. Sądziła, że wciąż go kocha i liczy się tylko on... Tymczasem zapomniała o Ronie. Zapomniała o rzekomej miłości, która od dawna nie istniała, tylko ją sobie wmawiała. W tamtej chwili liczył się tylko Malfoy, jego usta, całujące ją stanowczo i pewnie oraz ciepło, gorąco, wręcz żar, którego nie czuła od naprawdę dawna. Weasley wtedy po prostu nie istniał. I dziś także by go pewnie nie wspominała, gdyby poprzedniego wieczoru nie rozmawiała z Malfoyem na jego temat. Jej złamane serce to fikcja, co do tego czuła się przekonana. Szkoda, że sama przed sobą nie umiała się do tego przyznać, tylko Malfoy musiał jej to uświadomić. I to całkiem dosadnie.

Po południu ożywiła się za sprawą najważniejszego meczu Ginny, który do tej pory rozegrała. Cóż, nadal nie przepadała za quidditchem, ale samo wyjście z domu przysłużyło jej się. Gwar rozmów, krzyki podekscytowanych kibiców i trzymanie kciuków za przyjaciółkę sprawiło, że zapomniała o wydarzeniach poprzedniego wieczoru.

O całej sprawie przypomniała sobie w poniedziałek, gdy konfrontacja stała się nieuchronna. Teoretycznie nie zrobiła niczego złego, w końcu ludzie się całują, taka ich natura. To zaledwie dotyk ust, nic więcej. Nie powinna tego aż tak przeżywać. Najbardziej jednak obawiała się zachowania Malfoya. Niezmiernie się ucieszyła, kiedy rano przyszedł po nią Teodor. Zmieniła zdanie o nim po tym, co wyznał jej Draco. Podziwiała, że po pięciu latach wciąż wierny był jedynej dziewczynie, którą kiedykolwiek pokochał. Podziwiała jego siłę, by żyć, choć wolał umrzeć i połączyć się z Astorią gdzieś w zaświatach i nie musieć iść w przyszłość samemu. Rozumiała, że pamięć o ukochanej była dla niego ważniejsza niż praca, dlatego jego zaangażowanie spadło. No i był tylko pomocnikiem Malfoya, co tamten tak skrzętnie ukrywał tyle czasu. Nie żeby to jakoś zmieniało jej spojrzenie na pracę, ale… Po prostu postrzegała zadaniowość Notta inaczej.

Tego ranka przywitała go znacznie sympatyczniej niż zazwyczaj. To nie tak, że go nie lubiła – wręcz przeciwnie, szanowała jego nienaganną uprzejmość i kulturę – ale łatwiej zaakceptowała jego chęć izolacji i potrzebę indywidualizmu. Po prostu.

– Jak tam bankiet? Udał się? – zapytał z uśmiechem Teo, kiedy zbliżali się do punktu aportacyjnego w pobliżu jej domu, z którego zawsze korzystali. Dziewczyna zerknęła na niego kątem oka. Nie uśmiechał się zgryźliwie, a uprzejmie. Jak zwykle zresztą. I wyglądał na autentycznie zaciekawionego. Podejrzewała, że Malfoy nie powiedział mu o ich wspólnie spędzonym wieczorze.

– Och, bankiet jak bankiet. – Wzruszyła ramionami. – Wyglądał całkiem jak zeszłoroczny, tylko wszyscy mieli na sobie inne stroje. Absolutnie nic ciekawego. A jak tam twój patrol?

– Patrol nie wydaje tak spektakularny, jak wystawne przyjęcie – zaśmiał się cicho.

– Nie w tym przypadku – wyznała, a jej ton sprawiał wrażenie pocieszającego. Był delikatny i spokojny.

– Aż tak koszmarnie? Nie wierzę ci, Granger. – Pokręcił głową, jednocześnie nie dając jej dojść do słowa. – Patrol jak patrol, wystałem i wynudziłem się na tym zimnie, ale do przeżycia. Następny za rok. Muszę zapamiętać, żeby zabrać na wszelki wypadek coś cieplejszego. Po zachodzie normalnie zrobiła się Arktyka.

Uśmiechnęła się pod nosem do niego, jednocześnie wspominając tamten wieczór. Chyba nie czuła aż takiego zimna, ale nic dziwnego, skoro ogrzewały ją procenty… i obecność pewnego blondyna. Wzdrygnęła się na samą myśl, kiedy w jej wyobraźni znów pojawiła się jego twarz, ciepło oddechu owiewającego jej policzek, dotyk ust…

– A gdzie byłeś? – Otrząsnęła się z własnych zdradliwych wspomnień. – Nigdzie się nie spotkaliśmy, ani przy szkole, ani przy bramie, ani przy cmentarzu. W namiocie też cię nie było.

– Zdziwiłbym się, gdybym was spotkał. Stałem pod Wrzeszczącą Chatą. W tym roku Ministerstwo wyjątkowo przyłożyło się do ochrony, zazwyczaj nie obstawiali wszystkich tajnych wejść do Hogwartu. Nawet nie wiedziałem, że są świadomi ich istnienia…

Rozmowa na temat tajemnych wyjść skutecznie zajęła jej umysł i odciągnęła myśli w innym niż dotychczas kierunku. Dotarli do swojej klitki jako pierwsi. Nie mając lepszego pomysłu, postanowili zaczekać na Malfoya, więc przejrzeli pamiętnik Ruth Audley pobieżnie, by przypomnieć sobie, w jakim miejscu stanęli. Znowu powróciła do nich ta sama niechęć do śledztwa, kiedy przypomnieli sobie swoje beznadziejne położenie.

Malfoy przyszedł spóźniony piętnaście minut z kubkiem kupnej kawy w dłoni. Jego twarz, jak zwykle, nie wyrażała żadnych emocji. Cholerna tabula rasa. Ale o dziwo przywitał się z nią, jak gdyby nic się między nimi nie wydarzyło. Odetchnęła z ulgą. Postanowił więc zachowywać się jak zwykle. Jej wewnętrzny głosik pochwalił go za rozsądny wybór. Co prawda mniej się do niej odzywał, ale nie miała mu tego absolutnie za złe. Najpierw wypytał Teodora o jego uroczy patrol przed Wrzeszczącą Chatą – o którym doskonale musiał wiedzieć wcześniej – by później przejść do rzeczy, zajmując swoją przodującą pozycję w ich zespole.

– Słuchaj, Teo – zaczął, nadal na nią nie patrząc. Przypadkowy obserwator nie uznałby tego za nic nowego, ale ona miała przeczucie, że celowo jej unikał. A może nie? Znała swoją wewnętrzną skłonność do przesady… Może wcale nie zachowywał się inaczej, tylko ona chciała żeby spojrzał jej w oczy, by mogła ocenić, jaki stosunek miał do tego, co się stało. – W sobotę rano ustaliliśmy z Granger, że mimo wszystko warto sprawdzić tego Żako, bo Audley mogła nie wiedzieć wszystkiego, pisząc ten swój pamiętnik. Rowell zdawała się nie do końca szczera ze swoją przyjaciółką. A my musimy mieć pewność, że to on albo nie on.

– Łatwo ci powiedzieć, ty nawet nie masz pojęcia, kto to jest. – Prychnął Nott. – Ciekawe jak go sprawdzisz, skoro wiesz o nim tyle, że wołają na niego Żako i że zarobił w styczniu sto tysięcy.

– Dlatego musimy go znaleźć.

– I co? Zamierzasz teraz iść do Świńskiego Łba i pytać każdego szemranego typa o to, czy go zna?

– Lepiej – odpowiedział Malfoy niemal radośnie. – Zamierzam go złapać na haczyk. I ty mi w tym pomożesz. – Kiwnął głową w kierunku Notta, po czym upił łyk kawy. Teodor podrapał się żałośnie po głowie.

