4. Matka

—Jak to się stało, że moje serce zabiło?— spojrzałam na Edwarda, znudzona.

—Tyle hałasu o jedno, malutkie zaklęcie.— przyłożyłam dwa palce do siebie, demonstrując wielkość tegoże zaklęcia. —Jest prościutkie i nie wymaga dużo siły. Działa n podobnej zasadzie co defibrylator. Mogę go powtórzyć w każdej chwili, jeśli chcesz?— przez chwilę się wahał. Na jego twarzy zagościło jednak zdecydowanie. Nim jednak zdołał odpowiedzieć przerwała mu Rosalie.

—Ważniejsze pytanie. Czemu wczoraj uciekłaś?— wredna, głupia barbie. Nie odpowiedziałam na jej pytanie. Rose wstała i spojrzała na mnie wściekle. Nawet na nią nie spojrzałam, przez co jej oburzenie było jeszcze większe. Już otwierała usta, by rzucić we mnie jakimś nieprzyjemnym epitetem, lub rzeczą, kto wie, kiedy Carlisle wstał i stanął między nami.

—Rosalie, starczy. Mieliśmy rozmawiać na zasadach Raven, tak?— patrzył na nią jak na małe dziecko, któremu trzeba tłumaczyć najprostsze rzeczy. Sądziłam, że dumna blondynka jeszcze bardziej się oburzy, ta jednak zacisnęła usta i usiadła z powrotem, bocząć się na cały świat. —Wybacz nam ten... Epizod.— kiwnęłam głową, dając znać, że nie chowam urazy. Właściwie nic mnie nie obchodziły hunorki Rosalie, jak i sama jej osoba.

—Czy czegoś jeszcze chcielibyście się ode dowiedzieć?— spytałam, patrząc jednak na Carlisla. Ten zrozumiał aluzje i wrócił na swoje miejsce.

—Co zamierzasz? Zostaniesz w Forks?— spytała Esme. Spojrzałam na Alice i uśmiechnęłam się. Ta zmarszczyła brwi, zdezorientowana.

—Ty mi powiedz.— te słowa skierowałam właśnie w stronę Alice, która jak na zawołanie zastygła i rozszerzyła oczy. Miała wizję. Sama nie raz je miewam, jednak znacznie żadziej i są bardziej mylące. Minęło zaledwie kilka sekund, gdy się ocknęła. —No i? Co widziałaś?—

—Ale skąd ty...?— zaczęła Esme, a ja przewróciłam oczami.

—Gdzie byłaś, gdy twój ex mąż opowiadał o związku między Dominą Tenebrae a mrokiem?— podniosłam z lekka głos, a potem odpadłam głębiej w fotel. Nagle w okno zaczął stukać jakiś ptak. Gdy tam spojrzałam zobaczyłam czarnego jak noc kruka. Esme otworzyła drzwi na werandę i zaczęła przeganiać ptaka, który jednak się upierał. Szybko dźwignęłam się na nogi, gdy zaczęła odpędzać ptaka nogą. Przepchnęłam ją przy drzwiach i złapałam ptaka w dłonie. —Zwariowałaś?!— wrzasnęłam i weszłam z ptakiem do środka.

—To tylko ptak...— powiedziała cicho.

—Ewentualnie przekąska.— zaśmiał się Emmet, a ja spojrzałam na niego wściekła. Puściłam ptaka i wyszeptałam szybko zaklęcie. Przed oczami wszystkich pojawił się czarnowłosy mężczyzna. Raban.

—Przekąska, co?— odpowiedział mój przyjaciel, z mordem w oczach.

—Raban...?— zdziwiła się Bella.

—Tak, Raban.—

—Wyjaśnisz to?— dodała moja zszokowana siostra.

—Raban to kruk. Choć raczej Kruk to Raban.— wyjaśniłam, właściwie nie wyjaśniając nic. Bella rozłożyła wściekle ręce.

—I co? To tyle?!— uśmiechnęłam się i spojrzałam na Rabana, dając mu przyzwolenie na powiedzenie wszystkiego czego chce. Kiwnął głową.

