1. Pierścionek
Na świecie było siedem miliardów ludzi. A może już nawet trochę więcej.
Siedem miliardów to całkiem sporo! Było w czym przebierać i teoretycznie nie powinno być większego problemu ze znalezieniem tak zwanego partnera albo partnerki. A jednak to zadanie przerosło go, okazując się być niewykonalnym.
********
Dzisiejszy październikowy dzień był wyjątkowo słoneczny i ciepły, jak na tę porę roku. Ludzie snuli się ulicami miasta, lekko oszołomieni tym ciepłem. Rozpinali kurtki, zrzucali szaliki. Kilku śmiałków z nagimi ramionami opadło na trawę w parku, gdzie pomiędzy złotymi liśćmi łapali złotą jesienną opaleniznę.
Jego własna śmiałość ograniczyła się do rozchylenia płaszcza i rozpięcia marynarki.
Okulary słoneczne nosił jako ochronę przed spojrzeniami innych ludzi, a nie przed słońcem. Ono mu nie przeszkadzało. Nie było tak natarczywe ani tak obojętne. A ileż to razy pochwycił czyjś wzrok, który nie przylgnął do niego na dłużej niż ułamek sekundy i zaraz odpływał, zostawiając tylko rozczarowanie! Tak więc nakładał tę tarczę obronną nie chcąc, by ktoś zobaczył palący go głód.
A głodny był bardzo! Głodny tego wszystkiego, co posiadali ludzie, mijani na ulicy.
Rzadko kto z nich był sam. Szli razem z drugim człowiekiem. Z mężczyzną, kobietą. Z dziećmi. W radosnym gwarze albo w zapiekłej złości. Związani setką niewidzialnych nici, które zapewniały im właściwe miejsca w spektaklu, rozgrywanym co dnia.
On nie miał żadnej stałej roli i nie miał z kim jej odgrywać!
Był sam. Dzisiaj i wczoraj. I miesiąc temu, i rok.
Ironia losu wyznaczyła mu w teatrze życia rolę jubilera, u którego zamawiano, oprócz artystycznych błyskotek, przede wszystkim obrączki i pierścionki zaręczynowe.
On nie nosił niczego takiego. Nikt mu nie podarował takiej biżuterii, ale też i on nie obdarzył nią drugiego człowieka. Raz. Raz w życiu był tego bliski, lecz w momencie, w którym niemal sięgał po taki złoty krążek, został zdradzony. Pierścionek później przetopił, a serce zapieczętował.
Był gejem i czasem się zastanawiał, czy ten fakt miał jakiś wpływ na jego samotność. Czy gdyby był, jak to mówiono, "normalny", miałby obok czyjeś wpatrzone weń oczy, czyjś szept w swoim uchu. A czyjeś ciało... czy ogrzewałoby to puste miejsce przy jego boku...
********
Z niewesołych rozmyślań wyrwał go głos pracownika salonu.
- Szefie! Ten gość już przyszedł.
Do eleganckiego atelier w jednej z miejskich galerii zaglądał najrzadziej, jak mógł. Nie lubił tego gwaru, sztucznego światła, sztucznych zapachów i tandetnego blichtru wielkich centrów handlowych. Tutaj jak ryby w wodzie czuli się za to gówniarze: chłopcy i dziewczęta o lalkowatej urodzie, których zatrudniał, by dekorowali mu ściany ładnymi buziami i naganiali klientów tą swoją aparycją.
Dzisiaj miał się spotkać z kolejnym, którego nie wiadomo co skusiło do złożenia zamówienia na personalizowany pierścionek zaręczynowy.
Przed ostatecznym przekroczeniem progu zaplecza zatrzymał się na chwilę i podglądał, i podsłuchiwał zza uchylonych drzwi.
Najpierw tamtego usłyszał. Jego młody, dźwięczny głos, mieniący się różnymi tonami. Jak kryształ, który rozbija białe światło na składowe tęczy. Ten dźwięk lekko wibrował w powietrzu i zdawał się wprowadzać w drżenie kolie i łańcuszki rozwieszone w gablotach.
