Rozdział 4 Pierwszy dzień pracy


Wczorajsza zmiana minęło o dziwo spokojnie, zwłaszcza że o 22:00 wpadła do mnie właścicielka sklepu i posiedziała zemną, około dwóch godzin, aby mi było raźniej. W tym czasie miałyśmy może z czterech klientów.
Jednak dziś jest, to mój pierwszy dzień taki sam, sam, bo dziś już nikt nie będzie mi towarzyszył. Jak na razie nie wydarzyło się nic szczególnego, sprzedałam paczkę papierosów jakimś dwóm młodym chłopakom, przegoniłam okolicznego pijaczka, który był pod wpływem alkoholu i zamierzał kupić go jeszcze więcej. Normalnie bym mu sprzedała, ponieważ właścicielka nie wprowadziła zakazu sprzedawania alkoholu pijanym, czy fajek młodocianym. W końcu znajdujemy się na takiej dzielnicy, gdzie nie wiadomo, czy klient, któremu właśnie odmówiłaś, nie przyprowadzi Ci zaraz swojej gangsterskiej rodzinki, by zaznaczyć swoją pozycję. Właścicielka jest raczej szanowana na tej dzielnicy, pewnie dlatego, że obsługuje każdego bez wyjątku, ale jeśli ktoś jest wulgarny, czy agresywny, mogę mu odmówić, bo to jest brak szacunku, a ona braku szacunku nie toleruje u nikogo. Zatem nie muszę tłumaczyć, dlaczego odmówiłam sprzedania alkoholu. 
W międzyczasie rozpakowywałam towar, który zaczęła rozkładać na półki Brooke podczas swojej zmiany, ale że zaczęła się akurat moja, to czemu by nie przerzucić swojej pracy na mnie. Nie miałam nic przeciwko wyręczeniu jej, przynajmniej nie będę bezczynnie siedzieć za ladą i obserwować wejścia w strachu przed kimś podejrzanym.
Właśnie rozkładałam papierosy na półkę za ladą, kiedy usłyszałam dzwonek na drzwiach. Odwróciłam się natychmiast, żeby przywitać klienta szerokim uśmiechem, ale szybko on zniknął, gdy dostrzegłam podejrzane zachowanie dwójki mężczyzn. Ciemnoskóry mężczyzna podszedł do lady, podczas gdy drugi o jaśniejszej karnacji krążył między półkami, w poszukiwaniu sam chyba nie wiedział czego, ale miałam wrażenie, że szuka kamer w rogach pomieszczenia, ponieważ dziwnie zerkał, co jakiś czas w górę.
Pierwsze, o czym pomyślałam, to, że chłopak próbuje coś ukraść, ale powstrzymuje go moje spojrzenie. I jak się potem okazało, intuicja mnie nie myliła. Najgorsze, że nie wiedziałam, jak się zachować w obecnej sytuacji. Sama przeciwko dwójce mężczyzn rady nie dam, a znów wezwanie policji nie wiem, czy byłoby dobrym posunięciem, zważywszy na lokalizację sklepu i dość jasne nastawienie właścicielki na tego typu instytucje. Cytując moją szefową - kundle zamykają dobrych chłopaków, fuck The Police. Jaśniej wyrazić się nie mogła.

-W czym mogę pomóc? - spytałam, jak gdyby nigdy nic, nie chcą wzbudzać podejrzeń.

-Planujemy okraść tę budę - rzucił z uśmiechem na twarzy mężczyzna stojący bliżej lady.

-Przepraszam, co takiego? - spojrzałam na niego zszokowana. -Wydaję mi się, że muszą panowie zmienić swoje plany, lub poszukać sobie alternatywnego miejsca - dodałam ze sztucznym uśmiechem.

-I Ty nas niby powstrzymasz? - zadrwił blondyn, szperający po półkach i wywalający z nich towar. -Widać, że nowa - dodał prześmiewczo do swojego kumpla.

