" W gorącej wodzie kąpana"

- Znalazłem narzeczoną - odpowiada dumnie i przyciąga mnie do swojego boku, aby w ten sposób pokazać, że należymy do siebie. Rzadko kiedy uważam, że cokolwiek jest słodkie, ale ten gest w tej sytuacji taki właśnie jest. Molly przeskakuje spojrzeniem to na mnie to na swojego wnuka, a potem z chytrym uśmiechem wsiada z powrotem do garbusa i mocno zatrzaskuje za sobą drzwi.

- Hugo, zawróć. Musimy jechać na naszego księżulka. Trzeba wybrać datę ślubu! Byle jak najszybciej. - ponownie wystawia głowę przez okno. - Co powiecie na ten weekend? Babcia z super mocami Molly zorganizuje wam ślub jak ta lala.

- Babciu nie ma pośpiechu - wtrąca Rafael, ale oboje doskonale wiemy, że nic nie wskóra. Molly jest po prostu narwana i jak się nakręci nic jej nie zatrzyma. Ta staruszka musi mieć wbudowane w tyłku baterie, bo ma więcej energii niż ja, a jest jakieś czterdzieści lat starsza. Chciałabym na starość mieć tyle wigoru, co ona.

- Jak to się mówi, ćwoku. - zamyśla się na moment. - Prędkie chrzciny z prędkiego wesela. - uśmiecha się cwanie. - Hugo, jedź. Nie mamy czasu.

- Babciu, uspokój się trochę - kwituje Rafael, ale bezskutecznie. Hugo budzi do życia silnik w garbusie.

- Nic nie słyszę! - woła Molly. - Ta rura wydechowa za głośno chodzi! To pa! Hugo jedźże w końcu ty stara pierdoło! - zielony garbus po chwili znika nam z pola widzenia, a my nadal stoimy w tej samej pozycji i tak naprawdę nie wiem, dlaczego. Po prostu Molly nas załatwiła na cacy. No cóż, kobieta jest w gorącej wodzie kąpana i nic na to nie poradzimy.

- W sumie niech jej będzie - mówi po chwili czarnowłosy. - Nie mamy nic do stracenia, a noc poślubna już na nas czeka.

- No same plusy! - uśmiecham się. - Już nie mogę się doczekać. To jedziemy na farmę?

- Jasne - klepie mnie po tyłku oraz otwiera drzwi od strony pasażera. Pomaga mi wgramolić się na siedzenie tego giganta, a następnie zajmuje swoje miejsce. - Mam nadzieję, że babcia zrobiła jakiś dobry obiad. Zjadłbym sobie jakiegoś kurczaczka.

- Żona nie gotuje - wskazuję na siebie. - mam do tego dwie lewe ręce. Potrafię naszykować jedynie kanapki, chociaż czasem nawet to potrafię zrypać.

- Jak? - dziwi się.

- Normalnie. Farba zamiast masła, na przykład. - udaję zrozpaczoną biedną dziewczynkę, która wyznaje swoje grzeszki, a tak naprawdę chce mi się śmiać z własnego roztrzepania. - Nie raz zdarzyło mi się w środku nocy użyć farby zamiast masła, czy nutelli, więc wolę od razu cię oświecić, że ja Rachel Frances Brinton nie gotuję.

- W takim razie mąż gotuje - odpowiada z rozbawieniem oraz skręca na drogę polną, która prowadzi prosto na farmę. - Ale mąż nie sprząta.

- Żona wszędzie ma bałagan. - droczę się, aczkolwiek mówię prawdę. Wystarczy zobaczyć moje mieszkanie, żeby wiedzieć, jakim typem człowieka jestem.

- W takim razie mąż zatrudni gosposię.

- Żona się zgadza. - nie mogę przestać się uśmiechać, a jeśli tak dalej pójdzie to na starość będę bardzo pomarszczona. No, ale z drugiej strony to będzie mi blisko do grobu, więc kogo będą obchodzić moje zmarszczki? Nikogo!

- A mąż się cieszy, że żona została usatysfakcjonowana.

- Mam nadzieję, że żona będzie usatysfakcjonowana po nocy poślubnej.

