1. podlewanie kwiatków



Schody do nieba to była dobra piosenka. Samo Led Zeppelin miało swoje wzloty i upadki i było zbyt problematyczne, jak na jego gust, ale nikt na świecie nie mógł tak naprawdę powiedzieć, że album Untitled miał na sobie choć jedną złą piosenkę.

Nie był jakoś za bardzo zakochany w hard rocku, wręcz przeciwnie. Nie lubił go w ten sam sposób i z tą samą pasją, z którą uwielbiał go Sadik. Czasami po prostu dzieje się tak, że po wysłuchaniu utworu zostaje on człowiekowi w głowie i to właśnie z tym Aleksy mierzył się, podlewając kwiatki. Był w trakcie sobotniego sprzątania apartamentu. Rutynowa czynność, znienawidzona, ale konieczna, wykonywana co tydzień. A najgorsze było właśnie podlewanie kwiatków, zasadniczo proste zadanie, ale zostawiał sobie je zawsze na koniec, kiedy najbardziej ochotę miał na śmierć poprzez rzucenie się przez otwarte okno. Choć mieszkał tylko na pierwszym piętrze i pewnie by się nie zabił tylko potłukł, może złamał nogę i byłoby to bardzo bolesne i kompletnie niepotrzebne. Złamane nogi były tematem, na który wolał nie rozmyślać. Ale był pewien, podlewanie kwiatków kiedyś doprowadzi go do śmierci w taki czy inny sposób. W głębi siebie wiedział, że umrze właśnie podczas tej czynności. Kiedyś w przyszłości, na razie miał studia do dokończenia, a to oznaczało częściowe umieranie przed każdym egzaminem. 

A bycie człowiekiem takim, jak on, który zawsze czuł, że musi i zmuszał się do wszystkiego czego nie znosi, naprawdę miało też swoje minusy. Nie do wiary. 

Ale głównym sposobem na pokonanie słabości była walka z nimi, słyszał echa swojej przeszłości, w zmęczonym, zbyt pełnym umyśle.

 A kiedy chemia i biologia stały się jego słabością w gimnazjum, stwierdził, że to właśnie będzie jego kierunek nauki.

Chcąc ująć to w jedno słowo, ktoś, zupełnie niemądry i nie znający prawdziwego celu egzystencji, mógłby powiedzieć, że niszczy sobie życie. Aleksy miał inne wytłumaczenie. Nie, on nie niszczył sobie życia, on chciał się do wszystkiego w nim przyzwyczaić, nic w nim nie powinno być dla niego wyzwaniem.

Właśnie dlatego, z powodu tej małej filozofii, którą odkrył w klasie drugiej gimnazjum, był teraz na swoim drugim roku medycyny. Martwy w środku, zupełnie wyczerpany i jeszcze podlewający kwiatki, których każdego znał łacińską nazwę. W niektóre dni umiał mówić tylko po łacińsku. Czym był jego ojczysty język? Czy istniało coś poza nazwami chorób, leków, ziół i części organizmu? Czy można było mówić o czym innym? I to jeszcze nie po łacinie.

Aleksy nie sądził.

Było tylko dwadzieścia siedem kości dłoni, wszystkie te nazwy, które kiedyś powtarzał pijąc dziesiątą kawę w kawiarni na kampusie. Wszyscy dookoła patrzyli na niego, jakby był czarnoksiężnikiem i przyzywał jakieś złe moce, ale prawda była jedna i ta sama. Złe moce to były zawsze biologia i chemia, towarzyszyły mu nieprzerwanie odkąd podjął jedną decyzję w wieku czternastu lat, a której skutki czuł do tego dnia.

Tego dnia, w którym choć na chwilę mógł oderwać się od nauki i przeklętej łaciny, którą czasami wymiotował. Znał te sytuacje po pięciu godzinach przeglądania podręcznika, który wyglądał bardziej, jak Biblia, swoją grubością i małością literek, cienkością stron. Te sytuacje, w których nachylał się nad muszlą klozetową, a jego żołądek skręcał się w konwulsjach, choć nic w nim nie było. To był jego mózg, jego umysł rozkazywał ciału pozbyć się tego śmietnika, który czynił z niego po pięciu godzinach łacińskich zaklęć, które kiedy już się ich nauczył, stawały się chorobami wenerycznymi i innymi takimi, plagą jego umysłu. Mamrotał je przez sen, maszerując nieobecnie na egzamin czy prosząc o bułki w piekarni.

