Rozdział XXVI - Prawda

Chłopiec z jakiegoś powodu przestał się bać. Ogarnęła go jakiegoś rodzaju pustka i stała się dla niego błogosławieństwem. To poczucie nicości sprawiało, że wszystko było łatwiejsze. Nie czuł strachu ani niepewności dlatego stwierdził, że nie będzie lepszego momentu, by to wszystko zakończyć... lub naprawić... lub po prostu zdziałać cokolwiek. Dlatego udał się na klify. Nie wiedział, czy spotka tam Williama, jednak to było jedyne miejsce, gdzie go widywał.

Droga dłużyła mu się, ale jakoś ją przetrwał. Gdy dotarł na miejsce, nikogo tam nie było. Nie poczuł jednak zawodu czy zniechęcenia. Postanowił poczekać. Usiadł na trawie i spoglądał na morze. Było chłodno, jednak nie przeszkadzało mu to aż tak bardzo.

Minuty mijały, a on czekał. W końcu bezczynność zaczęła mu doskwierać. Zastanawiał się, czy może go znaleźć. Do tej pory nigdy go przecież nie szukał. Pomyślał, że może powinien udać się na plażę, na której często spędzali czas podczas lata. Chłopiec wstał, a gdy się odwrócił, zaledwie kilka metrów od niego stał William. Przyglądał mu się z zainteresowaniem. Nie wydawał się zły. Raczej zaintrygowany.

- Myślałem, że nie wrócisz.

- ...

- Co się stało Liamie? Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha.

Brunet uśmiechnął się, a w jego głosie dało się wyczuć nutkę kpiny.

- Ja... nie powinienem był... odpychać cię. Przepraszam.

Mężczyzna przez chwilę wpatrywał się w chłopca i wydawał się głęboko rozmyślać nad jego słowami. Liam zastanawiał się, czy jego przeprosiny są cokolwiek warte. Były szczere i tylko to na razie mógł zaoferować.

- Rozumiem... Przyjmuję twoje przeprosiny.

- Ja... bałem się.

- Dlaczego? Czy zrobiłem cokolwiek, co miałoby cię unieszczęśliwić?

- Okłamałeś mnie...

- Nie. Nie kłamałem.

- Ty... nie żyjesz.

Brunet uśmiechnął się. Wszystko od jego postawy po ton mówiło, że czuje się w tej sytuacji swobodnie. W przeciwieństwie do jego towarzysza.

- Odwiedziłeś mój grób. Zawsze wiedziałem, że jesteś sprytny. Szybko go znalazłeś. To musiał być szok. Strasznie pobladłeś. Myślałem, że zemdlejesz.

- Widziałeś mnie?

- Oczywiście. Widziałem, jak udajesz się do miasta, a później widziałem, jak idziesz w stronę cmentarza. Nietrudno było się domyślić, po co tam zmierzasz. Wystarczyło spojrzeć na twoją przerażoną twarzyczkę.

- Więc ty naprawdę... nie żyjesz.

- Tak. Aczkolwiek w tamtym miejscu nie ma mojego ciała. Grób jest pusty. Nigdy mnie tam nie pochowano. Chcesz wiedzieć gdzie leżą moje kości?

Chłopiec pobladł. Nie wierzył, że rozmawiają o czymś takim. Takie rzeczy nie dzieją się naprawdę. A jednak William tu był, a Liam nie wątpił w prawdziwość jego słów.

- Nikomu wcześniej tego nie zdradziłem. Jesteś wyjątkowy Liamie. Tobie mogę to powiedzieć. Wiesz to takie... intymne. Pokażę ci. Jeśli zechcesz.

Brunet wyciągnął dłoń w stronę chłopca. Liam wahał się. To nie była ta sama dłoń co zaledwie kilkanaście dni temu. William był teraz jakby kimś obcym... A może nie. Może to był ten sam Will. Jego szare oczy były takie łagodne. Uśmiechał się w ten zachęcający sposób. Chciał mu zdradzić sekret. Coś, czego nigdy nikomu nie wyjawił... bo uważał go za kogoś wyjątkowego.

Liam podszedł bliżej i chwycił jego dłoń. Nie bał się. Była zimna... ale przecież wcześniej nie uważał tego za coś złego. William uśmiechnął się szczerze, co wywołało przyjemne ciepło na sercu chłopca. To było znajome i blondyn uświadomił sobie, jak bardzo tęsknił za widokiem uśmiechu na ustach ukochanego.

- Dobrze... chodź... Nie bój się.

