~ Poniesiona Strata ~

Nie zdążyliśmy dobrze wzbić się w górę, a już z każdej strony nadlatywały śmiercionośne zaklęcia!

— Skup się, Eleanor! — dobiegł do mnie krzyk Moody'ego — I staraj się pilnować Mundungusa!

Unikałam zaklęć co chwila rzucając własne. Widziałam, że reszta naszej grupy była rozdzielona i każdy leciał w inną stronę.

Skąd oni wiedzieli o przenosinach...

Byłam przerażona! Walczyliśmy zaciekle ale Śmierciożercy nie odpuszczali.

Kiedy zorientowali się, że jest paru Harrych postanowili się rozdzielić. Za naszą trójka ruszyło czterech Śmierciożerców.

— Co teraz? — krzyknęłam do Moody'ego.

— Walcz, Ewards!

Więc walczyłam. Najzacieklej jak umiałam. Udało mi się trafić zaklęciem oszałamiającym jednego Śmierciożerce, który na skutek trafienia spadł z miotły.

Nie wiem ile to wszystko trwało, napastnicy nie odpuszczali, powoli opadaliśmy z sił...
Kolejne mordercze zaklęcie przeleciało mi nad głową, kiedy odwróciłam się w stronę napastnika zamarłam.

To był Voldemort.

Ruszyłam przed siebie nawołując Moody'ego i Mundungusa. Gdy ta dwójka spojrzała w moją stronę, dostrzegli Voldemorta lecącego za mną. Wszystko co nastąpiło potem było tragedią...
Mundungus na widok Voldemorta deportował się, w skutek czego Alastor Moody stracił równowagę i zleciał z miotły.
Rzuciłam się mu na pomoc, niestety dwóch Śmierciożerców poszło w moje ślady.

Nie miałam szans na uratowanie Moody'ego, spadał zbyt szybko a Śmierciożercy byli tuż za mną. Unikałam zaklęć starając się opanować drżenie rąk.

Voldemort zniknął... A ja bez szans na uratowanie Alastora, ruszyłam ku bezpiecznej strefie.

Do Nory dotarłam ostania.

— Eleanor! — usłyszałam płaczliwy krzyk Ginny.

Wszyscy wybiegli na podwórko by przywitać mnie, Moody'ego oraz Mundungusa. Niestety ku ich rozczarowaniu, zastali jedynie mnie samą.

— C-co się stało? — zapytała Molly ruszając w moją stronę.

Wtedy biegiem wyprzedził ją Fred i pochwycił mnie w stalowy uścisk.

— Tak bardzo się martwiłem. — Szepnął gładząc moje włosy.

Kiedy oderwałam się od ukochanego, zobaczyłam wszystkich zebranych na podwórku i oczekujących wyjaśnień.

— Moody nie żyje — Szepnęłam ze łzami w oczach — Nie dałam rady go uratować — widząc ich miny dodałam — Przepraszam!

— Spokojnie, Eleanor — Rzekł Lupin podchodząc do mnie — Nie obwiniaj się. Voldemort ruszył za wami, ponieważ był pewny, że to właśnie Mundungus jest prawdziwym Harrym jako, iż przy nim leciały aż dwie osoby, w tym jeden z najlepszych aurorów.

Powiedziawszy to posłała mi blady uśmiech.

W przygnębionych nastrojach skierowaliśmy się do domu, gdzie do późnej godziny rozmawialiśmy o całym zajściu. Okazało się, że w wyniku walki George stracił ucho, przez co Pani Weasley była w jeszcze gorszym nastroju.

Od przenosin Harry'ego minął tydzień. Każdy oswoił się już z myślą, że Szalonooki nie żyje.

Nie pora była na smutki i żale, ponieważ niebawem miało odbyć się wesele Billa i Fleur. Każdy starał się zachowywać jak najbardziej naturalnie. Wróciliśmy do weselnych przygotowań,​ by choć na chwilę zapomnieć o wielkiej stracie i o nadchodzącej wojnie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top