Rozdział XVII - Karma

Liam leżał w łóżku i czuł się pusty. Ostatnie godziny były pełne różnorodnych emocji. Od zagubienia, po strach czy smutek. Tak wiele się wydarzyło, tak wiele się zmieniło. To wszystko docierało do niego powoli. Teraz jednak jego umysł był wyjątkowo czysty. Czuł swego rodzaju wewnętrzny spokój. Jakby wszystko znalazło się na swoim miejscu. Zbyt silne i gwałtowne emocje nie przyprawiały go już o ból głowy. Jego serce biło w stałym, spokojnym rytmie, a myśli były czytelne i kontrolowane. Liam w końcu dopuścił do siebie myśl o śmierci kuzyna... i był w stanie spojrzeć na nią bez dotychczasowych, dezorientujących go emocji.

Śmierć była straszna. Śmierć była tragedią. W końcu niecałe pół roku temu stracił matkę. Wiedział jakie uczucia towarzyszą stracie. A jednak tym razem było zupełnie inaczej. Śmierć jego kuzyna była mu... w pewnym sensie obojętna. I to go w pewien sposób przerażało. Nie rozumiał do końca tego, co działo się w jego głowie. Musiał to wszystko przemyśleć. Powkładać to odpowiednich szufladek w jego umyśle.

Śmierć zawsze powinna być przykra i powodować łzy. A jednak Liam nie mógł płakać. Po śmierci matki często czuł się, jakby chciał płakać, jednak nie mógł. Tym razem po prostu... nie odczuwał takiej potrzeby. W pewnym momencie uświadomił sobie, że to dlatego, iż w głębi serca szczerze nienawidził kuzyna. Przecież życzył mu jak najgorzej. A jednak jego ciotka przeżywała tragedię. Ludzie opłakują Georga. Cierpią z powodu jego śmierci. Liam czuł, że powinien im współczuć. Czuć smutek z powodu ich smutku. Nie czuł tego. Nie żałował ciotki ni wuja. Oni nie współczuli mu, gdy stracił matkę. Wręcz przeciwnie nie zważając na jego ból, popychali go jeszcze głębiej w objęcia rozpaczy. Dlatego chłopiec nie czuł żalu. To także go niepokoiło.

Nie lubił tego stanu pustki. Każdy, kto zobaczyłby matkę rozpaczającą nad śmiercią dziecka, współczułby jej. Liam natomiast zaczął zastanawiać się, czy właśnie nie nastąpiła jakaś sprawiedliwość. W końcu to nie on cierpiał. Cierpieli ludzie, którzy wyrządzili mu tyle złego. Nie życzył Georgowi śmierci. Nikomu nie życzyłby śmierci. Jednak... kuzyn okazał się najgorszy z nich wszystkich. To on skrzywdził go najbardziej i planował dalej się nad nim znęcać. Liam zadrżał na myśl, ile jeszcze by wycierpiał, gdyby nie ten 'tragiczny' wypadek. Śmierć Georga najprawdopodobniej uratowała mu życie.

Gdy Liam się nad tym zastanawiał, w jego głowie pojawiła się myśl, o której wiedział, że powinien się jej wstydzić... ale nie mógł. „George na to zasłużył". To jedno zdanie rozbrzmiewało echem w jego głowie. Nie mógł nie myśleć o tym jak o swego rodzaju sprawiedliwości. Jakby los w końcu odpłacił się mu za te wszystkie straszne i złe rzeczy, które robił. Za wszystkie kłamstwa, za każdy cios, za każdą obelgę i za całą resztę. Najprawdopodobniej był to tylko wypadek. Tylko zwykły przypadek. Żadna wyższa siła nie brała w tym udziału. Liam jednak nie mógł pozbyć się tych myśli. W końcu jego kuzyn wyrządził tyle złego i w końcu sam doświadczył nieszczęścia.

W głębi serca blondyn jednak wolałby, gdyby nie była to śmierć. Nie wiedział, jak inaczej kuzyn mógłby odpłacić za to wszystko, ale śmierć... ona była ostateczna. Co teraz działo się z Georgem? Czy po prostu rozpłynął się w nicość? A może skończył w czyśćcu? Kto wie... Ciotka chłopca zdecydowanie nie miała wątpliwości, iż jej ukochany synek dołączył do grona aniołów. Jakże naiwna i obłudna była.

