18.
Poczuł silne łupanie gdzieś z tyłu głowy. Jęknął z bólu. Zawsze, gdy wybudzał się po tym, jak nafaszerowano go środkami nasennymi, dostawał koszmarnej migreny i tym razem nie było inaczej. Najchętniej w ogóle nie otwierałby oczu. Dzięki serum jego organizm bardzo szybko radził sobie z wszelkimi dolegliwościami. Najprawdopodobniej wystarczyłby więc, by poczekał jakieś pół godziny. Pełen współczucia głos Nat zmusił go jednak do odnowienia łączności ze światem.
– Oj, Steve, Steve, coś ty narobił...
– Chodziło o Bucky'ego – syknął, starając się nie patrzeć na przyjaciółkę.
Rozmawiali o tym setki razy. TARCZA robiła, co w jej mocy, aby odnaleźć przetrzymywanych przez Hydrę żołnierzy, w tym najlepszego przyjaciela Steve'a. Wiedział o tym doskonale. Jednak gdy podczas przesłuchania ten pieprzony gnój zasugerował, że wiedział, gdzie byli trzymani zakładnicy, ale teraz to już bez znaczenia, bo zostali przewiezieni w inne miejsce, Rogers po prostu stracił nad sobą kontrolę.
Lekarze twierdzili, że to coś w rodzaju szału berserka. Wyrzut adrenaliny do krwi zbyt silny, by mógł kontrolować się podczas walki. W terenie bywało to całkiem przydatne, ale według Steve'a stanowiło raczej kompromitującą słabość niż powód do dumy.
– Nie chodzi mi o to, dlaczego się wściekłeś. Przeciwnie. Doskonale rozumiem twój ból. Sama też pewnie zareagowałabym podobnie, gdyby chodziło o Clinta. – Natasha delikatnie dotknęła jego ramienia.
– Nat, wiesz doskonale, że nie chciałem nikogo skrzywdzić, po prostu...
– Steve! Nikt z TARCZY nie ma ci tego za złe!
– Więc o co ci właściwie chodzi? – warknął, mając już dość tych podchodów. Zmierzył agentkę gniewnym spojrzeniem i zapewne rzuciłby jakimś bardzo dosadnym komentarzem, gdyby nie to, że patrzyła na niego, jakby był najnieszczęśliwszą istotą na świecie.
– Chodzi o to – zaczęła powoli – że Tony jakimś cudem dostał się do sali przesłuchań.
Rogers zamarł. Nie, to nie mogła być prawda... Ale przecież Nat nie żartowałaby z tego. Nie po tym, przez co musiała przejść, by ich zeswatać.
– Czy ja... jemu...
– Nie! – przerwała pospiesznie. – Nic mu nie zrobiłeś. Po prostu widział, jak tracisz nad sobą kontrolę. Był przerażony, Steve. Chyba się załamał. Fury gdzieś go wyprowadził. Próbowałam się z nim potem skontaktować, ale miał wyłączony telefon. Steve, koniecznie musisz z nim porozmawiać.
Porozmawiać z nim? Nie, to nic nie da. Steve zamknął oczy. Ich związek był skończony. Od samego początku nie mógł się pozbyć okropnego wrażenia, że tylko Tony czeka na jakieś potknięcie z jego strony. Na jakikolwiek dowód na to, że nie powinni być razem. Cóż, właśnie go dostał. Na jego miejscu Steve też by się wycofał. Dla własnego bezpieczeństwa. Nawet nie miał mu tego za złe.
– Steve... – szepnęła Romanoff, pochylając się nad nim i całując w czoło. – On cię kocha, wiesz przecież. Musisz po prostu z nim porozmawiać. Nie płacz, proszę.
Potrząsnął głową. Żadne słowa nie zdołałyby go teraz pocieszyć. Nie wątpił w miłość Tony'ego – to nie ona tu zawiodła. Nie mógł też mieć pretensji do młodego geniusza, że znalazł się w nieodpowiednim miejscu o niewłaściwej porze. Prędzej czy później i tak dowiedziałby się, jak nieprzewidywalny potrafił być Steve. Mógł winić jedynie siebie. Zarówno lekarze, jak i psycholog, ostrzegali go, że takie napady agresji mogą się fatalnie skończyć. Wystarczyło spojrzeć na Red Skulla, aby zrozumieć do czego może doprowadzić brak kontroli nad gniewem.
Zdecydowanie jednak wolałby nigdy nie zaznać miłości i zostać szkaradną maszyną do zabijania, niż udając zwykłego człowieka, poznać Tony'ego, a potem go stracić.
Pierwszy raz w życiu pożałował, że zgłosił się do udziału w projekcie, boleśnie świadomy, że serum wcale nie uczyniło go lepszym człowiekiem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top