Rozdział 2
Wei Wuxian i Lan Wangji przybyli do Lotus Pier tuż przed świtem.
Latarnie zapaliły się, a pochmurne niebo poszarzało wraz z nadejściem słońca, rzucając nędzny mrok na krajobraz.
Mimo zbrodniczo wczesnej godziny czekał na nich Jiang Cheng.
Miał grymas na twarzy.
- Hanguang-jun.
- Masz wieści o moim bracie?
Nagłość Lan Wangjiego spowodowała pogłębienie grymasu Jiang Chenga, co zaniepokoiło Wei Wuxiana. Nie było niczym niezwykłym, że Jiang Cheng skrzywił się, ale dorastając z nim, Wei Wuxian był biegły w odczytywaniu jego min.
Tym razem jego grymas nie był wynikiem irytacji.
Tym razem jego grymas był spowodowany tym, że coś było nie tak.
Biorąc pod uwagę jego list, to coś dotyczyło Lan Xichena.
Tępy strach wypełnił serce Wei Wuxiana.
-... Jiang Cheng, gdzie on jest?
Jiang Cheng gwałtownie wciągnął powietrze przez nos, zaciskając pięści
- Tędy - powiedział i zaprowadził ich do środka.
Lan Wangji podążył za nim z poważną miną. Jego postawa była tak wyprostowana i sztywna jak zawsze, ale Wei Wuxian widział lekkie drgnięcie jego czoła, które sugerowało niecierpliwość i przyćmione spojrzenie, które zdradzało jego zmartwienie.
Wei Wuxian zacisnął palce na powiewającej tkaninie rękawa męża i szedł za nimi w milczeniu.
Po krótkiej chwili Jiang Cheng zatrzymał się przed drzwiami jednego z pokoi gościnnych Przystani Lotosu.
- Zewu-jun może nadal spać. - powiedział z pewnym wahaniem.
Lan Wangji pokręcił głową
- Klan Lan wstaje o świcie.
Spojrzenie Jiang Chenga spotkało się na krótko z tym rzucanym przez Wei Wuxiana w milczącej, zgodzie, że harmonogram snu Klanu Lan był całkowicie szalony.
Wei Wuxian lekko skinął głową i wskazał bez wahania na drzwi. - Możemy zajrzeć do środka i wyjść, jeśli śpi?
- Wei Wuxian, czy zawsze musisz być taki...?! - Ugryzłszy się w język w połowie czegoś co niewątpliwie było zgryźliwą uwagą, Jiang Cheng westchnął i odsunął się na bok, dając im znak, by weszli.
Lan Wangji nie wahał się. Cicho otworzył drzwi i zajrzawszy do środka, wszedł w delikatny blask światła latarni.
Wei Wuxian podążył za nim, niemal wpadając na plecy męża.
- Lan Zhan? - zaszeptał.
Lan Wangji stał tuż za drzwiami ze sztywnymi plecami.
- Bracie.
W łóżku po drugiej stronie pokoju leżał kompletnie wyczerpany Lan Xichen. Pod jego oczami pojawiły się cienie, a jego skóra straciła jadeitowy blask, z którego słynęła, zamiast tego przybrała niezdrowo blady, trupi odcień. Jego włosy, spięte pojedynczym rzemieniem z tyłu i pozbawione zwykłych ozdób, zbielały na skroniach, a ramiona lekko drżały, gdy dźwignął się, by usiąść.
Na jego czole pojawił się pot.
Nigdzie nie było widać wstążki na jego czole.
- Wangji... - Ręce Lan Xichen były zabandażowane, a jego uśmiech był słaby i trochę winny. - Wei Wuxian. Ja... - Przerwał mu atak kaszlu.
Lan Wangji wreszcie się poruszył, podchodząc do łóżka i nalewając bratu wody.
Zbliżając się powoli, Wei Wuxian obserwował, jak jego mąż pomaga bratu popijać z kubka.
W zamyśleniu potarł nos. Stan szwagra coś mu przypominał, chociaż nie mógł dokładnie określić, co.
- Przepraszam za opuszczenie odosobnienia - powiedział Lan Xichen, kiedy w końcu opanował kaszel.
- Co się stało? - zapytał Lan Wangji.