William mocno splótł palce z palcami młodszego i poprowadził go do krawędzi klifu. Im bliżej byli, tym większe obawy pojawiały się w głowie chłopca, ale nie stawiał oporu. W końcu dotarli na niemal sam kraniec. William puścił jego dłoń i delikatnie objął go ramieniem, po czym wskazał na morze tuż poniżej.

- Tam. Nie widać tego zbyt dobrze jednak w tamtym miejscu są skały. Dość duże i wcale nie są tak głęboko. Tak naprawdę są tuż pod powierzchnią. Jeśli byś spadł... bardzo możliwe, że zginąłbyś, uderzając w jedną z nich. Są też dość ostre.

Kolana chłopca zaczęły drżeć. Coraz bardziej chciał odsunąć się jak najdalej od krawędzi i nigdy więcej do niej nie podchodzić.

- Ależ nie bój się... To byłaby szybka śmierć. Tak myślę. Pewnie łatwiejsza niż utonięcie. Jednak nie przyprowadziłem cię tu, byśmy o tym rozprawiali. Widzisz... jestem tam. Pomiędzy tymi skałami. Dzięki nim fale nie poniosły moich kości w morze. Dalej tam są.

- ... Ty... spadłeś stąd?

- Cóż... w pewnym sensie. Nie pamiętam tylko, co dokładnie mnie zabiło. Utonąłem? A może jednak roztrzaskałem się o skały? Wszystko pamiętam doskonale... Oprócz tej krótkiej chwili umierania. Może to i lepiej. Trzęsiesz się. Chodźmy stąd.

Mężczyzna odciągnął go od krawędzi. Liam odczuł ulgę. Nadal nic nie rozumiał, ale przynajmniej z jego głowy zniknęła wizja śmierci w morskiej toni. William po chwili puścił go i jak gdyby nigdy nic usiadł na trawie. Wydawał się zrelaksowany.

- Wiesz... czuję się trochę lżej. Miło, gdy ktoś wie, gdzie spoczywasz. Teraz już rozumiem ideę grobów. To przyjemne uczucie. Może mógłbyś... no nie wiem. Rzucić w wodę parę kwiatów. Jestem ciekaw, jak to jest. Ludzie kiedyś zostawiali kwiaty na moim grobie... ale to nawet nie jest mój grób.

- Ja... nie rozumiem. Dlaczego... dlaczego tu jesteś? Jak mogę cię widzieć? Dotykać? Przecież... dotykałem cię.

- Nie jestem pewien, jak to działa. Na początku nie byłem w stanie... istnieć... fizycznie. Z czasem wszystko zaczęło się zmieniać. Teraz mogę dotykać ludzi i rzeczy. Aczkolwiek nie czuję. Nie czuję zapachów, smaków, nie czuję nawet ciepła czy zimna. Słyszę i widzę. Czuję, gdy coś dotykam, ale to bardzo... nijakie. Nie mogę też robić tego zbyt długo. W końcu znikam. Widzę i słyszę, ale mnie nie ma. Nie fizycznie. Mogę tylko obserwować. Poza tym... nie mogę oddalać się stąd. A przynajmniej nie zbyt daleko i nie na długo. To mnie osłabia. Jestem w stanie udać się do Dover. Na krótko. Na cmentarzu mogę przebywać dłużej. Nie wiem dlaczego. Może to specjalne miejsce dla takich jak ja. Mogę być w twoim domu jednak również nie na długo. Dalej już nie zajdę. To jakbym... rozpływał się. Nie próbowałem zajść dalej. Nie wiem, co by się stało. Może naprawdę bym zniknął. W każdym razie... tutaj jest mi najlepiej. Blisko mojego ciała. Czy raczej... kości.

- Jesteś... duchem.

- Na to wygląda. Bardzo silnym duchem. Zastanawiałem się dlaczego. Dlaczego potrafię tak wiele. Bo widzisz... nigdy nie spotkałem kogoś takiego jak ja. A przecież co chwila ktoś umiera w dość... tragicznych okolicznościach. Rozumiesz. Ludzie pragną pozostać na tym świecie. Zemsta, niedokończone sprawy i tym podobne. A jednak tylko ja tu jestem. Może naprawdę mam w sobie krew czarownic. Czyż to nie byłoby... romantyczne. W ostatecznym rozrachunku to nie ma jednak znaczenia. Jestem tu. Tylko to się liczy.

- Ty... nie umarłeś na gruźlicę? Więc dlaczego ludzie tak myślą?

- Och... to długa historia. Chorowałem na gruźlicę i byłem już właściwie martwy. Jednak to nie choroba mnie zabiła. Sam to zrobiłem.

- ... Skoczyłeś.

