Rozdział I - Dom na wzgórzu


Silny powiew przeszywająco zimnego wiatru odebrał chłopcu dech w piersiach. Dopiął ostatni guzik swojego sfatygowanego, szarego płaszcza, by choć trochę osłonić się przed chłodem. Nie był jednak w stanie powstrzymać drżenia swego ciała. Był niemal środek wiosny... a jednak to miejsce wydawało się chłopcu w jakiś sposób pozbawione życia. A może... może po prostu to on postrzega teraz świat jako martwy, pusty i pozbawiony sensu. W końcu wielu uznałoby to miejsce za piękne... być może właśnie takie było. On jednak nie był w stanie dostrzec całego jego majestatu. Nie teraz, gdy jego myśli wciąż spowijała żałobna mgła. Jeszcze nigdy nie był tak blisko morza. Jednak jedyne co obecnie podobało mu się w tym miejscu to czyste... pachnące solą powietrze. Tak... Ono mogłoby przywrócić go do życia.

Mimo przejmującego chłodu odetchnął głęboko. Nie czuł dymu ani smrodu, do którego zdążył się przyzwyczaić w ciągu piętnastu lat spędzonych w Londynie. Całe życie wdychał opary wielkiego miasta. W tym czasie zdążył je znienawidzić. Od ciągłego hałasu bolała go głowa, tłumy ludzi onieśmielały go, a zapachy przyprawiały go o mdłości. Gdy usłyszał, że tu przyjedzie, w głębi serca miał nadzieję, że to miejsce okaże się czystsze... nie tylko w dosłownym sensie. Wiedział, że to naiwne myślenie. Tutejsze powietrze może i jest czyste, ale ludzie... ludzie są tak samo toksyczni, jak wszędzie.

Zacisnął dłonie na swojej jedynej walizce, w której obecnie znajdował się jego cały, żałośnie marny dobytek. Po raz ostatni spojrzał na roztaczający się przed nim krajobraz. Szare nijakie niebo, ogromne połacie zieleni... i klify. Zapierające dech w piersiach białe klify. Klejnot tej okolicy. Widział że gdzieś poniżej znajdują się plaże. Był nawet w stanie dostrzec znajdujące się w oddali niewielkie portowe miasteczko. Być może kiedyś je odwiedzi. Teraz... teraz otaczała go nicość.

Spojrzał za siebie na stojący na wzgórzu upiorny dom. Tak właśnie postrzegał go chłopiec. Kojarzył mu się z leżem jakiegoś upiornego stworzenia. Czegoś ohydnego, z ostrymi pazurami i śmierdzącym zgnilizną oddechem. Jego wujostwo posiadało tą dużą wiejską posiadłość. Niegdyś mogła być naprawdę piękna. Oddalona od wścibskich oczu, z widokiem na morze i majestatyczne białe klify. Doskonałe miejsce do życia. Po wojnie jednak jego krewni nie mieli już wystarczających środków, by utrzymać ją w dobrym stanie. Z tego, co wiedział, nie zatrudniali już nawet służby. Żyli samotnie w tym dużym domostwie. Ciotka, wuj i ich dwójka dzieci. Niegdyś dumna rodzina... Teraz duma to jedyne co im zostało. Duma... i wiara pomyślał chłopiec. Tym bardziej czuł się tu źle i nieswojo. Modlił się do Boga. Nigdy jednak nie uważał się za głęboko wierzącego. Jeśli jednak będzie musiał, dostosuje się do ich oczekiwań.

Usłyszał kroki na żwirowej dróżce za sobą i odwrócił się, mimo iż doskonale wiedział, kogo zobaczy. Harrison Craven posłał chłopcu znużone spojrzenie. W jego oczach można by dostrzec dobrze skrywane iskierki złości. Chłopiec je dostrzegł. Harrison jednak nie zdawał sobie z tego sprawy. A może zwyczajnie go to nie obchodziło. Wysoki, szpakowaty mężczyzna równym krokiem ruszył w stronę posiadłości, zostawiając go z tyłu.

- Rusz się chłopcze. Chyba że chcesz spędzić noc na zewnątrz.