Liam był pewien tylko jednego. George zniknął z jego życia, czyniąc je łatwiejszym. Była to okrutna myśl jednak jak najbardziej prawdziwa. Liam nie musiał się już bać. Kuzyn znał jego sekret. Wiedział o Williamie. Teraz jednak nie mógł już nikomu zdradzić tego sekretu. Liam miał wręcz wrażenie, że ktoś lub coś nad nim czuwa. Śmierć Georga na swój sposób była smutna. Tak jak każda śmierć. Jednak po tym wszystkim co przeżył, Liam nie był w stanie szczerze nosić żałoby. To, że życie Georga się skończyło, był straszne. Jednak dzięki temu życie Liama mogło toczyć się dalej.

***

Kolejne dni mijały szybko. Liam i Peter opuścili dwa dni szkoły. Nie opuszczali domu i nie rozmawiali ze sobą. Można by stwierdzić, że ich relacja stała się na powrót neutralna, kuzyn bowiem nie rozmawiał już z nim i raczej go unikał. Chłopcy przez większość czasu byli pozostawieni sami sobie. Widzieli się jedynie podczas wspólnych modlitw, które z oczywistych powodów odbywały się częściej niż dotychczas. Ciotka i wuj byli zbyt pogrążeni w żałobie, by się nimi zajmować. Ponadto musieli zająć się organizacją pogrzebu. Policja ostatecznie potwierdziła, iż George zginął w wyniku utonięcia i był to nieszczęśliwy wypadek. Esme Craven wciąż nie wierzyła, iż jej syn zginął z powodu zwykłego przypadku. Jej mąż jednak kontrolował jej wybuchy. Nie chciał, by żona przyniosła mu wstyd swoimi irracjonalnym zachowaniem.

Pogrzeb odbył się po trzech dniach. Przybyła rodzina, której Liam nawet nie znał. Uczestniczył w mszy w kościele, a także w uroczystości na cmentarzu. Nie był jednak skupiony na uroczystym pożegnaniu kuzyna. Jego myśli ciągle wędrowały gdzieś indziej. Wszyscy ci ludzie ubrani w czerń przypominali mu zjawy z jego snów. Nienawidził pogrzebów. Słuchał słów pastora, ale jednocześnie ich nie słyszał. Wiele twarzy kojarzył z pogrzebu matki, jednak nie znał tych ludzi.

Najgorzej czuł się jednak na cmentarzu. Przyglądał się, jak opuszczają trumnę i jak zasypują ją ziemią. To wszystko wydawało mu się takie irracjonalne. Jakby nie mógł uwierzyć, że to po prostu... koniec. Już nigdy więcej nie zobaczy twarzy kuzyna. Tylko w swoich koszmarach. Nie miał wątpliwości, że w nich ujrzy go wielokrotnie.

Cmentarz w Dover był niewielki tak jak miasteczko. Jednak stary. Liam mógł dostrzec zarówno nowsze jak i zdecydowanie starsze nagrobki. Czuł dreszcze, na myśl ile śmierci znajduje się w tym jednym miejscu, ile ciał jest zakopane w tej ziemi, ile żyć, które się skończyły.

Chłopiec stał na uboczu grupy żałobników i nikt nie zwracał na niego uwagi. W końcu nie był nikim istotnym. Liam był... nikim. Dlatego pod wpływem jakiejś wewnętrznej potrzeby buntu po prostu odszedł. Ruszył cmentarnymi alejkami, oddalając się coraz bardziej od swoich krewnych. Im dłużej szedł, tym starsze były nagrobki, które mijał. Sunął po nich wzrokiem, odczytując imiona, nazwiska i daty. Maddison Baines 1902-1923, James Rowell 1867 -1912, Anna Linwood 1856 – 1897, Caleb Ramshaw 1835 – 1868, Charles Culver 1803 - 1856, Walter Raleigh 1759 – 1820, Daisy McSorley 1789 - 1818.