Liam poczuł się, jakby coś go uderzyło. Spojrzał za siebie na kraniec klifu. Przypomniała sobie ten widok. Przypomniał sobie o ostrych skałach ukrytych pod taflą wody. Poczuł mdłości.

- Tak.

- ... Dlaczego?

- Mówiłem, że to długa historia.

- Ty... jesteś tutaj od... od tak dawna?

- ... Cóż... Tak.

- Przez ten cały czas byłeś... sam?

- Przez większość czasu. Przez jakiś czas mogłem tylko obserwować ludzi. Później szukałem wśród nich... towarzysza. Jednak oni zawsze mnie zostawiali. Ty też kiedyś mnie zostawisz. Już to zrobiłeś...

- Nie!

Mężczyzna spojrzał na blondyna poważnym wzrokiem. Czekał na coś. Na kolejne słowa chłopca. Jakby rzucał mu wyzwanie. Jakby już uznał go za zdrajcę. Liam natomiast... miał ochotę płakać. Wiedział co to samotność. Znał to okropne uczucie. Nie był w stanie go wytrzymać. A przecież cierpiał dni... może tygodnie czy nawet miesiące. Jednak nie lata. Lata kompletnej samotności. To musiało być jak... jak niekończący się koszmar.

Chłopiec nie wiedział, co mógłby powiedzieć. Nie było słów, które brzmiałyby w tym momencie właściwe. Dlatego nie odezwał się. Po prostu podszedł do mężczyzny, ukląkł obok i objął go. Przytulił mocno i miał nadzieję, że William odczuje z tego, choć odrobinę ciepła. Ciało bruneta napięło się lekko jednak po chwili odwzajemnił gest.

- Liamie... nie zostawiaj mnie... proszę.

Mężczyzna mocniej objął chłopca. Trzymał go mocno, jakby ten miał nagle zniknąć.

- Proszę...

Wsunął dłoń we włosy chłopca i odsunął się nieco, tylko po to, by móc go pocałować. To był wyjątkowo natarczywy pocałunek. William zawsze był spokojny i każdy jego ruch wydawał się przemyślany i dokładny. Nie tym razem. Liam poczuł jego język w ustach, jego dłoń na swojej talii. W końcu brunet przerwał pocałunek, ale nie odsunął się.

- Proszę Liamie... Przy tobie czuję się... choć odrobinę żywy.

Chłopiec zawahał się, ale ponownie złączył ich usta. William był przy nim, gdy go potrzebował. William był jego opoką. William był dla niego dobry... Liam czuł, że teraz jego kolej, by zrobić coś dla niego.

- Jestem tu... Będę tu. Nie zostawię cię. Kocham cię. Tak bardzo cię kocham...

Chłopiec ułożył dłonie po bokach twarzy mężczyzny i odsunął kilka pasm jego kruczoczarnych włosów. William patrzył na niego błyszczącymi oczami. Na jego twarzy widać było ulgę. Był taki piękny. Liam nie mógł pozwolić, by się smucił, by cierpiał. W końcu William tyle dla niego zrobił.

- Nie wiem... nie wiem, dlaczego tu jesteś. Dlaczego mogę cię dotknąć. Ale... cieszę się, że mogę to zrobić. Że mogę być przy tobie. Że mogę ulżyć ci w bólu. Przepraszam, że cię wtedy odepchnąłem. Nie wiedziałem... Cały czas myślałem tylko o sobie. Byłem samolubny. Nigdy nie pomyślałem o tobie. O tym, że ty też możesz cierpieć na swój sposób. Przepraszam...

Łzy płynęły po twarzy chłopca. Mężczyzna otarł jedną z nich, a drugą scałował z jego policzka.

- Wiedziałem, że jesteś wyjątkowy. Że masz dobre serce... Wiedziałem, że ty jeden będziesz wobec mnie szczery. Że obdarzysz mnie prawdziwym uczuciem. Mój mały słodki Liam... mój piękny polny kwiat.

***

Następnego dnia Liam także odwiedził Williama. Tym razem jednak przyniósł coś ze sobą. Gdy mężczyzna zobaczył chłopca, jego oczy otworzyły się szeroko z zaskoczenia.

- To...

- Dla ciebie.

Chłopiec wystawił głowę zza dużego bukietu kwiatów. Uśmiechał się szeroko.

- Mówiłeś, że chciałbyś je dostać.

- Myślałem raczej... o kilku stokrotkach. Nie o bukiecie... Kupiłeś go? Skąd miałeś pieniądze?

- Miałem trochę oszczędności.

- Nie musiałeś...

- Ale chciałem. Chodź.

Liam złapał mężczyznę za rękę i pociągnął w stronę klifu. Stanęli przy jego krawędź. Chłopiec już się tego nie bał. Uniósł delikatnie bukiet i zamierzał upuścić go do wody.