Sobota była dniem wolnym, ale Aleksy, znowu, Aleksy wiedział, że dzień wolny człowieka rozleniwia. Czy był tak naprawdę wolny? No raczej nie. Wolność była źle zdefiniowanym pojęciem, absurdem. Człowiek wolny to człowiek leniwy. Nie pozwalał sobie więc, aby dopadła go wolność, choroba, na którą nie chciał zapaść, ponieważ brzmiała bardzo, jak lenistwo, którym gardził i od którego uciekał przez całe życie. Lenistwo prowadziło, na pierwszy rzut oka, do ukontentowanego stanu nic nie robienia, ale to była pułapka. Aleksy to wiedział. Pułapka, w którą on nie mógł dać się złapać. Nie i już. Nic nie robienie, każdy odpoczynek, poza potrzebnym snem dla zdrowia, był dla niego prawdziwym zniewoleniem, noszącym ładną plakietkę z napisem "Wolność". Znał on już taką wolność, niszczyła umysł i wolę człowieka, powstrzymywała go przed tym co chciał zrobić, przed wszystkim w co musiałby włożyć jakiś wysiłek. Taka to była wolność. Mentalne zniewolenie, prowadzące do nudy, apatii, depresji, a na koniec śmierci.

Przerażające.

Aleksy nigdy nie chciał być wolny. Dlatego w sobotę sprzątał w dom, zostawiając sobie niedzielę na czytanie książek, które nie były podręcznikami i spotykanie się z nielicznym gronem przyjaciół na trzeźwym umyśle, kiedy już umiejętność mówienia o rzeczach, w sposób nie tylko czysto naukowy, powracała.

Więc, Led Zeppelin i Schody do nieba, o których Sadik opowiadał mu kiedyś, że mają do siebie ciekawe właściwości. Legendy, które powtarzano odkąd utwór powstał. Legendy o tym, że jest to zaszyfrowana prośba do szatana o przyjście. Ponoć, mówiono z uniesionymi brwiami, papierosem między palcami i rozszerzonymi źrenicami, sam Robert Plant, nikt inny, powiedział, że nie pamiętał kiedy i jak napisał tą piosenkę. Nie miał pojęcia o czym wtedy myślał, siadł sobie przy biurku z kartką i piórem, a następnym zdarzeniem, jakie znał to, że tekst był już gotowy. "Piosenka napisała się sama", mówiono, a inni kręcili głowami i zaprzeczali "Nie, to szatan ją napisał", a powietrze napełniało się grozą i robiło się chłodniejsze. Ponieważ stwierdzenie, że Planta opętał zły duch i napisał o schodach do nieba, zwyczajnie było zbyt straszne, aby o nim myśleć. Nikt nad tym nie rozprawiał. Byli tylko ci, którzy dodali do tego swoje dwa grosze, mówiąc "Jeżeli zaśpiewa się piosenkę odpowiednio, szatan przyjdzie, aby odebrać ci duszę", "Całe Led Zeppelin sprzedało duszę diabłu", "To tylko bajki", twierdzili ci ostatni, zupełnie rozsądni, do których należał również Aleksy.

Piosenka była dobra, nawet jeżeli to hard rock, musiał przyznać. Nucił sobie ją, drąc się na całe mieszkanie, w którym nikogo nie było. Ponieważ szeptać mógł tylko łacińskie słowa podczas nauki i testów. Szepty stały się jego traumą. Jeżeli mówić to krzyczeć. I tak nikt z nim nie mieszkał, mógł, bo ściany były grube.

Więc przeszedł przez pierwszą zwrotkę, zaśpiewał nawet gitary Page'a ponieważ kiedy śpiewa się takie piosenki to również trzeba gitary. Kto nie zaczyna Nothing Else Matters od otwierającej solówki? Nikt, taka osoba nie istnieje. Zwyczajnie jej nie ma.

Gitary dało się śpiewać. A perkusję imitowało się stukając palcami o marmurowy parapet. Było się swoim własnym zespołem, oprócz basu, ale basu i tak nikt nigdy nie słyszał.

I dotarł do solówki. Długiej solówki w stylu Page'a i może ktoś słabszy by wymiękł i przeszedł od razu do drugiej części łącznika Planta i zedrzeć sobie gardło na "Our shadows taller than our souls" zamiast śpiewać gitary tak długo, ale nie Aleksy. Aleksy zaśpiewał również gitary.

I może to było powodem tego co stało się po ostatniej sentencji, którą wyśpiewał, bezsprzecznie głosem Planta.

- To be a rock and not to roll! - krzyczał na swoją dużą jukę, która stała w doniczce obok sofy.

Potem usłyszał huk dokładnie za swoimi plecami, upuścił konewkę na podłogę, wylewając na dywan jej niewielką zawartość i podskoczył, obracając się w powietrzu, aby ujrzeć to co stało się za nim. Hałas nie wydawał się, jakby pochodził z tego świata. Włosy stanęły mu na karku, kiedy w jego oczy i linię wzroku zaczął napierać czarny dym. Zaczął łzawić i kaszleć. Myślał przy tym czy nie zostawił znowu lazanii w piekarniku, ale szybko pokręcił głową. Tego dnia nie kupił lazanii, ponieważ dobrze wiedział, co się z nią stało ostatnim razem. 

