3. Malachit
- Co dziś robimy? - zapytał Harry, siadając przy roboczym stanowisku złotnika w jego pracowni.
- Jaki entuzjastyczny! - Severus lekko zakpił ze swojego młodego gościa.
- Nic nie poradzę na to, że twoje... hmm... propozycje są takie ciekawe! - mówiąc te słowa, chłopak uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Ach! Więc perły się spodobały? - Snape uśmiechnął się, mrużąc oczy. Przez chwilę taksował Harry'ego spojrzeniem, jakby zastanawiając się, w jaki też sposób chłopak użył naszyjnika.
Cho, niestety, nie podzieliła entuzjazmu partnera do pieszczot sznurem pereł. Uznała nawet, że jest to "jakieś zboczone" i że ona na pewno czegoś takiego nie zrobi. Jej dezaprobata nie przeszkodziła jednak Potterowi w tym, by dotykać się tymi perłami samemu. Efekt nie był aż tak niesamowity jak wówczas, gdy robił to Snape, ale będąc we własnej sypialni, mógł się rozebrać do naga i próbować, jak też różne części ciała reagują na kontakt z biżuterią.
Gdy teraz przypominał sobie, co robił i jaką przyjemność mu to sprawiło, na jego twarzy pojawił się wyraz błogości, a oczy zalśniły mu w blasku halogenu jak prawdziwe szmaragdy.
Severus zapatrzył się w to zielone światło i w tę twarz pełną jakiegoś wewnętrznego zachwytu.
Ten widok go zaintrygował. Zwłaszcza, że pojawił się przy okazji rozmowy o perłach. Ciekawe, co młody z nimi robił... Bawił się z tą swoją dziewczyną? A może robił coś sam... Ten rozmarzony uśmiech świadczył o przyjemności, a nie o rozczarowaniu, więc... Na pewno mu się spodobało.
Snape zamyślił się. Z przyjemnością dowiedziałby się, jak perły zostały wykorzystane, ale ostatecznie postanawiał nie zadawać tego pytania. Nie chciał zawstydzać młodego. Postanowił zadziałać inaczej.
Wstał. Przeszedł do komody stojącej pod jedną ze ścian w prywatnej części lokalu i coś stamtąd zabrał.
- Musiałbym zawiązać ci oczy - obwieścił, zbliżając się do stolika. W dłoniach miął jakiś skrawek materiału.
Jego twarz była przy tym na tyle poważna, że Harry zmieszał się lekko.
- Po co? - zapytał, przełykając ślinę.
- Żebyś miał niespodziankę.
Tym razem Snape się uśmiechnął, co uspokoiło chłopaka. Skinął głową na zgodę, więc Severus stanął za jego plecami i ostrożnie obwiązał mu głowę materiałem. Ująwszy go za ramiona, obrócił lekko do siebie i przyjrzał się swojemu dziełu.
- Nie za mocno? - zapytał.
- Nie, wszystko w porządku - zapewnił go Harry.
- Nie widzisz nic?
W odpowiedzi otrzymał pokręcenie głową.
- Dobrze, to teraz poczekaj.
Po tych słowach Snape odszedł na chwilę w głąb pracowni. Harry śledził jego poczynania wytężając słuch i odruchowo odwracając głowę w stronę źródła dźwięku.
Usłyszał ciche kroki Severusa, powracającego do stolika, przy którym pracował. Przyniósł chyba ze sobą jakiś przedmiot, bo coś metalicznie stuknęło, zderzając się z drewnianym blatem.
Harry nie mógł tego przedmiotu zobaczyć, usłyszał jednak szczęk zwalnianych zatrzasków, podobny do tego, jaki wydają zabezpieczenia w walizkach albo kasetkach do przechowywania pieniędzy.
Nie mylił się w swoich spostrzeżeniach. Severus rzeczywiście przyniósł takie właśnie metalowe pudełeczko. Miał mnóstwo podobnych w jednej z wielkich szaf pracowni. Każde wypełnione innym typem kamieni i złotym lub srebrnym złomem.
