4. Duchy
Szturchnęłam lekko Charlie'go, by zwrócić jego uwagę.
-Chcę zostać sama.- powiedziałam, wciąż patrząc na mężczyznę. Charlie zmarszczył brwi, ale kiwnął głową.
-Bessy, masz zadanie na historię?- spytał się naszej rudej przyjaciółki.
-Jakie zadanie?- spojrzała na niego z przerażeniem w oczach.
-Po prostu dam ci przepisać. Chodź. Zobaczymy się później, mała.- rzucił w moją stronę i razem opuścili dach. Odeszłam od krawędzi, nie chciałam żeby w razie czego ktoś coś widział.
-Prosiłam, żebyś...- przerwałam, gdy zauważyłam, że mnie nie słucha. -Coś się stało?- podeszłam i usiadłam za nim. Nigdy nie pozwolił mi zobaczyć swojej twarzy. Zawsze nosił kaptur.
-Podobno idziesz do tej całej fabryki... Na dwa tygodnie... Zostawiasz mnie...- westchnęłam. No tak, liczyłam się z tym.
-To tylko dwa tygodnie. Nawet nie zauważysz jak minie.- od śniegu przemokły mi już całkowicie spodnie i robiło mi się coraz zimniej.
-Wiem.- nachyliłam się.
-Ale?-
-Czuję więcej niż ty. Niż wy. Czuję, że to coś więcej...- westchnęłam.
-Może już czas, żebyś...- nie dokończyłam. Zapadła cisza.
-Boję się...- spojrzałam w niebo. Zadzwonił dzwonek na lekcje, ale ja postanowiłam już, że na nią nie pójdę.
-Wiem. Ale już czas...- coś ścisnęło mi gardło. Świadomość tego, co ma się stać nagle we mnie uderzyła.
-Coline...-
-Tak?-
-Dziękuję...- w oczach zebrały mi się łzy. Odwrócił się w moją stronę.
Cała jego twarz była zmiażdżona i zakrwawiona. Gałki oczne wręcz wylewały się z oczodołów. Nos był kompletnie wykręcony. Usta zwisały na kawałku skóry, ukazując zakrwawione dziąsła. Uchyliłam usta, jednak szybko zakryłam drżące wargi dłonią. Z moich oczu łzy lały się już strumieniami.
-Będziesz jeszcze bardzo szczęśliwa, Coline.- powiedział swoim aksamitnym głosem, ściągając wreszcie czarny kaptur, ukazując długie, ciemne loki.
-Nigdy cię nie zapomnę, Lovell.- uśmiechnął się i podszedł do krawędzi. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się w miarę możliwości. Później rozłożył ręce i po prostu skoczył w dół, tak jak zrobił to ćwierć wieku temu.
Nie wierzyłam mu. Jak można być szczęśliwym, gdy jesteś dziwakiem, który nie dość, że widzi duchy, to ciągle musi za nimi płakać z tęsknoty.
Postanowiłam już nie wracać na lekcje. Ta sytuacja złamała mi na tamten dzień serce. Zalana łzami zabrałam swoje rzeczy i postanowiłam odwiedzić jeszcze kogoś.
Jedyna rzecz jaka pocieszała mnie, gdy odchodzili, była nadzieję, że pewnego dnia znów się zobaczymy.
^^ ^^ ^^ ^^ ^^ ^^ ^^ ^^ ^^ ^^ ^^ ^^ ^^
-Dzień dobry, pani Meade.- rzuciłam, gdy tylko zobaczyłam znaną mi kobietę, po przekroczeniu progu jej sklepu.
-Oh, Coline! Jak dobrze cię widzieć!- od razu mnie przytuliła. -Jutro wielki dzień.- uśmiechnęłam się.
-Tak, proszę pani. Przyszłam się pożegnać.- kobieta przyłożyła jedną dłoń do swojego serca, a drugą pytała łzę, która pojawiła się w kąciku oka.
-Nie sądziłam, że o mnie pomyślisz.-
-Jak mogłabym nie? To dzięki pani w ogóle idę do fabryki.- westchnęłam. Pani Meade wpatrywała się we mnie bez słowa, z miłością. Była dla mnie jak babcia.