—Moja pani uratowała mi życie. Byłem poważnie ranny. Dwóch niezbyt przyjemnych... Osobników się nade mną znęcało. Wyrywali mi piura, wbijali we mnie ostre przedmioty, przyduszali... Moja pani zamieniła mnie wtedy po raz pierwszy w człowieka. Moi oprawcy wystraszyli się i uciekli. A ja postanowiłem wiernie służyć mojej pani, aż po kres mych dni, w każdej wybranej formie.— mówił podniośle i dumnie, z czego chciało mi się śmiać.

—Rozmawiam z krukiem... A myślałam, że dziwniej być już nie może.— powiedziała Bella, a ja się tylko lekko uśmiechnęłam.

Będzie coraz gorzej, siostrzyczko.

—No, wracając. Alice?— wszyscy spojrzeli w jej kierunku.

—Pomożesz nam.— wypaliła a ja zmarszczyła brwi.


››››››››››››››››››››››››››››››››››››››››››››››››››



—Czyli... Jakąś ruda zołza chce cię dorwać, bo twój chłopak zabił jej chłopaka bo on chciał cię zabić. I przy okazji uważa, że próba zabicia cię była świetnym pomysłem. Nie wiecie gdzie jest, ale ona ciągle was obserwuje i kręci się w pobliżu. Coś pominęłam?— westchnęłam, jednak nie oczekiwałam odpowiedzi. Przyłożyłam dłoń do czoła. —Zostanę i pomogę. Nie mogę jednak się zbytnio wychylać, żeby nie zwracać uwagi Volturii. Zapewniam jednak, szczególnie ciebie, Edwardzie, że ze mną pod jednym dachem będzie bezpieczna.— Edward spojrzał na nią spod byka, jednak po chwili się rozluźnił i kiwnął głową.

—Zostaję tutaj na noc, Rav.— powiedziała trochę markotnie Bella, a ja kiwnęłam głową.

—Ty też możesz.— zaproponował Carlisle, a ja spojrzałam na niego wyjątkowo zdziwiona. Odchrząknął. —To znaczy wy możecie.— spojrzał na Rabana z lekkim wstydem, że o nim zapomniał. Oparłam się o fotel i położyłam ręce na podłokietniki. Założyłam nogę na nogę i wpatrywałam się nieufnie w najstarszego Cullena, rozpatrując propozycje. Raban nie odezwał się na ten temat. Zawsze pozostawiał wybór wyłącznie mnie. Po przemyśleniu wszystkiego uznałam, że...

—Dobrze. Zgadzam się.— będę miała okazję trochę im się przyglądnąć, no i porozmawiać z Bellą, tak jak obiecałam ojcu, bez jego podsłuchiwania.

Edward spojrzał na mnie dziwacznie, a mnie się przypomniało, że on czytał w myślach. Uśmiechnęłam się do niego wesoło i puściłam oczko, tak że nikt nie zauważył. Ten naburmuszył się i więcej nawet nie spojrzał w moją stronę.


‹›‹›‹›‹›‹›‹›‹›‹›‹›‹›‹›‹›‹›‹›‹›‹›‹›‹›‹›‹›‹›‹›‹›‹›‹›‹›‹›


Ciężko było Raven wyjaśnić, że nie je normalnego jedzenia, Alice. W końcu jednak Cullenówna dała się przekonać i przygotowała kolację jedynie dla Belli. Później spędzili razem wieczór, jakby byli starymi przyjaciółmi. Strasznie to było irytujące dla Raven. Takie udawanie, że wszystko jest dobrze. To prowadzenie miłych rozmów. To udawanie, że są bezpieczni. To, że było jej z tym tak dobrze...

Wyszła niepostrzeżenie na balkon, by trochę odetchnąć. Była zła, że została. Każdy taki raz, gdy spędzała czas jak normalni ludzie, przypominał jej, że nigdy nie będzie mogła taka być. Nawet nie wolno jej było udawać takiego życia, jak robili to Cullenowie. Ona musiała zostać sama. Przy niej mógł zostać tylko Raban, lecz pod warunkiem, że wierność jej pozostanie silniejsza niż jakakolwiek sympatia.

—Czy coś się stało?— odwróciła się, by dostrzec w wejściu na balkon Carlisla. —Wyszłaś bez słowa.— dodał, gdy cisza dziewczyny zaczęła się przedłużać.