W tej konkretnej, którą wybrał na dzisiejszy wieczór, znajdowały się większe i mniejsze polerowane i nieoszlifowane malachity.
W zasadzie chciał wziąć szmaragdy, te bowiem lepiej pasowały do koloru oczu Pottera, nie były jednak tak gładkie. Diamentowy szlif wykluczał użycie ich w ten sposób, jaki sobie zaplanował. Chodziło mu o ciepło, miękkość i delikatność, a zimny szmaragd nie dałby takich wrażeń. Ostre krawędzie może nie zraniłyby chłopaka, ale dotknięcie nimi na pewno nie byłoby przyjemne.
Złotnik chwilę grzechotał kamieniami w kasetce, szukając odpowiedniego. Dźwięki, jakie wzbudzał, przekopując zawartość pojemnika sprawiały, że Potter ciekawsko nastawiał ucha.
Wyglądał ślicznie z tą apaszką na oczach. Zakrycie górnej części głowy sprawiło, że wzrok patrzącego skupiał się na jego ustach. Młody delikatnie zagryzał wargi od środka, gdy zastanawiał się, co jest źródłem słyszanego chrobotu. Wydymał je lub zasysał, gdy sam ze sobą prowadził w swojej głowie dyskusję na temat tych odgłosów, gdy stawiał kolejne hipotezy i albo je potwierdzał, albo odrzucał.
- Wyciągnij ręce - nakazał mu Snape.
Halogen jarzący się nad blatem rozgrzał dłonie Pottera. Leżały tam, na tej miodowej powierzchni, jak dwa pisklęta, ogrzewane światłem elektrycznej kwoki. Obciągająca je skóra wyglądała w tym ostrym świetle na dużo jaśniejszą, niż była w rzeczywistości. Kości śródręcza były długie i smukłe, za to żyły przeplecione ponad nimi - grube jak okrętowe liny. Pulsująca w nich krew barwiła skórę na lekki zielonkawy odcień.
Paznokcie krótko i równo obcięte, z różowymi lśniącymi płytkami. Opuszka i grzbiet środkowego palca lewej dłoni głęboko zranione czymś ostrym.
Widząc tę czerwoną smugę na palcu, Snape poczuł jakiś ucisk w okolicy serca. Zrobiło mu się przykro z tego powodu, że dzieciak zrobił sobie krzywdę.
- Co ci się stało w łapę? - zapytał szorstko, ukrywając wzruszenie pod niemiłym tonem.
- Mówisz o tym? - Potter poruszył lewą ręką. - Wypadek przy pracy! - zaśmiał się. - Wymieniałem tonery w drukarce.
- Poważnie? - zdziwił się Snape. - Bo to wygląda tak, jakbyś wsadził palec do niszczarki.
- Tego to bym mu nie zrobił - odparł chłopak z uśmiechem. - Lubię swoje palce. I chyba potrzebuję ich wszystkich. - Mówiąc to, prawą dłonią pogłaskał zranioną skórę lewej ręki.
- Połóż. - Nakazał Snape.
Gdy dłonie znów spoczęły spokojnie na blacie, musnął grzbiet prawej kawałkiem polerowanego malachitu.
Kamień był wystarczająco duży, by jubiler mógł swobodnie nim operować.
Gładził całe śródręcze, od nadgarstka, opiętego mankietem koszuli, aż po nasadę kości palców. Taki delikatny dotyk był niezwykle przyjemny i Snape dobrze o tym wiedział. Starał się nie dociskać kamienia zbyt mocno do skóry. Chodziło o to, by wrażenia były subtelne.
Uznawszy po chwili, że poświęcił tej części dłoni wystarczająco dużo uwagi, skupił się na palcach.