-Chciałabym coś ci dać, dobrze?- nim odpowiedziałam kobieta zniknęła. Była zadziwiająco, jak na nią, poważna. -Zamknij oczy!- krzyknęła, z zaplecza. Zrobiłam co kazała, przewracając oczami. Uśmiechałam się głupio, ale w sercu poczułam się lepiej, lżej. -Nie podglądaj.- powiedziała z dziecięcą ekscytacją. Położyła na lądzie coś ciężkiego i chwyciła moje dłonie, by nakierować je na przedmiot. Był to prostokąt, ale tylko tyle mogłam wyczuć. -Otwórz oczy.- powoli uchyliłam powieki i zobaczyłam... Czarne pudełko. Pani Meade zaraz je uchyliła, a moim oczom ukazała się maszyna do pisania. -Podoba ci się?-
-Ja... Znaczy się... Jest... Bardzo pani dziękuję...- dotknęłam delikatnie klawiszy, szczerze wzruszona. -Ale...- jej pogodny wyraz twarzy, nagle się zasmucił.
-Ale...?-
-Nie mogę tego przyjąć.- kobieta otworzyła już usta, aby wyrazić swoje oburzenie. -Ciężko idzie pani interes. Gdyby pani tę maszynę sprzedała...- uniosła dłoń, zatrzymując mnie. Spojrzała na mnie, jak nigdy spokojna.
-Jak wiele pieniędzy produkuje się każdego dnia, hmm?-
-Myślę, że pewnie sporo, ale...- znów chciałam zacząć potok słów, lecz nie pozwoliła mi na to.
-A ile mam takich klientek, które zawsze o mnie pomyślą?- uśmiechnęła się lekko i nie czekała na moją odpowiedź. -Jedną. Jedną, jedyną ciebie mam. I nie obchodzą mnie pieniądze. Jestem w takim wieku, że pora zacząć je wydawać, a nie zbierać do trumny.- po tych słowach znów przypomniałam sobie to, o czym chciałam zapomnieć przychodząc tu. Uśmiechnęłam się wymuszenie i złapałam maszynę w dłonie.
-Bardzo pani dziękuję, ale muszę już iść. Sporo rzeczy muszę jeszcze zrobić.- powiedziałam jak najweselej potrafiłam i żegnając się z kobietą, wyszłam ze sklepu. Od razu poszłam do domu.
∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆∆
Do wieczora siedziałam z Ruby. Grałyśmy w planszówki, oglądałyśmy filmy, objadałyśmy się słodyczami i rozmawiałyśmy.
-Te dwa tygodnie bez ciebie będą... Dziwne.- powiedziała nagle, bawiąc się końcówkami swoich włosów, które zebrała w kucyka.
-Potraktuj to jako przedsmak college'u.- uśmiechnęłam się i pstryknęłam ją w ramię. Objęła mnie w pasie.
-No tak, ostatni semestr. Potem wyjeżdżasz...- zaczęłam głaskać ją po włosach.
-Ruby... Prędzej czy później, nadeszła by chwila, w której obie musiały byśmy wybrać swoją drogę. Nawet gdybyśmy podążyły w tę samą stronę, to... Nie możemy podążać tą samą ścieżką. Musimy szukać szczęścia, Ruby. Z dala od siebie. Ale to nie znaczy, że z siebie zrezygnujemy. Będziesz moją siostrą jutro, za dwa tygodnie, za pół roku i nawet za sto lat. Tylko, że oprócz nas dojdzie jeszcze parę spraw.- starałam się wyjaśnić jej to jak najlepiej, ale jej niemrawa mina wskazywała, że średnio mi się to udało. -Pójdę na studia, a ty nauczysz się życia beze mnie. Potem ty pójdziesz na studia i razem będziemy obgadywać wykładowców i studentów, którzy będą nam się podobać. A pewnego dnia, poznasz chłopaka, którego pokochasz, a on będzie cię nosić na rękach. I sama zechcesz zająć się swoim życiem. Zobaczysz, wszystko... będzie dobrze.- znów ścisnęło mi gardło. Czułam się jak największy oszust tego świata. Nie powinnam jej nic obiecywać, skoro sama jeszcze nie zdecydowałam, czy na pewno chce iść na studia. Równie dobrze zamknę się w tym domu, by nikt nigdy się nie dowiedział i mnie nie skrzywdził.