Wei Wuxian przechylił głowę, z ciekawością przyglądając się swojemu szwagrowi. Musiało się wydarzyć coś poważnego, skoro tak silny kultywujący jak Lan Xichen znalazł się tutaj, w Yunmeng, w takim stanie.
Ale jeśli była odpowiedź, to musiała pozostać niewypowiedziana, ponieważ Lan Xichen potrząsnął głową, zamykając oczy z żalu.
- Myślałem, że... To nie ma znaczenia, Wangji. Głos Lan Xichen był przytłumiony. - To nie zadziałało.
Oczy Lan Wangjiego zwęziły się w grymasie i przycisnął palce do nadgarstka Lan Xichen.
Jego oczy natychmiast rozszerzyły się w szoku.
- Bracie - wyszeptał. - Co zrobiłeś?
Oczy Lan Xichen uciekły przez wzrokiem Wangjiego, uparcie ze smutkiem obserwując koc.
- Przyjmę każdą karę, którą ty i wujek uznacie za odpowiednią.
- Co zrobiłeś? - zażądał Lan Wangji.
- To nie... - Oddech Lan Xichen zamarł, a łzy zaczęły spływać po jego policzkach. Pochylił głowę, jego szczupłe palce zacisnęły się na brzegu koca, a wyraz jego twarzy był pełen wstydu. - To nie zadziałało. To nie zadziałało. Zawiodłem...
Zaniepokojony Lan Wangji usiadł na skraju łóżka i zaczął przekazywać mu energię duchową.
Wei Wuxian nie był pewien, dlaczego Lan Xichen znalazł się w takim położeniu, i nie był w stanie pozbyć się wrażenia, że jeszcze długo w nim pozostanie. Było zbyt wiele pytań o to, co się stało i jak to się stało.
Zaniepokojony tym, co zobaczył, wymknął się z pokoju, by dać braciom trochę czasu na osobności i pogrążył się w zamyśleniu idąc korytarzami Przystani Lotosu.
W stanie Lan Xichena było coś bardzo znajomego - gdyby tylko mógł wymyślić, jak mógłby pomóc.
Wędrując przez Przystań Lotosu, Wei Wuxian eksplorował swój umysł w poszukiwaniu znajomej informacji i nawiązać połączenie między Lan Xichen a tajemnicą, która kryje się poza zasięgiem jego pamięci.
Wierzył, że jego wędrówka jest bezcelowa i przypadkowa — dopóki nie znalazł się w pobliżu rodowej sali.
Serce Wei Wuxiana ścisnęło się w poczuciu winy. Nie przybył nawet raz, aby oddać im hołd odkąd Jiang Cheng wyrzucił go stamtąd lata temu.
Gdy się zbliżył, zastał Jiang Chenga czekającego na zewnątrz, jakby się go spodziewał. Jiang Cheng obrzucił go spojrzeniem, po czym przechylił głowę w kierunku drzwi.
- Wchodzisz czy nie?
Serce Wei Wuxiana uniosło się, a na jego twarz wpełzł uśmiech.
- Idę, Jiang Cheng.
Razem zapalili kadzidło, uklękli i pokłonili się przed wystawą tablic pamiątkowych.
Wei Wuxian patrzył z żalem na schludne tablice pamiątkowe Jiang Yanli, Jiang Fengmian i Yu Ziyuan, ludzi, którzy opiekowali się nim w młodości, którzy zachęcali go, popychali i robili najsmaczniejszą zupę, jaką kiedykolwiek jadł.
Ludzi, których pomścił i których opłakiwał.
Ich imiona zamazały we łzach, które zebrały w kącikach jego oczu, gdy patrzył na nie i w głębi serca modlił się, aby odpoczywali w pokoju.
Wkrótce cisza w sali przodków stała się zbyt ciężka, a niepewność w głowie Wei Wuxiana zbyt natarczywa.
Zerknął w bok na Jiang Chenga, szepcząc do niego.
- Co się stało z Zewu-junem?
Na twarzy Jiang Chenga pojawił się kolejny grymas ozdobiony tym razem lekkim rozdrażnieniem.
- Nie powinniśmy tu prowadzić tej rozmowy.
- W takim razie gdzie indziej - powiedział Wei Wuxian.
