Rozdział 35 Oddany strzał


Ostatni oddech został wydany, serce przestało bić. Dusza uszła z ciała, a ciało leżało teraz bezwładnie na ziemi tonąc we własnej kałuży krwi. 

Snajper strzelił, oddał jeden celny strzał. Nikt nie wiedział, gdzie czyha wróg. On zaś czaił się na sąsiednim budynku, by w odpowiednim momencie oddać strzał ratujący dziewczynę. W ciszy cierpliwie czekał, aż nadejdzie jego kolej. Był jedynym, który mógł wybawić dziewczynę. Uczynił to. Oprawca, który mierzył do niej bronią leżał na ziemi martwy we własnej kałuży krwi. Zdejmował oprawców jeden po drugim zaoszczędzając trudu pozostałym. W końcu jak przewidzieć skąd nadejdzie strzał, jeśli strzelca nie widać.

PERSPEKTYWA ALEX'A

Niestety przywódca Triady wykorzystał zamieszanie i uciekł. Jednakże to nie jest w tej chwili najważniejsze. Podbiegłem do półprzytomnej Karen. Na jej ciele widniało wiele ran, większość z nich były ranami ciętymi. Mogę się tylko domyślać jak dużo musiała wycierpieć w oczekiwaniu na ratunek, ale mimo wszystko dzielnie to zniosła. Ukucnąłem nad nią, aby wziąć ją na ręce.

-Teraz pozwalam zabrać się do szpitala - wysiliła się na uśmiech, kiedy ją podnosiłem.

-A spróbowałabyś się nie zgodzić.

Razem z dziewczyną skierowałem się do wyjścia. Pozostali zrobili to samo. 

-Dziękuję - szepnęła, po czym wtuliła się i zamknęła oczy.

Zaskoczyło mnie zachowanie dziewczyny, ale wiem, że jeszcze nie raz mnie zaskoczy. Najważniejsze, że była już bezpieczna i ona również zdawała sobie z tego sprawę. Wiedziała, że przy mnie nic jej nie grozi i to było widać w jej spokoju na twarzy, który pojawił się w momencie, gdy mnie ujrzała. Zaufała mi, ale czy ja zasługuję na taki gest? Ufała mi nawet, kiedy jeden z oprawców trzymał broń przy jej głowie. Czy to nie zbyt wiele jak dla mnie?

PERSPEKTYWA KAREN

Obudziłam się w miejscu, które przypominało salę szpitalną. Leżałam po podłączana pod milion kabelków, a w głębi sali stał Alex i rozmawiał z jakimś mężczyzną. Usłyszałam tylko kawałek rozmowy o tym, że mogło być gorzej i nie powinnam się forsować by nie pogorszyć mojego stanu.

-Alex - zawołałam cicho, kiedy otworzyłam oczy.

Brunet podał rękę mężczyźnie, który opuścił salę, a sam podszedł do mnie. 

-Jak się czujesz?

-Obolała, ale gdzie ja właściwie jestem? - rozejrzałam się po pomieszczeniu.

-Nie mogliśmy zabrać cię do zwykłego szpitala, ponieważ byłoby za dużo niewygodnych pytań. Dlatego jesteś w prywatnej klinice znajomego James'a - skinęłam delikatnie głową.

-Alex mogę cię o coś zapytać? - spojrzał na mnie, po czym przytaknął.

-Dlaczego ten mężczyzna nazwał cię duchem? - Alex usiadł przy moim łóżku, złapał mnie za rękę i dość długo zastanawiał się jak powinien zacząć rozmowę.

-Sześć lat temu miałem drobny wypadek. Pewnemu szefowi gangu nie podobało się, że przejmuję jego tereny i staję się ważną osobą  Nowym Yorku, ważniejszą od niego. Uznał, że najlepszym wyjściem będzie się mnie pozbyć. Miałem tylko 22 lata, więc dałem się zaskoczyć. Dostałem kilka kulek. Jedna z nich ledwo minęła serce. Po czymś takim nie powinienem żyć. Mimo wszystko przeżyłem. Wszyscy byli pewni, że nie żyję. Umarłem, ale powróciłem od tej pory zwą mnie duchem - zaniemówiłam.

-Więc dlatego nazywają mnie dziewczyną ducha - zażartowałam.

-Jeszcze nie dziewczyną - uśmiechnął się zadziornie puszczając mi przy tym oczko.

-Mam szansę na ten awans? - zaśmiałam się.

-To zależy od ciebie - odrzekł poważnym tonem głosu.

-Alex... - przerwał moją wypowiedź.

-Czy ciebie to trzeba, gdzieś zamknąć żebyś nie pakowała się w kłopoty? - wstał od łóżka szybko zmieniając temat.

-Hej! Ja nie robię tego celowo, a zresztą czy nie znam pewnego przystojnego mężczyzny, z którym zresztą mieszkam i ocali mnie z kłopotów? - uśmiechnęłam się zadziornie.

-Czy ten upadek zaszkodził ci na głowę? - usiadł przy łóżku.

-I wrócił dawny Alex - zrobiłam smutną minkę.

-Ewidentnie ci zaszkodził - pokręcił głową.

-Fakt, że z tobą mieszkam i udaję, że nie widzę jak chodzisz czasem po domu bez koszulki nie znaczy, że nie dostrzegłam jak przystojnego mam współlokatora - zaśmiałam się. 

W normalnej sytuacji darowałabym sobie ten tekst, ale nie mogłam się nie oprzeć, aby nie zacytować Alex'a. Kiedyś powiedział mi coś podobnego, a że dziś uznał, że upadek zaszkodził mi na głowę to nie mogłam sobie tego odpuścić.

-Cytujesz mnie? - spojrzał na mnie z politowaniem.

-Tylko tak troszkę - uśmiechnęłam się uszczypliwie.

-W takim razie powinienem coś z tym zrobić? - nachylił się nade mną.

Brunet wstał i nachylił się nade mną. Odległość między nami niebezpiecznie się zmniejszyła. Nasze usta dzieliły już tylko milimetry, a Alex położył swoją dłoń na moim policzku i cały czas zmniejszał dzielącą nas odległość.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top