Rozdział 6 Wszyscy dookoła kłamią


Tydzień później

Dzisiaj miałam wyjątkowy dzień wolny, a więc postanowiłam poświęcić go na zwiedzanie Nowego Yorku. Przy okazji umówiłam się z Brooke po południu na kawę. Cieszę się, że zdobyłam przyjaciółkę. Przynajmniej teraz czuję się mniej samotnie. Myślę, że mogę żyć w Nowym Yorku. Nie taki diabeł straszny jak go opisują. Do wszystkiego idzie przywyknąć.

Do spotkania z dziewczyną miałam jeszcze 3 godziny, a więc postanowiłam wybrać na mały spacer do pobliskiego parku. Dotarłam tam po około 20 minutach, lecz przed wejściem do parku zaczepiła mnie grupka mężczyzn.

-Ty jesteś tą, która sprawiła, że nasi przyjaciele zostali pobici i teraz nie chcą wychodzić z domu?

-Poprawka nie ja ich pobiłam, a to że zamknęli się w sobie również nie moja wina.

-Patrzcie jaka bezczelna - mężczyzna zwrócił się do swoich przyjaciół.

-A wiesz, że jesteś tylko kobietą, więc nie podskakuj tak - warknął na mnie.

-Czego wy właściwie chcecie ode mnie?! - rzuciłam lekko podirytowana w ich kierunku.

-Przeproś, błagaj o skruchę, odwdzięcz się jakoś - jeden z nich zbliżył się do mnie.

-Chyba sobie kpisz w tym momencie - przewróciłam oczami.

-Prosisz się o kłopoty!

Chciałam się oddalić w innym kierunku, ale oczywiście zagrodzili mi drogę, dlaczego zawsze ja wpadam w jakiś tarapaty. Tak bardzo staram się być niezauważalną, a mimo wszystko przyciągam uwagę każdego.

-Nie pozwolimy ci tak po prostu uciec.

Jaką ja krzywdę w życiu wyrządziła, że teraz muszę ponosić takie konsekwencje?

-Znowu wplątałaś się w tarapaty? - podjechał do nas tajemniczy motocyklista.

Nie mam pojęcia jak on to robi, że zawsze zjawia się w momencie, kiedy najbardziej potrzebuję pomocy, ale jestem mu wdzięczna za to.

-Co ty tutaj robisz? - spytałam lekko zaskoczona jego obecnością.

-Powiedzmy, że mam dzisiaj dobry dzień i pomogę ci - zgasił silnik, po czym zsiadł z motoru i podszedł do mnie.

-Ona jest moja, więc spadać i nie pokazywać mi się więcej na oczy -objął mnie ramieniem.

-Zbliż się, któryś do niej, a zabiję - ostatnie słowo wyraźnie podkreślił.

Grupka mężczyzn w pośpiechu oddaliła się. Tym o to sposobem miałam mój upragniony spokój. Jednakże zastanawia mnie, dlaczego tajemniczy nieznajomy pomaga mi.

-Teraz już nikt nie będzie cię zaczepiał - odsunął się ode mnie.

-Kim ty jesteś? - zapytałam zszokowana zaistniałą sytuacją.

-Nie interesuj się - odburknął.

-Zbyt duża wiedza jest niebezpieczna. Lepiej o tym pamiętaj - dodał po chwili, po czym wsiadł na motor.

-Wsiadaj - rzucił w moim kierunku.

-Nie mogę. Umówiłam się z przyjaciółką, niedługo mam spotkanie - odrzekłam nerwowo.

-Czyli za kilka godzin - zaśmiał się drwiąco.

-Odwiozę cię - milczałam.

-Wsiadaj, przecież cię nie zabiję - westchnął.

Nie do końca przekonana wsiadłam nie chętnie na motor. Objęłam mężczyznę w pasie, a on odjechał w nieznanym mi kierunku. Jechaliśmy dobre pół godziny zanim dotarliśmy do celu. Motocyklista wywiózł mnie na obrzeża miasta nie daleko pobliskiego lasu. Bardzo ustronne miejsce wybrał, aż za bardzo. Przez chwilę się zastanowiłam, czy aby na pewno mnie nie zabiję i dotrę na spotkanie z Brooke.

Zsiedliśmy z motoru, a następnie szliśmy w ciszy obok siebie, aż dotarliśmy do urwiska. Leżało tam złamane drzewo, a raczej już tylko spróchniały pień drzewa. Mężczyzna usiadł na pniu, po czym zdjął swój kask i położył go obok siebie. Usiadłam obok nieznajomego i wpatrywałam się w widok przed nami, który swoją drogą był niesamowity. Z tego miejsca idealnie było widać całym Nowy York.

-Dlaczego przyjechałaś do miasta? - jako pierwszy przerwał dzielącą nas ciszę swoim pytaniem.

-Potrzebowałam zmiany otoczenia - odpowiedziałam wymijająco na jego pytanie.

-Dlaczego mi pomagasz? - musiałam się go o to spytać. Zbyt długo mnie to nurtowało.

-Nie pomagam. Po prostu takie moje szczęście, że wiecznie na ciebie wpadam. A że jesteś taką sierotą nie da się przejść obok tego - odburknął ozięble.

-W takim razie mogłeś przejść obojętnie obok tych wszystkich sytuacji.

-Uznajmy, że miałem dzień dobroci dla zwierząt - posłał mi złośliwy uśmieszek.

-A co ja pies?! - rzuciłam oburzona w jego kierunku.

-Trochę jesteś jak ten niechciany pies - spojrzał na mnie z politowaniem.

-Wiesz, że dupek z ciebie? - wstałam i podeszłam do urwiska. Może nie powinnam mu tego mówić, ale wybitnie mnie wkurzył swoją złośliwą uwagę pod moim adresem.

-Ta - odburknął ozięble.

-Wróć lepiej tam skąd przyjechałaś to nie miejsce dla takich jak ty - podszedł do mnie i stanął obok.

-Czyli jakich? - czułam jak złość, aż ze mnie kipi.

Dlaczego ten facet taki mi działa na nerwy. Najchętniej pomogłabym mu się tak potknąć z tego urwiska. Ale wizja 25 lat więzienie nie przekonuje mnie. W szczególności, jeśli miałam bym otrzymać wyrok za takiego aroganckiego dupka.

-To miasto pożre cię w całości - podszedł do pnia, zabrał swój kask, po czym założył go i udał się do motory.

-Wsiadaj, odwiozę cię - nie miałam najmniejszej ochoty z nim wracać, ale nie miałam innego wyjścia.

-Kim ty do cholery jesteś? - odezwałam się lekko już zirytowana.

-Powiedziałem ci nie interesuj?! - warknął na mnie, po czym odjechał.

Nieznajomy odwiózł mnie na miejsce spotkania. Zatrzymał się pod samą kawiarenką. Zsiadając z motoru już widziałam nieprzychylne spojrzenie Brooke i wiedziałam, że nic dobrego nie wyniknie z tego, że zobaczyła mnie z tajemniczym motocyklistą. Mężczyzna odjechał, a ja podeszłam do znajomej.

-Cześć - powiedziałam z uśmiechem na twarzy.

-Do reszty zwariowałaś?! - krzyknęła na mnie, gdy tylko podeszłam bliżej.

Coś czuję, że zaraz dostanę nie małą reprymendę. Tylko, dlaczego wszyscy na mnie krzyczą, gdy mnie z nim widzą, a nikt nie powie mi prawdy kto to naprawdę jest. Przecież chyba nie boją się o tym mówić? Mam wrażenie, że wszyscy dookoła mnie coś wiedzą tylko nie ja.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top