Jiang Cheng z cichym westchnięciem ukłonił się raz jeszcze rodzicom i siostrze i wyprowadził Wei Wuxiana z sali rodowej.
- Kilka dni temu w Yunping doszło do incydentu.
Jiang Cheng nie zaczął wyjaśniać, dopóki on i Wei Wuxian nie zostali zamknięci na osobności. Przyniesiono śniadanie i Wei Wuxian z zapałem zajadał się pysznymi, rzadko spotykanymi w Gusu smakami kuchni Yunmeng.
- Jakiego im'm'cij'dem'tu? - zapytał z ustami pełnymi jedzenia.
- Nie mów z pełnymi ustami - skarcił go Jiang Cheng.
Wei Wuxian przełknął jedzenie i roześmiał się.
- Czy to tak upominasz A-Linga? Co to za incydent?
Jiang Cheng potrząsnął głową.
- Miejscowi donosili o dziwnych krzykach i nienaturalnych cieniach na niebie. Prowadziliśmy dochodzenie przez kilka dni, nie znajdując żadnego źródła. Wczoraj moi ludzie odkryli w zaułku Zewu-juna. Był tak słaby, że ledwo mógł stać. Po stanie jego odzieży przypuszczam, że mógł być tam kilka dni. Moi ludzie sprowadzili go z powrotem, a nasi uzdrowiciele się nim zajeli. Oczy - Jiang Chenga zwęziły się w zmartwionym grymasie. - Kiedy dowiedziałem się o jego stanie, natychmiast wysłałem posłańca do Zacisza Obłoków.
Wei Wuxian jadł, słuchając, ale w tym momencie pospiesznie przełknął kęs.
- Co z nim nie tak?
Cokolwiek to było, Lan Wangji był zszokowany, gdy poczuł meridiany Lan Xichen.
Zaciskając pięści na stole, Jiang Cheng potrząsnął głową.
- Uzdrowiciele nigdy nie widzieli czegoś takiego. Coś zjadło jego kultywację.
Kiedy mówił Jiang Cheng, pojawiła się ciemność. Niski, sztywny ton jego głosu zdawał się tłoczyć na nich, a powietrze nagle stało się ciężkie i duszne.
Wei Wuxian przypomniał sobie stan, w jakim znajdował się Jiang Cheng po utracie złotego rdzenia, a jego brwi uniosły się w geście olśnienia.
Właśnie o tym przypominał mu stan Lan Xichen.
Tyle że Wen Zhuliu dawno już nie żył, a włosy Jiang Chenga nigdy nie zaczęły siwieć w wyniku utraty złotego rdzenia. To niemożliwe, prawda...?
Wei Wuxian podrapał się po głowie, zastanawiając się nad tym.
- Jego złoty rdzeń...
- Jest nienaruszony – odpowiedział Jiang Cheng. - Jego meridiany są nieuszkodzone, a przepływ energii jest normalny... jak na młodszego ucznia.
To nie miało sensu. Nikt nie mógł tak po prostu stracić części swojej kultywacji. Zwłaszcza nie tak potężny kultywator jak Lan Xichen.
Wei Wuxian patrzył tępo przez pokój, intensywnie myśląc.
Na świecie żyło wiele stworzeń, które potrafiły skrzywdzić człowieka. Widział trupy wyssane z krwi i energii, widział Jiang Chenga ze zniszczonym złotym jądrem i niezliczoną ilość innych rannych na więcej sposobów, niż był w stanie zapamiętać, zarówno przez potwory, jak i ludzi.
Ale nigdy nie widział nikogo w takim stanie, w jakim znaleźli Lan Xichena. Utrata kultywacji poruszyła mu coś w myślach na granicy świadomości, ale nie był pewien co. Jego pamięć naprawdę nie była dobra.
Mrugając oczami, Wei Wuxian znowu spojrzał na Jiang Chenga.
- Co to spowodowało?
- Cokolwiek to jest, znajduje się w Yunping. Moi ludzie tego szukają, ale jak dotąd znaleźli tylko ślady urażonej energii, rozproszonej po ulicach. - Jiang Cheng bawił się Zidianem, gdy mówił z ponurą miną. - Kiedy znajdziemy to, co to zrobiło, poślę to do piachu.
Obserwując iskrzącą postać Zidiana kątem oka, Wei Wuxian ostrożnie odłożył pałeczki.
