Rozdział 2
Zerwał się z łóżka, niemal spotykając się z podłogą, gdy ktoś potrząsnął jego ramieniem. Zmienił pozycję na odpowiednią do zrównoważonego rozwoju homo sapiens i spojrzał prosto w oczy zaskoczonej siostry, na której ustach zaczynał rozkwitać niewielki uśmiech. Zamrugał kilka razy, zdezorientowany. Czemu go obudziła? Przecież było ciemno...
- Ojciec kazał, wybacz - w jej oczach błyskały iskierki rozbawienia, gdy obserwowała brata z wciąż nierozbudzonymi komórkami nerwowymi. - Jest chwilę po piątej, gdybyś chciał wiedzieć.
- Mhm... - mruknął, przetarł wciąż sklejone powieki i spełzł z łóżka. Już żałował, że nie wszedł wtedy tylnym wejściem. Pewnie dostałby szlaban, ale przynajmniej mógłby się wyspać. No, chyba że byłby to szlaban na spanie... Ziewnął na samą myśl i podszedł do szafy, wyjął z niej pierwsze lepsze ubrania i spojrzał z wyrzutem na dziewczynę, która wciąż stała w pokoju i obserwowała jego poczynania. - Mogłabyś?...
- Oczywiście, wasza książęca mość - skłoniła się z uśmiechem na pół twarzy i skierowała się do drzwi. - Zrobię ci kawy - rzuciła jeszcze w progu i wyszła. Po chwili słychać było tylko lekki tupot na schodach.
Przebrał się, z milczącą aprobatą zauważając, że wybrane nieumyślnie ciuchy pasują do siebie nawet dobrze, w łazience przeczesał włosy, które przez noc zdążyły zmienić się w dwukolorowe afro, przemył twarz zimną wodą, by choć trochę się orzeźwić, i zbiegł na dół, zdając sobie sprawę, że za chwilę będzie świtać. Z wdzięcznością przyjął kubek od siostry, wychylił jego zawartość duszkiem i po nałożeniu butów bez wiązania ich wypadł na ganek, do jaśniejącego już świata. Ojciec w milczeniu wręczył mu wiadro i ruchem głowy wskazał kilka jabłoni, teraz uginających się pod ciężarem owoców. Westchnął i poszedł do szopy po drabinę, choć nie zamierzał użyć jej od razu - wciąż był śpiący i istniało spore prawdopodobieństwo, że źle ją postawi i spadnie jak ostatni kretyn.
Obrzucił pierwsze drzewo krytycznym spojrzeniem. Kilka gałęzi wisiało niemal przy ziemi, przez co, gdy po zebraniu z nich jabłek odskoczyły do normalnego stanu, Todoroki mimowolnie uniósł jedną brew. Nieraz już widział, by gałąź na samym dole okazywała się być tą na górze, ale i tak nie spodziewał się czegoś takiego. Dla wygody przeniósł wiadro na drugą stronę i ponownie zaczął ogołacać nieszczęsną roślinę, która z ulgą uwalniała się od ciężaru.
Chodził tak, od drzewa do drzewa, kilkukrotnie zmieniając pełne wiadra na puste, gdy nagle zorientował się, że już nie ma nic do roboty. Pokręcił się chwilę po dziwnie jasnym ogrodzie, kiedy nagle coś sobie przypomniał. Rozejrzał się, a gdy nie dostrzegł ojca, szybkim krokiem przeszedł na koniec ogrodu. Gdy tam dotarł, rozglądnął się na wszystkie strony, przeżywając akurat mały szok.
- Co do... - przetarł oczy i obrócił się w kółko. Nie widział niczego, co pamiętał z zeszłej nocy, może kilka uschniętych krzaków i pędów na umierających drzewach. Zgubił się? Nie, to na pewno to miejsce. Tutaj, ten kamień, o który potknął się, dzięki czemu nie zdeptał tamtej róży. Chwila... - Nie mogłaby tutaj rosnąć... - szepnął do siebie, nie wierząc w to, co widzi. Przecież na takiej glebie kwiat tak kapryśny jak ona mógłby najwyżej wypuścić skarłowaciałe liście, a co dopiero pąki.
Już całkiem nie rozumiejąc, co się właśnie stało, dostrzegł ją. Śliwę, której związywał gałąź. Tę złotą...
Teraz była szara.
Podszedł do pnia i przejechał po nim drżącą dłonią. Teraz nie czuł niczego. Żadnego życia. Umarła?
Spojrzał na złamanie, misternie obwiązane przez niego sznurkiem. Ale teraz, w tym świetle wyglądało, jakby było więzieniem, łańcuchem, przykuwającym duszę rośliny do ziemi i niepozwalającym wrócić. Do domu.
Dom...