Ciemnoskóry mężczyzna wyciągnął niespodziewanie zza paska spod bluzy broń i wycelował w moją osobę. Momentalnie znieruchomiałam, a kiedy zaczęli iść w moją stronę i wchodzić za ladę, nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Chciałam uciekać, ale nie potrafiłam ruszyć się z miejsca. Błagałam tylko w myślach, aby ktoś teraz wszedł do sklepu, albo zobaczył przez witryny sytuację w środku i zawiadomił służby, które mi pomogą. Nawet jeśli właścicielka miałaby być wściekła, to mimo wszystko cenie swoje życie i nie chciałabym umrzeć w jakiejś obskurnej dzielnicy za ladą miejscowego sklepiku, gdzie po puszczeniu nowin o mojej śmierci w lokalnych wiadomością, zostałabym zapomniana na wieki. Mam na tym świecie jeszcze jedną sprawę do załatwienia i póki tego nie dokonam, nigdzie się nie ruszam.
Na szczęście moje modły zostały wysłuchane i do sklepu wszedł mężczyzna z przewiązaną na twarzy czarną bandaną, wzbudzając ciekawość oponentów. Widziałam, jak nerwowo wymieniają spojrzenia, szepcząc coś niemo do siebie, kiedy nieznajomy kompletnie zignorował ich obecność. Wszedł za ladę, jak gdyby nigdy nic, wziął z półki paczkę czerwonych Marlboro i wrócił na sklep, odkładając je na blat.

-Eee stary ślepy jesteś?! Przeszkadzasz nam! - warknął napastnik z pistoletem przy mojej głowie, nerwowo nim wymachując w stronę motocyklisty.

-Doprawdy? - zaśmiał się, odkładając kask na blat, po czym oparł się o ladę i nieco nachylił do przodu. -W czym? - spytał lekko znudzony. -Jak taka banda patałachów chce okraść sklep, skoro nie potrafi sobie poradzić z nieproszonym gościem - zadrwił.

-Eeee, uważaj na teksty! - krzyknął, po czym ciemnoskóry facet podszedł do zamaskowanego nieznajomego i przyłożył mu broń do głowy. -I co powiesz teraz?! - wrzeszczał. -Dalej będziesz taki cwany białasie! - popchnął motocyklistę, na co ten jedynie cicho się zaśmiał.

-Lepiej - puścił mu oczko, po czym ściągnął bandanę z twarz. -Co Ty tam do mnie mówiłeś? - parsknął, unosząc brew i uśmiechając się przy tym prowokacyjnie.

-Ghost? - wyjąkał, nie kryjąc zdziwienia i natychmiast opuścił broń, odskakując od bruneta, jak poparzony. -Ja nie... - zaczął się tłumaczyć, ale ten mu przerwał w połowie zdania.

-Wypad - rzucił oschle, wskazując spojrzeniem drzwi mężczyzną.

Nawet nie wiecie, jak bardzo czułam się zagubiona w obecnej sytuacji. W tak krótkim czasie wydarzyło się tutaj tak wiele. I ku mojemu zdziwieniu, napastnicy posłusznie wykonali polecenie motocyklisty, uciekając w popłochu. Nie rozumiem tak właściwie, co się tutaj stało. Dlaczego tak łatwo odpuścili? Kim jest ten cały ghost, że wystarczyło, aby zdjął chustę? Oczywiście prócz tego, że jest to mój sąsiad, na którego wpadłam w pierwszych dniach wynajmowania mieszkania i tym samym, który mnie wtedy prawie zabił spojrzeniem na tej klatce.

-Jak Ty...? - nie zdążyłam dokończyć pytania, ponieważ przerwał mi moją wypowiedź.

-Nie Twój interes - rzucił ozięble. -Ty naprawdę szukasz guza - pokręcił głową na boki z politowaniem. -Najpierw, to mieszkanie, teraz praca tutaj, czy panienki Twojego pokroju nie powinny się raczej szwendać po Manhattanie? Bronx, to nie miejsce dla takich delikatnych ślicznotek - zaśmiał się, nie kryjąc nuty złośliwości w głosie przy tym.