- Nie zabijaj tego, jak je znajdziesz – powiedział. - Cokolwiek zrobiło z Zewu-junem, może istnieć sposób, aby to odwrócić."
Zerkając na niego, Jiang Cheng zostawił Zidian i zaczął szturchać pałeczkami jedzenie.
- Jak myślisz, co to zrobiło?
- Nie mam pojęcia – przyznał Wei Wuxian. Nie wiedział nawet, co Lan Xichen robił w Yunping, nie mówiąc już o tym, na co się tu natknął.
Cokolwiek się stało, Wei Wuxian znajdzie sposób, aby to naprawić.
Lan Xichen był dla niego dobry i nie chciał dłużej znosić zmartwienia na twarzy Lan Wangjiego.
Minęło wiele dni, zanim stan zdrowia Lan Xichen poprawił się na tyle, by można było wrócić do Zacisza Obłoków. Po usłyszeniu wiadomości zrobił wszystko, co w jego mocy, aby okazać wdzięczność uzdrowicielom, uśmiechając się i dziękując im za pomoc.
Jednak prawie żałował, że nie pozostał w tak złym stanie zdrowia, żeby nigdy nie wracać.
Odkąd po raz pierwszy został przyniesiony do Przystani Lotosu, słaby i ledwo przytomny, w jego sercu zakorzeniło się pragnienie, by jego złe uczynki zostanły odkryte. Chciał zostać wyrzucony z Gusu Lan i na zawsze wygnany z Zacisza Obłoków.
Zasłużył na to, biorąc pod uwagę głębię jego grzechów. Jego naruszenia zasad nie były już drobne i stosunkowo nieszkodliwe. Złamał zasady, które nie tylko były wypisane na Ścianie Dyscypliny, ale zostały wpisane w serca wszystkich prawych ludzi. Przestał znosić ból tak, jak powinien, i w swoim egoizmie odrzucił sprawiedliwość i podjął próbę czegoś, co kiedyś potępiał jako niegodziwe.
A potem zawiódł.
Zawiódł brata i klan.
Zawiódł Jin Guangyao.
Uszkodzenie jego kultywacji było jego karą. Gdyby Lan Xichen miał podjąć drugą próbę tego, czego próbował tutaj, nie tylko by mu się nie udało, ale i zginąłby.
Nie chciał umrzeć, nie bardzo. Nieważne, jak ciemne były jego dni, nieważne, jak bardzo bolało go serce, Lan Xichen nie miał ochoty narażać brata na ból po swoim odejściu. Od tak młodego wieku Lan Wangji zbyt mocno cierpiał z powodu takich strat. Bez względu na to, jak bardzo bolało, nie mógł znieść myśli o zranieniu swojego brata.
Siedząc w pokoju gościnnym w Przystani Lotosu i kontemplując narastającą ciemność na zewnątrz, Lan Xichen zdał sobie sprawę, że był nie tylko samolubny, ale i głupi, bo odważył się spróbować tego, co próbował zrobić. Jego porażka dała mu jasność i zrozumiał teraz, jak niebezpieczna była jego próba.
Mógł umrzeć w Yunping. Przetrwał prawdopodobnie tylko dzięki dawnej sile swej kultywacji.
Ale teraz ta siła zniknęła, jego kultywacja zmalała, nieodwracalnie.
Jego jedynym wyborem był powrót do Zacisza Obłoków – wyznanie swoich błędów, zmierzenie się z karą i znoszenie tego niekończącego się bólu serca do końca swoich dni.
Następnego ranka Lan Xichen ubrał się i przygotował do wyjazdu. Miał przy sobie niewiele rzeczy, zaledwie sakiewkę z pieniędzmi, Shuoyue i Liebing, które schował w sakiewce qiankun.
W tej sakiewce znajdowała się również wstążka na czole, którą zdjął po przybyciu do Yunping.
Chociaż był ubrany w strój Gusu Lan i miał właśnie wrócić do Zacisza Obłoków, Lan Xichen nie wykonał żadnego ruchu, by zawiązać wstążkę z powrotem na czole.
Nie czuł się już uprawniony do jej noszenia.
Gdy zastanawiał się, jak wyjaśnić to swojemu bratu i wujowi, rozległo się pukanie do drzwi.
