Rozdział XXIII - Zdrada


Pogoda nie była tego dnia zbyt przyjazna. Co prawda deszcz nie padał, jednak niebo było zachmurzone a wiatr dość silny. Chłopiec nie zważał jednak na chłód i parł przed siebie. W głowie miał określony cel i obawiał się, że jeśli szybko nie dotrze na miejsce, zwyczajnie straci pewność siebie i stchórzy. Podjął już decyzję. Nie chciał dłużej zwlekać. Poprzedniego dnia odwiedził grób kuzyna, jednak nie mógł zmusić się do pójścia na wzgórze. Tego dnia miało być inaczej. Owszem bał się, ale nie mógł pozwolić, by strach go zatrzymał.

Już ze szczytu wzgórza dostrzegł Williama. Mężczyzna stał blisko krawędzi i spoglądał na lekko wzburzone morze. Liam pomyślał, że wygląda pięknie. Blada sylwetka na tle stalowo szarego nieba i niebezpiecznego żywiołu. Jego czarne włosy rozwiewał wiatr, jednak mężczyzna zdawał się nie dostrzegać tej niedogodności. Gdy brunet zwrócił się w jego stronę, chłopiec był w stanie stwierdzić, że się do niego uśmiecha. Wciąż był dość daleko, ale był tego pewien.

Rzeczywiście, gdy William ruszył w jego stronę, a odległość między nimi szybko się zmniejszyła, Liam dostrzegł przyjazny uśmiech na twarzy mężczyzny. Odwzajemnił go nieco niepewnie. Patrzył na mężczyznę, którego kocha i który kocha jego.

- Liamie! Moje szczęście.

Chłopiec spojrzał na bruneta z czułością. Starał się też zignorować bolesny ucisk w sercu.

- Will.

Oczywiście mężczyzna od razu spostrzegł, że coś jest nie tak.

- Liam kochany? Coś się stało?

- Nie... ja tylko... To nic takiego.

William nie wydawał się przekonany. Przypatrywał się chłopcu z troską. Tym razem Liam zauważył coś jeszcze. Błysk zaciekawienia w oczach. Brunet wydawał się wręcz analizować młodszego. To sprawiło, że Liam stał się pewniejszy. Wziął głęboki oddech i uśmiechnął się.

- Jest dobrze. Naprawdę. Po prostu... zbyt wiele się ostatnio wydarzyło. Chyba potrzebuję... czegoś stabilnego. Potrzebuję... Ciebie.

Chłopiec zbliżył się i przytulił do bruneta. Objął go mocno i wtulił twarz w jego pierś. Ten delikatnie objął go w pasie. Liam zamknął oczy. Słyszał szum wiatru i morza, słyszał nawet dalekie skrzeki mew. Tak wiele razy znajdował się w ramionach mężczyzna, tak wiele razy zasypiał w jego objęciach. Lubił to. Czuł się wtedy, jakby nic nie mogło mu zagrozić. Tym razem było inaczej.

William delikatnie pogłaskał go po głowie i nachylił się nieco, by Liam mógł usłyszeć jego słowa wypowiedziane w ten łagodny lekko rozbawiony sposób.

- Co się dzieje Liamie? Wydajesz się... nerwowy.

- To... to nic takiego...

- Coś cię trapi?

- N-nie.

- ... Jesteś uroczy... Wiesz o tym? Taki uroczy... Próbujesz usłyszeć bicie mojego serca prawda?

Ciało chłopca zesztywniało, podczas gdy dłoń bruneta bawiła się jasnymi włosami opadającymi na jego kark. Dopiero teraz Liam zaczął odczuwać prawdziwy strach.

- Nie usłyszysz go... Przykro mi. Ono już od dawna nie bije.

Ciało chłopca zaczęło się trząść, a myśli w jego głowie szalały. Nie wiedział co robić. Całe jego ciało krzyczało, by uciekać, ale jednocześnie nie chciało nawet drgnąć. Mężczyzna odsunął się nieco, lewą dłoń położył na ramieniu chłopca, prawą złapał go za podbródek i uniósł jego głowę, by patrzył mu w oczy. Jego twarz wyrażała wyjątkowy spokój. Na ustach widniał delikatny uśmiech.

- Spodziewałem się, że w końcu coś zauważysz... Jesteś bystrym chłopcem. Może odrobinę naiwnym... ale na pewno nie głupim. Więc... Co teraz zrobisz słodki Liamie?