– Ha, wspaniały żart. Powodzenia, że go tak znajdziesz. – Nott popukał się palcem wskazującym w czoło.

– Jeżeli masz inny pomysł, to wal śmiało. Z chęcią cię wysłucham.

Teodor nic nie powiedział, tylko prychnął pod twardym spojrzeniem Dracona. Przewrócił oczami i westchnął ciężko, zanim mruknął z wyrzutem:

– Średnio mi się uśmiecha łażenie po śmierdzących melinach, ale skoro muszę...

Wtedy w jego oczy rzuciła się Hermiona, niewinnie siedząca przy swoim ulubionym biurku i kartkowała bezmyślnie zeszyt, przysłuchując się ich pogadance.

– O, wiem, zabierz ze sobą Granger – zażartował, kiwając podbródkiem w jej kierunku.

Dziewczyna podniosła niepewnie wzrok na siedzących na kanapie współpracowników. Jej oczy spotkały się z stalowymi tęczówkami Draco. W jego spojrzeniu, chociaż twardym, dostrzegła pewną dozę zaciekawienia. Czyżby zastanawiał się, co czuła i jakie było jej nastawienie do niego po wspólnie spędzonym wieczorze? A może to tylko jej wymysł i chciał tylko znać jej zdanie na temat jego pomysłu na znalezienie Żako? Mimowolnie zaczęły palić ją policzki, dlatego czym prędzej wyjrzała za okno, odwracając wzrok. Powtarzała sobie, żeby nie popadała w paranoję.

– Ostatnią osobą, którą widziałbym w brudnym i cuchnącym barze, pełnym szemranych typów, to właśnie Granger. Nie obraź się – zwrócił się do Hermiony, która ponownie odważyła się na kontakt wzrokowy – ale pasowałabyś tam jak testral do klatki z jednorożcami.

– Bardziej jak jednorożec do klatki testrali – odparł Nott dziwnie wesołym tonem. Draco spojrzał na niego zdziwiony i jednocześnie zniesmaczony, czym szybciutko zmył mu uśmieszek z twarzy.

– Wiadomo o co chodzi, to tylko porównanie.

– Spokojnie, nie obrażę się – odezwała się niepewnie, słysząc cień irytacji w jego głosie. – Jakoś nieszczególnie mnie tam ciągnie.

Ponieważ jasno postawili sobie cel, przeszli do działania. Najpierw poszli zrobić rozeznanie, czy przypadkiem Żako nie zawinił ostatnio w innych sprawach i nie wiadomo o nim czegoś więcej. Zwrócili się z tym pytaniem do dwóch aurorów z jednego pokoju, który oryginalnie nazywano Efemerydą – Wydziałem do Świeżynek. Ktokolwiek wymyślał tę nazwę, z pewnością musiał się nudzić na śmierć. Ale miano to, choć dziwne i trudne, przyjęło się wśród pracowników i chętnie z niego korzystano. Ludzie z tego pokoju jako jedyni mogli ścigać się z Ritą Skeeter, do kogo szybciej docierają informacje o wszelkich wykroczeniach i kto wie o nich więcej. W końcu to oni katalogowali raporty o przestępstwach, które potem trafiały do odpowiednich szuflad w archiwum i dzięki temu mieli do wszystkiego dostęp.

W środku niewielkiego biura – nawet może nieznacznie mniejszego niż ich własne, ponieważ większość powierzchni zajmowały papiery i teczki – siedziało dwóch mężczyzn. Jeden był młody, zapewne rok albo dwa lata młodszy od nich, drugi wyglądał na zadbanego trzydziestolatka z trzydniowym zarostem.

– Hejka, Robbie – przywitał się Nott z młodszym, żującym gumę w kompletnie nieelegancki sposób. Wystraszony nagłym przybyciem gości złożył Proroka Codziennego i zdjął nogi z zaśmieconego papierami biurka. – Cześć, Carl – powiedział do całkiem przystojnego trzydziestolatka.

– Cześć – odpowiedzieli chórem, po czym zerknęli po sobie ze zdziwieniem, że tak równo im to wyszło. Następnie wychylili się do Notta, żeby podać mu rękę. Zdawało się, że musieli się bardzo dobrze znać. A przynajmniej lepiej niż z Draco, który nie kwapił się do rozmowy z nimi.

Hermiona i Malfoy, stojący za Teodorem, ograniczyli się tylko do skinienia głową, by nie spędzić pół godziny na witaniu się.

– Mam do was szybkie pytanko – zaczął Nott, kładąc nacisk na słowo „szybkie”. – Chwila moment i nas nie ma. Wiecie może, czy ostatnio Żako nie przeskrobał czegoś? Mówi wam to coś? Żako? – powtórzył.

Aurorzy spojrzeli po sobie zdziwieni.

– Że kto? – zapytał młodszy głupio, najwyraźniej jeszcze nie do końca obudzony. W końcu była ósma rano.

– Że Żako. Taki pseudonim – mruknął pod nosem zdegustowany jego idiotyzmem Draco, przewracając oczami. Chyba zaczynała rozumieć dlaczego za nimi nie przepadał i to Nott z nich wyciągał informację. Już samo brzmienie głosu Robbiego go zdenerwowało.

– Och, pseudonim... Tak, to wiele wyjaśnia... Ale co za dureń się tak nazywa? Tak kiepskiej ksywki jeszcze nie słyszałem. Co to w ogóle znaczy?

Carl – ten wyglądający na rozsądniejszego – prychnął, maskując przy tym chęć roześmiania się.

– Żako to taka papuga, ty skończony kretynie – mruknął.

– Papuga? Wolałem nie wiedzieć, teraz ta ksywka jest jeszcze głupsza. – Zaśmiał się cicho.

Aurorzy zaczęli przeszukiwać akta, które u siebie mieli, najpierw przetrząsając zagracone blaty. Teodor w międzyczasie wypytywał ich o to, jak Robardsowi szło prześwietlanie firmy Edwina Rowella. Kiedy nie dowiedział się niczego ciekawego, zmienił temat na plotki o aurorach.

Stojący za nim Draco i Hermiona raczej nie skupiali się na Carlu i Robbim. Malfoy oparł się barkiem o regał pełen jakiś gratów i segregatorów, przyglądając się jej bezceremonialnie. Udawanie, że nic się nie stało tak wspaniale mu wychodziło, że w ciągu ostatniej pół godziny była skłonna łudzić się, że zapomniał, albo liczyć na to, że upił się na tyle, by nie pamiętać – chociaż druga opcja wydawała się do reszty naciągana. W końcu to ją alkohol odurzył szybciej i mocniej. Jeśli ona pamiętała, on tym bardziej musiał. Jego zachowanie przy Nottcie to tylko pozory, gra aktorska, w której przecież się specjalizował. Świetnie mu udawało, to ona nie potrafiła na niego spojrzeć i nie widzieć oczami wyobraźni jego siedzącego na jej kanapie i trzymającego ją na swoich kolanach.

A teraz, kiedy nie udawał, patrzył na nią uważnie i jednocześnie w pewien sposób oceniająco, choć samo to wystarczyło, żeby się zarumieniła pod siłą jego szarego spojrzenia. Zdawał się dalej badać jej stosunek do tamtej sytuacji. Pewnie dlatego, że przy przywitaniu, kiedy to odwróciła wzrok, nie dostał tego, czego chciał – pełnej odpowiedzi. Hermiona udawała, że nie robi to na niej absolutnie żadnego wrażenia, chociaż gęsia skórka, pokrywająca jej przedramiona, ją zdemaskowała. I choć wzrok skierowała na dwóch aurorów, już grzebiących we wnętrzach biurek, nadal skupiała się na rozmazanej sylwetce Malfoya, którą widziała kątem oka. Nadal na nią patrzył, mierząc ją srebrnym spojrzeniem niczym rentgenem. Chciała zachować kamienną twarz, ale nie wiedziała, w jakim stopniu sobie z tym radziła. Zamierzała pokazać mu, że ich pocałunek nie zrobił na niej aż takiego wrażenia, jakie wywarł w niej naprawdę. Ewidentnie wywołałoby to u niego ogromną satysfakcję, a tego wolała uniknąć – tym razem dla swojej uciechy. Zresztą, tak właśnie będzie najlepiej. Powinni skupić się na pracy i na Łowcy Szlam, nie na pocałunkach. I to chciała mu przekazać swoją postawą.

