Rozdział XXXI - Śmierć nas nie rozłączy


Liam czuł na sobie ciężar tej opowieści. Nie wiedział czego się spodziewać, jednak na coś takiego zdecydowanie nie był gotowy. Targały nim różne emocje. Na początku czuł wielki smutek, gdy słuchał o tym, co przytrafiło się mężczyźnie, którego kocha. Jego choroba a później samobójstwo. To było... dewastujące.

Jednak później, gdy opowiadał o tym, co czuł, gdy zginął mężczyzna, który go zdradził, a także później, gdy opowiadał o tym, co uczynił, Liam czuł... strach. William zabił wielu ludzi. Nie tylko jego kuzyna.

Chłopiec nie wiedział jak się zachować. Nie wiedział nawet, co powinien teraz czuć. Z jednej strony potępiał to, co zrobił William. Z drugiej współczuł mu. Najpierw cierpiał za życia. Później go zdradzono i złamano mu serce. A później nie był w stanie zaznać spokoju po śmierci i spędził tyle czasu w samotności. Liam wiedział, co to samotności jednak nie w takim stopniu. Nie wiedział, jak to jest spędzić lata jako bierny obserwator życia innych. Ponadto... to nadal był William, w którym się zakochał. Jego William. Pomógł mu. Zrobił dla niego tak wiele.

Blondyn czuł, że nie powinien usprawiedliwiać jego poczynań... ale nie mógł też nie wziąć pod uwagę tych wszystkich okoliczności. Dlatego mocniej ścisnął dłoń bruneta i posłał mu delikatny uśmiech.

- Przykro mi. Przykro mi, że musiałeś tyle wycierpieć.

- Edward powiedział służbie, że popełniłem samobójstwo. Moi rodzice uznali jednak, że lepiej będzie, jeśli wszyscy będą myśleli, że umarłem w łożu z powodu choroby. Mojego ciała nigdy nie znaleziono, więc postawili symboliczny grób tutaj. Myśleli bardzo praktycznie jak na ludzi, którzy stracili syna. Czasem zastanawiam się, czy nie odczuli ulgi, gdy w końcu zniknąłem z ich życia.

- Jeśli tak, to musieli być głupcami. Tak jak ten mężczyzna, który cię oszukał.

- Liamie... nie boisz się mnie?

- Ja... boję się... o twoją duszę. Po tym, co zrobiłeś. Jednak... nie. Nie boje się ciebie. Bo... kocham cię. Podzieliłeś się ze mną swoją historią, bo mi ufasz i także mnie kochasz.

- ... Chciałem cię zabić.

Chłopiec poczuł dreszcze na plecach. To była jednak jedyna reakcja jego ciała.

- Ja... chyba tak podejrzewałem. Tej nocy... próbowałeś mnie udusić.

- To... dlatego że tak cierpiałeś. Chciałem zakończyć te cierpienia. Ale wtedy... wykrzyczałeś moje imię. Gdy działo ci się coś złego... wołałeś mnie. Otrząsnąłem się z... z tego dziwnego otępienia. Zrozumiałem, że cię krzywdzę. Ufasz mi tak bardzo... a ja chciałem cię skrzywdzić. A później... znalazłem inny sposób, by ulżyć ci w cierpieniu. Od razu powinienem skupić się na twojej ciotce. Ja... nie powinienem decydować za ciebie.

- To... Nieważne. Powstrzymałeś się.

- ... To nie był pierwszy raz.

- ... Słucham?

- Ja... już wcześniej chciałem to zrobić. Gdy zaciągnąłem cię nad krawędź... chciałem cię zepchnąć. Byś... byś dołączył do mnie. Ja kocham cię. Chciałem tylko... być z tobą. Ale ty... byłeś taki bezinteresowny. Taki... taki dobry. Nie wiedziałem już, czy chcę zabrać cię z tego świata, czy cię chronić. Byłem taki... rozdarty.

- ... A czego chcesz teraz?

