Rozdział XX - Zbiegi okoliczności

Liam wyszedł z domu, gdy tylko deszcz przestał padać. Nie przejmować się swoimi opiekunami. Ciotka zamknęła się w pokoju Georga, a wuj spał pijany w swoim gabinecie. Dlatego chłopiec wymknął się z domu, by zobaczyć się z Williamem. Czuł się rozgoryczony, zły i naprawdę potrzebował porozmawiać ze swoim ukochanym. Całe jego ciało bolało go po wczorajszym napadzie ciotki.

Miał już dość. Jeszcze nigdy nie zbili go tak bardzo. Kulał na jedną nogę, a żebra bolały go przy każdym oddechu. Miał też wyraźnego siniaka rozlewającego się feerią barw po lewej stronie twarzy. Dlatego nie poszedł tego dnia do szkoły. Wuj zwolnił go, by nie musieć się tłumaczyć, dlaczego dziecko, które jest pod jego opieką, wygląda jak zbity pies.

Gdy Liam dotarł nad klify, nikogo tam nie było. Dlatego usiadł w swoim zwyczajowym miejscu i czekał. Trawa była mokra, więc najpierw położył na niej swój płaszcz. Było chłodno, ale był w stanie to wytrzymać. Coś mówiło mu, że William zaraz się pojawi. Prawie zawsze to robi. Jakby skądś wiedział, że Liam na niego czeka. Nie przyszedł tylko raz. Nie było go w dniu, gdy Liam go potrzebował. Nie było go, dzień po tym, jak George go skrzywdził... problem jednak rozwiązał się sam.

Nagle jednak Liam poczuł irracjonalny niepokój. Gdy powtórzył to wszystko jeszcze raz w swoich myślach, wszytko jakoś sprowadzili się do krótkiego wniosku. Williama nie było tu w dniu, gdy zginął George.

Chłopiec zamarł i przez chwilę w jego głowie panowała pustka. Dopiero po chwili potrząsnął głową, jakby miał w ten sposób odgonić nieprzyjemne myśli. Uświadomił sobie, że te dwie sprawy nie mają ze sobą żadnego związku. George się utopił i nie znaleziono na nim żadnych śladów mogących oznaczać udział osób trzecich. William zapewne robił coś ważnego. W końcu musi mieć jakieś życie, poza tym, co Liam widzi. Pracę, obowiązki... jakiś dom, do którego wraca. Zbiegiem okoliczności było to, że nie spotkali się właśnie tego dnia.

Mimo że to wszystko było racjonale, Liam nie mógł pozbyć się nieprzyjemnego uczucia. To wszystko zwyczajnie wydarzyło się w zbyt niepokojących okolicznościach. George zginął dzień po tym, jak skrzywdził Liama. Dzień po tym, jak ten rozpaczał w ramionach ukochanego mężczyzny, którego następnego dnia nie widział. A co jeśli George nie wpadł do wody, a ktoś go zepchnął... Co, jeśli...

- O czym myślisz?

Blondyn podskoczył lekko, nagle słysząc głos tuż za sobą. Ton mężczyzny był pogodny. Usiadł obok i spojrzał na chłopca, a wtedy uśmiech zniknął z jego twarzy zastąpiony zimną maską. Wyciągnął dłoń w stronę młodszego i delikatnie dotknął jego twarzy. Przesunął palcami po zasinieniu. Jego chłodny dotyk przynosił wręcz ulgę.

- Kto ci to zrobił?

- ... Moja ciotka wczoraj... oskarżyła mnie o śmierć Georga. Czy raczej... obwiniła za to, że żyję. Sam nie wiem.

William przysunął się do niego, po czym powoli rozpiął kilka pierwszych guzików jego koszuli. Odsunął nieco materiał i przyjrzał się drobnemu ciału chłopca. Ostrożnie przesunął placami po siniakach na jego ramionach. Następnie uniósł jego koszulę i dotknął siniaków na jego brzuchu. W końcu delikatnie pchnął chłopca i ostrożnie ułożył na trawie. Ucałował go w usta... a później delikatnie ucałował miejsce, które go bolało. Jednocześnie rozpiął resztę guzików, by móc przenieść pocałunki niżej. Składał je na każdym zasinieniu, jakby był to urok mający odegnać ból. Dłonie mężczyzny poruszały się z ostrożnością i delikatnością.