Szedłby dalej, jednak kątem oka dostrzegł jakiś ruch. Zatrzymał się i zorientował, że oddalił się już znacznie od reszty. Zastanawiał się, czy nie zawrócić, zamiast tego jednak zaczął wypatrywać. Był bowiem pewien, że zobaczył w oddali kogoś idącego między nagrobkami. Być może by to zignorował, gdyby tylko sylwetka ta nie wydała mu się tak znajoma.

W końcu go dostrzegł. Tylko przez moment, gdy przemknął między nagrobkami i pomnikami. Liam szybko zawrócił, podążając w stronę mężczyzny. Był niemal pewien, że to William. Wszędzie rozpoznałby te kruczoczarne włosy, alabastrową cerę i smukłą sylwetkę. Mężczyzna był daleko a Liam nie mógł podnieść głosu w tym miejscu. Zwłaszcza że coraz bardziej zbliżał się do miejsca, gdzie właśnie odbywał się pogrzeb jego kuzyna. Co chwila gubił mężczyznę z oczu tylko po to, by za jakiś czas zobaczyć go ponownie na ułamek sekundy. Liamowi wydawało się, że w ogóle nie zbliża się do niego, mimo że niemal biegł.

W końcu zupełnie stracił go z oczu. Rozglądał się, jednak nie mógł go znaleźć. Wrócił do punktu wyjścia. Zaledwie kilkanaście metrów dalej właśnie kończyła się uroczystość pogrzebowa Georga. Chłopiec wahał się przez chwilę, jednak w końcu po prostu dołączył do rodziny. Nie chciał, by ciotka lub wuj zorientowali się, że zniknął.

Po wszystkim żałobnicy ruszyli do domu, gdzie miała odbyć się stypa. Liam wciąż rozglądał się, mając nadzieję, że dostrzeże gdzieś Williama. Chciał go zobaczyć. Miał wrażenie, że minęła wieczność, odkąd widział go ostatni raz. W rzeczywistości były to zaledwie cztery dni. W drodze powrotnej chłopiec nie mógł przestać o nim myśleć. Był pewien, że William naprawdę tam był. Zastanawiał się nad tym, aż w końcu doszedł do wniosku, że nie ma w tym niczego dziwnego. W końcu w tak niewielkim miasteczku śmierć młodego chłopca musiała szybko się roznieść. Bardzo możliwe, iż William usłyszał o tym, że dzisiejszego dnia odbywał się pogrzeb. Być może przyszedł, by złożyć modlitwę lub... może chciał zwyczajnie sprawdzić, czy z Liamem wszystko w porządku. Powodów mogło być wiele. W końcu chłopiec dużo mówił o sobie, a William zawsze wydawał się słuchać go z uwagą. Ponadto martwił się i troszczył o chłopca. Jego pojawienie się na pogrzebie Georga nie powinno Liama zaskoczyć. Podobnie to, że nie podchodził zbyt blisko i najprawdopodobniej nie chciał rzucać się w oczy. W końcu rodzina Liama go nie znała i lepiej by tak pozostało.

Gdy wrócili do domu Liam od razu udał się do swojego pokoju. To zawczasu poleciła mu ciotka. Nie chciała, by rozmawiał z rodziną czy w ogóle pokazywał się krewnym na oczy. Chłopiec nie miał z tym problemu. Nie chciał z nimi przebywać. Wolał już siedzieć samemu w pokoju. Niemniej, gdy czas mijał, on wpadał w coraz bardziej ponury nastrój. Wciąż myślał o Williamie. Ich ostatnie spotkanie było dość... burzliwe. Blondyn denerwował się nieco tym jak będzie wyglądać kolejne. Co prawda William zapewniał, że go kocha i w końcu kiedyś zabierze z tego miejsca. Liam nie mógł jednak nic poradzić na to uczucie niepewności. Nie miał o sobie zbyt dobrej opinii i wciąż nie rozumiał, dlaczego taki mężczyzna jest nim zainteresowany. Był pewien tylko swoich uczuć. Był pewien, że kocha Williama i chce z nim być.

