~ Przenosiny ~

Pod koniec czerwca, Harry musiał wrócić do wujostwa na Privett Drive 4.

Okazało się, że do czasu aż ukończy siedemnaście lat, ma na sobie namiar więc chcąc nie chcąc, będzie mu dane pożegnać się ze swoją mugolską rodziną.

Podczas, kiedy Harry pojechał do rodziny, ja oraz Hermiona również postanowiłyśmy swoje odwiedzić...

W rodzinnym domu spędziłam równo tydzień. Moi rodzice nie rozmawiali o niczym innym tylko o powrocie Voldemorta, o Zakonie Feniksa oraz o tym, że powinnam wrócić do Hogwartu.

— Ale ja nie chcę tam wracać! — Warknęłam pewnego pochmurnego dnia podczas rodzinnego obiadu.

— Hogwart jest jedynym bezpiecznym miejscem dla Ciebie, Eleanor — Rzekł spokojnie mój tata.

— Bez Dumbledore'a nie jest już tam bezpieczenie.

— Bez dyskusji, Eleanor! — krzyknęła zdenerwowana mama — To, że skończyłaś siedemnaście lat nie czyni Cię dorosłą. Co osiągniesz w swoim życiu bez ukończonej szkoły? W Ministerstwie nie ma miejsca dla nieuków.

Tak wyglądał tydzień spędzony w domu. Po tym czasie wróciłam do Nory, a rodzice do pracy...

Kiedy Harry wciąż przebywał u wujostwa, w Norze dział się istny kocioł! Pani Weasley co rusz wymyślała nam nowe zadania do wykonania, domowe porządki, gotowanie weselnych potraw, ślubne zakupy, rozsadzanie gości, kreacje dla druchen... Jednym słowem zawsze było coś do roboty.

Jednak w tej chwili każdy żył nadchodzącym wydarzeniem. Zbliżały się siedemnaste urodziny Harry'ego, toteż trzeba było dyskretnie przenieść go do Nory.

Teleportacja oraz proszek Fiuu nie były nawet brane pod uwagę ze względu na to, iż Ministerstwu nie można było już zaufać. Voldemort zinfiltrował Ministerstwo, toteż miał wszystko oraz wszystkich pod kontrolą...
Jedyną opcją transportu były miotły.

W przenosinach Harry'ego brali udział członkowie Zakonu Feniksa oraz ochotnicy, do których zaliczali się Ron, Hermiona, Fred, George, Fleur, Bill oraz oczywiście ja.

Plan zakładał, że polecimy na Privett Drive, zabierzemy Harry'ego a następnie wszyscy bezpiecznie skierujemy się do Nory.
Ten dzień zapowiadał się bardzo pomyślnie.

Około dwudziestej wieczorem, spora grupa czarodziejów różnego wieku, stała pod domem Dursley'ów.

Po przywitaniu się z Harrym weszliśmy do środka a Moody w skrócie przedstawił chłopakowi nasz plan.

— Potter z Hagridem, Bill z Fleur, Ron z Tonks, Lupin z Georg'em, Fred z Arthurem, Hermiona z Kingsley'em a ja oraz Panna Ewards z Mundungusem. Ktoś musi tego drania pilnować, lepiej by robiły to dwie osoby — Rzekł Moody zerkając na oburzonego Mundungusa.

Po krótkim omówieniu planu działania, Szalonooki wyciągnął eliksir wielosokowy.
Harry widząc co auror trzyma w ręku zaczął stanowczo protestować.

Ostatecznie po pięciu minutach w salonie, który do niedawna należał do Dursley'ów, stało siedmiu Potterów.

Przyglądałam się temu z rozbawieniem, jednocześnie będąc wdzięczna, że nie musiałam pić tego świństwa.

— Czas na nas! — krzyknął Lupin po czym wszyscy wyszliśmy przed dom.

— Uważaj na siebie — podszedł do mnie Fred i ucałował mnie w czoło. Było to dosyć niezręczne zwłaszcza, że w tym momencie wyglądał dosłownie jak Harry.

— Ty też, Freddie.

Wsiadłam na swoją miotłe czekając na sygnał do startu.

— Ruszamy! — zagrzmiał głos Moody'ego.

Miotły, teatrale i stary motor Syriusza wzbiły się do góry!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top