- Liamie obiecałem ci, że cię stąd zabiorę. Wtedy kiedy będziesz gotowy i kiedy będziesz tego chciał. Jeśli nadal tego pragniesz... zabiorę cię stąd. Nie chcę patrzeć, jak cierpisz. Nie chcę patrzeć, jak ten świat cię niszczy. Kocham cię i chcę być z tobą. Więc... zgódź się... i odejdź ze mną. Powiedziałem ci kiedyś, że jest inne wyjście. Że nie musisz cierpieć. Możesz... zostawić to wszystko. Nie bój się śmierci. Ona nie jest taka straszna. A ja... będę przy tobie. Przeprowadzę cię przez nią. Nie będziesz sam. To wszystko się skończy. Wszystko, co złe. Zostaniemy tylko ty i ja. I to, co jest między nami.

William wstał i pociągnął chłopca za sobą. W stronę klifu. Liam nie wiedząc jak zareagować, pozwolił mu na to. Zatrzymali się przy krawędzi. Brunet spojrzała na niego. A jego spojrzenie było pełne miłości i wyczekiwania.

Chłopiec jednak gdy spojrzał w przepaść, poczuł strach. Bał się bólu. Bał się końca. Nawet jeśli wiedział, że po śmierci coś jest, skąd miał wiedzieć, co czeka jego. Zrobił krok w tył. Nie mógł patrzeć na silne fale i zarysy skał, które dokładnie widział oczami wyobraźni. To było zbyt przerażające. Myśl, że miałby spaść w tą otchłań.

William puścił jego dłoń. A jego wzrok wyrażał rozczarowanie i smutek. Liam nie mógł znieść tego wzroku. Nie chciał go ranić.

- Ja... muszę to przemyśleć. Proszę. Daj mi się zastanowić. Ja... boję się śmierci. Mimo wszystko... boję się. Dlatego daj mi... daj mi czas. Proszę.

Mężczyzna zastanowił się chwilę, po czym skinął delikatniejsze głową. W jego spojrzeniu nie było też już widać aż tak silnych emocji.

- Dobrze. Rozumiem. To... ważna decyzja. Ja... będę czekał. Przyjdź... jeśli się zdecydujesz.

- Dziękuję.

- I Liamie pamiętaj, proszę... że cię kocham. Inaczej niż kochałem Edwarda. To było zauroczenie. Głupia i ckliwa miłość chłopca, który niczego w życiu nie doświadczył. To, co do ciebie czuję... jest inne. Głębsze. Prawdziwsze. Pamiętaj o tym, proszę. Pamiętaj, jak bardzo cię kocham.

- ... Będę pamiętał.

Chłopiec odszedł i nie spoglądał za siebie. Musiał odetchnąć. Musiał to wszystko przemyśleć. Uporządkować w swojej głowie. A William sprawiał, że nie był w stanie myśleć. Sprawiał, że do głosu dochodziło jego serce. Jednak nawet ono było teraz niezdecydowane. Wrócił do domu i udał się prosto do swojego pokoju. Kiedyś nazwał to pomieszczenie trumną. Teraz czuł się z tym źle. Jego sytuacja nie była okropna. To William miał prawo czuć się jak zamknięty w trumnie, gdy całe dnie spędzał w domu, w którym miał umrzeć.

Chłopiec zastanawiał się, jak powinien postąpić. Nie chciał zranić Williama. Kochał go a mężczyzna i tak wiele już wycierpiał. Chciał tylko moc odejść stąd z osobą, którą kocha i która go kocha. Był taki samotny... taki... zniszczony i zmęczony. Liam chciał coś dla niego zrobić. Jednak czy był gotowy dla niego umrzeć? William wiele dla niego zrobił. Zabił dla niego. Jednak oprócz tego stał się jego towarzyszem, powiernikiem i przyjacielem. Liam nie potrafił wyobrazić sobie życia bez niego. Jak miałby dać radę sam?

Nagle uświadomił sobie, że gdyby nie William jego życie byłoby piekłem. Przypomniał sobie, jak czuł się, gdy jeszcze go nie znał. Z dnia na dzień było mu coraz trudniej. Niejednokrotnie myślał, że nie da już rady. Chciał, by to się skończyło. Czy nie myślał wówczas, że chciałby być na miejscu swojej matki?

Zawsze uważał się za dość bezwartościowego. Jednak matka go kochała i żył dla niej. A teraz... miał tylko Williama. I kochał go. Will nie uważał go za bezwartościowego. Kochał go. Takim, jakim jest. Więc skoro tylko jemu zależało na chuderlawej sierocie... Dlaczego miałby mu odmówić? Kiedyś żył dla matki. Czy teraz nie mógłby umrzeć dla Williama? W końcu jego życie i tak nie miało większego sensu. Poza miłością do bruneta miał tylko swoje książki. Jednak... miłość była niezaprzeczalnie wspanialsza. Liam odczuwał radość, gdy był ze swoim ukochanym. Tylko wtedy. Tutaj nie miał nic.