Chłopiec był w stanie jedynie przyglądać się mu w osłupieniu. Oczy mężczyzny nie wyrażały żadnych negatywnych emocji. Raczej... oczekiwanie. Liam jednak nie mógł wykrztusić z siebie nawet słowa. Myśli szalały w jego głowie, ale wszystkie było pozbawione sensu. Jego ciało drżało od natłoku emocji. Niedowierzanie, zaskoczenie, strach i niepewność... To było zbyt wiele dla tego drobnego chłopca. Jego umysł zwyczajnie nie był w stanie poradzić sobie z szokiem.

Dlatego nawet nie drgnął, gdy William nachylił się powoli, a jego usta musnęły usta młodszego. Liam po raz pierwszy zorientował się, że nie mają w sobie nawet odrobiny ciepła. Nie były zimne, jednak w porównaniu do żywego ciepłego ciała blondyna całe ciało Williama było nienaturalnie chłodne.

Panika nagle ogarnęła umysł siedemnastolatka. Chłopiec gwałtownie jak opażony cofnął się o kilka kroków, odpychając przy tym mężczyznę. Był to odruch, którego nie kontrolował. Jego ciało po prostu zareagowało.

William przez chwilę stał nieruchomo, z dłonią uniesioną w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się twarz chłopca. W końcu opuścił ją powoli i posłał Liamowi inne znacznie chłodniejsze spojrzenie. Uśmiech zniknął z jego twarzy i chłopiec po raz pierwszy poczuł prawdziwy lęk. Bez tego delikatnego uśmiechu, bez błysku w szarych oczach William wyglądał groźnie.

- Liamie... Ranisz mnie.

Jego głos także był zimny. Pozbawiony wszelkich emocji.

- Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłem... odpychasz mnie. Tak po prostu... Po tym, co razem przeszliśmy... Po tym wspólnie spędzonym czasie... Odpychasz mnie. Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego... jak bardzo mnie ranisz. Obiecałeś mi, że mnie nie zostawisz... Obiecałeś... A teraz mnie odpychasz. Czym sobie zasłużyłem Liamie?

Chłopiec naturalnie nie odpowiedział. Nawet gdyby wiedział co powiedzieć, nawet gdyby znał poprawną odpowiedź, nie dałby rady wykrztusić z siebie nawet jednego słowa. Dlatego po prostu stał niczym zmieniony w słup soli, przerażony gniewem mężczyzny... czy... czymkolwiek William jest. Być może byłoby mu łatwiej, gdyby brunet się wściekł. Ten jednak przemawiał spokojnym tonem bez chociażby krzty gniewu. Jego spokojny ton brzmiał wręcz oskarżycielsko.

Liam czuł się zdezorientowany. Częściowo był przerażony i czuł się zdradzony przez mężczyznę. Częściowo jednak sam czuł się jak zdrajca. Odepchnął Williama... tak po prostu. A przecież... mężczyzna miał w pewnym sensie rację. Liam przez tak długi czas na nim polegał, a teraz po prostu go odepchnął bez zastanowienia. Nie próbował nawet zrozumieć... Ale co miał zrozumieć? Nie miał pojęcia, co się dzieje. Miał wrażenie, że to jeden z jego koszmarów. Chciał się obudzić. Chciał, by to okazało się snem. Bo jakie mogło być wytłumaczenie? To nie mogła być prawda. William nie mógł stać tu przed nim... skoro jego serce nie biło.

Jednak... teraz Liam był w stanie zobaczyć wszystko to, co dotychczas zignorował. Przypomniał sobie wszystkie szczegóły, na które nie zwracał uwagi lub które być może wypierał z własnej świadomości. Przypomniał sobie jak spał z głową ułożoną na piersi mężczyzny i mimo że doskonale słyszał bicie własnego serca, nigdy nie słyszał serca mężczyzny, którego kochał. Teraz dostrzegał, że William często ubierał się zbyt lekko i niemal zawsze miał na sobie te samą koszulę lub cienki ciemny płaszcz. Mężczyzna zawsze był zimny, ale nigdy nie okazał, by czuł chłód... czy nawet zmęczenie lub senność. Nie wspominając już o tym, że brunet niemal zawsze pojawiał się, gdy Liam go potrzebował.