Liam powolnym krokiem ruszył za wujem. Z trudem unosił ciężki bagaż. Być może dla dorosłego mężczyzny walizka nie ważyłaby zbyt wiele. Chłopiec jednak był słaby jak na swój wiek, szczupły i dość chorowity. Niemniej nie zaproponowano mu pomocy, a on nie zamierzał o nią prosić. W końcu dotarł na werandę i z trudem wniósł walizkę do środka. Zamknął za sobą drzwi i rozejrzał się po pomieszczeniu. Na lewo znajdował się wieszak na ubrania, z którego od razu skorzystał. W szerokim korytarzu znajdowało się kilka drzwi i schody prowadzące na pierwsze piętro. Wyblakłe, niegdyś chyba fioletowe tapety z kwiatowym wzorem odłaziły gdzieniegdzie od ścian. Drewniana podłoga skrzypiała przy każdym kroku, a obrazy powieszone na ścianach nie dodawały pomieszczeniu ani odrobiny ciepła czy przyjaznej atmosfery. Chłopiec słyszał głosy dochodzące z jednego z pomieszczeń. Zapukał delikatnie i wszedł do środka.

W pokoju dziennym zobaczył swoich nowych opiekunów rozmawiających ze sobą. Opiekunowie. Tak miał ich teraz nazywać. Głosy ucichły, jakby rozmowa ta nie była przeznaczona dla jego uszu. Wuj Harrison jakby nie chcąc dłużej brać udziału w tej farsie, usiadł w fotelu i wziął do rąk gazetę. Liam podejrzewał jednak, że nie będzie jej czytać, gdyż zamierza dokładnie przysłuchiwać się słowom żony.

Ciotka Esme nie zmieniła się zbytnio, odkąd widział ją po raz ostatni. Dostrzegł jedynie więcej siwych włosów i zmarszczek na szczupłej twarzy. Miała na sobie skromną i prostą suknię z ciepłego, brązowego materiału a jedyną ozdobą, na jaką sobie pozwoliła, był malutki, srebrny krzyżyk na szyi. Jej kasztanowe włosy natomiast były jak zawsze upięte w doskonały kok. Spojrzała na chłopca swoimi zimnymi, niebieskimi oczami. Takimi samymi, jakie miała jego matka. A jednak zupełnie innymi. Liam w oczach matki zawsze dostrzegał ciepło i miłość. Siostry może i były w niektórych aspektach do siebie podobne jednak nastawienie i charakter zmieniały tak wiele. Liam także posiadał te same oczy. Jego nie były ani zimne, ani ciepłe. Były duże i smutne. Pozbawione życia i chęci walki. Być może jakiś nieznajomy mógłby uznać, że jest synem tej dwójki, gdyby nie kolor jego włosów. Zapewne to po ojcu odziedziczył aureolę blond loków. Ciotka nim zaczęła mówić, odkaszlnęła, by upewnić się, że uwaga chłopca jest w pełni skupiona na niej.

- Liamie... twój pokój znajduje się na strychu.

- Na strychu?

- Uprzątnęłam jeden z pokoi. Będziesz miał tam wystarczająco miejsca. Z tego, co wiem, nie masz ze sobą zbyt wielu rzeczy.

- Nie ciociu.

Kobieta skrzywiła się lekko, co nie uszło uwadze chłopca. Przyzwyczaił się jednak do tego typu reakcji ze strony swojej krewnej.

- Od dzisiejszego dnia mieszkasz pod naszym dachem i masz przestrzegać naszych zasad.

- Tak ciociu.

- Posiłki jemy wspólnie. Jutro przedstawię ci listę twoich obowiązków. Nie zniosę nieróbstwa w moim domu. Wieczorem wszyscy spotykamy się na wspólnej modlitwie. W domu ma panować cisza i porządek, ale przede wszystkim masz zachowywać się jak porządny chłopiec. Wiem, że twoja matka nie przywiązywała uwagi do twojego wychowania, ale tutaj nie ma miejsca na żadne... niemoralne postępowania.

Chłopiec zastanawiał się przez chwilę, co jego ciotka ma na myśli przez niemoralne zachowania. Domyślił się jednak gdy kontynuowała.

- Codziennie odmawiamy wspólnie modlitwy przed każdym posiłkiem, jednak oczekuję, że przed snem poświęcisz czas na zgłębianie Słowa Bożego. W twoim pokoju zostawiłam ci Biblię. Podejrzewam, że twoja matka nie zadawała sobie trudu, by wychować cię w wierze.

- ... Mama zabierała mnie do kościoła co niedzielę.

- No właśnie... W Dover znajduje się niewielki kościół. Uczęszczamy tam na mszę w każdą niedzielę o szóstej rano. Twoja matka nie potrafiła się tobą zająć, jednak nie myśl, że my ci odpuścimy. Będziesz także chodził do tamtejszej szkoły razem z chłopcami. Oczekuję, że nie przyniesiesz nam wstydu.