Usłyszał to zanim zobaczył. Postać, która stwarzała ciemniejszy cień pośród ciemnego dymu, nagle postąpiła krok na przód i się przewróciła. Dym zaczął opadać, ukazując wypalony w jego pięknych panelach trójkąt. Trójkąt, w którym znajdował się, klęczący teraz demon. Chyba demon, jeżeli te kilka filmów, które oglądał o zaklętych kręgach i klątwach czegoś go nauczyły. Miał nadzieję, że nie, demon brzmiał groźnie, choć ten wcale groźnie nie wyglądał, to czuł tę małą obawę. Może przed samym faktem, że spalił mu trochę podłogi i mógł również co innego. Nie potrafił obliczyć demona. Demon był nieobliczalny. Okrywała go długa czarno-granatowa szata, a w blond włosach dało się dojrzeć rogi. Żadne straszne rogi, po prostu rogi. 

- Cholera jasna - było pierwszym co od demona usłyszał i brzmiało dosyć ludzko. Zaczął rozmyślać czy przekleństwo było łacińskie czy w jego języku, ale potem zdał sobie sprawę, że nie zna tak naprawdę łacińskich przekleństw, a znaczenie tych słów znał. Cholera jasna - Ten popierdolony płaszcz, który Vilmos twierdzi, że powinienem nosić, gdzie jestem teraz?

Spojrzał na Aleksego, przetaczając się i kładąc na plecach, lekko mrużąc oczy. Złożył ręce na piersi i wpatrywał się w niego czerwonymi oczami, jakby to on miał odpowiedź.

- W moim apartamencie? - odpowiedział, trochę z wahaniem.

- Mam na myśli w twoim postrzeganiu mnie, jako strasznego demona. Gdzie jestem teraz? Czy nie wyglądam, jak jakiś kretyn w tym przydługim płaszczu i rogami, jakby było Halloween? Czy ty się mnie w ogóle boisz? Boisz się?

Pokiwał głową, a demon popatrzył na niego, unosząc brwi. Tak jakby fakt, że ktoś mógłby się go bać w takiej sytuacji był kompletnie nie do przyjęcia. 

- Obawiam się - wyjaśnił - że spalisz mi coś więcej niż panele. Dlatego zostań na razie tam gdzie jesteś.

- Nie rozkazuj mi! - wrzasnął i usiadł, łapiąc się za kolana, a potem strzepał resztki popiołu z włosów i dodał cicho, niby pomruk - ... śmiertelniku...

Aleksy wycofał się trochę do tyłu i wdepnął obutą w skarpetę stopą w kałużę, którą zrobiła wcześniej upuszczona konewka.

- Cholera, serio - ściągnął mokrą część ubrania z niesamowitą złością i rzucił w najdalszą część pokoju - Mokre skarpety, ten dzień i to życie serio nie mają sensu. Jeszcze jakiś demon.

Rzeczony demon patrzył się, jak odzienie leci w kąt obok drzwi frontowych i zagwizdał cicho.

- No i trafił mi się choleryk. Cudnie. Właśnie takie dusze najtrudniej jest wychować.

- Co ty tam mruczysz? - Aleksemu puściły nerwy, a krew szumiała mu w uszach, ponieważ ilość czasu, jaką dzisiaj zmarnował na robienie niepotrzebnych rzeczy, zwyczajnie przekraczała limit, który wyznaczał sobie na cały miesiąc - Niczego nie będziesz wychowywać. Możesz sobie iść? Nie wiem, poprzeszkadzać komu innemu? Muszę wymienić panele albo chociaż zakryć je tym dywanem, żeby najemca tego nie widział. Jones to okropny gość.

Wskazał na niebieski dywan, którego koniec był granatowy, ponieważ zalany. Demon popatrzył na dywan.

- Ja tu jestem by zabrać twoją duszę - powiedział, zmęczonym głosem i przykładając palec do skroni - Czy nie możesz choć udawać, że się mnie boisz? Poprawi mi to prestiż w pracy. Na nieszczęście nasz dres kod jest do bani, widzisz, nie jesteśmy najlepszą firmą. Vilmos to okropny szef.

Aleksy przyglądał mu się w milczącej furii, a demon pocierał dłonią swoje jedno oko, kompletnie wyczerpany dniem, podobnie, jak on sam. Ale nie miał współczucia. To nie on wparował sobie do mieszkania i spalił panele.

- Po co ja ci to mówię, skoro mam cię nastraszyć, co powinienem zrobić? - myślał na głos, a potem jakby wpadł na pomysł odwrócił szybko głowę, zasłonił ją ręką, a kiedy już z powrotem spojrzał w jego stronę, jego oczy płonęły żywym ogniem.