Tylko dlaczego nie przestawał się na nią patrzeć? Miała wrażenie, że niczego innego teraz nie pragnął, niż popatrzeć jej głęboko w oczy i prześwietlić ją na wskroś, ale nie mogła sobie na to pozwolić. Nie chciała się przed nim odsłonić. A tamto zachowanie wolała zgonić tylko i wyłącznie na alkohol. Z trudem walczyła z pokusą, by rzucić mu karcące spojrzenie.

– Obawiam się, że nie było kogoś takiego ostatnio. Ani nie poszukiwany, ani nie złapany. Przykro mi – powiedział Carl, uśmiechając się przepraszająco.

Słowa te wywołały grymas na twarzy Malfoya, ponieważ oznaczały one wycieczkę do jego znienawidzonych archiwów. Od razu jego humor uległ jeszcze większemu pogorszeniu, czego nawet nie starał się ukrywać. Z kolei kiedy Nott zaproponował mu pójście gdziekolwiek indziej i poczekanie na nich, stwierdził, że zanudzi się na śmierć i z dwojga złego wolał im towarzyszyć. Hermiona z podziwem kolejny raz  przyglądała się Nottowi, który płynnie poruszał się między regałami – zupełnie jak ona w hogwardzkiej bibliotece. Tym razem zaprowadził ich w inną część niż wcześniej. Idąca ramię w ramię z blondynem dziewczyna starała się w stu procentach skupić się na sylwetce prowadzącego ich Notta, jednak okazało się to trudnym do wykonania zadaniem. Czy perfumy Dracona zawsze były takie mocne, że czuła je nawet z pewnej odległości czy po prostu podświadomie chciała raz jeszcze poczuć tę delikatną, męską woń?

Nie, to zły moment na takie rozważania. Jesteś w pracy – zbeształa się w myślach.

– Tutaj wszyscy są posegregowani według pseudonimów – wyjaśnił Nott Hermionie, bo jego kumpel doskonale o tym wiedział. – Wiesz, w wypadki takie jak ten. Może Ministerstwo samo w sobie szwankuje, ale w archiwach porządek mają idealny.

– Poza tym, że od czasu do czasu jakiś kretyn lubi wypiąć dupę na alfabet i wszystko ze sobą wymieszać.

– Tak, Draco, wszyscy wiemy, że nie lubisz tutaj przebywać, ale naprawdę nie musisz tak zrzędzić. Zwłaszcza, że przyszedłeś dla towarzystwa.

Malfoy nie pomagał im w przeszukiwaniu szuflad, tylko spacerował w tą i z powrotem, podrzucając różdżkę lub bawiąc się nią w inny sposób. Oni w tym czasie przeszukiwali zawartość dwóch ostatnich skrytek, skatalogowanych literką „Ż”.

– Tutaj go nie ma – stwierdził Nott po kilku minutach przerzucania teczek.

– Nic? – zapytał Draco z nadzieją, że może jednak coś uda im się jeszcze wypatrzeć.

– Nic a nic. Albo niczego do tej pory nie przeskrobał, albo jego przewinienia, jak na przykład zastraszanie Amelii Rowell i szachrajstwo, nie zostały nigdy zgłoszone.

Malfoy przystanął zrezygnowany w miejscu.

– Kurwa mać, z tą sprawą jest wiecznie pod górę!

.*.*.*.

Chociaż Hermiona bardzo się starała, to nie potrafiła zapomnieć ich pocałunku. Wystarczyło, że tylko na niego spojrzała, a wspomnienie to wracało do niej jak bumerang. Gdy widziała jego dłonie, kiedy opierał się o blat biurka, znów czuła, jak błądzą po jej ciele, masując i pieszcząc jej skórę. Gdy patrzyła na jego usta, przypominała sobie pocałunki, smakujące whisky i papierosami, zaangażowanie i namiętność, których kompletnie się po nim nie spodziewała. Gdy przyglądała się jego jasnym włosom, na opuszkach palców raz jeszcze mogła poczuć ich miękkość, kiedy bezwiednie bawiła się nimi w czasie aktu. Choć i tak najtrudniej było jej się przyznać do tego, że jej nieracjonalna część osobowości pragnęła powtórki. Dlatego pod koniec dnia starała się na niego w ogóle nie patrzeć, tylko w całości skupić się na planach w stosunku do Żako, nawet jeśli bezpośrednio jej nie dotyczyły. Wolała zająć myśli czymś istotnym, zamiast rozpamiętywać coś, co zapewne nigdy się nie powtórzy.

Resztę poniedziałku spożytkowali na planowanie akcji w gospodzie pod Świńskim Łbem z pomocą Harry'ego, będącego na porannej zmianie. Ustalili z nim szczegóły opieki nad Hermioną następnego wieczoru – dzięki pomocy Pottera Malfoy tracił swoją kolejkę, co sama zainteresowana przyjęła może nie z zadowoleniem, ale ma pewno z ulgą – a także wypytywali go o rady i wskazówki, jak powinni postępować podczas akcji. Aby popisać się przed Hermioną, Harry przepytał także Teodora i Dracona z podręcznikowej procedury aresztowania podejrzanego. Ot, tak z czystej nudy.

W domu jej nastrój uległ pogorszeniu. W drodze do mieszkania znowu poczuła się niepewnie. Ponownie nawiedziło ją to dziwne napięcia, chociaż nikt za nimi nie szedł – jak na ironię, ulice tego dnia były zatrważająco puste. Dopiero jej drugie spojrzenie za siebie zwróciło uwagę idącego obok Notta.

– Wszystko w porządku? – zapytał, przyglądając się jej uważnie.

Momentalnie się zmieszała.

– Tak... Tak. – Pokiwała energicznie głową, chcąc przekonać go do szczerości jej słów. Nadal jednak patrzył na nią z powątpieniem.

– Na pewno?

– Jasne. Co mogłoby się stać na środku pustej ulicy?

Nie wyglądał na przekonanego, ale nie zamierzał jej zmuszać do mówienia.

Zacisnęła dłonie w pięści. Zaczynała ją męczyć paranoja, której nabawiła się podczas czytania wyznań Ruth Audley, tak dokładniej opisującej proces śledzenia jej. W weekend ani razu nie pomyśli nawet na sekundę o sprawie, bo najwidoczniej potrzebowała odpoczynku. Może jej podświadomość zaczęła naśladować poprzednie ofiary, ich odczucia, bo zaangażowała się w sprawę za bardzo? Miewała wcześniej takie skłonności… Dlatego, na przykład, rzadko zabierała się za książki pełne scen tortur… Nie potrafiła ich przeczytać tak szybko jak zwykłe powieści przygodowe lub romanse.

W domu Teodor namówił ją do wyciągnięcia z najdalszych zakamarków szafek najprostszych, mugolskich kart, aby przypomnieć sobie wszystkie zasady gry w pokera. Nie chciał dać ciała przed profesjonalistą, jakim był Żako. Prawda, nie spodziewał się wygranej, ale chociaż nie chciał się mu wyłożyć jak na tacy. Całkiem miło spędzili czas. Hermiona zapomniała o nieuzasadnionej panice w drodze powrotnej i o Malfoyu, który ciągle przyglądał się jej tym swoim enigmatycznym spojrzeniem. Co prawda ciągle przegrywała z Nottem, ale grali tylko na ciastka, więc nie brała porażek zbytnio do siebie. Nigdy nie miała szczęścia w kartach. Teodora jego małe zwycięstwa podbudowały i ożywiły.