Potem go zobaczył, a ten widok równocześnie zachwycił i zasmucił starego złotnika.
Bo tak nagle się poczuł. Staro. Stając naprzeciw tego ślicznego młodzieńca odczuł nagle ciężar każdego roku ze swoich czterdziestu sześciu lat.
- A ty w ogóle to jesteś pełnoletni? - rzucił nieuprzejmym tonem i bez formy grzecznościowej. - Bo dzieciakom to najwyżej łańcuszki do komunii robię albo kolczyki, a nie pierścionki zaręczynowe.
W odpowiedzi na ten słowny atak, chłopak z tylnej kieszeni spodni wyciągnął portfel, a z niego plastikowy blankiecik dowodu i podał jubilerowi.
Ten szybko policzył daty.
- Dwadzieścia sześć... - mruknął. - I tak jesteś za młody na żeniaczkę. - Odparł oddając dokument. - Poczekaj tak jeszcze z dziesięć lat...
- A niby na co mam czekać?! - zdumiał się przybysz. - Aż mi się odwidzi? Albo jej?
- Szefie, niech pan nie zniechęca klienta! - zawołał blondwłosy pracownik sklepu.
- Ja go tylko ostrzegam - Jubiler prawie zasyczał przez zaciśnięte zęby.
- Naoglądałem się różnych przypadków tu, w swojej pracy - zwrócił się do zamawiającego nieco bardziej uprzejmie. - I wolę mieć pewność, że nie będę pracował na darmo.
- Ja też chciałbym mieć pewność, że nie wywalę pieniędzy w błoto - odparł młody klient.
- Za kandydatkę nie ręczę - prychnął jubiler. - Tylko za swoją pracę.
Mierzyli się chwilę wzrokiem. Zielone oczy kontra czarne. Świetlisty szmaragd naprzeciwko mrocznego obsydianu.
- To o co ci chodzi? - Złotnik westchnął ciężko, wskazując gościowi dłonią drogę w stronę kącika ze stolikiem i zdobionymi krzesłami. Tu zapraszano na dłuższe pogawędki o wyrobach. Finalizowano i podpisywano umowy.
- A to my jesteśmy na "ty"? - zdziwił się chłopak.
- Jeszcze nie, ale możemy być - odciął się właściciel salonu, podając dłoń i wypowiadając swoje imię. - Tak będzie łatwiej się dogadać.
- Harry Potter. - Przybysz odwdzięczył się swoim imieniem w odpowiedzi na "Severusa Snape'a". - Bardzo ładne imię. Oryginalne. Nie to, co moje - machnął ręką. - Takie pospolite.
- Zawsze możesz zmienić, jeżeli ci się nie podoba.
- Nie! - Gość machnął ręką. - Chodziło mi tylko o to, że pańskie... twoje - poprawił się z przepraszającym uśmiechem - jest takie niezwykłe. Podobnie jak nazwa sklepu.
- "Slytherin"? - zdziwił się złotnik. - To przecież smok z bajki!
Uważnie przypatrzył się przybyszowi.
- Z tej bajki, w której smok gromadzi skarby w podziemiach starego zamku. Jest tam też król, który oszukał bestię i zabrał cztery przedmioty dające smokowi siłę. Miecz, koronę, medalion i puchar. Za karę smok porywa córkę króla. Przysyła później wiadomość, że ona pozostanie w tych podziemiach na wieki.
- I co dalej? - Oczy Pottera zalśniły jak dwie gwiazdki w oczekiwaniu na rozwój wypadków.
- Dalej to było tak... - Złotnik rozparł się wygodnie w fotelu i, pomagając sobie dłońmi w chwilach największego napięcia fabuły, opowiedział młodemu bajkę do końca.
W duchu na przemian dziwił się sam sobie i nowo poznanemu chłopakowi oraz zachwycał niecodzienną sytuacją. Zdumiała go przyjemność, jaką odczuł, opowiadając bajkę temu dorosłemu człowiekowi. Zauroczył go wyraz twarzy tamtego - pełen niemal dziecięcej pasji. Zafascynowała gra emocji w oczach, ustach i brwiach Pottera.