Podniósł głowę w nagłym zaskoczeniu. Rozejrzał się, ale nie zobaczył nikogo. Przesłyszał się? A może to tylko zniekształcony przez jego wzburzone myśli świergot ptaka, który akurat skakał po gałęzi tuż nad nim? Właściwie, to dość dziwne, by zwierzę wybierało martwe drzewo...
- Nekrofil - parsknął chłopak, a ptak zatrzepotał w oburzeniu skrzydłami. Todoroki uśmiechnął się tylko, po czym zmarkotniał i ponownie spojrzał ze smutkiem na śliwę. Co tu się mogło stać?
* * *
Na razie nigdzie nie widział ojca, więc postanowił coś sprawdzić. Wszedł do swojego pokoju, włączył komputer, otworzył przeglądarkę i westchnął. To pewnie dlatego został potraktowany tak ulgowo. O ile pobudka i zbieranie jabłek bladym świtem zalicza się do łagodnego traktowania. Tylko czemu? Przecież nie spędzał tyle czasu w internecie, najwyżej przeglądał parę serwisów informacyjnych od czasu do czasu...
Chyba, że wiedział, że jego syn będzie czegoś szukał.
Zastanowił się nad tym chwilę, po czym wzruszył ramionami i sięgnął po telefon. Po kilku minutach usilnego myślenia wpisał w wyszukiwarkę "czy jest możliwe aby drzewo przemówiło?". Zgodnie z przewidywaniami, internet jednogłośnie twierdził, że powinien się leczyć. Próbował jeszcze z "nagła zmiana wyglądu drzewa", ale nie znalazł tego, czego szukał. Z rezygnacją bęcnął na łóżko i zagapił w sufit. Nie bardzo wiedział, co robić. Chociaż nie, wiedział - musiał dowiedzieć się wszystkiego o tej złotej śliwie, która jakimś cudem miała jeszcze kwiaty, skoro powinna już dawno owocować. Tylko jak? Skąd?
Od kogo?
Gwałtownie wstał i wyszedł na korytarz, a drzwi samoczynnie zatrzasnęły się za nim. Zawahał się, ale w końcu zapukał do drzwi pokoju siostry. Nikt nie odpowiedział. Zmarszczył brwi i nacisnął klamkę, po czym ostrożnie zajrzał do pomieszczenia. Gdy nikogo nie zobaczył, otworzył drzwi szerzej i przeszedł próg, już z końca pokoju dostrzegając kartkę na biurku. Postąpił kilka niepewnych kroków i przeleciał wzrokiem słowa na strzępku papieru. Jego siostra miała dość mocno lekarskie pismo, ale był w stanie się doczytać, że nie będzie jej kilka dni z powodów... jakiśtam bazgroł. Trochę dziwne, że napisała list, skoro mogła powiedzieć... Pewnie się spieszyła na pociąg albo coś. Już całkiem straciwszy nadzieję na dowiedzenie się czegokolwiek, miał wyjść z pokoju, gdy nagle tknęła go jedna myśl.
Przez cały tydzień będzie sam w domu. Z ojcem.
* * *
Dochodziła druga, a obiadu wciąż ani widu, ani słuchu. Może czas wreszcie zagonić tę smarkulę do pracy?
Todoroki Enji, jedna z najłatwiejszych do zirytowania osób na świecie, wparował do kuchni z zamiarem nawrzeszczenia na córkę, ale zamarł, widząc przy garach swojego syna. Uniósł jedną brew w niemym pytaniu.
- Fuyumi gdzieś wyjechała - mruknął wyjaśniająco Todoroki i otworzył piekarnik, z którego buchnęło gorące powietrze. Chwycił ścierkę i złapał przez nią naczynie żaroodporne, w którym widniała całkiem dobrze wyglądająca i pachnąca pieczeń. Cóż, o smaku mieli się dowiedzieć dopiero za chwilę, ale jak na razie nie mieli na co narzekać.
- A kiedy wróci? - Zapytał mężczyzna, przyglądając się chłopakowi nakrywającemu do stołu.
- Za tydzień - odparł krótko i spojrzał krytycznie na wynik swoich wysiłków. - Raczej nie jest trujące, ale nigdy nic nie wiadomo.
Zostawili tę tezę bez odpowiedzi i w milczeniu zajęli się posiłkiem, który wbrew oczekiwaniom okazał się być całkiem smaczny. Dopiero, gdy Todoroki odnosił już naczynia do zlewu, odważył się w ogóle odezwać.
- Ojcze?
- Mm?
- Co byś zrobił - chłopak niepewnie wylał płyn do mycia naczyń na gąbkę - gdybyś jednego dnia zobaczył drzewo, które wyglądało na nie z tej ziemi, a następnym razem, gdy do niego przyszedłeś, było martwe?
- Nie zadawaj głupich pytań - mruknął w odpowiedzi po chwili milczenia. Jednak, w jego głosie słychać było coś jakby... smutek?
- Tak, ojcze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top