Następnego dnia kiedy Malfoy po nią przyszedł rano, nie zamienili ze sobą słowa, prócz przywitania. Podświadomie szła prościej niż zazwyczaj, była spięta i nieuważna. Przez to potknęła się o krawężnik i prawie weszła w uliczną lampę. W duchu mówiła sobie, by skupiła się i nie robiła teatrzyku. I chociaż idący obok chłopak nijak nie reagował na jej kompromitacje, to czuła się nimi trochę zawstydzona.

Naprawdę zachowywała się jak nastolatka…

W Ministerstwie potwierdzili z Harrym wszystkie plany na ten wieczór. Obaj wyraźnie cieszyli się na akcję – to pierwszy raz od pewnego czasu, kiedy szli w teren bez niej, w dodatku nie po to by oglądać trupy i robić wywiady. Ich celem było złapanie podejrzanego. To musiało być znacznie bardziej ekscytujące i pasujące do ich zawodu, nawet jeśli wykonywali go tylko po to, by uniknąć więzienia.

Aby nie tracić czasu, postanowili zająć się sprawą Lisy Turpin, najcięższą ze wszystkich dotąd. Nie wiadomo było o niej nic, oprócz tego, że była najlepszą kobietą w aurorskim fachu i nie angażowała się w prywatne kontakty z kolegami po fachu. Nie pasowała również do innych zamordowanych, bo była z nich wszystkich najmniej znana – jeśli w ogóle można było posłużyć się w tym przypadku miernikiem sławy. Nie wydawała się aż taką osobistością w porównaniu do Rity Skeeter, Wandy Goldenmayer czy Ruth Audley, która była przecież dyrektorem świętego Munga.

– I właśnie dlatego Lisa jest cholernie ważna. Po co Łowca miałby zabijać przypadkową panią auror, skoro zależało mu na rozgłosie? – mówił Malfoy. – To znaczy, wtedy jeszcze mu na nim nie zależało. Ale później zdecydowanie tak. Dokonał swojego dzieła, więc mógł zacząć się bawić.

Chociaż poprzedniego dnia poszli do archiwów, nie pomyśleli, aby wziąć ze sobą teczkę z danymi Lisy. Teodor, jako znawca tamtych terenów, zaoferował, że przyniesie co potrzeba i nie będzie ich fatygował z uwagi na to, że samodzielnie załatwi to trzy razy szybciej.

Gdy tylko wyszedł, zostawiając ich samych, Hermiona sięgnęła po leżący na jej biurku pamiętnik Ruth Audley, chcąc zająć się czymkolwiek do powrotu Notta. Bez jego obecności, napięcie w pokoju wyraźnie zgęstniało. Kartkowała zeszyt bez celu prawie do samego końca. Zainteresował ją fragment, gdzie kobieta opisywała swoje uczucia, będąc śledzoną…

Nie powinnam tego czytać – pomyślała z uwagi na ostatnie bujdy, które podpowiadał jej umysł. Miała zamknąć kajet, kiedy ubiegła ją duża, jasna ręka.

Zerknęła w górę, gdzie ujrzała twarz Malfoya. Nic, poza jego oczami, nie zdradzało jego emocji. To właśnie one ciskały gromy i mroziły jej krew w żyłach, chociaż się nie bała. Pochylał się nad nią, opierając się dłońmi o blat biurka. Ostatni raz był tak blisko niej, gdy się całowali. Nie odsunęła się, pomimo gorąca, które nagle ją oblało. Coś trzymało ją w niezmiennej pozycji, jakby nagle doznała przypływu odwagi. Jej umysł znów podsunął jej myśl, że było wtedy tak przyjemnie, że nierozsądna część jej duszy nie miałaby nic przeciwko powtórce. Przez chwilę hipnotyzował ją, aż w końcu – chociaż minęły sekundy, zaledwie jak trzy spokojne oddechy – odezwał się cicho:

– Możesz przestać zachowywać się tak, jak właśnie się zachowujesz?

Zmarszczyła brwi, udając, że nie wiedziała, o co mu chodziło.

– Co masz na myśli?

– Nie umiesz kłamać. – Uśmiechnął się wrednie pod nosem. Dopiero teraz poczuła, że na jej policzki wstępował rumieniec. Modliła się o to, by nie wyglądała jak wielki, czerwony burak. – Nie umiesz też grać, ale chociaż spróbuj. To że się pocałowaliśmy to nic. Dla mnie to jeszcze nic nie znaczy. Mogło być znacznie gorzej. Lub lepiej. Zależy od punktu widzenia. – Była pod wrażeniem z jaką lekkością i pobłażliwością mówił zarówno o pocałunku, jak i o seksie. To wyjaśniało, dlaczego ona przeżywała całe wydarzenie znacznie bardziej od niego. Dla niej seks był aktem uniesienia między dwójką kochanków, dla niego zwykłym zaspokojeniem potrzeb. Ostatnio ona próbowała znaleźć w nim swego rodzaju pocieszenie, a on w niej szansę na zaliczenie. Co brzmiało okrutnie, ale w inny sposób nie potrafiła tego określić. Zrobiła wielką głupotę, że wtedy go pocałowała. – Spróbuj nie być sobą przez chwilę i nie analizować wiecznie tego, co analizy nie wymaga. – stwierdził. – Nie dlatego, że ci każę, ale dla dobra sprawy. Wykrześ z siebie swój profesjonalizm, Granger.

– Wcale nie zachowuję się inaczej – skłamała. Nieudolnie jak zwykle. – Prawdopodobnie powinieneś przestać ignorować swoje przewidzenia, tylko jakoś zadbać o stan twojej psychiki. Chyba nie ma się najlepiej.

– Czyżby? Wystarczy, że na ciebie spojrzę, a ty odwracasz wzrok przestraszona tak jakby matka za dzieciaka złapała cię na jedzeniu ciastek o dziesiątej wieczorem. Wystarczy, że jestem bliżej – przysunął się nieznacznie, przez co prawie zderzyli się nosami, jego oddech owionął jej lewy policzek. Ta nieracjonalna część jej osobowości, która ostatnio często się w niej odzywała, od razu podsunęła jej myśl o tym, że znów zamierzał ją pocałować. Tymczasem nie ruszył się, a mówił dalej: – A wtedy ty sztywniejesz i rumienisz się bez powodu. To chyba nie jest twoje naturalne zachowanie.

Odsunęła się, dotykając plecami oparcia fotela. Chciała wytknąć mu, że to jego wina i że czerwieniała pod naporem jego enigmatycznych, elektryzujących, onieśmielających i oceniających spojrzeń. Wiedziała jednak jak źle to zabrzmi, dlatego darowała sobie wypowiadanie tego na głos. Zresztą zapewne i tak obróciłby jej obronę przeciw niej. On potrafił robić takie rzeczy bezbłędnie.

– To nie bądź bliżej, a nie zauważysz żadnego problemu – odpowiedziała twardo.

– Bardzo błyskotliwa rada. Jedna z typu: skoro masz problemy ze wstawaniem rano, to wstawaj po południu – zironizował. – Powiedziałem ci już, że dla mnie tamten wieczór nie zrobił wielkiego wrażenia.

Poczuła się jakby dostała mentalnego policzka. Ale cóż się dziwić, mówcą był od zawsze wspaniałym. Operował słowem tak, że niemożliwym było rozpoznać jego kłamstwa, prawdę zamieniał w nóż, którym ciskał prosto w serce, a manipulacja to dla niego chleb powszedni. Zrobiło jej się nagle jeszcze bardziej głupio, że rozpamiętywała, skoro on miał ich pocałunek głęboko gdzieś.