—Nie mam takiego obowiązku. Chciałam uciec na chwilę od zapachu śmierci. Trochę bywa dławiący.— dogryzła mu. Carlisle  potarł swoją szyję, lekko zmieszany, ale nie wycofał się. Przeciwnie, zrobił jeszcze parę kroków w stronę dziewczyny i oparł się o balustradę.

—Nie czytam w myślach jak Edward. Nie wyczuwam też emocji jak Jasper. Ale nawet ja potrafię zobaczyć takie oczywistości.— Raven zacisnęła mocno zęby, ale nic nie powiedziała. Carlsile wreszcie westchnął i spojrzał na księżyc. —Skoro zostajesz, powinnaś wiedzieć o paru sprawach.— zaczął, a Raven nie zareagowała w żaden sposób. Nie przyznała by się, że w głowie zaświtała jej myśl, że chociaż on jeden pomyślał o niej. —Volturii chciało zabić Bellę, za to, że wie.— przerwał, aby Raven mogła dobrze to sobie przeanalizować. —Alice przekonała go jednak, że Bella zostanie jedną z nas, więc ją zostawili. Chcieli jej przemiany jak najszybciej. Ja... Mam to zrobić po ukończeniu jej szkoły.— spojrzał na nią, sądząc, że napotka jedynie jej idealny profil. Jednak jego złote oczy napotkały skrzący się mrok w jej.

—Chyba nie rozumiem, po co mi to mówisz. Domyślam się, że nie chodzi tylko o to bym była doinformowana na temat planów na życie mojej siostry.—

—W Seattle dochodzi do serii niewyjaśnionych morderstw i zaginięć. Wiadomo, że to ktoś z nas. Jeżeli będą zwracać na siebie taką uwagę, Volturii się tym zajmie. Mogą też wstąpić tutaj, żeby przekonać się, czy Bella wciąż jest człowiekiem. Ukrywasz swoje istnienie przed nimi, powinnaś więc wiedzieć, że jesteś zagrożona.— kiwnęła głową i spojrzała na księżyc. Więc kolejna rzecz do załatwienia. —Chciałbym...— zaczął, ale nagle jakby wycofał się ze swoich zamierzeń.

—Tak?— popędziła go, myśląc jednak w duchu, że nie musi się spieszyć. Najchętniej zaszyła by się tutaj i została przynajmniej na jedno stulecie. Bez użerania się z wampirami, Volturii, szukania zwierciadła i całego tego syfu, który uzbierał się przez ostatnie dziesięć lat jej życia.

—Chciałbym się dowiedzieć więcej o Dominie Tenebrae.— uniosła lekko brew, w akcie lekkiej kpiny, ale uśmiechnęła się przyjemnie dla oka. Spojrzała na niego z ukosa, oczekując pytań. —Na czym polega wasza długowieczność? Dlaczego, skoro posiadacie moc znacznie większą od wampirzej, umieracie?— na nowo spojrzała na księżyc, spodziewając się tego pytania.

—Jak sam powiedziałeś, relacja między mrokiem a Pierwszą Dominą Tenebrae była inna niż z wampirami. My tworzymy ją jak równy z równym. Wy jesteście jego dziećmi, ale i niewolnikami. Dlatego nam daje wybór. Gdybym zachowała dar i naturalnie, nikt by mnie nie zabił, mogłabym być nieśmiertelna tak jak wy. Na własnym przykładzie powinieneś jednak wiedzieć, że życie, prędzej czy później się przejada. Możemy umrzeć, więc dlaczego mamy nie skorzystać z tego przywileju?— Carlisle pokiwał głową. —Kolejne pytanie.—

—Dlaczego mrok postanowił obdarować kogoś darem? I dlaczego właśnie kobietę?— Raven prychnęła. Cóż za seksizm.

—Czuł się samotny i niewidzialny. Chciał stworzyć cząstkę siebie w świecie, silną i niezwyciężoną, jak on sam. Dlaczego kobietę, to już sprawa między mną a nim.—

—Angelic...— przerwał mu głośny i perlisty śmiech dziewczyny.

