'' Podaruję mu po prostu prawdę"
Od dwóch dni nie śpię, nie jem, ani nie odpoczywam. Przekładam swoją złość i frustrację na płótno. Wpadłam w wir pracy, aby nie myśleć o niczym, co wydarzyło się dwa dni temu. Nie reaguję na żadne telefony, czy dzwonek do drzwi. Nie ma mnie dla nikogo. Na chwilę obecną liczy się tylko wystawa, która odbędzie się za półtora miesiąca. Zaledwie kilka tygodni temu myślałam, że nie dam rady stworzyć dziesięciu nowych prac z braku wany, aczkolwiek teraz wpatruję się w pięć ukończonych obrazów, które niestety przypominają mi tylko o jednym człowieku.
Rafaelu...
Chciałam, żeby moje obrazy stały się odzwierciedleniem duszy, chciałam aby było one żywe. Nie przemyślałam jedynie swojej decyzji, gdy postanowiłam na każdym z nich umieścić jego czarne jak węgiel oczy. Wpatrują się we mnie złowieszczo i wbijają w moje ciało setki niewidzialnych igieł.
Spuszczam spojrzenie na swoje stopy i w tej pozycji wchodzę do łazienki, gdzie od razu spoglądam w lustro. Wielkie wory pod oczami wskazują na moje ogromne wycieńczenie, a tłuste włosy natomiast przypominają mi o prysznicu, który miałam wziąć zaraz po powrocie do mieszkania. No cóż... Nie dałam rady wejść pod prysznic, lecz teraz czas najwyższy doprowadzić się do porządku.
***
Po prysznicu i kolacji przeglądam listę kontaktów w mojej osobistej książce telefonicznej. Mój telefon został na farmie i nie mam ochoty tam po niego wracać, jednakże muszę z kimś porozmawiać nim wybuchnę.
Z premedytacją zamazuję czerwonym markerem numer do mojej byłej przyjaciółki. Blanca była dla mnie jak siostra odkąd sięgam pamięcią, a teraz może jedynie stać się moją macochą z piekła rodem. Swoją drogą jej mąż powinien się dowiedzieć o jej zdradzie. Lubię Martina i nie zasługuje na życie w kłamstwie, więc powinnam z nim porozmawiać o tej całej niekomfortowej dla nas sytuacji. Wystukuję jego numer na telefonie stacjonarnym, ale waham się przy naciśnięciu zielonej słuchawki.
- Rachel, to nie jest twoje życie. Niech Blanca sama się przyzna. - strofuję sama siebie i usuwam numer. Nie powinnam się wtrącać.
- Cholera! Ale to ona się w moje życie wpieprzyła. - uderzam otwartą dłonią w blat wyspy kuchennej i ponownie wybieram odpowiedni numer i tym razem nie waham się przy zielonej słuchawce. Może jestem egoistką, ale chcę dać szansę Martinowi na ułożenie sobie życia z kimś, kto nie będzie go oszukiwał i kłamał w żywe oczy.
- Halo? Kto mówi?
- Hej, tu Rachel Brinton.
- Ah, cześć. - wyczuwam w jego głosie uśmiech. Zawsze się uśmiecha, gdy ze mną rozmawia. Może dlatego tak bardzo go lubię i szanuję. Nigdy nie powiedział na mnie złego słowa, a nawet brał moją stronę podczas sporadycznych kłótni z jego żoną, dlatego jestem mu coś winna. Podaruję mu po prostu prawdę.
- Masz chwilkę?
- Dla ciebie, zawsze. Co tam słychać? Blanca coś o tobie nie wspomina.
- Powiem to wprost, dobrze?
- Mam usiąść?
- Blanca cię zdradza z moim ojcem. - wypowiadam na jednym wydechu i cierpliwie czekam na jego reakcję. Nie słyszę, aby upadał, ale na pewno nie jest oazą spokoju.
- Jesteś pewna? - pyta po dłuższej chwili.
- Tak. Powinnam była powiedzieć ci od razu, gdy się o tym dowiedziałam, ale byłam zbyt zajęta sobą. Przepraszam.
- W porządku. A wiesz może od kiedy to trwa?
- Niestety nie. Przykro mi.
- Rachel, ja się domyśliłem, że ona ma z kimś romans. - przyznaje. - Nie wiedziałem dokładnie z kim, ale Blanca jest w drugim miesiącu ciąży, a my nie współżyliśmy co najmniej od pół roku. Wmawia mi, że byłem pijany i nie pamiętam naszej upojnej rocznicowej nocy, ale uwierz mi, że to nie jest możliwe.
- Jak to w ciąży? - niemal wypuszczam telefon z rąk. Mój ojciec zrobił jej dziecko? Czy to jakiś nieśmieszny żart? Nie potrafię wyobrazić sobie nawet ich wspólnego życia i wychowywania dzieci. Przecież słynny Malcom Brinton jest okropnym i bezuczuciowym palantem.
- Najwidoczniej Blanca i twój ojciec dali się ponieść. - prycha. - KURWA! - krzyczy. - A ja ją tak kochałem. Co ja mam powiedzieć naszej córce, co? Że mamusia jest dziwką i ma dziecko z innym kutasem? Myślisz, że zrozumie?
- Martin...
- Rachel, zadzwonię później. Muszę najpierw to sobie przetrawić. Hej. - rozłącza się, a mnie od razu dopadają wyrzuty sumienia. Może nie powinnam się do tego wtrącać? Martin jest na tyle mądry, że sam doszedłby do prawdy. Cholera. Namieszałam.
- Ale ze mnie kretynka - wzdycham i odkładam telefon. Potrzebowałam po prostu przez chwilę z kimś porozmawiać i najłatwiejszą opcją był właśnie Martin. Szkoda tylko, że zachowałam się egoistycznie, aczkolwiek Martin wcale nie był na mnie zły, więc może jednak dobrze zrobiłam? Eh Dlaczego zaprzątam sobie głowę tą sprawą? Powinnam teraz zastanawiać się, czy warto pomagać państwu Rivera odzyskać farmę. Uwielbiam Molly i Hugo, lecz nienawidzę Jonathana. Rafael nie jest dla mnie obojętny, a Gwen jest dla mnie kimś kogo nie potrafię ocenić.
- Jestem w dupie - mamroczę pod nosem i przecieram czoło, ale decyzja chyba już zapadła beze mnie. Jonathan Rivera ją podjął.
Nie mogę uratować tej farmy... Nie jestem godna, aby ratować tą rodzinę...
----
Hej misie ❤️
Dzisiaj na pewno pojawi się jeszcze jeden! Może dwa 💪
Buziole ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top