– Teodor zaczyna coś podejrzewać. Wolałbym, żeby się nie dowiedział.

Jeśli po pierwszym mentalnym policzku jej twarz odrzuciło na bok, to ciosem z drugiej strony właśnie ją naprostował.

– Wstydzisz się przed swoim kumplem tego, co zrobiliśmy? – wypaliła w jakiś sposób zraniona. Tym razem w jej głosie dosłyszał więcej złości i… zawodu? Jej oddech nieznacznie przyspieszył w nagłym oburzeniu.

– A czy powiedziałem coś takiego? – warknął. – Nie, nie powiedziałem. Nie dopisuj więc swoich przypuszczeń, bo nie cierpię takich rzeczy. Szukanie awantury na siłę. Nie chcę, aby Teodor wiedział, bo się wstydzę, jeszcze jakby było się czego wstydzić, tylko dlatego, że Teodor jest kategorycznie przeciwny romansom w pracy. Zadowolona?

Spojrzała na niego nieco zdziwiona i mniej rozgorączkowana.

– A jakie ma to znaczenie?

– Absolutnie żadne. Może to dla ciebie nic, ale jak zacznie prawić ci kiedyś kazania na ten temat, to zrozumiesz. Do tej pory krytykował tylko romanse ludzi z Ministerstwa, ale nie wyobrażam sobie jakbym zniósł to paplanie, gdyby dotyczyło mnie. I na tobie nie pozostawiłby suchej nitki. Z tym że ja jeszcze umiem go uciszyć. Opierdolę go solidnie, dopóki zostawi temat w spokoju i się odczepi. Z tobą może być większy problem. Powinnaś być mi wdzięczna, że cię uprzedzam. – Odepchnął się od mebla, stając na równych nogach.

– Dzięki za troskę, łaskawco – burknęła, otwierając kajet ponownie.

Nic nie powiedział, tylko usiadł na swoim stałym miejscu udając, że do tej rozmowy nigdy nie doszło.

Teo wrócił chwilę potem. Przestudiowali informacje o Lisie całkiem szybko. Praca w ich zespole tego dnia była ciężka, ale tym razem nie z winy Hermiony, która wzięła sobie do serca słowa Malfoya. To aurorzy rozpraszali się wizją polowania na Żako. Zmarnowali czas na spacer po Biurze Aurorów i zaczepianie swoich kolegów, z którymi nie mieli okazji rozmawiać o Lisie wcześniej, gdy potrzebowali informacji o jej zachowaniu przed śmiercią. Oczywiście niczego się nie dowiedzieli. Liczyli na to, że chociaż w jej pokoju coś znajdą. Tego dnia poprosili Robardsa o nakaz przeszukania domu rodzinnego Turpinów. Szczęście w nieszczęściu, że Lisa nie wyprowadziła się od nich, bo procedury stawały się dużo prostsze niż w przypadku, gdyby mieszkała sama. Hermiona skrzywiła się na myśl o trudach, których doświadczyli przeszukując dom Amelii Rowell.

.*.*.

Wtorkowy wieczór był dla Hermiony spokojny, bo nic specjalnego się nie działo. Spędziła wolny czas z Harrym i Ginny, która z podekscytowaniem mówiła o tym, jak trener jej klubu wyznał, że selekcjoner reprezentacji narodowej był obecny na trybunach podczas ostatniego meczu i ponoć niezwykle podobała mu się gra ich zespołu.

Malfoy i Nott tymczasem mieli inne zmartwienia na głowie.

Malfoy pojawił się w gospodzie pod Świńskim Łbem niedługo po zachodzie słońca. W środku siedziało kilkoro czarodziei i coś z kształtu przypominającego zawiniętego w pelerynę goblina. Usiadł w rogu knajpy, ciemnym, brudnym i ponurym, jakby nie chciał zwracać na siebie uwagi. Ale to tylko gra – to cecha pubów takich jak ten: im mniej miało się do ukrycia, tym dalej zajmowało się miejsca. Ci siedzący na środku udawali, że są niewinni i nie trzymają za pazuchami nielegalnych substancji czy kradzionych pieniędzy. Prosta zasada rzekomej pewności siebie.  Ci niedoświadczeni byli zawsze przekonani, że ciemnych kątach dzieją się rzeczy, które dziać się nie powinny. Dlatego wybrał takie, a nie inne miejsce. A co jak co, ale krętacz nie chciał trafiać ma drugiego krętacza. On potrzebował kogoś niewinnego, naiwnego i najlepiej bogatego. Takiego dziś zgrywał Malfoy.

– Co podać? – burknął Aberforth, właściciel tej rudery, chwilę po tym jak rozgościł się. Nikogo nie zdziwiło, że nie zdjął ani ogromnego czarnego płaszcza, ani obszernego kaptura. Tego nie mógł za wszelką cenę uczynić, bo jego jasna, a w tym mroku nawet biała, fryzura od razu by go zdemaskowała.

– Ognista – rzekł krótko wyjątkowo niskim głosem, przyglądając się jednocześnie ścierce, którą gospodarz trzymał w ręku: niegdyś białą, obecnie ciemnoszarą z pojedynczymi jaśniejszymi prześwitami.

Niechętnie zamówił tu tą cholerną whisky – stan czystości czegokolwiek w tym miejscu pozostawiał naprawdę wiele do życzenia. Jeśli jednak chciał być wiarygodny, nie mógł siedzieć bez niczego. Dumbledore zaraz przyniósł niedomyte i wypalcowane szkło wypełnione do połowy zamówionym trunkiem. Draco skrzywił się, widząc kiepski stan naczynia, ale wziął łyka, próbując wmówić sobie, że pity przez niego alkohol zdezynfekuje w jakiś sposób stuletnie bakterie.

W gospodzie nie działo się absolutnie nic ciekawego. Dwóch potężnych mężczyzn siedzących dwa stoliki dalej opowiadało sobie rubaszne żarty, coś goblinopodobnego na wysokim, barowym krześle huśtało z nudów nogami, a pozostali goście pubu zajmowali się sobą, co chwilę przywołując właściciela skinieniem ręki.

Ponieważ nie miał co robić, myślał, czujnie i dyskretnie rozglądając się po pomieszczeniu. Rozważał na temat śledztwa, próbował przypomnieć sobie cokolwiek o Lisie Turpin, którą przecież powinien znać najlepiej ze wszystkich ofiar. Tymczasem jedyne wspomnienia, którą z nią dzielił, ograniczały się do wspólnych treningów i wykładów na przyspieszonym kursie aurorskim oraz pojedyncze akcje pojmania śmierciożerców parę lat temu. Popijając whisky najrzadziej jak mógł – w końcu musiał zachować pełną trzeźwość umysłu, już nie mówiąc o obrzydzeniu, które mu towarzyszyło przy dotykaniu szkła – zboczył również na bardziej prywatne kwestie. Ostatnio naprawdę wkurzało go postępowanie Granger. Zachowywała się, jakby świat się skończył tamtego wieczoru. Był pewien, że mniej by przeżywała, gdyby skrzywdził jej sierściucha, a miał na to ochotę od czasów Hogwartu. Denerwowało go to, że jej postawa ciągle przypominało tamto wydarzenie. Nie żeby żałował, ale… Samo wspomnienie wywoływało w nim chęć mordu na kocie oraz dziwne uczucie, którego nie potrafił nazwać. A że od kilku dni był drażliwy bardziej niż zazwyczaj, nie mógł się powstrzymać przed wygarnięciem jej części swojego żalu. Podziałało, choć nadal nie była rozmowna w stosunku do niego. Nawet założyła komitywę z Nottem, o którym jeszcze w sobotę, że lubiła go mniej od niego – tylko po to, by nie musieć z nim konwersować. Co za kobieta.