- Mój mały Liam... Mój... delikatny kruchy Liam. Co ona ci zrobiła...

Brunet przestał i spojrzał na młodszego z troską wymalowaną w szarych oczach. Złapał blondyna za rękę i podwinął rękaw białej koszuli, odnajdując jeszcze więcej sińców.

- Liamie... Kobieta zadała ci takie rany? Czym cię uderzyła?

- To był tylko... Kij... Niezbyt gruby...

Liam nie chciał użalać się nad sobą. Nie chciał wyolbrzymiać czy okazywać słabości. William jednak nie chciał pozwolić swojemu partnerowi cierpieć w samotności.

- To musiało boleć... Wciąż boli prawda? Mój biedy Liam... Tak wiele wycierpiałeś...

Brunet przesunął palcami po żebrach chłopca, a ten nie zdołał powstrzymać grymasu na twarzy. To miejsce bolało go bowiem wyjątkowo mocno. Liam zastanawiał się nawet czy ciotka nie połamała mu żeber.

Na twarzy bruneta natomiast pojawił się wyraz innego rodzaju bólu. Cierpiał, widząc cierpienie młodszego. Tylko na chwilę jego spojrzenie stało się twarde jak stal. Tylko na moment jego dłoń znieruchomiała. Wydawał się myśleć nad czymś, jednak szybko na powrót na jego twarzy zawitał wyraz spokoju. Posłał blondynowi delikatny uśmiech i ucałował go.

- Wszystko będzie dobrze Liamie. Wszystko będzie dobrze...

- Boję się... Boję się, że... że jeszcze bardziej mnie skrzywdzą. Ja... nie jestem silny. Nie wiem ile jeszcze dam radę znosić ten ból. Co, jeśli to nie był ostatni raz? Co, jeśli następnym razem moja ciotka złapie za nóż? Ona nie jest normalna... Po tym, jak George... zmarł... ona... ona zachowuje się tak... nieprzewidywalnie. Jakby oszalała.

- Nie zabije cię Liamie. Nie martw się o to. Twoja ciotka cię nie skrzywdzi.

- Skąd możesz to wiedzieć?!

- Ciiii... Nie martw się.

Liam płakał. Nie powstrzymywał łez. Naprawdę bał się ciotki. Bał się, że zrobi mu krzywdę i rozdzieli ich. Liam nie chciał umierać, ponieważ bał się rozłąki z Williamem. Chciał spędzić z nim więcej czasu, więcej szczęśliwych chwil.

- Will... boję się wrócić do domu. Boję się...

- Nie bój się... Nie martw się niczym. Obiecuję... Obiecuję, że twoja ciotka nie podniesie już na ciebie ręki... Mój słodki... słodki Liamie.

Mężczyzna odsunął włosy z czoła chłopca i ucałował go w czoło. Położył się obok blondyna, a ten natychmiast się w niego wtulił, ignorując ból.

***

Liam wrócił do domu smutny, ale spokojniejszy. Nie chciał opuszczać Williama. Chciał spędzić z nim więc czasu, ale nie mógł sobie na to pozwolić. Jednak po tym, jak spędził trochę czasu w objęciach ukochanego, czuł się lepiej. Ciało nadal go bolało. Wciąż w głębi siebie czuł strach. Jednak odzyskał jasność umysłu a w jego głowie zakwitły optymistyczne myśli.

William nie mógł spełnić swojej obietnicy. Obiecał, że ciotka już go nie skrzywdzi, mimo że nie miał na to wpływu. Niemniej... Liam czuł się zwyczajnie bezpieczniej. Jakby tylko same zapewnienia mężczyzny miały moc, by powstrzymać działania ciotki chłopca.