- Mąż ją zapewnia, że będzie krzyczeć jego imię przez całą noc.

- Żona już nie może się doczekać. - śmiejemy się głupkowato do siebie i pierwszy raz odnoszę wrażenie, że to małżeństwo naprawdę może się udać. Już nawet nie chcę myśleć o nim pod kątem biznesowym, gdyż nie potrafię sobie wyobrazić naszego małżeństwa, w którym każde z nas żyłoby po swojemu. Osobne mieszkanie, inni partnerzy, czy intercyza to mało realna przyszłość.

Rafael parkuje samochód przed domem, za którym tak bardzo się stęskniłam, a nie było mnie tu zaledwie pięć dni. Nic nie poradzę na to, że to właśnie tu czuję się jak w raju i chciałabym, żeby w przyszłości tu zamieszkać.

- Kurwa - mówi pod nosem i spogląda na stojącą na werandzie Peyton z nieznanym dla mnie rudowłosym facetem. - A był taki rewelacyjny dzień. - niechętnie wysiadamy z samochodu i nieśpiesznie zmierzamy w kierunku naszych gości.

- Rafael, Rachel. - wita się Peyton, która spokojnie gładzi swój ciążowy brzuch. - Nie spodziewałam się was tutaj. Przecież wyjechaliście.

- Niespodzianka - fuka pod nosem mój narzeczony. Ah, jak to pięknie brzmi, prawda? Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę miała okazję na zostanie panną młodą, ale jak widać życie potrafi nas zaskakiwać. - Czego chcecie?

- Może trochę milej, frajerze. - odzywa się rudowłosy.

- Dauglas - upomina go ciężarna. - Nie kłóćmy się.

- Zabawne - stwierdza Rafael. - Nie przyszłaś się tu kłócić? - prycha. - To, więc po co przyszłaś? Postać sobie na werandzie?

- Oglądałam to, co należy do mnie. - odpowiada z kpiącym uśmieszkiem, a frajer o imieniu Dauglas przyciąga ją do siebie i całuje w skroń.

- Do nas, kochanie. Nasz synek będzie miał dużo miejsca do zabawy.

- Chyba was posrało, że oddamy wam farmę tak bez walki - oznajmiam z zaciętą miną.

- Oj, biedaczko - nabija się dziewczyna. - Jesteś dziewczyną idioty, który przepisał to wszystko na mnie, więc radziłabym od niego szybko uciekać. Nikt nie chciałby żyć z taką ofermą.

- No ja przynajmniej nie usunęłabym jego dziecka - odpowiadam z wrogością. - Jaką to trzeba być osobą, żeby dla własnych egoistycznych pobudek zachodzić w ciążę, a następnie ją usuwać? Nigdy nie nazwę Rafaela ofermą, bo on przynajmniej ma jakieś wartości. To ty jesteś nikim i to ty nie powinnaś oceniać Rafaela, bo zrobił to, co zrobił dla ciebie i dla waszego dziecka. Więc stul pysk i wynoś się stąd zanim ci przyłożę.

- Jesteś bezczelna - fuka.

- Słyszałaś co powiedziała? - wtrąca Rafael. - Wynoś się stąd zanim tego pożałujesz.

- Ta farma i tak już jest nasza.

- Nie byłabym tego taka pewna - odpowiadam ze stoickim spokojem i zakładam ręce na biodra. - Wszystko się jeszcze może zmienić, kochanie. - posyłam jej buziaka, na co krzywi się, ale posłusznie wsiada wraz ze swoim mężem do samochodu, a po chwili widać za nimi jedynie gęste kłęby kurzu.

- Mąż jest dumny ze swojej żony - szepcze mi do ucha. - Potrafisz być zołzą.

- Twoją zołzą. -dopowiadam.

- Moją. - całuje mnie w czubek głowy. - A teraz chodźmy coś zjeść bo mój żołądek zaczął komponować nowy hymn narodowy.

------
Hej misie ❤️
Dzisiejszy mini maraton tym razem nie kończy się polsatem 😂😂 Chyba!
Dobranoc ☀️
Buziole ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top