-A ty?- oprzytomniałam i dotknęłam policzków, by wytrzeć łzy. Całe szczęście, Ruby nie mogła ich zauważyć.
-Ty nie spotkasz żadnego chłopaka?- zaśmiałam się na uwodzicielski ton głosu, który obrała.
-Ty, Ruby, jesteś uroczą, śliczną i energiczną dziewczyną. Będziesz miała tabuny mężczyzn u stóp. A ja jestem... Dziwakiem.- wyjaśniłam ze śmiechem.
-Nie chcę chłopaka, który będzie mnie kochał tylko dlatego, że jestem normalna, czy dla wybranych cech. To, że jesteś dziwna, sprawia, że masz przy sobie tylko prawdziwych ludzi.- uśmiechnęłam się na jej naiwność, ale nie skomentowałam tego.
←→←→←→←→←→←→←→←→←
Po kolacji Ruby poszła spać, podobnie jak moja matka. Ojciec za to jak codzień udał się do salonu, gdzie przy kominku czytał książkę, popijając burbon, lub herbatę. Czasami zostawałam z nim i rozgrywaliśmy partyjkę szachów.
Usiadłam naprzeciw niego, w identycznym fotelu. Między nami był mały, drewniany stolik, na którym wiecznie stała plansza do szachów i butelką whiskey.
-Dlaczego nie śpisz? Powinnaś się wyspać.- powiedział niezadowolony, ale widziałam w jego oczach, że cieszył się, że chciałam spędzić z nim czas.
-Dawno nie graliśmy.- wskazałam na porozstawiane pionki szachów. Ojciec kiwnął w moją stronę, bym zaczęła. Przesunęłam skoczka na pole H3. Mój przeciwnik swojego pionka przestawił na E6.
-Denerwujesz się, prawda?- westchnęłam, słysząc pytanie ojca. Ruszyłam kolejnym skoczkiem na C3.
-Trochę... Ale... Chodzi o coś innego.- mruknęłam. Wyprowadził gońca na C5.
-Więc o co?- oparł się wygodniej o oparcie. -Kto tym razem?- sam zorientował się w czym rzecz.
-Lovell.- widząc jego niezbyt zrozumiałą minę, postanowiłam dokładnie wyjaśnić. -Lovell Greyp. Chłopak z dachu szkoły. W 1987 roku był w ostatniej klasie. Został odrzucony przez dziewczynę, którą bardzo kochał i z rozpaczy skoczył z dachu.- wyjaśniłam, a ojciec kiwnął głową. -Spędziłam z nim sporo czasu i... Świadomość tego, że mógłby zniknąć była taka... Irracjonalna, nierealna... Niemożliwa. I teraz po prostu... Go nie ma...- westchnęłam. Przestałam zwracać szczególną uwagę na figury. Ojciec był jedną z niewielu osób, które znały mój mały sekret. Prócz niego, prawdę znała jeszcze matka, ale ona kompletnie ignorowała prawdę, oraz mój dziadek.
-Jeszcze go spotkasz.- rzucił dość obojętnie. Kochałam go i on kochał mnie, chciał mnie chronić i wspierał jak mógł. Ale nie rozumiał.
-Chwile przed jego odejściem... Powiedział mi coś...- postanowiłam nie komentować jego słów.
-Co takiego?- dopytał, pocierając brodę, zastanawiając się nad kolejnym ruchem.
-Że będę jeszcze bardzo szczęśliwa.- ojciec wzruszył ramionami.
-Nie wiem czym zaprzątasz sobię głowę.- wychylił ostatni łyk burbonu i chwycił butelkę, by dolać. -Ja wiem o tym od dawna.-
-To zupełne co innego. Duchy czują i widzą więcej. Wiedzą więcej. Ale nigdy nie mówią wprost. Jeżeli powiedział mi, że będę szczęśliwa, to nie powinnam tego interpretować zbyt dosłownie.- wyjaśniłam.
-I boisz się o to, co takiego chciał ci przekazać. Zapewne w tej, z pozoru, szczęśliwej wyroczni, doszukujesz się drugiego, niezbyt dobrego, dna?- uśmiechnęłam się w odpowiedzi.