Gdyby tylko mógł, udałby się na klify w tym momencie. Nie miał jednak szans na wymknięcie się z domu. Nie teraz. Jednak już wkrótce to zrobi. W końcu pojutrze miał iść do szkoły. Pomyślał, że wcale nie musi wracać po niej do domu. Ciotka i tak była ostatnimi czasy bardzo niestabilna. Dużo spała po lekach uspokajających. Istniała możliwość, iż nawet nie zorientuje się, że jej siostrzeniec nie wrócił do domu od razu po szkole. Wuj natomiast niemal całymi dniami pracował lub spał, jednak nie przez leki a przez spożyty w dużych ilościach alkohol.

Śmierć Georga mocno wpłynęła na oboje. Wstrząsnęła nimi. Zabolała ich. Liam, gdy patrzył na nich w ich najgorszych momentach, nie czuł współczucia. Uważał ich za żałosnych. Czerpał wręcz jakąś satysfakcje, widząc, jak nisko czasami upadali. Siedząc w swoim szarym, ponurym pokoju słyszał dochodzące z parteru głośne rozmowy. Domyślił się, iż jego ciotka Esme ponownie zaczęła wyrażać swoje powątpiewanie co do tego, w jakich okolicznościach zginął jej ukochany, doskonały syn. W pewnym stopniu współczuł Peterowi. Chłopak musiał siedzieć tam i znosić obecność krewnych, których szczerze nie znosił, a jednocześnie jego matka wygłaszała swoje szalone teorie. A prawda była taka, że George zginął bez żadnej znaczącej przyczyny. Po prostu wpadł do wody. Pewnie był pijany. W każdym razie nie była to ani chwalebna, ani tragiczna śmierć. To była po prostu... śmierć. Może i nie była spokojna jednak nie była też gwałtowna. "Zbyt spokojna" pomyślał.

Liam natychmiast zganił się za tą myśl, jednak nie mógł nic poradzić na to, że znalazła się w jego głowie. Po tym, co George zrobił, zasługiwał na coś... gorszego. Chłopcu wydawało się, iż wręcz prawdziwą ironią losu jest to, że tuż po tym, jak George dopuścił się najprawdopodobniej najgorszego w swoim krótkim życiu czynu, los zgotował mu tak zwyczajny koniec.

Blondyn zastanawiał się jakie życie po śmierci czekało na jego kuzyna. Przestał też bać się jego obecności. A właściwie własnych urojeń co do jego obecności w tym domu. George odszedł na zawsze. Jego pokój był teraz po prostu pustym pokojem. Ciotka Esme zabraniała się do niego zbliżać. Sama natomiast często w nim przesiadywała. Liam na swój sposób chciał wykrzesać z siebie, choć odrobinę współczucia. Wiedział, że nie powinien cieszyć się z cudzego nieszczęścia i nie cieszył się nim. Po prostu nie mógł żałować ciotki. Nie po tym, co mu robiła i co zapewne jeszcze mu zrobi. To nie jego wina, że nie potrafi czuć niczego pozytywnego do tej kobiety. To wyłącznie jej wina. Sama do tego doprowadziła. Wuj nie darzył ciotki miłością. Liam ani razu nie widział, by ją pocieszał czy chociażby jakoś wspierał. Czasem krzyczał na nią, mówił, by się uspokoiła lub prawił kazania o tym, jak ma się zachowywać przy ludziach. Peter także był obojętny na los matki. Pragnął trzymać się o niej z daleka, gdyż zdawał sobie sprawę z tego, jaką jest osobą. George był jedynym, któremu w jakiś sposób na niej zależało. Liam był jednak pewien, że chłopak nie tyle kierował się miłością, ile zdawał sobie sprawę z tego, co matka może mu dać. Ciotka Esme była więc teraz zupełnie sama. A Liam, mimo że sam przeżył coś podobnego, mimo iż sam znosił żałobę w całkowitej samotności, nie był w stanie jej współczuć. Kobieta sama odepchnęła od siebie ludzi. Sama ich do siebie zniechęciła. Była samotna, bo na to zasłużyła.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top