—Mogłam się domyślić, że o nią zapytasz... Cóż...— zastanowiła się nad co chce powiedzieć. —Została wybrana przypadkowo. Jej umierając poprzedniczka musiała szybko oddać komuś dar, żeby go nie stracić. Angelic po prostu nasunęła się jako pierwsza. Nie została rozsądnie dobrana do swojej roli, ani do niej przygotowana. Była słaba, dobra, uczynna i naiwna. Dar zmusił ją do zahartowania swojego charakteru, ale wciąż była słaba. Volturii to wykorzystało. Nie rpzewidzieli jednak, że zamiast grzecznie siedzieć w swoim zamknięciu i rozpaczać, odda dar przypadkowej, ludzkiej dziewczynce.— przed oczami, jak żywa, stanęła przed nią Rebeccah Heaterves.

—Dlatego Volturii jej nie znaleźli. Nie szukali dziecka tylko kobiety.— pokiwała głową.

—Jeśli chcesz wiedzieć coś jeszcze o Angelic, to wiedz, że uważała cię za uroczego naiwniaka.— zaśmiała się i spojrzała na jego twarz, która uśmiechała się z lekkim zakłopotaniem. Zapadła cisza, a oni po raz kolejny a pojrzeli na nocne niebo.

—Bella chciała z tobą porozmawiać... Dostała od nas dwa bilety na Florydę, do waszej matki. Myślę, że chce żebyś z nią pojechała.— westchnęła cicho i wycofała się do domu. Nie musiała nawet mówić, że szuka Belli, Edward od razu wskazał jej schody, mówiąc:

—Pierwsze drzwi po lewej.— bez zbędnych ceregieli od razu poszła w kierunku siostry. Zapukała, lecz nie czekając na pozwolenie weszła do środka. Siostra stała przy oknie. Raven podeszła do niej.

—Chciałabym...— zaczęła Bella, ale Raven przerwała jej, wiedząc już od Carlisla czego chce od niej siostra.

—...Żebym pojechała z tobą na Florydę, do Reneé...— tym razem to Bella jej przerwała.

—...Do mamy. To ostatnia szansa, by ją zobaczyć. Ja wkrótce przejdę przemianę, a ty znów się od wszystkich odetniesz.— Raven westchnęła. Pora w końcu to wyjaśnić.

—Muszę, Isa. To nie tak, że chcę. Ale Domina Tenebrae nie powinna mieć słabości, a skoro ja już taką mam, to dla własnego dobra i waszego bezpieczeństwa muszę trzymać się z daleka... Kiedy zostaniesz wampirem... Cieszy mnie świadomość, że za sto, dwieście... Pięćset lat nie będę sama na tym świecie. Będę mogła pocieszać się myślą, że ktoś mi jednak został...— Bella chwyciła dłoń siostry i przez chwilę nic nie mówiły. W końcu Raven wzięła głęboki wdech, biorąc się w garść. —Co się dzieje między tobą a Jacobem?— Bella spanikowała lekko. —Spotkałam go dzisiaj, ale za każdym razem, gdy wspominałam o tobie szybko zmieniał temat. Więc, o co chodzi?— Bella milczała chwilę, westchnęła.

—Jacob jest we mnie zakochany. A ja wybrałam Edwarda... Od kilku tygodni mnie unika, nie odbiera telefonów, nie oddzwania.— Raven zaśmiała się. —Co cię tak bawi?—

—Za bardzo się tym przejmujesz. Jeśli jest w tobie zakochany to rozwiązania są dwa. Powinien trzymać się zdala, by o tobie zapomnieć. Jeżeli tak jest, powinnaś dać mu spokój. Jeżeli nie odzywa się, bo jest zły, to prędzej czy później złość mu przejdzie. Za to przyjdzie tęsknota i sam zadzwoni. Albo przyjedzie. Będzie dobrze.— trącnęła siostrę ramieniem z uśmiechem.

Sama chciała w to wierzyć...

—Tak wogóle to obiecałam tacie, że z tobą porozmawiać na temat Edwarda...— zaczęła Raven, a Bella wykrzywiła się.

—I postanowiłaś zrobić to w domu pełnym podsłuchujący wampirów?— Raven uśmiechnęła się, słysząc sarkazm w głowie Belli.