-Zmieńmy temat.- machnęłam ręką. -Byłam dzisiaj u pani Meade, żeby się pożegnać.- wygodniej usiadłam w fotelu, siadając na kolanach. -Dostałam od niej maszynę do pisania. Jest piękna. Napiszę na niej dalszą część pracy konkursowej.-
-To świetnie. A byłaś może u...- nie pozwoliłam mu dokończyć.
-Nie.- jego oczy zgasły, a potem zalała je mgła wspomnień.
-Co dalej?- zapytałam po przedłużającej się ciszy. Spojrzał na mnie dziwnie. -Ze mną?- zmarszczył brwi i spojrzał w płomienie w kominku. -Ruby spytała mnie dzisiaj, czy nie zamierzam kiedyś się z kimś związać. Nie wiedziałam co mam jej powiedzieć. "Nie, Ruby, z nikim nigdy nie będę, bo nikt normalny się będzie chciał nawet przyjaźnić się z wariatką, która widzi duchy". Jeżeli pójdę na studia jest szansa, że ktoś się dowie. Nikt mi nie uwierzy, zamkną mnie w wariatkowie. Ale jeżeli tu zostanę, będę nikim. Nie chcę po prostu przeżyć, chcę żyć, ale... To trudne, gdy wiecznie nad głową wisi ci śmierć.- nawet na mnie nie patrzył. Wiedziałam, że nie powinnam go o to pytać, bo sam się o to martwił. Ale potrzebowałam to z siebie wyrzucić. -A co jeżeli w fabryce też ktoś umarł?-
-Spokojnie, Line. Poradzisz sobie, nawet z całą armią duchów, jeżeli będzie trzeba.- uśmiechnął się w moją stronę. -Szach mat.- mój, biały król stał na polu F1, trzy moje pionki stały kolejno przed nim na polach E2, F2 i G2, goniec zajmował pole D6. Mojemu ojcu zostały tylko dwa pionki, a mimo to i tak mnie ograł. Jego wieża była na polu B1, a król A7. Przegrałam. -Powinnaś się położyć. Już późno.- wstałam i ucałowałam ojca w policzek. Gdy już wychodziłam, zatrzymały mnie jego słowa. -Gdzie w pytaniu o chłopaka jest powiedziane, że ma być normalny? Nie jesteś taka jak inni i tylko ktoś równie odmienny może cię zrozumieć i taką pokochać.- spojrzałam na niego z wdzięcznością.
-Dobranoc, tato.-
‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡‡
Stałam przed fabryką z całym moim bagażem. Za mną policja próbowała uspokoić zebranych reporterów, rodziny i całą resztę. Wśród nich była moja rodzina i przyjaciele, ale nawet nie patrzyłam w ich kierunku. Przez ostatnie dni nawet nie pomyślałam o Wonce, teraz znów poczułam się zażenowana, przypominając sobie, że już z nim rozmawiałam. Wzięłam głęboki wdech i spojrzałam po bokach.
Veruca Salt miała kręcone, krótko ścięte włosy, była brunetką. Jasne, niebieskie oczy, jasna cera, mocne rysy twarzy. Wyglądała wręcz arystokratycznie. Miała na sobie obcisłe dżinsy i czarny płaszcz, wraz z szarym szalikiem. Mocno zaciskała usta w wąską linię i patrzyła tępo przed siebie.
Obok niej stała blondynka, z długimi, prostymi włosami, które związane miała w niskiego kucyka. Okradła twarz, perkaty nosek i dziwny, nienaturalny odcień skóry. Nie był niebieski, tak jak ponoć osiem lat temu, był dość normalny, ale niezdrowy. Starała się wyglądać na pewną siebie, ale zauważyłam, że ściskała swoją ciemną kurtkę w dłoniach. Violet Beauregarde.
Tuż obok mnie niepewnie stał umięśniony chłopak o rudej czuprynie i piegach na całej twarzy. Ubrany jedynie w bluzę. Otworzyłam szerzej oczy. Augustus Gloop. To ten Augustus Gloop.
