11.

Penny i Loki byli w Stark Tower od ponad tygodnia, nikt poza Thorem nie chciał wierzyć w zmianę Lokiego, więc czujnie przyglądali się poczynaniom Bożka, a on z obrzydzeniem w głosie zapewniał, że nikomu nie zrobi krzywdy.

Ich relacje nie wiele się zmieniły, seks, udawanie przed wszystkimi wielkiej miłości i żadnych więcej emocjonalnych rozmów. Kobieta przyzwyczaiła się do tego, że każdego ranka budzi się na ramieniu Boga, a on jej nie odpycha, wręcz wita ją z uśmiechem. Zauważyła, że częściej bierze ją za rękę przy wszystkich i jest milszy, niż był na samym początku, choć i to nie przeszkadzało Bożkowi, żeby grozić kobiecie śmiercią, jeśli się nie uspokoi, ale blondynka wiedziała już, że mężczyzna jej nie zabije. Blondynka widziała, jak się stara, co było dla niej niesamowicie miłe, choć wystarczył mu o jeden gest kobiety za dużo, żeby setny raz nazwać ją idiotką.

Siedzieli teraz wszyscy w salonie, czekając na Boga Piorunów, który zdawał Odynowi relacje z zachowania Lokiego.

- Nie sądziłem, że kiedyś to powiem, ale Ty chyba naprawdę ją lubisz - zaczął Steve, patrząc na Boga.

- Bo lubię - spojrzał na blondynkę i uśmiechnął się, tak rzadko dawał ten uśmiech przy kimś, że przez chwilę była gotowa uwierzyć, że naprawdę ją lubi.

Ta ciągła wymiana uprzejmości trwała do momentu aż Thor wrócił z Asgardu. Oświadczył, że Odyn zgodził się na powrót Lokiego, ale nie będzie on nazywany księciem i stracił wszystkie przywileje związane z tytułem królewskim. Wróci jako zwykły mieszkaniec i będzie pracował w pałacu, do czasu aż Odyn sam zobaczy jego poprawę, wtedy odzyska tytuł księcia.

- Kiedy wracamy? - zapytał beznamiętnie Bożek.

- Jutro. Dzisiaj chce zobaczyć Jane.

Resztę dnia spędzili w swoim pokoju, żadne z nich do wieczora nie odezwało się ani słowem. Wisiało coś nad nimi, oboje byli rozdrażnieni, a kiedy ich spojrzenia się spotykały, to odwracali wzrok.

- Udało się, już jutro będziesz w Asgardzie - blondynka usiadła koło niego na łóżku i zakryła stopy kołdrą.

- Na to wygląda. Powinnaś się cieszyć, nareszcie się mnie pozbędziesz - obojętny ton Boga doprowadził kobietę do szału.

- Powinnam, ale jakoś się nie cieszę - spojrzał na nią zdziwiony - nie patrz tak, mówię prawdę.

- Wiem i to mnie przeraża.

Kobieta spojrzała na Bożka zdziwiona, nie wiedziała, dlaczego miałoby to go przerażać. Natomiast wiedziała, że przyzwyczaiła się do niego i polubiła niesfornego Boga, który ciągle groził, że ją zabije, by chwilę później namiętnie całować jej usta. Chciała spędzić z nim tę ostatnią noc, cieszyć się ostatni raz jego dotykiem, zapachem, obecnością, ale nie była w stanie nawet wyciągnąć do niego ręki. Coś nie pozwalało jej nawet odezwać się do niego.

- Dziękuję, że mi pomogłaś - Bóg zamiast na blondynkę, to patrzył gdzieś w ścianę, co zirytowało kobietę.

- Powiedz mi to w oczy, a nie do ściany - minęła chwila, zanim Bóg spojrzał na nią, pierwszy raz z własnej woli wziął ją za rękę.

- Dziękuję Penny.

- Cieszę się, że wrócisz, tego w końcu chciałeś - uśmiechnęła się smutno do Bożka, co zauważył, ale nie skomentował.

- Spędźmy razem tę noc, ostatni raz.

Zazwyczaj ich seks jest intensywny, tylko po to, żeby każdemu z nich umilić czas, Jednak tym razem było inaczej, ich ciała łączyły się w czułości i namiętności. Cały pokój był wypełniony cichymi westchnieniami i pocałunkami tak delikatnymi i zarazem namiętnymi, że oboje pragnęli trwać w tej chwili wiecznie.

Był środek nocy, kobieta leżała z głową na nagim torsie mężczyzny i błądziła palcami po jego umięśnionym brzuchu. Coraz bardziej czuła, że nie chce, żeby Bożek wracał, odpierała od siebie tę myśl, jednak jego palce na jej nagim ramieniu skutecznie rozwiały wszelkie złudzenia. Chciała, żeby z nią został, ale wiedziała, że to ich ostatnia noc i nigdy więcej już się nie spotkają.

- Co Cię męczy? - zapytał, odgarniając włosy z jej twarzy, miał takie odruchy, które były zaskakujące nawet dla niego.

- Nic.

- Przecież widzę - warknął na kobietę.

- Nie warcz na mnie, ciesz się, że wracasz do domu - blondynka odwróciła się do Bożka plecami.

- O co Ci chodzi? - zirytowany Bóg patrzył na kobietę.

- I tak nic to nie da, jeśli Ci powiem, więc uznajmy, że tej rozmowy nigdy nie było.

- Powiedz mi w końcu, co jest z Tobą nie tak? - krzyknął, na kobietę, która od razu usiadła i spojrzała na niego, starając się dostrzec w nim coś, choć sama nie wiedziała, czego tak naprawdę szuka.