-Słuchaj... - przymknął oczy, obracając delikatnie głowę w lewo i machnął mi powolnie ręką przed twarzą, dając tym samym do zrozumienia, abym się uciszyła.

-Ile? - spytał, spoglądając na leżącą na blacie paczkę papierosów.

-10 dolarów - powiedziałam lekko nadąsanym tonem głosu.

-Nie daj się zabić - zadrwił, po czym podał mi pieniądze, zawiązał z powrotem bandę i zgarniając kask z blatu, opuścił pomieszczenie.

Co za arogancki, zadufany w sobie dupek, miałam ochotę go rozszarpać za to uciszanie mnie. Poczułam się, jak niedobre dziecko, które właśnie dostaje reprymendę od rodziców za swoje zachowanie. Jednak zawdzięczam mu życie. Różnie mogłaby potoczyć się ta sytuacja, gdyby wtedy nie wszedł do sklepu. Teraz chyba już bardziej zaczynam rozumieć, dlaczego moje poprzedniczki tak ochoczo rezygnowały z tej pracy oraz czemu właścicielka kazała mi się przygotować na atrakcje nocnej zmiany. Dodatku rozumiem już też, czemu Brooke, co jakiś czas wysyłała mi SMS-a z zapytaniem, czy wszystko ok? Zapewne nie pierwszy raz miała tu miejsca takowa sytuacja, tylko nie zostałam o tym poinformowana. Pewnie przed obawą mojej rezygnacji, która w tamtym momencie byłaby dość mądrą decyzją. Może powinnam raz jeszcze przemyśleć odejście z tej pracy? Dziś udało mi się uniknąć kłopotów, ale co pocznę, gdy podobne zdarzenie zechcę się ponowić i nikogo w tym czasie nie będzie obok mnie. Mam rozumieć, że czarny scenariusz o mojej śmierci się dopełni? Bo szczerze nie podoba mi się takie zakończenie.
Druga sprawa jest taka, że teraz nurtuje mnie, kim jest do cholery ghost. Domyślam się, że to kolejny typ spod ciemnej gwiazdy. W przeciwnym razie napastnicy nie zareagowaliby tak potulnie. Zwłaszcza że jeden trzymał pistolet przy jego głowie, więc z automatu miał nad nami przewagę. Jednak wszystko wskazuję na to, że się znali. Idąc dalej tą logiką, jeśli się znali i zareagowali tak, a nie inaczej, muszą działać w podobnym fachu. Natomiast dla mnie znaczy, to tyle, że sąsiada również trzeba unikać szerokim łukiem, by nie nabawić się kolejnych kłopotów.
Ja naprawdę nie mam dużych wymagań. Marzy mi się dach nad głową, byle jaka praca, która pozwoli mi go utrzymać i przede wszystkim spokojne życie. Nie pragnę wyróżniać się z tłumu, iść pod prąd, ba ja nawet nie chcę być zauważana przez innych na ulicach. Po tym wszystkim nie mam już siły na dalszą walkę. Wręcz jestem tym znużona. Zdaję sobie sprawę, że wybrałam dość burzliwą dzielnicę, chcąc prowadzić spokojny żywot, ale tylko ta opcja była w moim zasięgu finansowym na tamtą chwilę. I coś czuję, że jeszcze długo tutaj zabawię, bo na poprawę sytuacji życiowej się nie zanosi, wręcz przeciwnie. 
Nie dość, że muszę walczyć z demonami przeszłości i żyć z obawą, że kiedyś się o mnie upomną, to teraz jeszcze dochodzą kolejne problemy.
Nie marzę o niczym innym, jak skończeniu już tej zmiany i udaniu się do domu. Do mojej malutkiej oazy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top