Po drugiej stronie był jeszcze jeden chłopak, kompletnie nikomu nie znany. Z internetu wiem, że nazywa się Thiago Hughes. Czarnoskóry, z dłuższymi, czarnymi włosami i brązowymi oczami. Ubrany w błękitną, puchową kurtkę. Nie miałam o nim bladego pojęcia, ale dobrze patrzyło mu z oczu.
Wybiła trzecia. Brama do fabryki otworzyła się, a my ciągnąć za sobą swoje walizki, co było dość ciężkie przez śnieg, weszliśmy na teren fabryki. Brama zamknęła się, a my stanęliśmy przed drzwiami do niej. Nagle otworzyły się, lecz nikogo w nich nie było. Spojrzeliśmy po sobie i kolejno wchodziliśmy do środka. Stanęliśmy w wielkim holu. Tam stało kilku małych ludzi. Wszyscy wyglądali identycznie. Miały wzrost średniej lalki i długie, czarne włosy. Wszyscy ubrani w lateksowe, czerwone kostiumy. Już w holu było okropnie gorąco. Szybko zdjęliśmy swoje nakrycia.
-Jestem Arnimis, ale nazywajcie mnie Arnie. Pan Wonca prosił, abym was oprowadził po mieszkalnej części fabryki. Jesteśmy Umpa-lumpasami. Moi przyjaciele zajmą się waszymi bagażami.- powiedział jeden z nich, a reszta w parach brała na siebie po bagażu i szła w swoim kierunku. Ostatni zabrali od nas kurtki. -Proszę za mną.- Alan odwrócił się i otworzył malutkie drzwi. Naszym oczom ukazała się słodka łąka. Powstrzymałam się od reakcji, zostawiając zauroczenie tym miejscem w sobie. Przeszliśmy przez most i podziwialiśmy czekoladowy wodospad. W końcu dotarliśmy do ściany, gdzie Alan wcisnął jakiś guzik. Ściana rozstąpiła się, a tam była szklana winda. Weszliśmy wszyscy do niej, a ta nagle z niewiarygodną prędkością ruszyła w górę. Wszyscy się zachwialiśmy, a ja wpadłam na kogoś. Uniosłam głowę i spotkałam się wzrokiem z tym całym Hughes'em.
-Przepraszam...- wyszeptałam w jego stronę. Uśmiechnął się do mnie przyjaźnie i pomógł się wyprostować.
-Nie szkodzi. Thiago.- podał mi dłoń, którą ścisnęłam.
-Coline.- odwzajemniłam uśmiech.
-Strasznie tu... Dziwnie. W sensie... Atmosfera. Aż boję się odzywać.- wyszeptał mi na ucho, a ja zaśmiałam się lekko.
-Mam wrażenie, że gdy spotkamy właściciela tego zacnego przybytku, atmosfera się... Osłodzi.- ciemnoskóry parsknął śmiechem.
-O tak, na pewno.- winda się zatrzymała, Alan z niej wyszedł, a my pognaliśmy za nim.
-Te drzwi...- wskazał na ogromne, drewniane drzwi. -Prowadzą do jadalni. Tam wraz z panem Woncą będziecie jadać śniadania, obiady i kolacje, przez kolejne dwa tygodnie. Wasza obecność na śniadaniach jest obowiązkowa, ponieważ to w ich trakcie będziecie otrzymywać zadania do zrobienia na nadchodzący dzień. Co do obowiązków. Codziennie będziecie otrzymywać nowe, które pan Wonca osobiście będzie przydzielał. Macie cały dzień na wykonanie zadania, resztę czasu w fabryce możecie spędzić dowolnie. Jednak każdy z was musi przeznaczyć chociaż godzinę na rozmowę z panem Woncą. Na końcu korytarza są zarówno wasze, jak i pana Wonci, pokoje. Wszystkie oznaczone są waszymi imionami. Wasze bagaże już tam czekają. O szóstej zacznie się kolacja. Śniadania podawane będą o ósmej, zaś obiady o pierwszej. Jeżeli między posiłkami zgłodniejecie kuchnia jest cały czas otwarta. Rozpakujcie się teraz, a później przyjdźcie na kolację.- i odszedł w swoją stronę. Spojrzeliśmy po sobie.
