~ Ministerstwo Magii ~

Przez kilka następnych dni udało nam się dowiedzieć gdzie jest horkruks, medalion Slytherina.

Stworek opowiedział nam historię o tym jak udało mu się wraz z Regulusem Blackiem wykraść medalion z jaskini, o jego nieszczęśliwej śmierci w dzień ślubu oraz o tym jak parszywy Mundungus Fletcher okradł dom Blacków.

Mundungus zaś powiedział nam gdzie owy horkurks się znajduje... Miała go Umbridge.

Długi czas omawialiśmy plan odebrania Dolores horkruksa, postanowiliśmy nie zwlekać. Czasu nie było wiele...

Nasza czwórka stała w ciemnej uliczce niedaleko wejścia do Ministerstwa Magii. Jeszcze raz powtórzyliśmy cały plan po czym​ zabraliśmy się do roboty.

Ja miałam dać się złapać urzędnikom ministerstwa by odwrócić uwagę od tego co w tym czasie robiła reszta. Plan był ryzykowny, nawet bardzo ryzykowny. Jeśli wszystko pójdzie tak jak zaplanowaliśmy, to jeszcze dzisiejszego wieczoru wspólnie zjemy kolację na Grimmuald Place.

Wyszłam z uliczki zostawiając Harry'ego, Rona i Hermionę. Szłam ulicą starając się wyglądać jak najbardziej podejrzanie...

— Ej, Ty! — zawołał wysoki, umięśniony mężczyzna. Wyglądał na szmalcownika. — Podejdź no tu!

Niewinnie podeszłam do mężczyzny.

— Nie powinnaś być teraz w szkole? — zapytał groźnie — Imię i nazwisko!

— Eeee — udałam zawahanie — Hannah Abbot.

Szmalcownik sprawdził coś w brudnym, pogniecionym zeszycie.

— Hannah Abbot... — powtórzył — Faktycznie istnieje ktoś taki, ale prawdziwa Hannah znajduję się teraz z rodziną w północnej Szkocji. Czyli chciałaś mnie oszukać... Pożałujesz tego.

Mężczyzna szarpnął moje ramię i ruszył w stronę głównego wejścia do Ministerstwa Magii. Jak na razie wszystko szło według planu.

Kroczyłam u boku szmalcownika, przemierzając potężny gmach Ministerstwa. Wiele się tu zmieniło od czasów kiedy odwiedzałam rodziców w pracy.

— Yaxley! — zawołał mój oprawca.

Wysoki mężczyzna podszedł do nas. Już go wcześniej widziałam... W Hogwarcie kiedy zginął Dumbledore.

— Spieszę się, Rygs. Co jest?

— Znalazłem zaginioną czarownicę, która nie chce nam zdradzić swojego prawdziwego imienia.

Yaxley zaczął mi się przyglądać. Musiałam się powstrzymać by nie splunąć mu w twarz.

— W takim razie panienka zjedzie ze mną na dół do sali przesłuchań. Dodam cię do listy — spojrzał na mnie z podłym uśmiechem — Skonfiskowałeś jej różdżkę? — zapytał śmierciożerca.

— Tak — odpowiedział tamten po czym zostałam zaprowadzona w stronę windy.

Nie wiedzieli tylko, że odebrali nie moją różdżkę. Moja spoczywała bezpiecznie ukryta w zaczarowanej kieszeni spodni.

Staliśmy przed drzwiami czekając na nadjeżdżającą windę. Kiedy nadjechała serce mi stanęło. Przed nami stał Pan Weasley.

Na mój widok wszystkie kolory odpłynęły z jego twarzy, z mojej zapewne też. Starałam się mu pokazać, aby za wszelką cenę nie okazywał, że mnie zna. Posyłałam mu blade uśmiechy i puszczałam oczko ale on dalej niedowierzał na mój widok.

— Wychodzisz Weasley czy mam Cię siłą wciągnąć z tej windy? — zagrzmiał groźnie Yaxley.

Pan Weasley nie wykonał żadnego ruchu, dostrzegłam jak zaczyna drzeć mu warga.

Yaxley popchnął mnie w stronę windy, a ja najciszej jak potrafiłam szepnęłam Arturowi, że wszystko jest pod kontrolą po czym śmierciożerca wypchnął Weasley'a z windy.

Zjeżdżając na dół, obawiałam się reakcji reszty rodziny Weasley'ów na wiadomość, że zostałam schwytana i przesłuchiwana w Ministerstwie Magii.

