5.

Steve podniósł się ostrożnie ze stojącego w kącie warsztatu łóżka i kątem oka spojrzał na pogrążonego w głębokim śnie Tony'ego Starka. Cholera. To nie miało być tak. To w ogóle nie miało być tak. Zamknął oczy i schował twarz w dłoniach. Jeszcze nigdy do tego stopnia nie stracił panowania nad sytuacją. Owszem, cały wieczór oswajał się z myślą, że być może będzie musiał pójść z kimś do łóżka, ale...

Tony jęknął przez sen, wymamrotał coś i poruszył się lekko. Biedaczek, musiał spać na brzuchu. Steve naprawdę nie chciał go skrzywdzić, ale gdy raz po raz słyszał błagania o mocniej, więcej, szybciej zwyczajnie stracił nad sobą panowanie.

Dość tego użalania! Zerwał się na nogi i sięgnął po spodnie, z kieszeni których wypadła niezużyta niebieska tabletka. Ładując stopy w nogawki, spojrzał jeszcze raz na chłopca i z ulgą stwierdził, że po jego pełnych, miękkich ustach błąkał się uśmiech. Obaj tego chcieli, nie powinien więc robić sobie wyrzutów. Było im przecież dobrze, tak bardzo, tak cholernie dobrze!

Wepchnął do ucha maleńką słuchawkę i podszedł do komputera młodego Starka. Czy był podłączony do głównego systemu SI? Chłopak twierdził, że projektowanie nowych wynalazków to teraz jego zadanie, ale to przecież jeszcze o niczym nie świadczyło. Cóż, Fury'emu zależało na projektach Starka, więc będzie je miał. Jeśli nie od Rogersa, to od któregoś z innych agentów. Wyszarpnął z kieszeni marynarki pendrive i szybko podłączył go do gniazdka USB.

Przez chwilę obawiał się reakcji Jarvisa. Sztuczna inteligencja mogła przecież próbować go powstrzymać, albo chociaż obudzić swego twórcę. Nic takiego jednak się nie stało. Wirtualny asystent Starka milczał, a Rogers wolał nie zastanawiać się czy to dzięki programowi z pendrive'a czy też Tony postanowił, że tego wieczora nic ma go nie rozpraszać.

– Podpiąłem się – szepnął Steve, aktywując słuchawkę.

– Doskonale, skarbie – zaśmiała się Nat w jego uchu. – Jak tam upojna noc z...

– Stark śpi tuż obok. Jak chcesz, mogę go obudzić i jego się zapytasz – syknął, dziwnie zirytowany. Owszem, nie miał doświadczenia w miłosnych podbojach i nie przeszkadzało mu, że inni sobie z tego żartowali. Teraz jednak niespecjalnie miał ochotę na słuchanie tego typu docinek.

– Cholera, Steve! Nie mogłeś przejść do innego pokoju?

– Niespecjalnie.

– Szlag. Pilnuj, żeby się nie obudził.

– Nie muszę już nic włączać czy...

– Hej, daj też naszym informatykom się choć trochę wykazać, co? Po prostu przypilnuj staruszka...

– To nie Howard.

– Co? Czekaj, to gdzie ty jesteś?

– W warsztacie jego syna.

Nat zagwizdała z uznaniem. Nie zapytała, dlaczego Steve postanowił zmienić cel operacji i był jej za to bardzo wdzięczny. Najwyraźniej ufała jego osądowi. Tak na dobrą sprawę – to właśnie Natasha dawała mu korepetycje ze szpiegowania. Sama uznała również, że jest gotowy na taką misję; nie mogła więc podważyć jego kompetencji, nie podkopując jednocześnie własnego autorytetu.

– Pogadamy, jak już wrócisz. Teraz pilnuj młodego.

Rogersa nie trzeba było jakoś specjalnie przekonywać. W kilku susach znalazł się przy Stakru i ostrożnie, najostrożniej jak tylko potrafił, przysiadł na brzegu łóżka. Po dłuższej chwili przyglądania się, stwierdził, że to jednak za mało. Musi go dotknąć, położyć się tuż obok, odetchnąć jeszcze raz wydychanym przez niego powietrzem, zachłysnąć się ciepłym zapachem jego ciała. Zgranie wszystkiego, co istotne, zajmie pewnie informatykom trochę czasu, mógł więc jeszcze przez chwilę poleżeć, bez szkody dla nikogo.

Dla nikogo, poza samym sobą.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top