-Jestem Thiago Hughes. Miło was poznać.- Thiago uśmiechnął się ciepło.
-Veruca Salt.- rzuciła obojętnie brunetka.
-Jestem Violet Beauregarde.- wyszczerzyła się blondynka.
-Augustus Gloop.- nieśmiało przedstawił się rudzielec, pocierając swój kark.
-A to Coline...?- Thiago chciał mnie przedstawić, ale nie znał mojego nazwiska.
-Carter. Jestem Coline Carter.- wymusiłam uśmiech. -Chodźmy może poszukać pokoi.- wszyscy się ze mną zgodzili i ruszyliśmy w stronę końca korytarza. Pierwszy pokój znaleźliśmy dość szybko. Należał do Verucy. Kilka drzwi dalej swój pokój miał też Gloop. W trójkę szliśmy dalej. Udało się znaleźć pokój Violet. Zauważyliśmy już kątem oka koniec korytarza, gdy odnaleźliśmy pokój Thiago. Nim znalazłam swój pokój, zobaczyłam taki z napisem "Willy Wonca". W końcu, dwoje drzwi dalej i jednocześnie na samym końcu, widniał napis "Coline Carter". Weszłam pospiesznie weszłam do środka. Wielkie łóżko jako pierwsze zwróciło moją uwagę. Było dla jednej osoby, ale zmieściło by się na nim co najmniej piątka. Szóstka, jeżeli by się na nim ścisnąć. Wykonane z ciemnego drewna. Z wieloma poduszkami, kołdrą, kocami i nakryciem. Wszystko w odcieniach bieli, fioletu i lawendy. Łóżko stało tuż obok niewielkiego okna. Według jego poręczy, od strony nóg, stało biurko, z tego samego drewna. Na środku był biały dywan, o krótkim włosiu. W kącie, naprzeciw łóżka, stała wielką szafa. Obok niej była komoda. Tuż przy drzwiach, na ukos od mebli, stała wielka biblioteczka. Zauważyłam dziwną wstążkę przy regale i pociągnęłam za nią. Biblioteczka nagle się otworzyła i okazało się, że mieściła w sobie trzy razy więcej książek niż do tej pory. Aż zabrakło mi tchu na ich widok. Przejrzałam szybko tytuły i wszystkie były mniej więcej o tej samej tematyce. Romanse z górnych jak i dolnych półek. Romanse fantasy, thrillery z romansami, romanse historyczne i wiele, wiele więcej. Zmarszczyłam brwi. Idealne inspiracje dla mojej konkursowej książki. Wspominałam Wonce o moim konkursie. Czyżby pomyślał specjalnie o mnie? Nie, to niedorzeczne. Po co miałby to robić? Pewnie taka biblioteczka jest w każdym pokoju. Zamknęłam biblioteczkę i znów rozejrzałam się po pokoju. Po drugiej stronie drzwi stała śliczna, ciemna toaletka z kilkoma szufladami. Kilka metrów dalej były drzwi, które prowadziły do łazienki.
Gdy zobaczyłam już co chciałam, postanowiłam się rozpakować, co zajęło mi dwie godziny. Zostało mi pół godziny do kolacji, więc przebrałam się. Nie byłam pewna jaka temperatura będzie panowała w fabryce, więc całe szczęście wzięłam ze sobą zarówno zimowe jak i letnie cichy. Teraz miałam na sobie moją ulubioną czarną spódniczkę, sięgającą przed kolana, czerwony T-shirt, który wsadziłam do spódnicy i kabaretki. Ubrałam swoje, już trochę zniszczone, ale ukochane, sprane trampki. Zebrałam przednie pasemka włosów z tyłu, resztę pozostawiając luźno.
Do tego założyłam naszyjnik po babci, z czystego srebra, z zawieszką w kształcie spirali, która może symbolizować połączenie zaświatów z życiem ziemskim. Każdy wisiorek babci ma swój symbol. Większość z nich ma dziwne powiązanie ze śmiercią, więc czasami zastanawiam się, czy aby nie jestem jedyną wariatką w tej rodzinie...
____________________________________
Wiem na co czekacie. Spotkają się już w kolejnym rozdziale 😏
------------------
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top