Nie potrafił też wyobrazić sobie swojej przyszłości. Co miałby robić? Był bezużyteczny. Nie potrafił niczego zrobić dobrze. Na niczym się nie znał. Nie miał żadnych talentów. Uczył się dobrze... ale co z tego? Wuj nie będzie go wspierał. Po zakończeniu nauki będzie musiał znaleźć pracę. Nie będzie żył na godnym poziomie. Nigdy. W końcu nie znajdzie dobrej pracy. O ile w ogóle jakąś znajdzie. Jakie to będzie życie? Puste. Pozbawione sensu. Liam wiedział bowiem że nigdy nikogo innego nie pokocha. Nie tak jak Williama. Jego przyszłość to szare dni. Żyłby tylko po to, by żyć. To przy swoim ukochanym czuł się spełniony. Przy nim czuł, że życie nie jest pozbawione sensu.

Jednak... to kiedyś się skończy. Jak długo Liam mógłby przeciągać to, co jest między nimi teraz? W Dover Liam nie miał szans, by jakoś się utrzymać. Ponadto starzałby się. Stawał coraz mniej atrakcyjny. Wierzył, że Williamowi by to nie przeszkadzało. Jednak... bał się, że życie by ich rozłączyło. Jednak śmierć... śmierć by ich do siebie zbliżyła.

Co właściwie straciłby, gdyby umarł? Zadał sobie to pytanie... i nagle zrozumiał, że nic. Bo nic nie miał. Nie miał rzeczy materialnych. Nie miał rodziny. Nie miał przyjaciół. Miał tylko Williama. A William miał tylko jego. Dlaczego więc się zawahał? Przecież... już dawno powinien był to zrobić.

Liam zerwał się z łóżka i wybiegł z domu. Minął wuja, który krzyczał na niego, ale zignorował go. To nie miało już znaczenia. Nic nie miało już znaczenia. Biegł, dopóki starczyło mu sił. A gdy dotarł na klify, zobaczył go. Na tle szarego nieba.

- Will!

Mężczyzna odwrócił się i spojrzał na niego. Uśmiechnął się delikatnie. Liam dostrzegł w jego oczach wzruszenie i ulgę. Wyciągnął do niego dłoń, a Liam podbiegł do niego i złapał ją mocno.

- Nie spodziewałem się, że wrócisz. A już na pewno nie, że tak szybko.

- Ja... zawahałem się, bo... przestraszyłem się. Jednak gdy tylko chwilę nad tym pomyślałem... zrozumiałem, że mam tylko ciebie. Kocham cię... kocham cię nad własne życie. Chcę być z tobą. Chcę być z tobą na zawsze. Nie chcę żyć bez ciebie. Mogę umrzeć. Ja... chyba w głębi serca od dawna tego chciałem. Ja... chcę tylko być z tobą. Tylko tego chcę.

- Ja też... Tylko tego pragnę.

- Więc... Obiecujesz, że już zawsze będziemy razem? Że nie będę już dłużej cierpiał? Że odejdziemy razem?

- Tak... Obiecałem ci to, pamiętasz. Że nie będziesz już cierpiał. Że śmierć nas nie rozłączy. Ja chcę tylko... byś był szczęśliwy. Gdy po raz pierwszy cię zobaczyłem... wiedziałem, że ten świat jest zbyt okrutny dla tak delikatnej duszy, jak twoja. Jesteś dobry Liamie. Ja tylko... chcę cię chronić. Nie chcę, by ktoś cię zniszczył... tak jak mnie. Ochronię cię przed złem tego świata. Będziemy razem. Dzięki tobie... staję się lepszy. Bo jesteś dobry. Jesteś moją drugą połową. Tą lepszą. Kocham cię. Mój przesłodkie Liamie. Mój piękny polny kwiecie.

Mężczyzna delikatnie pogładził policzek chłopca. Jego dłoń była zimna, jednak chłopcu to nie przeszkadzało. Pokochał ten dotyk.

- Dobrze... Chodźmy. Zabierz mnie stąd.