Aleksy patrzył się na to z rozdziawionymi ustami i paniką wypisaną na twarzy. Demon się uśmiechnął i był z siebie dumny, dopóki nie usłyszał:

- Cholera zaraz spali mi tapetę, co teraz? - podszedł i kucnął naprzeciw niego - Możesz wziąć moją duszę, ale nie spalaj mi tapety, bo najemca mnie zabije. Słyszysz?

Demon stracił wtedy całą motywację do bycia demonem i wzruszył ramionami, jego oczy na powrót były normalne.

- Poddaję się - powiedział, przyciągając kolana pod brodę i chowając swoją w nie swoją głowę, mamrotał - Ta praca serio nie jest dla mnie. Niech mnie zwolnią. Nie dbam o to, ten człowiek boi się bardziej swojego najemcy niż mnie. Co jest nie tak z dzisiejszą młodzieżą? Widzisz moje rogi?

Patrzył na niego, wskazując dwa krótkie ostre bolce na czole, wystające spomiędzy nieułożonych włosów.

- Te czułka?

- To rogi! - zaskamlał - Do cholery jasnej! Wiesz, jak wyglądają czułka?

Demon rozpłakał się. Aleksy nie wiedział co ma zrobić. Jak twierdził nadal, nie miał dla niego współczucia, ale naprawdę chciał pozbyć się tego gościa z domu.

- Dobrze, rogi. O jakie straszne - załamał obie ręce i złapał się nimi za głowę - Okropne, przerażające. Paskudne!

Demon rozryczał się jeszcze bardziej.

- I jeszcze mówi, że jestem paskudny! - wytrzeszczał, a ramiona zaczęły mu się trząść w konwulsjach - Jak ja mam w takich warunkach zarobić na rodzinę? 

Spojrzał z gniewem w lśniących oczach na Aleksego, zupełnie nienawistnie i nawet sprawiłoby to, że cofnąłby się o parę kroków, gdyby nie łzy i potok, jaki leciał mu z nosa. Jego twarz była cała czerwona.

- Wy wszyscy, wy wszyscy myślicie, że możecie sobie z nas żartować. Miałeś kiedyś rodzinę, mądralo? Arsenie... Arsenie... On...

Nagle w jedną sekundę jego wysuszyły się, a jego twarz przybrała z powrotem normalny odcień. Dość ciemny, podobny do koloru skóry Aleksego. 

- No dobrze - wyrzekł - Śmiertelniku, musisz wiedzieć jedną rzecz. Nie wiem co zrobiłeś, żeby mnie przywołać. Naprawdę nie wiem, ale twoja dusza teraz znajduje się w ogromnym niebezpieczeństwie. Ciekawe czy będziesz umiał ją przede mną obronić?

Uśmiechnął się i wstał. Aleksy postąpił krok do tyłu z samego faktu, że nie wiedział czego się spodziewać. Poza tym był trochę wstrząśnięty tą nagłą przemianą. Kły tego gościa przypominały kły wampira, a uśmiech był pełniejszy pewności siebie niż każde słowo, które od niego wcześniej usłyszał.

- Nie bój się, nie zrobię ci nic. Nie teraz - nie wyszedł poza granicę trójkąta, Aleksy zaczął się zastanawiać czy może, odpowiedź przyszła nieoczekiwanie od samego demona - Nie mogę wyjść poza granicę trójkąta, jeżeli nie zaprosisz mnie do mieszkania.

Ładnie mu to wytłumaczył, Aleksy zanotował to sobie w głowie i stwierdził, że nigdy nie zaprosi go do mieszkania.

- Zaprosisz mnie?

- Nie.

Demon złożył ręce na piersi i patrzył na niego spod przymkniętych powiek, jakby coś obliczał sobie w głowie. Uśmiech nie schodził mu z twarzy.

- Jeszcze zobaczymy - powiedział, a Aleksemu zachciało się z niego śmiać.

Pokiwał głową i postąpił jeszcze krok do tyłu. Demon stał na granicy trójkąta, dokładnie przy jego podstawie. Trójkąt był równoramienny. Zebrał tren swojego płaszcza w obie ręce i zasalutował.

- Do zobaczenia, Aleksy.

Aleksy zamrugał kilkakrotnie oczyma. Usłyszał pstryknięcie palców i nagle coś mocno uderzyło go w tył głowy, kiedy upadał usłyszał tylko:

- Trzeba było nie śpiewać solówki - jako oddalający się szept, gdzieś z prawej.

Jego świadomość odpłynęła, a on sam zobaczył ciemność. To naprawdę był mocny cios. 

tbc.


szatan maskuje się na różne sposoby, ale prawda jest jedna:

 kramer to demon. (źrdło: wikipedia)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top