Klient reagował spontanicznie, jakby słyszał tę opowieść pierwszy raz w życiu. Niemal wstrzymywał dech, gdy narracja zmierzała do końca, a śmiałek, który zszedł do podziemi zamczyska, pokonał wreszcie smoka przy pomocy magicznego miecza, a królewnę obudził z letargu rzecz jasna, pocałunkiem.
- Niesamowita historia! - zawołał Harry, gdy opowieść dobiegła końca.
- Nie znałeś jej? Naprawdę? - Snape popatrzył na chłopaka podejrzliwie. - Mama nie opowiadała ci tego na dobranoc?
- Moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym jak miałem niewiele ponad rok. - Usłyszał w odpowiedzi.
- Wychowywała mnie ciotka, a ona nie opowiadała bajek.
Czarne oczy jubilera zalśniły zdumieniem.
- Czegoś jeszcze nie robiła ta ciotka? - Zapytał.
Węgiel w oczach Severusa zajął się wewnętrznym ogniem, a ciepło tego płomienia ogrzało twarz Harry'ego. Głos Severusa sięgnął głęboko w pamięć chłopaka, wyciągając z niej wprost na wargi niewesołe wspomnienia.
Zasłuchany w tembr tego głosu, Harry nawet nie zwrócił uwagi, jak i kiedy wyspowiadał się temu mężczyźnie ze swojej prywatności.
- Trzymała cię w schowku pod schodami... - Jubiler powtórzył sam do siebie.
- Nie tego się spodziewałeś. - Harry stwierdził oczywisty fakt.
- To prawda. - Snape pokręcił głową. - Klienci zwierzają się tutaj chętniej niż na kozetce u psychologa - zadrwił lekko. - Ale czegoś takiego jeszcze nie słyszałem.
- Nie mam pojęcia, dlaczego to opowiedziałem! - przyznał Harry nieco bezradnie. - Tak jakbyś mnie zaczarował! - Uśmiechnął się przepraszająco. - Patrzysz tak, jakbyś wyciągał z człowieka duszę... Jeszcze trochę, a podam ci pin do karty! - zażartował.
- To, co mi powiedziałeś - odparł złotnik - jest cenniejsze od jakiegoś tam kodu.
- Nie mówiłem tego nikomu - powiedział Harry. - Nawet Cho nie mówiłem - szepnął. - To moja dziewczyna - dodał, widząc nieme pytanie wymalowane na twarzy złotnika.
- Czasami łatwiej jest zwierzyć się komuś obcemu - zauważył Snape.
- Nie. To nie to. - Odpowiedział mu Harry. - To coś w tobie... Widzę cię pierwszy raz w życiu, a mówię ci takie rzeczy... Przepraszam, zachowuję się jak jakaś nastolatka. Albo ty, jak jakiś oficer śledczy! - Harry sam siebie rozśmieszył tym stwierdzeniem. - Może zamiast robić biżuterię, powinieneś zbierać zeznania?
***********
Nie była to do końca prawda. To o patrzeniu na Snape'a pierwszy raz w życiu.
Harry znał właściciela "Slytherinu" bardzo dobrze ze zdjęć, które przeglądał w Internecie. A teraz konfrontował wizję fotografa z tym żywym człowiekiem...
Na żywo złotnik był jeszcze bardziej niesamowity niż na zdjęciach ze strony internetowej sklepu i pracowni jubilerskiej. Mroczny i tajemniczy. Hipnotyzujący. A jego głos...
Zdjęcia nie mówiły nic o mocy tego głosu, który na przemian ciął jak krawędź noża, to znów pieścił jak dłoń kochanki albo czarował jak różdżka magika. Harry miał wrażenie, że mógłby go słuchać bez końca.