Gdy wchodził do domu, nie spotkał nikogo. Od razu udał się do swojego pokoju i by zająć czymś swoje myśli zaczął czytać. Tym razem padło na krótkie opowiadanie Doktor Jekyll i pan Hyde. Liam zawsze uważał wątek tajemnicy zawarty w tej książce za niezwykle ciekawy. Oczywiście historia nie budziła już takich emocji przy drugim czy którymś z kolei czytaniu, ale wątek rozdwojenia osobowości strasznie podobał się chłopcu. Liam w pewnym sensie mógł utożsamiać się z bohaterem. Jak zresztą chyba każdy. Bo nikt nie jest idealny. Wszyscy mają jakąś drugą, ukrytą stronę swojej osobowości. Chłopiec nagle przypomniał sobie słowa Williama. "Nie jestem dobrym człowiekiem. Jestem samolubny. Jestem bardzo samolubnym i chciwym człowiekiem." Czy mężczyzna też miał jakąś drugą twarz, której nie pokazywał przed ukochanym?

Przez głowę Liama przepłynęły wspomnienia. Te wszystkie chwile, gdy William wydawał się odległy i niedostępny. Te lodowato zimne spojrzenia, ostre i twarde jak stal. To jak szybko potrafiły znikać zastąpione przez ciepły uśmiech.

Myśli jakoś ponownie popłynęły w kierunku zmarłego kuzyna. Czy William nie obiecywał, że ten już więcej nie skrzywdzi Liama? Rzeczywiście... kuzyn już nigdy go nie skrzywdzi.

Blondyn przegnał te myśli. William jest dobrym człowiekiem. Być może ma stronę, której nie chce pokazać, ale jest kochający i troskliwy. To chłopiec powtarzał sobie, gdy kładł się do snu. Miał wręcz wyrzuty sumienia. W końcu William nie dał mu powodów do braku zaufania. Było wręcz przeciwnie. Liam po raz ostatni stwierdził, że więcej nie będzie już o tym myślał. Było to bowiem bezcelowe. William był dla chłopca aniołem. A anioł nie zrobiłby czegoś takiego. Dlatego chłopiec był przekonany, że takimi myślami wręcz zdradza Willa. Bo w końcu po tym, co przeszli powinien ufać mu bezgranicznie. Tak jak, wtedy gdy postawił Liama przed przepaścią. Powinien bez wahania powierzyć mu swoje życie.

***

Liam czuł, że śni. Sen ten był tak realistyczny, że przez chwilę naprawdę myślał, że jest to rzeczywistość. W końcu jednak zrozumiał, że to musi być sen. Słyszał głos Williama a przecież spał w swoim łóżku.

Głos był cichy i spokojny. Chłopiec nie potrafił rozpoznać słów, były zbyt niewyraźne. Niemniej uspokajały go i były niczym najpiękniejsza kołysanka. Miał wrażenie, że czuje dotyk na swoim policzku... na swoich ustach. Miał też wrażenie, że czuje zapach morza...

Śnił o swoim ukochanym. Nie mógł go dostrzec, ale czuł jego obecność. Dlatego rozluźnił się. Nagle poczuł się lepiej. Jakby był bezpieczny... wręcz nietykalny. I gdy dał się ponieść temu uczuciu, nagle poczuł chłodny dotyk na swojej szyi.

Na początku go zignorował. Po chwili poczucie bezpieczeństwa prysło jak bańka mydlana. Miał wrażenie, że żelazne imadła zacisnęły się na jego szyi. Walczył o oddech. Coś go dusiło. Coś zaciskało szpony na jego gardle.

Liam chciał krzyczeć. Chciał krzyczeć jego imię. William mógł go uratować. Był pewien, że William jest jedynym, który mógłby mi pomóc. Jednak nie mógł wydać z siebie najcichszego dźwięku, bo ta przeraźliwa siła wciąż trzymała go w uścisku.

Gdy na moment... jedynie na ułamek sekundy osłabła spróbował wymówić jego imię. Chciał, by William go uratował... tak jak zawsze to robił, przepędzając wszytko co złe.