- Rozumiem ciociu. Obiecuję, że postaram się nie sprawiać problemów. Dziękuję, że mnie przygarnęliście.

- Idź się rozpakować.

Chłopiec wyszedł, ostrożnie zamykając za sobą drzwi, wrócił po swoją walizkę i zaczął wciągać ją po schodach najpierw na pierwsze później na drugie piętro. Był pewien, że słyszał skrzypienie desek i stłumione śmiechy swego kuzynostwa. Ignorował je jednak kompletnie. Na poddaszu znajdowały się tylko dwa pokoje. Pierwsze drzwi były zamknięte, domyślił się więc, że to drugie prowadzą do jego nowej sypialni.

Nie zdziwiło go to, co zobaczył. Pomieszczenie było małe, a sufit był ukośny tak, że w połowie musiał schylać głowę. Miał tu pojedyncze łóżko, starą szafę, lampkę nocną, niewielki stoliczek i krzesło, to miało chyba być jego biurkiem. Nie liczył na nic więcej. Przygnębiała go jednak szarość ścian i to jak niewiele światła wpadało przez świetlik. Na szczęście pomieszczenie można było rozświetlić także pojedynczą zwisającą z sufitu żarówką. Liam usiadł na posłaniu i przeczesał dłonią swoje jasne, blond włosy. Zastanawiał się, jak tutaj przetrwa. Wiedział bowiem że jego matka nie odcięła się od rodziny bez powodu. Wiedział, z jakimi ludźmi przyjdzie mu żyć... i nie wiedział, czy jest dostatecznie silny, by to znieść.

***

Liam miał spożyć pierwszy posiłek w gronie nowej rodziny. Zamiast tego siedział przy stole z zaciśniętym gardłem, udając, że cokolwiek je. W rzeczywistości przesuwał kawałki ryby po talerzu i próbował powstrzymać mdłości. Kuchnia jego ciotki nie była aż tak zła. Potrawy były po prostu pozbawione jakiegokolwiek smaku. Jednak to, co naprawdę nie pozwalało mu wmusić w siebie posiłku to atmosfera.

Po tym, jak ciotka zawołała go na obiad, zszedł grzecznie i zastał swoje kuzynostwo siedzące już przy stole. Peter był młodszym z rodzeństwa. Miał czternaście lat i był podobny do swojej matki. W jakiś sposób przypominał także Liama. Chłopak był szczupły, ale nie chudy. Jego twarz pokrywały liczne piegi, a włosy miały ten sam kasztanowy odcień jak u matki. George był starszy i bardziej podobny do ojca. W przeciwieństwie do niego był jednak odrobinę pulchniejszy. Harrison Craven był chudy, wysoki a jego rysy twarzy były ostre i nieprzyjazne. Starszy z jego synów także był wysoki, miał te same ciemnobrązowe oczy i czarne włosy jednak najwidoczniej miał także drobne problemy z nadwagą. Z tego, co Liam pamiętał, kuzyn był starszy od niego zaledwie o rok, ale znacznie przewyższał go wzrostem, jak i zapewne siłą.

Chłopcy nie mieli zbyt wielu okazji, by się spotkać. Widzieli się wcześniej zaledwie dwa razy. Dziesięć lat temu przed świętami Bożego Narodzenia, gdy Liam z matką przybyli w odwiedziny i jakieś pięć lat temu, gdy Esme przyjechała z rodziną do Londynu. Oba spotkania nie należały do najprzyjemniejszych. Chłopiec pamiętał z nich tylko krzyki i wyrzuty ciotki, a także to jaki cichy był Peter i jak bardzo George nie znosił swojego kuzyna. Nie był w stanie stwierdzić, dlaczego tak było, podejrzewał jednak, że winni byli ciotka i wuj. Na pewno niejednokrotnie wyrażali się w obecności dzieci niepochlebnie o Liamie i jego matce. Ponadto George wydawał się z natury złośliwy i arogancki więc nic dziwnego, że traktował kuzyna jak kogoś gorszego sortu. Wiedział, że Peter też za nim nie przepada, jednak liczył, że chłopak nie będzie szukał zwady. Nie mógł liczyć na to samo od Georga. Na szczęście nie miał okazji porozmawiać z kuzynami, gdyż do jadalni wszedł wuj, a już wkrótce po nim ciotka z gotowym daniem. Zmówili wspólnie modlitwę i zjedli w ciszy. Po skończonym posiłku Liam pozmywał wszystkie naczynia i wrócił do swojego pokoju. Położył się na łóżku i zasnął snem pełnym snów.

