9.
Wezwanie pojawiło się nagle, zupełnie nieoczekiwanie. Z resztą – dokładnie tak samo, jak wszystkie. Jego przełożeni wykazywali się w tej kwestii niezwykłą dozą spontaniczności, ale zdążył się już do tego przyzwyczaić. Steve był właśnie w trakcie przesłuchiwania kilku żołnierzy Hydry, których pochwycono niecały tydzień wcześniej, gdy rozdzwonił się jego telefon, obwieszczając dobitnie, że Fury oczekuje obecności Rogersa w siedzibie głównej. Nie miał w zwyczaju polemizować z rozkazami. Zazwyczaj po prostu albo się do nich stosował, albo nie. Fury'ego znał i szanował jednak wystarczająco, by wiedzieć, że nie wzywaliby go, gdyby nie było to absolutnie konieczne.
Dlatego właśnie, niewiele się zastanawiając, wskoczył na swój motocykl i popędził do stacjonarnej siedziby TARCZY. W sumie nie zrobiłby nic dziwnego, gdyby zadzwonił do Nat i zapytał, o co właściwie chodzi. Mógł nawet spróbować skontaktować się z Clintem, choć ten zapewne jak zwykle udawałby, że zapomniał włączyć aparat słuchowy i zignorował dzwoniący telefon. W końcu niby dlaczego miałby zwracać uwagę na wibracje?
Rogers nie zrobił tego jednak. Przyjechał na miejsce zupełnie w ciemno, bo Fury nie pofatygował się nawet, by cokolwiek mu wyjaśnić. Jak zwykle.
Dlatego właśnie teraz stał przed szeroko uśmiechniętą Natashą i patrzył na nią, jakby postradała rozum. To nie mogło się dziać naprawdę. Padł ofiarą podłego żartu, prawda? Niech ktoś powie, że to zwykły, koszmarny żart!
– Nie rób miny, jakby ktoś ci nasikał do kieszeni – prychnął Clint z krzywym uśmiechem rozsmarowanym po twarzy. Jak zwykle za nic miał cudze cierpienie. – Bo zaraz Coulson przyjdzie cię przytulić.
Steve wzdrygnął się mimowolnie, na co Barton parsknął przytłumionym śmiechem.
– Gorzej niż dzieci. – Nat nawet nie próbowała udawać, że nie przewróciła oczami, co dodatkowo rozwścieczyło Rogersa.
– Dlaczego to zrobiłaś? – syknął w jej stronę.
– Nie myśl, że wszystko kręci się wokół ciebie, kochanie. Fury'emu spodobały się projekty Starka. To wszystko.
– Więc jak wyjaśnisz to, że mnie tu wezwał?
– Ktoś musi patrzeć Starkowi na rączki, nie sądzisz?
– Jesteś podła.
– Jeszcze mi za to podziękujesz.
– No, już, już, dziewczynki – Clint uciszył ich oboje, nie mogąc sobie oczywiście darować protekcjonalnego tonu. – Po co te kłótnie? Przecież i tak wiemy, że żyć bez siebie nie możecie.
Najprawdopodobniej próbowaliby odpowiedzieć mu jak najdosadniej, może nawet przy użyciu pięści, ale niestety na horyzoncie pojawił się dyrektor Fury z nowym ulubionym wynalazcą u boku. Steve zamarł momentalnie. Wmawiał sobie uparcie, że przez ostatnie pół roku zdążył wyidealizować postać Tony'ego Starka do absurdalnej doskonałości, że to właśnie dlatego tak bardzo tęskni za jego zapachem, miękkością jego skóry, za bezczelnym spojrzeniem i przeczącymi mu zupełnie niewinnymi rumieńcami.
Mylił się. Tak bardzo, tak cholernie się mylił!
Dłonie zaczęły mu drżeć z ledwie tłumionego podniecenia, dlatego pospiesznie zacisnął je w pięści.
Ich spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy.
Wstrzymał oddech.
Nic się nie stało.
Tony, jak gdyby nigdy nic, wrócił do przerwanego wątku, zasypując Fury'ego detalami swojego najnowszego projektu. Jakby nawet go nie zauważył. Albo, co gorsza, nie uznał wartym zauważenia.
Usłyszał wściekłe syknięcie Nat, która zapewne nie takiego zwrotu akcji oczekiwała. Steve uśmiechnął się do niej z przekąsem, gdy Fury i Stark minęli ich, wchodząc do sali konferencyjnej. Byli przecież profesjonalistami. Nie mogli mieszać życia prywatnego z pracą.
Tak przynajmniej twierdziła Romanoff przez ostatnie pół roku. To nie wina Steve'a, że właśnie wtedy, gdy postanowiła zrobić wyjątek od tej zasady, wszystkie jej plany diabli wzięli.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top