Z radością przystał na ofertę, jaka popłynęła do niego z ust jubilera. Snape zaproponował kilka spotkań, w czasie których zaprezentuje projekty pierścionków oraz materiały, z jakich może je wykonać. Wspólnie uzgodnią model oraz ustalą cenę. Zleceniodawca będzie mógł na bieżąco kontrolować postępy w pracy i, przynajmniej do pewnego momentu, sugerować zmiany.
Taka procedura była typowa przy indywidualnych zleceniach. Nowością była tylko częstotliwość spotkań oraz ich miejsce. Snape poprosił, by Harry przychodził nie do sklepu w galerii, lecz do jego pracowni na Starym Mieście oraz, żeby przychodził co tydzień. Albo nawet częściej.
Tak naprawdę chciałby spotykać się z tym chłopakiem codziennie! Nieważne, że był o połowę młodszy ani, że prawie się zaręczył. Ważny był trzepot serca, które wprost wyrwało się z piersi złotnika z pragnienia, by dostać się pomiędzy palce tamtego mężczyzny!
To serce pragnęło poczuć pieszczotę ciepłych rąk albo gorących warg. Chciało zostać objęte i przytulone do tamtego ciała. Słuchać tamtego głosu, patrzeć w tamte świetliste oczy.
W którymś ułamku sekundy w trakcie spotkania w salonie "Slytherinu" Severus Snape przypomniał sobie czytany gdzieś, kiedyś artykuł o trzech miłościach, jakie człowiek przeżywa*.
Pierwsza, to szczeniackie zakochanie, które pozostaje jak blizna na całe życie. Druga, to ostra jazda, która rani do krwi. I trzecia, to balsam na rany, kordiał* na blizny na sercu.
Pozornie niemożliwa do zaistnienia. Nieprawdopodobna. Miłość, na którą się wpada na zatłoczonej ulicy, która potrąca cię w drzwiach albo... sama przychodzi, prosząc, byś zrobił coś dla niej. Pierścionek dla kogoś innego...
I Severus poczuł, i zobaczył jasno w tym ułamku sekundy, że grom z jasnego nieba, który nań właśnie opadł, to było jasne spojrzenie Pottera. I zrozumiał, że musi zrobić wszystko, by nie pozwolić mu odejść.
********
Cotygodniowe wizyty w pracowni jubilera bardzo szybko zmieniły się w cowieczorne. Po miesiącu stały się niemal rutyną. Choć nie. To nie była rutyna. To słowo zbyt mocno kojarzyło się z nudą i przymusem, podczas gdy oni spotykali się więcej niż chętnie!
Każdy z nich przygotowywał się do takiej wizyty. Przebierał, brał wcześniej prysznic... Jak przed jakąś randką! Ale to przecież nie była randka! Więc może coś innego... Też na "r". Rytuał? Tak. To chyba było to słowo. Właściwie opisujące, jak odczuwali ich spotkania oraz, co przed nimi robili.
Mimo formalnej otoczki przygotowań, która czyniła te wspólne wieczory tak wyjątkowymi, równie mocno cieszyli się, ilekroć udało się im zobaczyć w ciągu dnia. Wyjść na wspólny obiad lub kawę.
**********
- Harry! Co się tak ślinisz?! Nagie zdjęcia ci przysłała? - wołał kumpel z open space'u.
- O jedenastej przed południem? Ale masz szczęście, stary! Moja nawet wieczorem tak nie robi! - wyznawał kolejny kolega zza sąsiedniego biurka.
- Wieczorem to powinna to robić nie do telefonu, tylko na żywo - podsumowywał ktoś inny z grupy.
- A ty, Harry, nie gap się tak bardzo, bo jeszcze wyświetlacz ci pęknie! - śmiał się znów ten, który zaczął to całe komentowanie reakcji Harry'ego na otrzymywane smsy.
- Żeby co innego ci nie pękło, stary i żebyś nie musiał, no wiesz?! - ktoś mrugał porozumiewawczo i markował ramionami gest kołysania noworodka.
- Odwalcie się! - Harry odgryzał się ze śmiechem, ale nie ze złością. Dla efektu miął kartkę papieru i rzucał wprost w tył głowy największego żartownisia.