- Nie wiem - cicho odpowiedziała, spuszczając wzrok na swoje ręce.

Po długiej i krępującej ciszy mężczyzna przyciągnął do siebie kobietę i choć sam nie wiedział do końca, dlaczego to zrobił, to była jedyna rzecz, jaką chciał zrobić.

- Powiedz mi, co się stało - jego ton był delikatny i spokojny jak nie jego.

Blondynka podniosła głowę i starała się spojrzeć w jego zielone oczy mimo mroku, jaki panował w pokoju. Widziała zarys jego szczęki, którą lubiła całować i opadające na twarz włosy, które chciała odgarnąć, żeby w pełni móc zobaczyć jego twarz.

- Co mam Ci powiedzieć? Nie chcę, żebyś wracał - mężczyzna patrzył na kobietę, chciał dostrzec kłamstwo w jej słowach, ale nie znalazł nic, co by wskazywało na to, że blondynka kłamie.

- Dlaczego?

- Przyzwyczaiłam się, że jesteś. Polubiłam Cię.

Śmiech Boga wypełnił każdą cząsteczkę jej ciała, czuła, że rozpada się w środku na milion kawałków. Bożek, choć zaczął się śmiać na wyznanie kobiety, ukrywał jedynie panikę, jaka w nim nastała po słowach kobiety. Blondynka wyszła z łóżka i pobiegła do łazienki, spojrzała w lustro i zaciskała pięści na umywalce. Była wściekła na siebie, że mu to powiedziała. Usiadła na zimnej podłodze i zaczęła odpływać, jej ciało stało się wiotkie i nie miała nad nim żadnej kontroli. Obrazy w jej głowie przelatywały z prędkością światła, pałac, starszy mężczyzna, mała dziewczynka z włosami białymi niczym śnieg, piękna kobieta, która patrzy na nią zmartwiona, pierścień w złotej szkatule.

Witaj moje dziecko.

Kobieta ocknęła się zdyszana, nie chciała tego, zerwała się na równe nogi i spojrzała w lustro na swoje oczy, które teraz przybrały odcień bladoniebieski. Była wściekła, obiecał jej. Uderzyła pięścią w umywalkę i wybiegła z łazienki, otworzyła szafę i założyła na siebie pierwszą lepszą sukienkę.

- Co Ty robisz? - Bóg stał za nią zdziwiony nagłym zachowaniem kobiety.

- Powodzenia w Asgardzie Loki - zamknęła drzwi, zostawiając go w osłupieniu.

Biegła na palcach po schodach Stark Tower, miała nadzieję, że ze względu na porę, nikt jej nie zobaczy. Zaczęła biec do swojego domu, nie rozumiała, dlaczego właśnie teraz? Była wściekła, bo obiecał zostawić ją w spokoju, wyparła się wszystkiego, porzuciła swój dom, nie chciała niczego, tyle lat miała spokój.

Zakochałaś się w Kłamcy

Nie, ja nikogo nie kocham

Niedługo się spotkamy moje dziecko.

Blondynka biegła jeszcze szybciej, mimo łez doskonale wiedziała, gdzie zmierza. Kiedy tylko zamknęła za sobą drzwi, wbiegła do łazienki i patrzyła na swój niebieski kolor oczu. Próbowała się uspokoić, lecz i to było na marne. Weszła do salonu, chcąc chwilę przemyśleć, to co teraz będzie.

- Powiesz mi, czemu uciekłaś? - na dźwięk jego głosu podskoczyła ze strachu. Chciała się do niego przytulić i o wszystkim mu powiedzieć, ale nie mogła, wiedziała, że jutro wróci do domu.

- Nie. Nie powinno Cię tu być, jutro masz wrócić do Asgardu.

Bóg zaczął iść w stronę kobiety, która zaczęła panikować, ale nie mogła ruszyć się nawet o centymetr. Wyciągnął rękę do jej ramienia, ale kobieta, gdy tylko poczuła na sobie jego dotyk, odskoczyła od niego.

- Nie dotykaj mnie, proszę. - Blondynka zamknęła oczy, bo czuła, że wszystko, od czego uciekła, zbliża się nieubłaganie.

- Spójrz na mnie - rozkazał.

- Nie. Lepiej wyjdź stąd.

- Spójrz na mnie, proszę - kobieta podniosła wzrok na Boga - Twoje oczy - mężczyzna przyglądał się uważnie nowej barwie jej tęczówek - kim jesteś?

- Usiądź - pokazała mu, żeby usiadł i sama zajęła miejsce koło niego. - Wiesz kto to Norny, prawda?

- Tak, to boginie przeznaczenia, skąd Ty to wiesz?

- Znasz opowieść jak jedna z Norn, Werdandi, wdała się w romans z elfem, który przybył do Ygddrasilu po przepowiednie?

- Matka nam ją opowiadała. Werdandi podobno poczęła dziecko, które było pół bogiem, pół elfem. Jako Norna nie mogła się nim zająć, więc oddała je ojcu, dziecko rosło i z biegiem czasu nie chciało mieszkać tam. Podobno ojciec zesłał go na Midgard, odbierając całą moc, gdzie żyje do dzisiaj, ukrywając się wśród ludzi.

- Ją - wyszeptała kobieta tak, że Bożek ledwo ją usłyszał.

- Co?

- Ją. To była dziewczynka. - kobieta już pewniej powiedziała, ale dalej nie była w stanie spojrzeć mężczyźnie w oczy.

- To nie możliwe - Bóg patrzył na kobietę aż ta podniosłą wzrok i spojrzała mu prosto w oczy.

- Mam na imię Elerrina i jestem córką Werdandi.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top