Chwilę później wkroczył Lan Wangji, a za nim Wei Wuxian.
- Bracie, jesteś gotowy?
Lan Xichen zdołał uśmiechnąć się spokojnie i skinął głową.
- Przygotowałem się do powrotu. Proszę, skonsultuj się z wujkiem w sprawie odpowiedniej kary.
Usta Lan Wangjiego zacisnęły się w wąską linię, jego oczy zwęziły się, gdy jego wzrok powędrował do nagiego czoła brata.
- Najpierw powróć do pełni sił.
- Jestem zdrowy – zapewnił go Lan Xichen. Prawdę mówiąc, wciąż był bardzo osłabiony, ale nie miał możliwości dowiedzenia się, ile czasu zajmie powrót do poprzedniego stanu, o ile to w ogóle możliwe. - Wrócę do mojego odosobnienia, gdy tylko dotrzemy – dodał.
W oczach Lan Wangjiego błysnęła troska, a Lan Xichen był zbyt wolny, by uniknąć, chwycenia za nadgarstek i przyciśnięcia tam palców.
Rezultat spowodował, że między brwiami Lan Wangjiego pojawiły się delikatne zmarszczki i puścił jego nadgarstek.
- ...Kontynuuj swoje odosobnienie w Hanshi. - powiedział. - Jest bliżej uzdrowicieli.
Lan Xichen chciał odmówić, ale widział zmartwienie w oczach brata.
Być może oddalił się od niego zbyt daleko i zbyt długo.
Zamknąwszy oczy, Lan Xichen wziął powolny oddech i mentalnie przygotował się na bolesną znajomą przestrzeń Hanshi.
- Niech tak będzie – zgodził się. – Odbiorę swoje rzeczy z mojego dotychczasowego domu, kiedy wrócimy.
- Bracie, powinieneś odpocząć. - Głos Lan Wangjiego był ciężki z troski, jego rysy były przesłonięte w pokazie emocji, którym rzadko pozwalał się wynurzyć, nawet za zamkniętymi drzwiami. Spojrzał na niego z błagalną nutą na twarzy, której Lan Xichen nie widziała, odkąd byli dziećmi. - Załatwię, żeby twoje rzeczy zostały przeniesione do Hanshi - powiedział zdecydowanie Lan Wangji.
Zimny strach ścisnął serce Lan Xichen. Nie chciał, żeby inni szperali w jego domu. Było zbyt wiele rzeczy, których nie chciał żeby zdołali odnaleźć, zbyt wiele rzeczy, które zmieniłyby sposób, w jaki uczniowie – a nawet jego własny brat – będą o nim myśleć.
- To nie jest konieczne – upierał się miękkim głosem. - Jestem wystarczająco silny, by nosić własne rzeczy, Wangji.
- Nie. - Lan Wangji pokręcił głową. - Szanuj swoje ciało. Nie wyrządzaj sobie krzywdy w pogoni za frywolnością.
Lan Xichen nigdy nie przypuszczał, że doczeka dnia, w którym jego brat będzie mu tak przytaczał dyscypliny. Chociaż wiedział, że Lan Wangji ma dobre intencje, wiedział też, że będzie w tej sprawie niewzruszony.
Westchnął.
- Dobrze – powiedział. Nie miał siły dyskutować z nim na ten temat, chociaż wciąż obawiał się, że jego brat dowie się o rzeczach, które ukrył. Niewielu było takich, którzy patrzyliby na te przedmioty bez osądu lub strachu o niego.
Wzrok Lan Xichen powędrował do Wei Wuxiana, który spędził ten czas stojąc tuż za Lan Wangji i słuchając, dziwnie milczący.
- ...Wei Wuxian - mruknął Lan Xichen, a kiedy oczy Wei Wuxiana spotkały się z jego, utkwił w nim błagalne spojrzenie. – Czy mógłbyś się tym zająć?
Wei Wuxian zerknął na niego zmieszany.
- Bracie, zrobię to. - powiedział Lan Wangji, zdając się domyślać, że Lan Xichen nie chciał, żeby ktoś pakował jego dobytek.
- Wangji...- Lan Xichen skulił się w duchu, desperacja w jego sercu rosła, gdy patrzył na Wei Wuxiana, błagając go w duchu o pomoc.
