3.
Steve nie miał zielonego pojęcia, co właściwie robił, ale podejrzewał, że to właśnie było flirtowanie. Dorastając jako brooklyński chłopiec do bicia nieczęsto miał okazję w ogóle podejść do kogoś, kto akurat wpadł mu w oko, nie mówiąc już o rozmowie jednoznacznie sugerującej obustronne zainteresowanie. Gdy jego życie odmieniło się dzięki TARCZY i poznał Peggy, zaczął liczyć na zmianę tego stanu rzeczy, jak się okazało – zupełnie bezpodstawnie.
Nie potrafił powiedzieć, co takiego kazało mu uśmiechać się do Tony'ego, odpowiadać na jego pytania, a nawet patrzeć mu w oczy znacznie dłużej niż wypadało. Było mu jednak przyjemnie, zaskakująco przyjemnie, przyjemnie do tego stopnia, że zaczął się zastanawiać, jakby to było przeczesać palcami jego starannie ułożone czarne włosy.
Dotarli do warsztatu stanowczo zbyt szybko. Gdyby szli choć trochę dłużej mógłby się rozmyślić, zrezygnować, powiedzieć, że jednak nie da rady. Nim jednak zdążył podjąć taką decyzję, usłyszał radosne:
– A zatem zapraszam do mojego królestwa!
Nieśmiało przeszedł przez próg, prosto w ciemność. Światło rozjarzyło się dookoła, najpierw delikatnie, potem coraz mocniej, ukazując mu pomieszczenie rodem z filmów science fiction. Z wrażenia aż zagwizdał.
– Wszystkich przyprowadzasz tu na pierwszej randce? – zapytał mimowolnie.
Tony zaśmiał się uroczo, nieśmiało, niewinnie. Zupełnie jakby tamten młody mężczyzna przy barze był jedynie rolą, którą musiał odgrywać, a teraz, w swoim królestwie, mógł być po prostu sobą.
– Tylko tych, którzy będą w stanie docenić Jarvisa – odparł z szelmowskim uśmiechem.
– Jarvisa?
– Jarvis, to jest pan Glen Stevenson. Przywitaj się.
– Dzień dobry, panie Stevenson.
Głos dobiegał gdzieś z okolic sufitu, ale Steve nie miał pojęcia skąd dokładnie. Zdezorientowany, zaczął się rozglądać dookoła, co wywołało u Tony'ego kolejny napad niepohamowanego śmiechu.
– Odpuść sobie, i tak go nie zobaczysz – prychnął, gdy tylko udało mu się złapać oddech.
– Dlaczego? Gdzie on jest? – zapytał Steve, niewiele z tego rozumiejąc.
– Wszędzie. I nigdzie. Jarvis to sztuczna inteligencja. Jest programem komputerowym.
Steve chciał coś na to powiedzieć (najlepiej coś inteligentnego), ale na wzmiankę o sztucznej inteligencji coś w kącie warsztatu drgnęło i z cichym furkotem zaczęło sunąć w jego stronę. Z mimowolnym zaciekawieniem spojrzał w tamtym kierunku, aby móc podziwiać, jak niesamowitej budowy robot sunie powoli ku intruza.
– Nie! – krzyknął nieoczekiwanie Tony. – Ty cholerna maszyno! Wracaj do kąta!
Rozkazy młodego Starka na nic się jednak zdały – dziwna metalowa wieża zdążyła podjechać już do Steve'a i wyciągnąć w jego stronę swoje metalowe ramię. Rogers w niemym zachwycie zaczął dotykać robota, któremu chyba się to nawet podobało, bo delikatnie skubnął swoimi wszystkimi trzema palcami najpierw jego policzek, a potem włosy.
– Dobra, wystarczy tych czułości – prychnął Stark i brutalnie odepchnął robota od swojego gościa.
– Nie robił nic złego – zaoponował Steve.
– Tak? A mi się wydaje, że podrywanie kogoś, kogo pierwszy zaklepałem, jest bardzo złe – prychnął Tony.
Steve jeszcze nigdy nie był zaklepany. To on zawsze kogoś sobie zaklepywał i to tylko po to, żeby potem spotkać się z delikatną odmową. W prawdzie od kiedy potraktowano go serum próbował tylko z Peggy, choć innych propozycji miał pod dostatkiem, ale...
Nie miał pojęcia, czemu zrobił to, co zrobił.
Nie miał pojęcia, czemu przyciągnął do siebie Tony'ego, wplótł palce w jego włosy, a potem pocałował. Jako odpowiedź wystarczył mu zupełnie fakt, że Tony bardzo szybko i bardzo wprawnie odwzajemnił pocałunek, rozchylając usta i językiem zapraszając jego język do środka.
5 ]˱�b�
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top