Rozdział 3 - Intruz


Ranny jastrząb o czerwonym ogonie dryfował, a jego sen został przerwany kilkoma głośnymi hukami, przerywanymi odgłosami oraz wysokimi głosami, dochodzącymi z korytarza za laboratorium. Ból w skrzydłach i barkach stępiał mocno od czasu wcześniejszej agonii, ale wciąż odczuwał ostre skurcze i pulsowanie. Jednak mógł to znieść i z jakiegoś powodu było to ważne, że poddawał się bólowi i nie krzyczał. W głębi mglistej pamięci rozbrzmiał głos, brzmiący jak przytłumiony grzmot: Przestań tak wrzeszczeć. Dudley nie uderzył cię tak mocno, zdziwaczały bachorze! Sam jesteś sobie winny, wyrodny potworze!

Oczy zadrżały – ten głos przerażał go, ogromnie go nie znosił, choć nie pamiętał dlaczego ani czegokolwiek więcej poza tym pojedynczym zdaniem. Schował głowę pod skrzydło, a raczej próbował, ponieważ były one ciasno przywiązane do jego boków. Wydając z siebie zirytowany trel, oparł głowę wzdłuż boku i oplótł lekko piórami swoją szyję. To nieco naciągnęło jego obolałe mięśnie naramienne, ale bardziej naturalnie było spać w taki sposób i wkrótce przeniknął do dziwnie szarego świata, świadom, jednak nie do końca.

Został wyrwany z szarego miejsca przez skrzypienie, a potem ciche dźwięki podchodzących bliżej dużych obiektów. Syknął – nie podobało mu się to, że zbliżali się do niego, a wkrótce odkrył, że nie może się ruszyć – coś mocno przywiązywało jego nogi do żerdzi. Wtedy zamarł – bezruch i cisza były ostatnią obroną przed zagrożeniem.

Kroki zatrzymały się klika metrów od żerdzi i usłyszał brzęczenie i ocieranie się o siebie kilku... butelek – jego pamięć dostarczyła mu słowo, jak i odpowiedni obraz.

- Draco, nie powinniśmy tutaj być – syknął głęboki głos. Brzmiał na zdenerwowanego. – Jeśli przyjdzie Snape i nas złapie...

- Za bardzo się martwisz, Crabbe. Snape poluje na zaginionego Pottera, jak reszta kadry. Nie wróci w ciągu kolejnej godziny – powiedział drugi osobnik, którego głos był nieco wyższy i brzmiał lekceważąco. – Poza tym, potrzebujemy skóry ropuchy i żabiej wątroby, żeby żart zadziałał. Tylko ty chciałeś zobaczyć, jak Weasley dostaje ropuszych brodawek i przez całą sobotę skrzeczy jak żaba.

- Wiem, ale... to prywatne zasoby Snape'a i jeśli on odkryje, że kradliśmy jego eliksiry... będziemy mieć szczęście, jeśli nas wywalą.

- Zrelaksuj się, Vince. Weź ten srebrny mini kociołek, a potem idź i stań na straży z Goylem, jeśli aż tak tchórzysz.

- Nie tchórzę, Malfoy! – sprzeciwił się drugi. – Nie mam po prostu ochoty, żeby Snape rozerwał mi tyłek na strzępy.

- A może wykrzyczysz to na cały zamek? – zadrwił Draco.

Drugi odszedł, a sokole usłyszało wyraźny brzdęk kociołka, zdejmowanego z półki. Potem kroki się zatrzymały i usłyszał stłumione westchnienie od strony tego, którego nazwano Crabbe.

- Na gacie Merlina! Draco, chodź i to zobacz! Nie wiedziałem, że Snape ma zwierzaka!

- Bo nie ma, zidiociały kretynie! Jest ponad takimi rzeczami. No, mam wszystko. Teraz przestań się gapić i wychodźmy stąd...

- Ale Draco, to ptak... jastrząb, czy coś w tym stylu. Popatrz!

- Pewnie to wypchany model – odparł lekceważąco, ale pochylił się bliżej, by obejrzeć ptaka.

Nie mogąc już dłużej milczeć, młody jastrząb wydał z siebie ostry odgłos ostrzeżenia.

Draco niemal upadł.

- Do diabła, to żyje! Jak myślisz, skąd to się wzięło?

- Wygląda na rannego. Zobacz bandaże na jego głowie i skrzydłach.

- Crabbe, to nie bandaż, to kaptur, głupku! Czy ty o niczym nie masz pojęcia? – prychnął Draco. – Dzięki temu ma być spokojny, bo w innym przypadku oszalałby i zatłukłby się na śmierć. Nigdy nie widziałem sokoła z tak bliska. Myślisz, że jego pióra są w dotyku tak miękkie, jak sowie?

- Draco, ja bym go nie dotykał. Może ugryźć.

- Crabbe, proszę cię. Wiem, jak się obchodzić z ptakami. Mam większego niż ten mały kawałek gówna. Wiem, co robić.

Czuł, jak dłoń gładzi jego pierś i zadrżał – coś było w tej dłoni i głosie, że jej nie ufał i starał się od niej odsunąć, ale paski nie pozwalały mu na ruch po żerdzi. Dłoń potargała jego pióra, a potem palce dotknęły obolałego miejsca obok jego lewego ramienia. Sokole zaskrzeczało gniewnie i z bólem. Wystarczy!

- On-auuu! – krzyknął Malfoy, odskakując. – Ten drań mnie ugryzł! Mocno. Krwawię!

- Mówiłem ci, żebyś go nie dotykał, Draco.

- Och, zamknij się! Daj mi szybko szmatkę! Zakrwawię sobie szaty. – Kopnął gwałtownie żerdź, sprawiając, że jastrząb zachwiał się i ześlizgnął z niej. – Okropieństwo. Mam nadzieję, że umrzesz!

Sokole zawisło do góry nogami, ponieważ paski były na tyle długie, że ptak mógł zwisać stopę lub dwie z żerdzi. Nie mogąc wzlecieć, jastrząb zaczął się bezsilnie szamotać, a ciche krzyki stracy i cierpienia wydobyły się z jego gardła. Pomocy! Pomocy!

- Draco, nie możemy go tak po prostu zostawić – zaprotestował Crabbe.

- Ty zamierzasz go podnieść, Crabbe? – wyzwał Malfoy. – Chcesz stracić palce? Nie? Też tak sądzę. No dalej, rusz tyłek. Cholerny ptak może zdechnąć. I tak by pewnie zdechł.

- Ale Snape...

- Pomyśli, że to głupie stworzenie samo spadło i popełniło samobójstwo. Rusz się, Crabbe! Chyba że chcesz spędzić kolejne trzy tygodnie na szlabanie i żeby wysłano ci list dyscyplinarny do domu. Albo żeby cię wypchali i użyli jako przykładu dla pierwszorocznych Ślizgonów, czego nie robić.

Kroki wycofały się, a drzwi do laboratorium zamknęły, zostawiając piszczącego i szarpiącego się gwałtownie jastrzębia na końcu sznurka, nieumyślnie uderzając się o drewniany słup, boleśnie obijając swoje owinięte bandażami skrzydła. Potworny ból sprowokował ptaka do jeszcze większych szarpnięć, a panika ogarnęła go całkowicie. Tylko tym razem, nie było przy nim mrocznego ratownika, który by mu pomógł i wkrótce pogrążył się w nieświadomości.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top