Chłopiec zastanawiał się... jak mógł nie dostrzec tego wszystkiego. Były takie chwile, gdy William zachowywał się dziwnie. Gdy spoglądał na młodszego tak jak teraz. Liam dopiero teraz uświadomił sobie, że to spojrzenie za każdym razem budziło w nim lęk, po prostu wmawiał sobie, że wcale tak nie jest. Bo jak mógłby bać się Williama? Jak mógłby obawiać się swojego ukochanego, który robi dla niego tak wiele?

W Williamie było coś mrocznego. Coś, czego Liam nie chciał dostrzegać, a teraz boleśnie zderzył się z rzeczywistością. Nim się zorientował, chłopiec pocierał sińca na swojej szyi.

Bał się... bał się zapytać. W końcu to było niemożliwe. William nie mógł... To głupie. A jednak... Ponoć nie kłamał. Brzydził się kłamstwem. Unikał niewygodnej prawdy, ale zapytany wprost... nie skłamie. Dlatego mimo strachu zmusił się do mówienia, a jednocześnie w duchu modlił się, by mężczyzna zaprzeczył. Jednak... wszystkie te niewyjaśnione rzeczy... William musiał jakoś się z nimi łączyć.

- Czy... czy ty mi to zrobiłeś?

Wzrok mężczyzny padł na szyję chłopca i zatrzymał się na zasinieniu. Nie wyglądał na przejętego. Może odrobinę zrezygnowanego.

- To... Nie było zamierzone.

- ... Zrobiłeś to?

W tonie chłopca wyraźnie brzmiało niedowierzanie. Dlaczego William, który zapewniał go o miłości, miałby zrobić coś takiego. Chciał o to zapytać, ale w tej chwili inna jeszcze bardziej przerażająca myśl pojawiła się w jego głowie.

- Ty... byłeś wtedy w moim domu... Ciotka Esme... Ty... Co ty jej zrobiłeś?

- ... Obiecałem, że cię nie skrzywdzi. Dotrzymałem obietnicy.

- Mogłeś ją zabić!

Brunet przechylił lekko głowę jakby lekko zdezorientowany.

- To miało ją zabić. Stara wiedźma jednak kurczowo trzyma się życia. Liczyłem, że się wykrwawi. Nie jest to coś, czego nie da się naprawić... Jednak kolejny wypadek może być podejrzany.

Liam nie wierzył w to, co słyszał. Brunet opowiadał o tym z takim spokojem i nonszalancją, jakby streszczał przebieg spotkania, a nie przyznawał się do próby morderstwa. Zimny pot spływał po plecach chłopca, gdy zaczął uświadamiać sobie coraz więcej.

- George... on...

Chłopiec nie był w stanie dokończyć. Te słowa nie chciały wyjść z jego gardła. William jednak doskonale wiedziała, o co chodzi chłopcu i najwyraźniej nie zamierzał już niczego ukrywać.

- Myślisz, że zabiłem tego tłustego prosiaka. Cóż... nie mylisz się.

Liam miał ochotę uciec ale jakaś wewnętrzna siła kazała mu stać i słuchać. Więc słuchał z przerażeniem.

- Przyszedłem do niego... i zaproponowałem, że kupię jego milczenie. A gdy twój głupi i chciwy kuzyn przyszedł na umówione spotkanie... jak zwierzę na rzeź... dałem mu to, na co zasługiwał. Oczywiście... zasłużył na znacznie gorszy los, niemniej może usatysfakcjonuje cię wiadomość, że w ostatnich chwilach rzucał się, płakał i kwilił jak zarzynane prosię. A przecież śmierć w morzu należy do tych łatwiejszych.

- Jak... Jak mogłeś?

- Doprawdy Liamie... Żałujesz go? Po tym, co ci zrobił? Po tym, jak cię skrzywdził?

- Zabiłeś go.

- Tak. Nie żałuję tego. I ty także nie żałujesz jego śmierci. Przyznaj Liamie... Czy nie poczułeś ulgi, gdy zniknął?

- Ja...

Oczywiście, że chłopiec chciał zaprzeczyć. Uświadomił sobie jednak, że brunet ma rację. Liam czuł ulgę. Miał z tego powodu wyrzuty sumienia... ale tak. Czuł ogromną ulgę. Niemniej... to było morderstwo. Morderstwo z premedytacją i zimną krwią.

- Jesteś... mordercą.