*******
Takie scenki powtarzały się w niemal niezmiennej formie za każdym razem, kiedy Severus zapraszał go do wspólnego spędzenia wolnej godziny w środku dnia. A powtarzały się dlatego, że Harry nie mógł opanować ekscytacji, która, zamiast opadać, wręcz rosła wraz z pogłębianiem się znajomości z Severusem. Pozwalał, by błogi uśmiech zalewał mu twarz za każdym razem, gdy tamten mężczyzna dzwonił albo pisał do niego. Gubił na chwilę myśli, gdy wsłuchiwał się w jego głos lub czytał jego słowa.
Nie przejmował się żartami kolegów. Nie denerwowały go nawet, bo przecież dotyczyły jego dziewczyny, a on nie spotykał się z nią, tylko z Severusem, więc żarty trafiały, jak kulą w płot. Krążyły gdzieś wokół i gubiły się bezradnie w przestrzeni, nie dotykając ani jego samego, ani człowieka, z którym spędzał swój czas.
********
Dziewczyna Harry'ego, piękna czarnowłosa pół Włoszka, pół Koreanka, była przedstawicielką handlową w firmie produkującej sprzęt sportowy i rehabilitacyjny. Przy okazji prowadziła też szkolenia z obsługi tych urządzeń. Jeździła po kraju do przeróżnych placówek tęskniąc przy okazji za Harrym, tak jak on za nią.
Pomiędzy jednym a drugim jej wyjazdem spotykali się intensywnie.
Temperatura ich spotkań nawet się podniosła po tym, jak Harry zaczął odwiedzać pracownię jubilera.
Od tego dnia posuwał przyszłą narzeczoną z jakąś desperacją, której nie odczuwał przedtem.
Rozgniatał jej czerwone wargi swoimi ustami, jakby były jakimiś owocem, z którego próbował wyssać sok. Pieścił jej opaloną skórę, tak inną od jasnej skóry Severusa.
Sam nie wiedział, skąd przychodziły mu do głowy te porównania. Może dlatego, że mieli identyczny kolor włosów i oczu. Cho i Severus.
Gdy wsuwał się swoim spragnionym członkiem w jej ciało, otwierające się w różowych fałdach pomiędzy gładkimi udami, równocześnie tonął w czerni jej spojrzenia. A wtedy, jak przebitka na starej kliszy, spod powiek dziewczyny czasem zerkały na niego źrenice Snape'a.
Zanurzał twarz w jej jedwabiste włosy, gdy jego biodra drżały w bezskutecznej próbie wejścia w nią jeszcze głębiej. Ale gdy owijał się jej lokami, umysł podsuwał mu flashback włosów Severusa, które na pewno nie były tak miękkie. A mimo to wielokrotnie pragnął ich dotknąć.
Kiedy takie migawki pojawiały się w jego głowie w trakcie zbliżeń z Cho, stawał się bardziej gwałtowny. Poruszał się szybciej i brał dziewczynę mocniej. Tak jakby intensywność pchnięć miała przepędzić portrety nowego przyjaciela, wyryte gdzieś pod powiekami.
Nagie piersi Cho miękły pod naciskiem jego omdlałego torsu. Jej wnętrze ustępowało pod jego dotykiem. Była taka delikatna, ale też gorąca i wilgotna. Przyjmowała go tak łatwo, tak pewnie. I podobało mu się to, jaka była i kochał to wszystko, co razem robili, choć od jakiegoś czasu coś w tym go denerwowało.
Czasami myślał, że chciałby, by była twardsza, mniej otwarta, bardziej... surowa? Jak szlifowany diament, który Severus Snape rozbijał w swojej pracowni na małe kawałeczki, wygładzał i umieszczał w złotych obejmach pierścionka. Jak diament albo jak sam Severus. Ostra faseta* kamienia.
*koncepcja trzech miłości - autorką pomysłu jest antropolożka Helen Fisher.
*kordiał (łac.) - lekarstwo.
*faseta - cięcie krawędzi kamienia szlachetnego; jego zadaniem jest wydobycie maksymalnego blasku klejnotu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top