—A dlaczego nie? Nie obiecywałam utrzymać tego w tajemnicy, a on sam nie kryje się ze swoją niechęcią.— rozłożyła ręce. —Ty kochasz go, on ma obsesję na twoim punkcie. Łapię. Nie przekonam cię do rzucenia go i nawet nie zamierzam, to twoje życie. Ale mówię to jako nie twoja siostra, tylko przedstawicielka jednej z tych przeklętych ras. Zastanów się. Jeżeli wybierzesz wampiryzm, nie będę się o to kłócić. Ale pamiętaj, że nikt nie będzie zły jeżeli postanowisz być człowiekiem jeszcze kilka lat dłużej. Wiem, że dostrzegasz w tej chwili głównie zalety tego stanu, ale wad jest znacznie więcej niż sądzisz.— Raven nie mogła wiedzieć, jak dokładnie jest w tej chwili podsłuchiwana i jak wiele przykrości sprawiają im jej prawdziwe do bólu słowa. Bella otworzyła już usta, by protestować. —Nie, Isa. Nie będziemy się o to kłócić. Przeprowadzam z tobą tę rozmowę pierwszy i ostatni raz. Więcej do tego nie wrócimy. Spełniłam obietnicę daną ojcu oraz swój obowiązek wobec ciebie. Reszta leży już w twoich rękach.— powiedziała ostatecznie i oparła się o szybę, po raz kolejny tego wieczora przyglądając się nocy.




⟨⟩⟨⟩⟨⟩⟨⟩⟨⟩⟨⟩⟨⟩⟨⟩⟨⟩⟨⟩⟨⟩⟨⟩⟨⟩⟨⟩⟨⟩⟨⟩⟨⟩⟨⟩⟨⟩⟨⟩⟨⟩⟨⟩⟨⟩⟨⟩⟨⟩

Parę dni później

—Nie będzie ci tego brakować?— spytała Rene, swojej młodszej córki, z którą się opalała. —Jak witamina C wsiąka w skórę?— Bella przytaknęła. Wkrótce kończy szkołę, a zaraz po tym ma się odbyć jej przemiana. Konieczne było przygotować jej matkę na to, że nie zobaczy się z córką. Wymyślili, że Bella zamierza iść na uczelnię na Alasce. Na werandę weszła Raven, która mimo, że nie miała dobrych kontaktów z matką, chciała ją zobaczyć. Wkrótce zostanie bez córek. Powinna się nimi nacieszyć. —Ten cały Edward...— zagaiła.

—Mamo...— zajęczała młodsza z sióstr Swan.

—Wiem, rozumiem. Kochacie się. Ale obiecałam twojemu ojcu rozmowę na ten temat. Można powiedzieć, że ją zaliczyłam. Chcę też być pewna, że dokonujesz dobrego wyboru, bo to ty będziesz z tym żyć — Raven przewróciła oczami i wyciągnęła ciało w stronę słońca. Miała na sobie czarny, jednoczęściowy strój kąpielowy i czarne okulary przeciwsłoneczne. Włosy związane miała w warkocza, który opadał jej na ramię.

Charlie wciągał w odciąganie Belli od Edwarda nawet Rene, z którą prawie nie rozmawiał. Musiało mu bardzo zależeć.

—Raven, skarbie, co u Frankiego?— zwróciła się teraz do Raven, z typowym dla niej, błogim uśmiechem.

—Rozwiedliśmy się dwa lata temu.— powiedziała swobodnie, z lekkim uśmiechem na twarzy, wywołanym ciepłym muśnięciem słońca.

—Co? Ale dlaczego?— spojrzała spod kapelusza na starszą córkę.

—Okazało się, że jednak woli blondynki. Szczególnie te nieletnie.— zaśmiała się, gdy przypomniała sobie widok swojego byłego męża z siedemnastoletnią siostrą ich przyjaciela. Jego zażekanie się, że kocha tylko ją, że to nic nie znaczyło. Że to ona go uwiodła. W końcu nawet, że to wina Raven. Że to ona nie spełniła należycie małżeńskich obowiązków i musiał szukać pocieszenia gdzie indziej. Największą przyjemność przyniosło jej zostawienie go w samych skarpetkach. Przy, wyjątkowo głośnym, rozwodzie, odebrała mu wszystko. Dom, pieniądze, wszystkie działki, które miał w posiadaniu, posiadłości, rezydencje. Może i nie do końca legalnie, choć prawo nic nie mówi o używaniu magii, jednak to ona wygrała. I patrząc na marnego, niegdyś wielkiego Frankiego Queena, któremu zostały jedynie niewielkie akcje w rodzinnej firmie. To z niej teraz żył. Nie mógł pozwolić sobie na tak wystawne życie, jakie miał u jej boku i to chyba zabolało go najbardziej. Niech się jednak cieszy tym co ma, bo na tę firemkę polowała już od bardzo dawna, jeszcze zanim za niego wyszła. Przyjazd do Forks trochę pokrzyżował jej plany, ale nic straconego. Wkrótce po nich wróci, a wtedy wreszcie rozpocznie to na co szykowała się od pięciu lat. Zemstę.