Wei Wuxian zamrugał i uniósł brwi.
- Lan Zhan. - Wyciągnął rękę i opadł na ramiona Lan Wangjiego. - Nie mam nic przeciwko. Twój wujek będzie miał dla ciebie mnóstwo roboty, kiedy wrócimy, prawda? A ty chcesz pomóc Zewu-junowi osiedlić się z powrotem w Hanshi. Wei Wuxian obdarzył męża pogodnym uśmiechem. – Zbiorę rzeczy Zewu-jun, żebyś mógł skupić się na wszystkim innym.
- Mn. - Lan Wangji zwrócił się do drzwi. – Porozmawiamy o tym w drodze powrotnej.
- Skoro tak mówisz, Lan Zhan.
Wei Wuxian spojrzał na Lan Xichen i skinął głową, a Lan Xichen odczuła falę ulgi. Jego brat nie chciał mu się poddać, ale prawie zawsze poddawał się woli Wei Wuxiana.
Zacisze Obłoków było tak spokojne jak zawsze, powietrze świeże, a atmosfera łagodna i stoicka.
Robiło się coraz ciszej, im bliżej Wei Wuxian zbliżał się do budynku, w którym przez ostatnie kilka lat przebywał Lan Xichen.
Dom został zbudowany po wydarzeniach w świątyni Guanyin. Lan Xichen upierał się, że aby naprawdę poświęcić się odosobnieniu zgodnie z dyscyplinami Lan, konieczne jest zdystansowanie się od serca Zacisza Obłoków, do domu pozbawionego rozpraszających bodźców obecnych w Hanshi i jego otoczenia.
Lan Qiren pochwalił go za tą inicjatywę i pokierował zespołem pracującym przy budowie nowego domostwa - małego i prostego, zgodnie z pokornie wypowiedzianymi życzeniami Lan Xichena.
Wei Wuxiana nie było tam, kiedy ukończono budowę domu, i minęło dużo czasu, zanim ponownie zobaczył twarz swojego szwagra.
Lan Xichen przez lata rzadko przerywał swoje odosobnienie, a przy tej okazji Lan Wangji wyglądał na pełnego nadziei – tylko po to, by popaść w przygnębienie, gdy jego brat ponownie się odizolował.
Bolało go widzieć, jak jego nadzieje giną w ten sposób. Wei Wuxian pragnął by istniał sposób, aby na stałe skusić Lan Xichen do opuszczenia odosobnienia, aby jego ukochany Lan Zhan nie musiał już tak gwałtownie podnosić i niszczyć swoich nadziei.
To był jeden z powodów, dla których zgodził się odebrać rzeczy Lan Xichen. W odosobnieniu może znaleźć wskazówki, jak przekonać Lan Xichen do jego zakończenia.
Innym powodem było to, że w Przystani Lotosu, gdy Lan Xichen poprosił go o zajęcie się tym, Wei Wuxian odniósł wrażenie, że jego szwagier boi się niewłaściwych ludzi wchodzących do domu.
Był ciekawy, dlaczego, a zgoda na pomoc oznaczała, że mógł to rozgryźć.
Jeśli coś było nie tak, on też mógł to wyjaśnić. Nie chciał, żeby jego Lan Zhan martwił się bardziej niż on.
Po przybyciu do odosobnienia i ujrzeniu skromnej kolekcji starannie ułożonych książek i zwojów, Wei Wuxian zabrał się do pracy, pakując je w woreczki qiankun, aby wszystko było łatwiejsze do przenoszenia.
Nie minęło dużo czasu, zanim odkrył, dlaczego Lan Xichen poprosiło go o odebranie swoich rzeczy.
Ściskając rękopis w dłoniach, Wei Wuxian zamrugał na widok znajomej okładki. Straszliwe uczucie zapadania się ogarnęło jego żołądek, a gdy przetrząsał następny stos papierów, sytuacja tylko się pogorszyła.
Wreszcie zauważył wysłużony tekst leżący na stole, częściowo ukryty pod stosem listów. Chwycił go i doświadczył fali poczucia winy.
Wpatrując się we własne szalone, nieuporządkowane zapiski, Wei Wuxian w jednej chwili zrozumiał, co się stało z kultywacją Lan Xichena.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top