- ... Dziękuję Liamie. Dziękuję.

Brunet złapał go za rękę, jednak ku jego zaskoczeniu nie poprowadził go w stronę krawędzi klifu.

- Will... Co się dzieje? Dokąd idziemy?

- Wiem, że się tego boisz. To było samolubne z mojej strony, by tego od ciebie żądać. To niepotrzebne. Nie chcę, abyś się bał. Nie chcę, abyś miał wątpliwości. Dlatego... zrobimy to inaczej.

William poprowadził go ścieżką w dół w stronę plaż. Cały ten czas trzymał go za rękę. Nie puszczał. Uśmiechał się do niego. To był pokrzepiającym i pełen miłości uśmiech.

W końcu dotarli na piaskowy brzeg. Mężczyzna poprowadził ich jednak jeszcze dalej. Do mniej uczęszczanej plaży. Do miejsca, gdzie często spędzali razem czas. Słońce już zachodziło i niebo zaczęło przybierać piękne i intensywne barwy. Liam uważał, że ten widok był wspaniały. Słońce znikało w morzu.

Gdy dotarli do ich sekretnego zakątka, William zatrzymał się i spojrzał chłopcu prosto w oczy.

- Liamie... mój ukochany. Muszę zapytać. Po raz ostatni. Jesteś tego pewien?

- ... Odejdźmy stąd. Nie chcę już cierpieć. Nie chcę znosić upokorzeń. Chcę tylko być z tobą. Więc proszę... zabierz mnie stąd.

- ... Dobrze. Nie bój się. Będę przy tobie. Już na zawsze.

William złapał go za obie dłonie i poprowadził w stronę morza. Cały ten czas patrzył mu w oczy. Jego spojrzenie było pewne i spokojne. Dzięki niemu Liam także stawał się spokojniejszy. Brunet tego nie odczuwał, jednak woda była lodowato zimna. Gdy chłopiec zanurzył w niej stopy, zatrząsł się mimowolnie.

- Wiem kochany. Wiem, że jest zimna. Spokojnie... to niedługo zniknie. Musisz wytrzymać tylko chwilę.

William prowadził go głębiej. Już wkrótce woda sięgała jego kolan a później pasa. Trząsł się z zimna. William prowadził go powoli. Małymi krokami. Posyłał mu delikatne uśmiechy.

Woda zaczęła sięgać jego barków, aż w końcu przestał czuć grunt pod nogami. Fale popychały go w tył ku brzegowi, William nie puszczał go jednak. Trzymał jego dłonie mocno, a on nie imał się falom. Odciągnął chłopca jeszcze kawałek i zatrzymał się.

Puścił dłonie chłopca i objął dłońmi jego drobną twarz. Usta blondyna były już sine od zimna. Dygotał i z trudem oddychał. William uśmiechnął się do niego uspokajająco.

- Spokojnie. Nie bój się. To potrwa tylko chwilę. A później... będziemy razem. Już zawsze. Liamie... Kocham cię.

Patrzył na niego. Czekał na odpowiedź. A może na ostatnie słowa. Chłopiec wiedział... wiedział co będzie jego ostatnimi słowami. Wypowiedział je z pewnością.

- Kocham cię.

William uśmiechnął się. Zbliżył do Liama i pocałował go. Nie namiętnie, ale czule. Nie przerywając pocałunku, zanurzył ich głowy pod wodę. Pociągnął chłopca w dół i objął go mocno.

Trzymał go, gdy powietrze wyrwało się z jego płuc. Obejmował go czule, gdy jego ciało w ostatnim zrywie próbowało wydostać się na powierzchnię, by zaczerpnąć powietrza. Trzymał go w swoich ramionach, gdy chłopiec przestał się ruszać. Pocałował go jeszcze raz. Zamknął oczy... a gdy je otworzył, stał we mgle, trzymając drobną dłoń w swojej.



KONIEC

.
.
.

Tutaj zostawiam miejsce na dyskusję, bo w sumie jako autorka jestem ciekawa, jakie macie odczucia.

Jestem też ciekawa co myślicie o Williamie, bo to w sumie najbardziej skomplikowana postać w tym opowiadaniu. Więc...

Ogólnie mam nadzieję, że się podobało. Dziękuję za komentarze i gwiazdki. No i ten... sorry but not really sorry 🖤

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top