- Mocne słowa Liamie. A ja... zrobiłem to dla ciebie. To wszystko... dla ciebie. George już cię nie skrzywdzi. Twoja ciotka despotka także już cię nie tknie. A jeśli obawiasz się, że zrobi to, gdy się przebudzi... dopilnuję, by się nie obudziła.

- Nie... Nie chcę tego!

- Doprawdy? Jesteś tego pewien? Dlaczego miałbyś tego nie chcieć? Ci ludzie... nie zasługują na życie.

- Nie chcę, by ktokolwiek cierpiał...

- Oni nie przyjmowali się twoim cierpieniem. Nie. Oni rozkoszowali się nim. Ja Liamie... chcę patrzeć, jak cierpią. Za to wszystko, co ci zrobili. Ząb za ząb... Oko za oko. Czy nie są to przypadkiem słowa starego testamentu?

- Nie... tak nie można...

- Rozumiem. Jesteś słaby. Jednak masz mnie... Ja nie okażę słabości.

- Nie krzywdź ich... proszę.

- Twój wuj znęcał się nad tobą, poniżał cię i tłamsił, a kuzyn przyglądał się temu wszystkiemu.

- Nie! Peter... Peter to dziecko. Jest młodszy. Co miałby zrobić? On... on mi pomaga. Teraz... teraz mi pomaga.

- Więc tak po prostu mu wybaczysz?

- Nie mam czego mu wybaczać. On jest młodszy. Jest... dzieckiem. Stracił brata... a z nim matkę.

- Jesteś zbyt wspaniałomyślny... ale dzięki temu jesteś wyjątkowy. To także w tobie kocham.

Liam zawahał się. Czy może raczej jego serce się zawahało. Rozum podpowiadał mu, że to obłęd. Że powinien uciekać i szukać u kogoś pomocy. Miał przed sobą mordercę. Jednak jednocześnie nie potrafił tak po prostu zapomnieć o tych wszystkich chwilach, gdy William był dla niego dobry. Pomagał mu... wspierał go... Nie mógł zapomnieć o jego dotyku, o jego czułych słowach, wyznaniach, pocałunkach i chwilach bliskości. Przecież... uczucia chłopca były prawdziwe. Pokochał mężczyznę, którego tamtego wiosennego dnia spotkał na klifach... a to ten sam mężczyzna. A teraz mówi, że go kocha. Że to wszystko, co uczynił, uczynił dla Liama. Dla jego dobra. Spełnił swoje obietnice. Spełnił je... w okrutny, nieludzki sposób... ale spełnił je. A gdy Liam jeszcze nie znał prawdy... w głębi serca cieszył się z tego wszystkiego.

Odkąd zniknął George, chłopiec nie musiał się bać o to, że kuzyn go wyda, pobije czy zmusi do czegoś odrażającego. A gdy George odszedł, Peter stał się mu w jakiś sposób bliższy. Być może dla własnego dobra, ale jednak zaczął zwracać uwagę na starszego krewniaka. Liam miał nawet małą nadzieję, że Peter stanie się kiedyś jego sojusznikiem a może nawet przyjacielem. A gdy i ciotka zniknęła, jego życie stało się wręcz... znośne. A to wszystko dzięki Williamowi. Williamowi, który go kocha... a przynajmniej tak twierdzi.

Liam chciał w to wierzyć. Chciał wierzyć, że William go kocha i zrobił to wszystko z miłości. Jednak cena... cena za to wszystko była za wysoka. Morderstwa nie da się usprawiedliwić... To... to było po prostu złe. Liam nie mógł... nie mógł po prostu o tym zapomnieć. Nie mógł tego zignorować.

Dlatego, mimo że czuł, jakby coś rozrywało mu serce... zrobił kolejny krok w tył. A gdy mężczyzna, widząc to, zmarszczył delikatnie brwi i zacisnął mocniej szczękę, chłopcu to wystraszyło. Nie chciał widzieć jego gniewu. Nie chciał go doświadczyć. Dlatego nim William zdążył coś powiedzieć... chłopiec odwrócił się i zaczął biec.

Nie spoglądał za siebie. Bał się to zrobić. Po prostu biegł z całych sił w stronę domu. Nie spojrzał za siebie nie dlatego że bał się, iż na twarzy mężczyzny zobaczy gniew. Tak naprawdę bał się, że zobaczy wyraz bólu. Bał się... że właśnie go zranił. W końcu obiecał... Obiecał, że nigdy go nie zostawi. Że nigdy nie puści jego dłoni.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top