***

Liam widział uśmiechniętą twarz swojej matki. Jej niebieskie oczy i długie kasztanowe loki spływające falami po jej ramionach. Matka kochała go, troszczyła się o niego i zrobiła wszystko... wszystko, co mogła dla niego uczynić. Była dobrą kobietą. Pełną energii, zawsze uśmiechniętą, życzliwą i pracowitą. Dla Liama matka była aniołem. Od zawsze byli razem. Tylko we dwójkę. A teraz... teraz był zupełnie sam. Nigdy już nie poczuje tego ciepła, które mu dawała. Nie widział już jej uśmiechniętej, rumianej twarzy. Teraz była blada i pozbawiona życia. Taką widział ją po raz ostatni.

***

Pierwsze dni były ciężkie, ale znośne. Liam wiedział, że nie będzie trwało to długo. Jednak mimo ciągłego poczucia zaszczucia chodził do szkoły, gdzie nikt z nim nie rozmawiał. Uczył się pilnie by nie dawać wujostwu powodu do złości. Wykonywał domowe obowiązki, które zleciła mu ciotka i nie narzekał, iż ma ich wiele, podczas gdy jego kuzyni nie mieli ich wcale. Udawało mu się nawet nie zostawać z Peterm i Georgem zbyt często sam na sam. Wciąż musiał słuchać obelg ze strony starszego, ale kuzyn, mimo iż często szturchał go, szczypał czy popychał, jeszcze nie zrobił mu większej krzywdy. Wolny czas chłopiec spędzał w swoim pokoju. Z niewielkiego świetlika miał widok na klify. Lubił na nie patrzeć. Bał się jednak do nich podejść. Wydawały mu się piękne i w jakiś sposób przyciągające jednak jednocześnie budziły w nim grozę. Gdyby spadł... zginąłby. Przeszło mu przez myśl, iż być może nie byłoby to takie złe. Dołączyłby do swojej matki. Nie byłby już sam. Myśli te jednak szybko znikały. Niemniej nie mógł powstrzymać tego poczucia samotności, które towarzyszyło mu nieustannie. A z czasem było tylko gorzej, bo i jego spokój w końcu się skończył.

Ciotka uderzyła go po raz pierwszy ósmego dnia jego pobytu w nowym 'domu'. Powód wydawał się Liamowi błahy jednak utwierdziło go to w przekonaniu, iż jego nowa 'rodzina' poszukuje jedynie pretekstu, by go złamać. Chłopak spodziewał się, że ciągłe werbalne ataki i komentarze na temat jego matki i ojca w końcu nie wystarczą. Z czasem znalazły się kolejne powody. Gorsza ocena w szkole, nierzetelnie wykonane prace domowe, ale i wiele bezpodstawnych kar. Czasem karała go ciotka, czasem wuj. Oboje nie mieli skrupułów, więc dla chłopca nie miało znaczenia, kto trzyma pas, szpicrutę czy uderza go gołą ręką. Cokolwiek jego kuzyni zrobili źle to Liam dostawał karę. Już po kilku razach nauczył się, że nie należy próbować powiedzieć prawdy. Nie istotne było, że to George zbił wazon. Gdy próbował się bronić i mówił, iż to sprawka kuzyna dostał dodatkową karę za kłamstwo. Tak więc już po kilku tygodniach chłopiec przyzwyczaił się do ciągłego uczucia niepewności i strachu. Ponieważ nawet gdy wszystko robił dobrze, w każdej chwili mógł dostać karę.

Starał się unikać swojego starszego kuzyna, ale nie zawsze było to możliwe. Razem wychodzili do szkoły, wracali z niej tą samą drogą. A George z czasem stał się odważniejszy. Nawet jego znajomi zaczęli zatruwać Liamowi życie, ale chłopiec nie mógł poskarżyć się nikomu. Tylko raz, gdy ciotka chciała ukarać go za pobrudzenie mundurka, wyznał, iż George go uderzył i popchnął. Jego ciotka była oburzona... jego kłamstwem. Wysłuchała Georga i ukarała Liama. To był ostatni raz, gdy chłopiec domagał się sprawiedliwości. Jednak z każdym kolejnym dniem uczył się nowych rzeczy. Nauczył się jak udawać skruszonego, jak unikać kuzyna, jak zasnąć, gdy całe ciało boli, jak ukrywać siniaki i jak powstrzymać łzy. Powoli zaczął przyzwyczajać się do nowego życia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top