~ Wspomnienia Zajęte Ogniem ~
Stałam przed domem, niedowierzając, że zdołałam uciec z Ministerstwa.
— Dzięki Ci, Dumbledore! — westchnęłam pod nosem, czując wielką wdzięczność.
Ruszyłam przed siebie nie mogąc się doczekać aż uściskam moich rodziców. Zbliżając się do drzwi zauważyłam, że jedna z zasłon w salonie jest naderwana. Momentalnie ogarnęło mnie uczucie niepokoju.
Wyciągnęłam różdżkę i ostrożnym krokiem otworzyłam wejściowe drzwi. W domu panował półmrok, nie słyszałam żadnych odgłosów, jedynie w salonie delikatnie tklił się ogień w kominku. Wolnym krokiem ruszyłam do salonu. Lecz kiedy tam weszłam, zamarłam.
— NIE! — piskliwy krzyk wyrwał się z moich ust.
U mych stóp leżeli moi rodzice... Martwi.
W salonie panował chaos, widoczne były ślady walki. Rzuciłam się do ciał rodziców.
— MAMO! TATO! — płakałam ściskając ich zimne dłonie. — Nie!
Serce mi krwawiło, łzy spływały po moich policzkach strumieniami. Nie mogłam nic zrobić. Nie mogłam w to uwierzyć, byłam bezsilna.
Nie wiem ile czasu klęczałam przy rodzicach w zrujnowanym salonie.
Słońce zaczęło już zachodzić, kiedy usłyszałam trzask przed domem a potem odgłosy szybkich kroków.
— Harold! Victorie! — Był to głos Kingsley'a.
Nie miałam siły podnieść wzroku, wciąż kurczowo ściskałam dłonie rodziców.
— Na Merlina...– Kingsley wraz z Lupinem, Tonks i Panem Weasley'em wpadli do salonu.
— Eleanor! — Lupin podbiegł do mnie, chwytając mnie w objęcia i starając odciągnąć od ciał.
— NIE! ZOSTAW MNIE! ZOSTAWCIE MNIE! — krzyczałam szarpiąc się z Lupinem i Tonks.
Oboje wyprowadzili mnie z domu. Tonks przytulała mnie i głaskała po głowie.
— Tak mi przykro — Szepnęła.
Mi również było przykro. Przykro, że zawiodłam moich rodziców, że nie zdołałam im pomóc, że nie było mnie przy nich, kiedy ich mordowano.
Po długim czasie z domu wyszli Kingsley, Lupin i Arthur Weasley.
— Musimy się stąd wynosić — oznajmił Remus — Kiedy Śmierciożercy zorientują się, że zniknęłaś z lochów w pierwszej kolejności sprawdzą ten dom.
Wstałam z ziemii przyglądając się posiadłości.
— A moi rodzice? — zapytałam.
— Już ich tam nie ma. Zabraliśmy ich w bezpieczne miejsce — Oznajmił Pan Weasley — Chodźmy.
Wszyscy ruszyli w stronę bramy.
— Dajcie mi chwilę — Rzekłam do reszty, po czym ponownie zbliżyłam się do domu.
Stanęłam w progu drzwi i wyciągnęłam różdżkę:
— Incendio — szepnęłam celując różdżką w najbliższe zasłony, meble, ściany.
Stałam tam, patrząc jak płonie mój dom.
Miejsce, w którym się wychowałam, miejsce, w którym dorastałam, miejsce, w którym zginęli moi rodzice.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top