Jakiś czas później do lokalu zawitał Teo. Draco od razu poznał jego ruchy, nawet jeśli Nott chciał ukryć swą tożsamość. Usiadł w po jego przekątnej, choć nie w rogu. Rozdzielili się, licząc, że do kogoś samotnego Żako podejdzie chętniej. I jeśli siedzieli osobno, prawdopodobieństwo, że wybierze na ofiarę kogoś z nich automatycznie wzrastało.

Ale tego dnia nie wydarzyło się absolutnie nic. Po przyjściu Teodora gospoda zaczęła się wyludniać. Draco zamówił jeszcze jedną szklankę, aż w końcu Aberforth wyprosił ich, by móc zamknąć lokal i udać się na zasłużony odpoczynek.

Teleportowali się osobno pod dom Dracona, gdzie komentowali swoją dzisiejszą porażkę i naskrobali do Granger, że akcja się nie udała. Obiecali również, że wszystko jej opowiedzą w pracy. Tylko o czym tu mówić, kiedy cały wieczór spędzili na siedzeniu i przyglądaniu się obleśnej klienteli tej rudery?

.*.

Chociaż niepowodzenie ich demotywowało, Hermiona poleciła im się nie zrażać od razu.

– To by było zbyt piękne, gdybyście trafili na niego od razu przy pierwszym podejściu. Myślę, że powinniście kontynuować swoje wypady – stwierdziła. – Jeśli Żako poznał Amelię Rowell Pod Świńskim Łbem i akurat wiedział, że odnalazł ofiarę załamaną i zamożną, to szwindle muszą być jego stałym źródłem zarobku. Bo od razu trafiłby tak, by zgarnąć od jednej osoby sto tysięcy? To byłby zbyt piękny przypadek.

– No i nie zapomnij, że wyśmienicie oszukuje, skoro omamił kobietę... No cóż, w jakiś sposób inteligentną, skoro dotarła tam, gdzie dotarła – dodał Malfoy.

Tego dnia Harry nie mógł im pomóc, ponieważ sam pracował wieczorem. Nie chcieli z kolei angażować nikogo innego do śledztwa, wyznając zasadę, że im mniej osób wie, tym lepiej. Tego wieczoru Malfoy miał sam udać się do gospody.

Ustalili też, że jeśli do końca tygodnia niczego się nie dowiedzą, zmienią lokal i przesłuchają właściciela, któremu z pewnością nie mogły umknąć szemrane interesy prowadzone pod dachem jego interesu. Przesłuchanie w tej chwili nie miało sensu, aby Dumbledore samemu nie zaczął niczego podejrzewać i węszyć. Jeszcze mógł spłoszyć im Żako, a tego nie chcieliby za żadną cenę.

Usłyszeli pewne i głośne pukanie do drzwi. Gość złapał za klamkę bez ich zapraszającej odpowiedzi, jakby stukanie nie było pytaniem, czy może wejść, a oznajmieniem, że to robi. Po drugiej stronie był Gawain Robards, który po raz pierwszy ich odwiedził, zamiast zwyczajowo wzywać trójkę do siebie.

– Co tak bezczynnie siedzicie? – zapytał z psotliwym uśmieszkiem, przyglądając się śledczym, zajmującym swoje stałe miejsca.

– Myślimy nad pewnymi kwestiami – odparł lakonicznie Teo, wzruszając ramionami.

Robardsa chyba średnio usatysfakcjonowała ta odpowiedź, bo uniósł brew.

– Za pół godziny – Draco spojrzał teatralnie na swój zegarek – atrium powinno się trochę wyludnić, to wtedy pójdziemy myśleć tam, biegając równocześnie wokół fontanny.

Szef Biura Aurorów zmierzył go twardym spojrzeniem.

– Nie ma potrzeby, byś był tak ironiczny, Malfoy – powiedział beznamiętnie. – Przypomnę ci to, jak będziesz mnie pytał, gdzie się podziała twoja premia. – Draco spojrzał na niego wzrokiem mówiącym, gdzie dokładnie miał jego lichą premię, ale Robards zdawał się tego nie zauważyć. Położył za to na biurku Granger biały druk. – Zgodnie z prośbą, załatwiłem wam ten nakaz przeszukania.

Naprawdę byli pod wrażeniem.

– Szybko – wydukał zdziwiony Nott.

– Nakazy przeszukania wyrabia się szybciej niż pozwolenia na przeszukanie majątku przejętego w ramach prawa dziedziczenia.

Robards szybko opuścił ich klitkę, wymawiając się obowiązkami. Nie omieszkał jednak zapytać ich o postępy w dochodzeniu i zapytać, czy nie potrzebowali jeszcze jakiejś pomocy.

Ta sprawa naprawdę wydawała się znacznie prostsza i poczuli wdzięczność do Lisy, że chociaż tutaj nie utrudniała im postępowania i nie wyprowadziła się od rodziców. Dostali nakaz przeszukania zaledwie po jednym dniu (chociaż Robards chwalił się, że mógłby zdobyć dla nich dokument jeszcze wczoraj, gdyby miał na to czas) oraz nie musieli zawiadamiać właścicieli mieszkania o planowanych czynnościach. Dlatego zebrali się i aportowali pod znaleziony w teczce Turpin adres, by nie marnować czasu.

– Dzień dobry – odparł starszy pan, który otworzył im drzwi. Ojciec ofiary. – W czym mogę państwu pomóc? – wychrypiał zmęczonym głosem, przyglądając się to Malfoyowi, to Nottowi. Obaj znacznie przewyższali staruszka, co sprawiło, że poczuł się bardzo niepewnie. Malfoy okazał się litościwy, bo zdjął maskę groźnego aurora, którą zazwyczaj przybierał w takich sytuacjach. Z łagodnym wyrazem twarzy przedstawił całą trójkę.

– Jesteśmy pracownikami Ministerstwa Magii – odparł ciszej, tak by żaden przechodzień nie mógł dosłyszeć tej nazwy. Wciąż stali przed drzwiami wejściowymi. – Prowadzimy sprawę zabójstwa pańskiej córki. Mamy nakaz przeszukania państwa domu. – Podał mu dokument świeżo dostarczony przez Robardsa.

Przestraszony mężczyzna stał w miejscu, aż w końcu – przełknąwszy ślinę – wpuścił ich do środka. Hermiona poczuła przeogromny żal, kiedy dostrzegła w jego oczach cierpienie. Śmierć córki, choć wydarzyła się ponad dwa miesiące temu, musiała nadal niewyobrażalnie boleć. Kilka tygodni to zdecydowanie za mało, aby wyleczyć tak duże rany.

– Niech pan się nie denerwuje – poprosiła uprzejmym tonem, jednocześnie uśmiechając się delikatnie do niego.

– Jak mam się nie denerwować, kiedy zjawiacie się państwo o dwa miesiące za późno z nakazem przeszukania... – mężczyzna dygotał lekko, jakby ze strachu i żalu ze świeżej straty. Chcąc, nie chcąc, ich obecność im o niej przypominała.

– Nie zamierzamy przeszukiwać całego domu. Chcemy tylko obejrzeć pokój Lisy. Nakaz jest tylko formalnością, aby nie mógł pan nam utrudniać prac. Zaprowadzi nas tam pan?

Spokój w jej głosie najwyraźniej przekonał staruszka, bo kiwnął potakująco głową i ruszył przodem w stronę schodów prowadzących na piętro.

Pokój Lisy wydawał się odzwierciedlać to co o niej mówiono w stu procentach. Ojciec zapytany o to, czy sprzątnęli jej pokój po śmierci, odparł, że tylko schowali pościel do łóżka. Łzy błysnęły w jego oczach.