- Poczekaj!

Zaskoczony spojrzał na bruneta. William sięgnął do bukietu i wyciągnął z niego piękną czerwoną chryzantemę a następnie wsunął łodyżkę za włosy chłopca.

- Pięknie.

Liam zarumienił się lekko i uciekł wzrokiem w stronę morza. Tym razem nie powstrzymano go. Rzucił bukiet lekko w powietrze, a ten opadł do wody. Unosił się na falach.

- ... Więc... Czy coś się wydarzyło?

Liam z ciekawością wpatrywał się w Williama. Ten natomiast przyglądał się kwiatom w wodzie. Zamyślił się chwilę, po czym wzruszył delikatnej ramionami.

- Nic. Przykro mi, że wydałeś pieniądze na nic.

- To nieprawda. Uśmiechnąłeś się, więc było warto.

- ... Jesteś... Wspaniały. Dziękuję i...

Mężczyzna przerwał nagle, a jego twarz przybrała wyraz zdezorientowania. Spojrzała w stronę morza, po czym przymknął oczy. Gdy ponownie spojrzał na chłopca, jego twarz wyrażała niedowierzanie.

- Will... Co się stało?

- Kwiaty... Czuję je. Czuję... zapach. Piękny... słodki zapach kwiatów...

Brunet zaśmiał się lekko i ponownie na chwilę przymknął oczy. A gdy je otworzył, patrzył na chłopca wręcz z uwielbieniem.

- Od tak dawna nie czułem zapachu kwiatów... Nie pamiętałem go... Zapomniałem już, jaki jest piękny. To dlatego tak kochałem kwiaty... Dziękuję. Tak bardzo dziękuję.

Nagle brunet objęła chłopca w biodrach i uniósł go wysoko. Liam położył dłonie na jego barkach. Śmiali się głośno, gdy William zaczął obracać się, aż chłopcu zaczęło kręcić się w głowie. Oddalili się od przepaści w głąb łąki, a gdy Will w końcu opuścił chłopca, ten przewrócił się na ziemię. Mężczyzna próbował go złapać, lecz gdy chwycił jego rękę, blondyn pociągnął go tak, że obaj wylądowali na ziemi. Śmiali się głośno i turlali w trawie.

Leżeli obok siebie długi czas. Ramię przy ramieniu. Mijały minuty, ale czas nie dłużył się. Było im dobrze. W końcu William przerwał przyjemną ciszę.

- Już go nie czuję.

- Może odpłynął.

- ... Może.

- Następnym razem przywiążmy go do czegoś ciężkiego. Do jakiegoś kamienia. Żeby nie odpłynął.

- Hmm... to może się udać.

- Więc... to po to zostawia się kwiaty na grobach.

- Myślę, że to nie po to ludzie je zostawiają... ale wygląda na to, że biedne duszyczki jednak mają z tego jakiś pożytek.

- ... Słyszałem, że w niektórych kulturach na grobach zostawia się jedzenie. Myślisz, że duchy je jakoś jedzą?

Brunet zaśmiał się głośno, ale potraktował pytanie, jak najbardziej poważnie.

- Szczerze w to wątpię. Jednak... może czują jego zapach.

- Hmmm... gdybym potrafił piec, upiekłbym ci szarlotkę.

- Nie szkoda by ci było wrzucić do morza pyszną szarlotkę?

- Nie. Kawałek bym sobie zostawił.

- Chciałbym spróbować twojej szarlotki. Nie pamiętam, jak smakowały te, które jadłem za życia... ale twoja na pewno byłaby lepsza.

Mężczyzna posłał blondynowi przyjazny uśmiech, który ten odwzajemnił. Chłopiec jednak po chwili zasmucił się lekko. Usiadł i przez chwilę wahał się, nim zdecydował się poruszyć ten temat.

- Will... Dlaczego ty... popełniłeś samobójstwo? Gdybyś tego nie zrobił... może nie musiałbyś tułać się... jako duch. No i... miałbyś prawdziwy grób. Dlaczego wolałeś zginąć w taki sposób?

- ... Naprawdę chcesz wiedzieć?

- Chcę. Chcę zrozumieć. Chcę jakoś... pomóc ci. Dlatego chcę cię lepiej zrozumieć.

Mężczyzna zastanawiał się nad słowami chłopca. W końcu usiadł i spojrzał na niego ze smutkiem w oczach.

- ... Dobrze. Mogę ci opowiedzieć. To będzie długa historia.

Liam zbliżył się, a brunet chwycił go za rękę, po czym rozpoczął swoją historię.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top