Obrócił minerał w poprzek tak, by mógł go wsunąć swobodnie pomiędzy palce Pottera. Dotykał wrażliwej skóry w zagłębieniach pomiędzy nadgarstkiem, a kośćmi paliczków. Każdy palec otaczał z obu stron tym polerowanym kamieniem.
Po chwili zmienił wąski owalny minerał na nieco grubszy, który, wysunięty pomiędzy rozłożone palce, stymulował skórę obydwu sąsiednich palców na raz. Naprzemiennie wsuwał ten malachit i wysuwał do momentu, w którym sam się nieco zawstydził stwierdziwszy, że te ruchy zbyt niepokojąco kojarzą mu się z posunięciami penisa. Wyobraźnia w momencie postawiła mu przed oczami własny nabrzmiały członek, którym pieści palce Pottera identycznie, jak tym kamieniem. Przestał. Przesunął minerał znów na grzbiet ręki. Potem zajął się w ten sam sposób drugą dłonią.
Harry najwyraźniej nie miał przy całej tej zabawie tak nieprzyzwoitych skojarzeń, jak Severus, sprawiał bowiem wrażenie zadowolonego z zabiegów jubilera. Niemalże mruczał, rozkoszując się muśnięciami malachitu w zagłębieniach dłoni.
- Niezły kociak z ciebie - zauważył Snape. - Mruczysz.
- Bo to takie przyjemne! - chłopak uśmiechnął się błogo. - Robisz to jakimś kamieniem? - dopytał. - Widziałem zdjęcia albo reklamę w telewizji, nie pamiętam - pokręcił głową - z jakiegoś spa, gdzie robią masaż takimi czarnymi kamieniami. Ale to robią po plecach - dodał po chwili.
- Może innym razem... - uśmiechnął się Snape. - Odwróć ręce w drugą stronę - nakazał.
Po chwili miał przed sobą jeszcze wrażliwsze na dotyk wnętrza obu dłoni chłopaka.
Gdy przesuwał mu kamieniem po skórze, Harry znowu mruczał i wdychał.
- To jest... erotyczne, wiesz? - szepnął nagle, a złotnik niemal zadygotał, słysząc ten szept.
- Mam dreszcze od tego, co robisz - tłumaczył się młody mężczyzna.
Palce mu lekko drżały. Odruchowo rozkładał je i przyciągał do siebie.
Severus z trudem zwalczył pokusę dotknięcia go własną dłonią, a nie minerałem. Trącił jeszcze szeroką stroną malachitu cieniutkie żyłki pod skórą nadgarstka i odłożył kamień. Westchnął ciężko.
Jego palce same z siebie wyciągnęły się w stronę tych Pottera. Zatrzymały na milimetry przed nimi. Może jeden ukradkowy dotyk? Jak muśnięcie piórkiem. Może chłopak nie poczuje?
Wzdrygnęli się obydwaj, gdy Snape zetknął ich nadwrażliwe opuszki. A potem, przeganiając świadomość, jak bardzo nie powinien tego robić, przesunął swoimi palcami we wnętrzu jego dłoni, wyrywając z ich ust głębokie westchnienia.
Gest trwał ułamek sekundy. Harry odruchowo rozłożył palce, jakby w oczekiwaniu na coś jeszcze. Snape zaś zwinął swoje dłonie w pięści. Nie mógł sobie pozwolić na więcej! I tak już zrobił za dużo. Powinien skończyć w momencie, w którym odłożył kamień.
- Koniec zabawy, Potter - powiedział ochryple.
Odchrząknął, próbując odzyskać właściwą barwę głosu.
- Możesz już zdjąć tę szmatkę.
Gdy Harry zsunął materiał zasłaniający mu oczy, zmrużył powieki, zdumiony nagłą jasnością otoczenia. Po chwili je otworzył i wpatrzył się w Severusa niemal rozmarzonym wzrokiem.
- Jesteś niesamowity, wiesz? - powiedział cicho i delikatnie pogłaskał palcem prawej dłoni bezradnie zaciśniętą pięść złotnika.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top