2.

Tony starał się nie oddychać zbyt głośno, aby Glen nie domyślił się, że w rzeczywistości już smakował na języku jego perfumy. A jeśli to nie były perfumy? Jeśli ten cudowny aromat był wytworem wyłącznie skóry Glena, pobudzonej delikatnie przez żel pod prysznic? Po plecach Tony'ego przebiegł dreszcz, który perfidnie skumulował się w krzyżowym odcinku kręgosłupa.

– Coś mi mówi, że nie masz ochoty rozmawiać o tym, dlaczego musiałeś tu przyjść – zaczął, mając nadzieję, że rozmowa pomoże mu się otrząsnąć. – Powiedz mi zatem, gdzie chciałbyś teraz być.

Gdyby tylko mógł, spojrzałby w cudownie błękitne oczy Glena, rozkoszując się jednocześnie głębokim brzmieniem jego głosu. Po raz kolejny uświadomił sobie, że był tylko słabym chłopcem, niewolnikiem okrutnych żądz, które przy każdym uśmiechu Glena szarpały jego ciało.

– Nie jestem pewien – odparł Glen z zamyśleniem, zupełnie jakby odpowiedź na tak banalne pytanie sprawiała mu trudność. Zazwyczaj osoby, którym dawał wybór pomiędzy warsztatem a sypialnią nie miały takich wątpliwości. Warsztat lub sypialnia były ich jedynym miejscem docelowym, co zawsze bezbłędnie odkrywał, pomimo wywodów o egzotycznych plażach czy innych równie bajecznych lokalizacjach. – Na Brooklynie jest taka mała pizzeria...

Stark parsknął śmiechem. Spoważniał jednak błyskawicznie, gdy tylko zrozumiał, że Glen nie żartował.

– Brzmi całkiem nieźle. Moglibyśmy tam skoczyć. Co ty na to?

Liczył na gwałtowną odmowę. W końcu Glen zadeklarował się już jako „człowiek, który chciał zobaczyć warsztat, z możliwością późniejszego odwiedzenia sypialni". Stark zupełnie nie był przygotowany na uśmiech i rzucone mimochodem:

– Czemu nie? Jeśli właśnie tam chciałbyś teraz być, nie mam absolutnie nic przeciwko.

Dlaczego? Dlaczego musiał odwrócić kota ogonem? Dlaczego poczęstował go właśnie taką ripostą? Tony nie był w stanie powstrzymać napadu melancholii. Miejsce, w którym chciałby być, najprawdopodobniej nie istniało. Zawsze czuł, że nie powinien być w miejscach, w których czuł się dobrze, a będąc w miejscach, w których być powinien, czuł się potwornie.

– Z Pepper... – westchnął, nim zdołał się ugryźć w język.

– To twoja dziewczyna? – zapytał Glen, jak gdyby nigdy nic. Tony'emu nie umknął jednak cień niepokoju w jego oczach. Nie mógł nawet marzyć o wspanialszym komplemencie.

– Przyjaciółka – sprecyzował Stark. – Chociaż portale plotkarskie twierdzą, że jesteśmy zaręczeni. Co nie zmienia faktu, że z nią czułbym się dobrze nawet w małej brooklyńskiej pizzerii. Chociaż tam mógłbym potrzebować też Rhodey'ego. A ty kogo byś zabrał?

Glen zmarszczył brwi, zupełnie jakby ten wyimaginowany wypad na pizzę był kwestią życia i śmierci.

– Chyba Nat i Clinta. Nie wiem, czy lubią takie miejsca, ale dobrze by im to zrobiło.

Tony zaśmiał się mimowolnie. Ciekawe, ale przez ostatnie kilka minut śmiał się więcej, niż przez cały tydzień. Glen cudownie na niego działał, dlatego miał nadzieję, że uda mu się zażyć jego jak największą dawkę – aby potem nie rozpaczać zbyt bardzo po zużyciu kolejnej jednorazowej znajomości.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top