Ściany w kolorze kawy z mlekiem były jedynym ciepłym akcentem w pomieszczeniu. Reszta zdawała się czysta i wręcz przesadnie poukładana. Książki na półkach poustawiane równo i posegregowane tematycznie. Brak zdjęć, obrazów, czy jakichkolwiek ozdób na ścianach – oprócz zegara ściennego, który i tak się spóźniał. Najpierw zaczęli od komód i szaf na ubrania. Mężczyzna wzbudził w nich taki szacunek, że nawet nie zrobili bałaganu, tylko starali się wszystko wyjmować powoli i w miarę możliwości odkładać idealnie na miejsce.

W połowie zjawiła się jego żona, która wróciła właśnie z zakupów. Próbowała wypytać ich, czy już coś wiadomo w sprawie, ale przecież nie mogli jej niczego odpowiedzieć. Wykorzystując okazję, zapytali małżeństwo o to, jak zachowywała się ich córka przed śmiercią.

– Ostatnio bywała bardzo zmęczona, moja dziecinka... Wracała do domu z pracy i zamykała się u siebie. Dużo spała. Ale żeby się dziwnie zachowywała... – Pani Turpin zasępiła się na chwilę, próbując przypomnieć sobie jakieś szczegóły. – Nie wydaje mi się. To takie kochane dziecko. – Otarła wilgotniejące oczy chusteczką.

Przeglądanie rzeczy ofiary nie miało najmniejszego sensu. Prywatnie wydawała się tak samo zamknięta jak w pracy – żadnych zdjęć, zapisków, korespondencji, rzeczy osobistych ograniczonych do tych najpotrzebniejszych. Lisa zdawała się być osobą wyznającą zasadę „Żadnych sentymentów”. Nie pozostawiła po sobie niczego, co dziwiło.

– Czy sprzątali państwo po śmierci Lisy? – zapytał Draco, nie mogąc uwierzyć w taką pustkę. Jedyne odręczne zapiski dotyczyły jakiś eliksirów, których receptury spisała sobie zapewne po to, by nie musieć korzystać z wielkiej księgi.

– Skądże. Nie umiałam przegrzebać jej rzeczy...

– A nie wiedzą państwo, gdzie możemy znaleźć jej korespondencję? Albo zapiski? Cokolwiek, co mogłoby nam pomóc?

– Lisa nie dostawała listów. Była... – Kobieta urwała, bo gorzkie słowa ciężko przechodziły jej przez słowa. – Była bardzo zamknięta i samotna. Nie miała przyjaciół, ale wrogów też nie. Dlatego tak zdziwiło mnie, że ktoś był zdolny do... do...

Wyszła, ponieważ nie chciała, aby ktokolwiek obcy patrzył na nią w takim stanie. Była tak kompletnie różna od matki Ruth Audley, która umiała powstrzymać emocje i najpewniej już pogodziła się z odejściem dziecka.

Przeszukanie nie dało im absolutnie żadnego rezultatu. Kolejna porażka w ciągu ostatniej doby tylko pogorszyła ich humor. Podejrzewali, że prowadzenie sprawy Lisy nie ma absolutnie żadnego sensu. Nikt nic o niej nie wiedział, nie pozostawiła po sobie niczego, co mogłoby świadczyć o jej stanie przed zgonem, planach albo groźbach. Wiedzieli o niej tyle, że zabił ją Łowca Szlam. A to zdecydowanie za mało.

Z takimi samymi pochmurnymi twarzami nie chcieli jeszcze wracać do Ministerstwa. Udali się więc do Munga, aby odebrać sekcję zwłok Stelli Patel, ich ostatniej ofiary. Potem od razu udali się na przerwę do jednej z knajpek, w której często bywali.

– Teraz trochę żałuję, że się z nią nie zakumplowałem. Teraz byłoby nam cokolwiek łatwiej się o niej dowiedzieć.

– Ta, Teo – mruknął Draco. – Świetne kryterium wybierania sobie przyjaciół. Chcesz mi coś zasugerować?

– Przykro mi, ale nie mogę mówić na ten temat.

Korzystając z tego, że w restauracji nie znajdowało się zbyt wiele osób, zajęli stolik w samym kącie sali i zajrzeli do sekcji piosenkarki. Spodziewali się, że będzie się różniła od poprzednich – co było ironiczne, bo jeszcze niedawno stwierdzili, że czytanie tego świstka nie jest ważne, skoro posiada się ich pięć takich samych. Malfoy czytał dokument niskim, cichym głosem, wymieniając po kolei wszystkie jej obrażenia.

Podcięte główne tętnice we wszystkich członkach. Pęknięta aorta. Wypalony znak iks na czole. Skręcony prawy nadgarstek. Wyłamany wskazujący palec prawej dłoni. Pęknięta kość lewego przedramienia. Połamane paznokcie. Liczne siniaki na szyi, powstałe najprawdopodobniej wskutek podduszenia. Pęknięta dolna warga. Duży siniec na prawej kości policzkowej. Pęknięte dwa żebra. Opuchnięta kostka. Pojedyncze niewygojone rany w okolicach łokcia. Stare siniaki na brzuchu, biodrach i pod obojczykiem.

– Pozwolił się jej bronić – stwierdził Malfoy, odrzucając kartki na stolik. Dobrze, że skończył już jeść, bo w innym wypadku straciłby apetyt. – Inne ofiary nie miały aż tylu obrażeń. Musiał dostać jakiegoś ataku furii, skoro ją tak skatował.

– Bawi się z nami. Myślę, że wcale nie musiał być rozwścieczony. Chciał pokazać swoją dominację nad nami – uznała Hermiona.

– I mu się to udało – mruknął Nott.

– Nie możemy się mu dać. Kurwa, jeśli będziemy się z nim tak pieścić i się użalać, to w życiu go nie znajdziemy – warknął Draco, choć w jego głosie nie pobrzmiewało swego rodzaju zdenerwowanie.

Już od kilku dni chodził rozdrażniony, choć dopiero dziś zaczęło dawać się to im naprawdę we znaki i irytować. W poniedziałek nie zachowywał się nazbyt dokuczliwie i tylko klął sobie pod nosem. We wtorek jego emocje zostały odepchnięte na rzecz podekscytowania i nadziei. Ale dziś, w środę, która kontynuowała pasmo porażek, z godziny na godzinę stan złości pogłębiał się. Później nie odzywał się za wiele, choć wciąż epatował zirytowaniem – usta ściągnął w wąską linię i nieznacznie marszczył brwi. Oni też przygaśli, nie rozmawiając za wiele. Nie wiedzieli, o czym mówić i podświadomie nie wdawali się w dyskusje, by nie dawać Malfoyowi szans na wybuch. Jak cisza przed burzą…

 Przez chwilę nawet przeszło Hermionie przez myśl, że był cholernym hipokrytą. Mówił, że przeżywała sobotni pocałunek, tymczasem to on od tamtego wieczoru chodził permanentnie wściekły.

Owa oczekiwana burza nastąpiła zaskakująco szybko. Wrócili z lunchu w ciszy, każde z nich zatopione we własnych myślach.

W Ministerstwie Magii czekała na nich niespodzianka. Biała kartka naklejona na drzwi ich pokoju przywitała ich z powrotem. Przodujący Draco odkleił ją, a Teodor i Hermiona stojący po jego obu stronach nachylili się, by również przeczytać jej treść.

Tik–tak, tik–tak, czas wam powoli umyka…

ŁS

– Kurwa – mruknął Malfoy, dobierając słowa idealnie do sytuacji.

On znowu tutaj był. Chociaż obiecano im lepszą ochronę wejść do Ministerstwa, on znowu się tutaj dostał. Tylko co im po polepszeniu środków bezpieczeństwa, skoro dyplomacje z Francją były ważniejsze? Szczęście, że zabezpieczyli drzwi po swojemu i zapewne nie mógł ich sforsować, bo wydawały się nietknięte, a bariery na swoim miejscu. Wszystkie dokumenty, dowody, notatki… Wszystko mogłoby dostać się w jego ręce.