***

Gdy Liam się obudził, dłonie trzymał przy swojej szyi, jakby próbował powstrzymać niewidzialnego napastnika. Oddychał ciężko, a jego serce biło jak oszalałe. Miał łzy w oczach i wciąż drżał na całym ciele. Skopał kołdrę na ziemię podczas walki z wyimaginowanym wrogiem.

Niepewnie usiadł i rozejrzał się po pokoju. Oczywiście był sam. Nic się nie zmieniło. Zadrżał jednak tym razem z powodu zimna. Odkąd zasnął, temperatura musiała obniżyć się o kilka stopni. Podniósł kołdrę z podłogi i opatulił się nią. Wciąż był pod wpływem strachu. Miał wrażenie, że odczuwa wręcz prawdziwy ból tam, gdzie senna mara zacisnęła swoje dłonie. Liam nigdy wcześniej nie miał tak przerażającego koszmaru. Był pewien, że umiera, jakby mógł wyczuć uciekające z niego życie.

W pomieszczeniu było ciemno. Do tej pory nigdy mu to nie przeszkadzało jednak teraz... Teraz zaczynał obawiać się ciemności. W końcu nie mógł dostrzec, co kryje się w ciemnych kątach. Co jednak mogłoby się kryć w jego pokoju? Najwyżej mysz a w najgorszym wypadku szczur.

Chłopiec sam siebie nie był w stanie przekonać do tej myśli. Być może winę za to ponosiła jego bogata wyobraźnia. Przypomniał sobie wiele opowieści, które czytał. Tam w ciemnościach mogło kryć się wszystko. Chłopiec odruchowo dotknął swojego gardła. Miał wrażenie, że naprawdę ktoś go dusił. To był bardzo realistyczny sen. Liam miewał podobne... jednak nie aż tak realistyczne.

Nagle zaczął naprawdę się obawiać. Przypomniał sobie drzwi do pokoju Georga. Jak spoglądał na nie i zastanawiał się, czy jakaś część zmarłego wciąż tam jest. Liam zaczął zastanawiać się, czy przypadkiem jego kuzyn nie próbuje jakoś zemścić się na nim zza grobu. Zemścić za to, że Liam wciąż żyje... a może skrzywdzić go z czystej złośliwości. W końcu skoro George był potworem za życia, dlaczego miałby nie stać się nim po śmieci. Te myśli przerażały naiwnego chłopca. Ten bowiem w jakimś stopniu zawsze wierzył w duchy. A przynajmniej nie wykluczał ich istnienia. Nie wiedział, czy po czymś takim da radę zasnąć. Próbował powtarzać sobie, że to był tylko zwykły sen. Nie zdało się to jednak na wiele.

A gdy już miał się położyć i spróbować zmusić się jakoś do zaśnięcia rozległ się krzyk i głośne hałasy. Liam drgnął jak oparzony. Zamarł w bezruchu i wpatrywał się w drzwi do swojego pokoju, jakby miał się w nich nagle pojawić George. Jednak nie George, którego wszyscy pamiętają a George, którego najwyraźniej pamiętał Liam. Nabrzmiały, o dziwnym szarawym odcieniu skóry, martwych oczach i rozchylonych w niemym krzyku ustach.

Nic takiego jednak się nie stało, a chłopiec powoli zaczął sobie uświadamiać, że Georga może i tu nie było... jednak ten krzyk nie był snem. Był to krzyk kobiety. Wyraźny i głośny.

Liam zerwał się z łóżka, a gdy otworzył drzwi i zbiegł kilka stopni, dostrzegł, co było źródłem przerażających dźwięków. Światła na korytarzu były zapalone. Peter w swojej piżamie także wyrwany ze snu wpatrywał się przez barierkę, na to, co działo się piętro niżej. Wuj natomiast krzyczał do niego, by wezwał pomoc. Sam natomiast próbował ocucić swoją żonę leżącą na ziemi w dziwnej pozycji. Liam, mimo że stał daleko, nie mógł nie dostrzec plamy krwi na podłodze. Dopiero po chwili połączył ze sobą wszytko w jedną całość.

To był krzyk ciotki Esme. Krzyczała, gdy spadała ze schodów.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top