Zwłaszcza obawiałam się reakcji Freda.

Parę minut później siedziałam na ławie u boku innych "podejrzanych" czekając aż nadejdzie moja kolej. Jedną z głównych przesłuchujących była Umbridge – tak jak się spodziewaliśmy.
Rozglądając się po pomieszczeniu dostrzegłam, że nad nami za magiczną barierą latają dementorzy.

Coraz mniej podobało mi się to wszystko.
Hermiona, przemieniona za pomocą eliksiru wielosokowego w urzędniczkę o imieniu Mafalda, co chwilę zerkała na mnie z niepokojem.

Przesłuchaniom nie było końca. Siedziałam tam rozdrażniona i rządna mordu wszystkich obecnych śmierciożerców, że nawet nie zauważyłam kiedy w pomieszczeniu pojawił się Harry, również pod działaniem eliksiru wielosokowego.

— Co to ma znaczyć, Runcorn? — zapytała zdziwiona Umbridge.

I nim się obejrzałam poleciały pierwsze zaklęcia. Szybkim ruchem dobyłam mojej różdżki po czym oswobodziłam siebie i resztę więźniów. Zaczęłam rzucać zaklęcia w stronę napastników powoli wycofując się z pomieszczenia.

Widząc, że Hermiona zabrała Umbridge medalion Salazara Slytherina, rzuciłam się do ucieczki. Za mną biegli Harry, Ron oraz Hermiona.

Wybuchło wielkie zamieszanie!
Więźniowie starali się dotrzeć jak najszybciej do wind, wszędzie latały zaklęcia, a na domiar tego dementorzy nadlatywali z każdej strony.

Expecto patronum! — krzyknęłam wbiegając do windy. Sekundę później przyjaciele do mnie dołączyli. Każdy z nich nie był już pod działaniem eliksiru.

— To co robimy? — zapytała Hermiona drżącym głosem.

— Szybka ewakuacja, biegnijcie jak najszybciej w stronę kominków do teleportacji — odparł Harry.

Winda się otworzyła. Na tym piętrze jeszcze było spokojnie, staraliśmy się nie wzbudzać podejrzeń i naturalnym, chodź szybkim krokiem ruszyliśmy w stronę wyjścia.

Idąc przed siebie i unikając cudzych spojrzeń usłyszeliśmy krzyki z oddali. Nagle jeden z pracowników widząc Harry'ego krzyknął:

— Harry Potter! TO HARRY POTTER!

Nie myśląc wiele rzuciliśmy się do biegu!
Ktoś zaczął rzucać zaklęciami w naszą stronę! Yaxley i banda szmalcowników biegli za nami.
Staraliśmy się ich spowolnić. Wtedy w kominkach do teleportacji zaczęły pojawiać się metalowe kraty! Widząc to serce zaczęło mi bić jak oszalałe, nie mieliśmy szans!
Harry, Ron i Hermiona biegli dalej, a ja zaczęłam zwalniać, docierało do mnie co powinnam teraz zrobić.

— Eleanor, biegnij! — krzyki pozostałej trójki przeszywały mnie niczym ogniste strzały wycelowane prosto w serce.

Zerknęłam na przyjaciół widząc jak Ron szarpie zapłakaną Hermionę ku wyjściu! Harry spojrzał na mnie, błagając bym do nich dołączyła. Ale nie było już czasu. Śmierciożercy się zbliżali, a tylko ja mogłam ich skutecznie spowolnić by dać czas Harry'emu i reszcie na ucieczkę.

— Biegnijcie! — krzyknęłam do trójki co chwilę zerkając przed siebie i odbijając kolejne zaklęcia.

Ron i Hermiona wskoczyli w zielone płomienie po czym zniknęli. Harry zatrzymał się na sekundę patrząc na mnie. Spojrzałam na przyjaciela i rzekłam spokojnie:

— Wierzę w Ciebie, Harry.

Chłopak przełykając gulę w gardle, skinął mi głową dając do zrozumienia, że jest wdzięczny po czym pochłonął go zielony ogień.

Odwróciłam się w stronę nadbiegających napastników. Łzy leciały mi po twarzy kapiąc na podłogę.

Confringo! — skierowałam różdżkę na sufit, który na skutek zaklęcia zawalił się na ziemię przygniatając paru szmalcowników.

Niestety po chwili zostałam okrążona.
Dla mnie nie było już ucieczki. Zamknęłam oczy czekając na nieuniknione.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top