Draco zapragnął zgnieść niczego winną kartkę, ale powstrzymał się wiedząc, że to poszlaka – słaba, fakt – ale wciąż poszlaka. Ślad jego działalności. Musieli to mieć.

– Draco – odezwał się cichutko Teodor. Blondyn zerknął na niego, a emocje w jego oczach szalały niczym sztorm. – Obróć kartkę – polecił, niepewny, czy kształty przebijające się z drugiej strony papieru nie są tylko przewidzeniem.

Malfoy wykonał polecenie. Okazało się, że po drugiej stronie widniała druga część listu – post scriptum wyeksponowane większymi, bardziej zamaszystymi literami.

A zwłaszcza tobie, Hermiono Granger.

 Trzymaj się.

Dziewczyna momentalnie zbladła, co nie umknęło jej partnerom. To nie pierwsza pogróżka, którą dostała od niego w ich obecności – nie mogła przecież zapomnieć o tej znalezionej na miejscu zbrodni, kiedy odkryto ciało Stelii Patel. Wtedy jej reakcja wyglądała inaczej: zesztywniała, aczkolwiek nie wzięła tych słów aż tak na poważnie. Zlekceważyła je po jakimś czasie. Przestępca pewnie chciał ją wtedy rozproszyć, zastraszyć. Przecież miała strażników, nic nie mogło się stać. Jednak dziś zaniemówiła i zbladła tak, że nawet Malfoy miał od niej ciemniejszą cerę. Gapiła się bez słowa na napis. I choć to zaledwie cztery słowa, sparaliżowały ją.

Mężczyźni, wyczuwając, że coś jest naprawdę nie tak jak powinno, czym prędzej otworzyli drzwi i niemal wepchnęli ją do środka. A właściwie Draco to zrobił.

– Granger, co ci jest? – zapytał ją Teodor, kiedy podeszła do kanapy, usiadła na niej i schowała twarz w dłoniach.

Malfoy jednak nie patyczkował się jak jego kumpel.

– To nie pierwszy raz?

Nie musiała pytać, skąd się tego domyślił. Była świadoma tego, że wszystko mógł wyczytać z jej twarzy – prawdziwy strach. Nigdy nie potrafiła udawać i kryć emocji. Teraz została ofiarą własnych niekompetencji.

– Nie… – wyszeptała.

To chyba ten moment, kiedy złość Dracona sięgnęła apogeum, bo zaczął kląć szpetnie. Nie odważyła się spojrzeć na niego, zwłaszcza po usłyszeniu trzasku, gdy z hukiem walnął ręką w biurko, odkładając list. Był rozdrażniony, wściekły i… zawiedziony? Zatrzymał się w połowie pokoju i spojrzał na nią tak twardo, że czując na sobie jego wzrok, odruchowo zerknęła na niego.

– Po prostu nie mogę uwierzyć w to, że jesteś aż tak głupia! – podniósł wtedy głos, choć nie krzyczał. – Nie wierzę, Granger! Dlaczego, do kurwy nędzy, nic nam nie powiedziałaś? Jak myślisz, po co ta cała szopka? Na co my łazimy za tobą krok w krok, po co z tobą siedzimy do ciemnych wieczorów? Dla frajdy? Jesteśmy tutaj, żeby cię kurwa chronić i żeby ten popapraniec nic ci nie zrobił, ale jak widać masz to absolutnie głęboko w dupie. Wytarłaś ją sobie miesiącem naszej pracy.

Hermiona poczuła się po prostu źle. Miał rację i nie mogła temu zaprzeczyć. Miał kompletną rację i chyba właśnie to sprawiało, że teraz jej postępowanie zdawało się jeszcze głupsze i nierozsądne.

– Powinnaś nam powiedzieć! – Wycelował w nią oskarżycielsko palec. – Dlaczego tego nie zrobiłaś, powiesz mi łaskawie?

– Myślałam, że to tylko paranoja. Poza tym, to był tylko jeden list …

– Kiedy?

– Jeszcze przed bankietem, jakieś kilka dni.

– Fajnie, że uważasz dostanie pogróżki za swoją własną paranoję.

– Właściwie, to nie mówiłam nie tylko o tym… – wyznała cichutko. Skoro już im mówiła o swoich przeczuciach, skrzętnie dotąd skrywanych, to chciała już mieć to za sobą.

Nie odważyła się spojrzeć na twarz któregokolwiek z nich.

– Świetnie! O czym jeszcze nam nie powiedziałaś?

Przełknęła głośno ślinę.

– Czasem mam wrażenie, jakby mnie śledził… – Malfoy pokręcił tylko głową. Chyba takiej nowiny się spodziewał. Teodor za to przyglądał się wymianie zdań jak meczowi ping ponga – patrzył akurat na tego, kto się wypowiadał. – Ale to zrodziło się z paranoi! – tłumaczyła. – Zaczęło się od tego, że zobaczyłam kogoś w nocy w moim ogrodzie. Tyle że nikogo tam nie było, sprawdziłam zaklęciem Homenum Revelio. Nikogo tam nie mogło być, zaklęcia działają bez zarzutu! Później kilkukrotnie nagle zaczynałam czuć niepokój i nie byłam pewna, czy przypadkiem to nie wybryki mojej wybujałej wyobraźni.

Ale za każdym razem było pusto i…

– Czy przedwczoraj właśnie tak się poczułaś? – Nott odezwał się po raz pierwszy. Z pewnością mówił o oglądaniu się za siebie, kiedy wracali do domu.

– Oglądana? Śledzona? Tak – przyznała skruszona. Potem nieśmiało skierowała swój wzrok na Malfoya, wciąż stojącego w tym samym miejscu, z rękoma skrzyżowanymi na piersi. – I wtedy, na łące za twoim domem… Wtedy zgodziłam się na twoją propozycję tylko dlatego, że ten irracjonalny strach był silniejszy od lęku latania na miotle. Bo tutaj chociaż wiedziałam, z czym muszę się zmierzyć. I dopóki Teo był obok, jeszcze jakoś to znosiłam, ale później nie chciałam zostawać sama na dole.

Ale kto miałby być u ciebie na łące? I nie chciałam was… – martwić? Nie, to chyba złe słowo. – … niepotrzebnie fatygować. Mamy wystarczająco dużo innych zmartwień na głowie.

– W gruncie rzeczy to bardzo złe usprawiedliwienie. Wręcz kurwa żadne usprawiedliwienie – powiedział już normalnym tonem.

– Wiem – szepnęła tak cicho, że usłyszał ją tylko Nott, będący bliżej niej niż Malfoy.

_______________

Mam nadzieję, że mimo wszystko Wam się podobało :) To ostatni przejściowy rozdział, dlatego też zwlekałam z publikacją. Dopiero kolejny jest, no przyznam szczerze, ciekawszy. Pojawi się w ciągu kilku dni :)

Natomiast co do kolejnych trzech – nie wiem. Wiem jedynie, że już po maturze, bo powinnam się skupić na nauce, co dla mnie nie jest łatwe w obecnej sytuacji. Wszystko co publikowałam od początku Łowcy było napisane na praktycznie jeden rzut rok temu, więc możecie się spodziewać, jak mało czasu miałam, skoro poprzednio nie mogłam go znaleźć na opublikowanie rozdziału sprawdzonego przez moją kochaną pomocnicę (też maturzystkę!).

Ale nie użalam się, tylko działam :) Rozdział 11 za dwa/trzy dni, postaram się z całych sił. Reszta... Jak pewien drobnoustrój da...

Dużo zdrowia Wam życzę!

Feltson

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top