—Oj...— wymknęło się z pomiędzy ust zaskoczonej Rene.

—Oj.— sparadiowała swoją matkę Raven ze śmiechem.

—Widzę, że już się z tym pogodziłaś.— powiedziała ostrożnie.

—Wiesz, mamo, jakkolwiek by mnie nie skrzywdził tym, ja skrzywdziłam go bardziej. Zemsta jest oczyszczająca.—  Rene spojrzała na nią z lekkim zmartwieniem.

—Kochanie, zemsta to nie droga...— zaczęła, ale córka jej przerwała.

—Czuję się dzięki niej dobrze. Dostał na co zasłużył, a ja żyję dalej. Więc, zemsta to jest droga.— zakończyła dyskusję.

—No koniec tych smętnych rozmów!— Rene dźwignęła się i zniknęła w głębi domu. Zaraz wróciła z jakimś materiałem w dłoniach. Podała go Belli.

—Nasze koszulki!— ucieszyła się Bella, a Raven prychnęła z rozbawienia.

—Uszyłaś jej kocyk z koszulek?— tylko Renée Dwyer mogła wpaść na taki pomysł.

—Oczywiście! Chcę żeby miała kawałek mnie na Alasce. Może kiedyś doszyjesz kolejne wraz ze swoimi dziećmi. Może zobaczycie wielką butelkę ketchupu.— uśmiechnęła się z melancholią i przytuliła Bellę, której łamało się serce. Nie będzie miała dzieci. Żadnych. —Dla ciebie też coś mam!— wskazała na Raven, której uśmiech zszedł z ust. Matka zniknęła po raz kolejny w domu, a Raven spojrzała błagalnie na siostrę, która jedynie uśmiechnęła się. Wkrótce wróciła Rene, trzymając w dłoni kolejny, tym razem jasny materiał, jakąś książkę i kolorowy szal. —Dawno się nie widziałyśmy i spodziewam się, że za niedługo znowu znikniesz. Ten szal dostałam na jednej z naszych pierwszych spotkań od Phila.— potarła go z nonszalancją. —Jesteś taka mroczna i cała na czarno. Niech ci to trochę pokoloruje nie tylko garderobę ale i życie.— założyła go na ramiona córki. —A to...— sięgnęła po drugi materiał, który okazał się być małą sukieneczką z falbankami i koronkami. W oczach Rene zebrały się łzy ze wzruszenia. Otworzyła książkę, która okazała się być albumem. Wyciągnęła z niego zdjęcie i podała je Raven. Było na nim niemowlę, w tejże sukience, trzymana przez kobietę i mężczyznę, w których rozpoznała Rene i Charlie'go. Gdy spojrzała na datę sama się wzruszyła. —To było twoje pierwsze ubranko.— Raven złapała w dłonie sukienkę i przejechała delikatnie po jej materiale. —Byłabym bardzo szczęśliwa gdyby i twoja córka kiedyś ją założyła.— te słowa sprawiły, że Raven zamarła. Nie będzie miała dzieci. Nigdy. Zacisnęła dłonie na materiale i wymusiła uśmiech. —Bo masz mi znaleźć jakiegoś dobrego mężczyznę, który będzie cię kochał i szanował. Pierwsze małżeństwo często jest nieudane, ale trzeba dawać życiu drugą szansę. Spotkasz jeszcze mężczyznę, który pokaże ci jak wiele świat kryje w sobie piękna. I razem z nim ubierzecie moją wnuczkę w to.— dotknęła sukienki, a Raven szybko przytuliła się do matki, żeby nie zauważyła zmiany na jej twarzy. Zrobiła to za to Bella, na którą spojrzała Raven. U obu w oczach kręciły się łzy. Nigdy nie zostaną matkami. A ona nigdy nie będzie babcią. Nie mogą jej nawet o tym powiedzieć. Mało tego, wkrótce przestanie być także matką.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top