22. Zemsta i Pasja

Skoro i tak Carlisle mógł wjechać do miasta, a Bella z Edwardem koczowali na jego obrzeżach, Raven zdecydowała się zdjąć zaklęcie. W obecnych okolicznościach stanowiło większe niebezpieczeństwo niż pożytek. Dzięki temu i oczywiście nagłemu napadowi złości Edwarda, który miał dość bezczynności, oboje mogli wreszcie zobaczyć się z Carlislem. W trakcie jednej z tysięcznych rozmów na temat ich dalszych kroków nie wytrzymał rosnącego już od kilku dni napięcia i po prostu rzucił się w stronę granicy. Przerażona Bella próbowała zatrzymać ukochanego, ale z oczywistych, fizycznych względów nie była w stanie. Oboje gotowi już byli na twarde zderzenie się z niewidzialną barierą. Ale nic takiego się nie stało.

Teraz oboje słuchali opowieści Carlisla o ich rozmowie, z pominięciem kilku szczegółów, oraz sami opowiadali mu o spotkaniu z nią. Gdy skończyli zapadła cisza. Carlisle siedział na łóżku i wpatrywał się w swoje złączone dłonie.

—I co teraz zamierzasz?— zapytał Edward, zakładając ręce na tors. Carlisle chwilę nie odpowiadał. Uniósł na niego swój łagodny wzrok.

—...— patrzył na niego chwilę w milczeniu. Bella przytuliła się do boku Edwarda, czując się coraz gorzej w tej sytuacji. Gdy Carlisle na nią spojrzał, wreszcie się odezwał. —Spróbuję jeszcze raz z nią porozmawiać. Jeżeli jej nie przekonam... To wyjedziemy.— Bella spojrzała na niego zdziwiona.

—Nie! Chyba zwariowałeś! Carlisle! To moja siostra, ona...— wyrwała się Edwardowi i stanęła tuż przed blondynem.

—... Ma prawo podejmować własne decyzje...— dokończył za nią, a Bella nie zgadzając się z jego postawą, założyła ręce na pierś. —Ja też tego nie chcę, ale... Siłą do niczego jej nie zmusimy.— potarł dłońmi i wstał. —Musimy ją jakoś znaleźć. Edward westchnął i wyjął z kieszeni swoje znalezisko. Podał swojemu adopcyjnemu ojcu ulotkę. —Co to?— Carlisle spojrzał na nią i wytrzeszczył oczy.

—Wieczorem w El Capitan Theatre odbędzie się event. Głównymi gośćmi będą gwiazdy teatru i jego sponsorzy.— wyjaśnił szatyn, a Carlisle podniósł na niego wzrok.

—Czyli Raven też tam będzie.— Edward pokiwał głową.

—Czemu wcześniej nie mówiłeś?!— Bella dopadła do Carlisla i zaczęła czytać mu przez ramię ulotkę.

—Dzisiaj ją znalazłem i uznałem, że poczekam już do naszego spotkania.— Bella nie była tym zachwycona, ale nie dawała tego po sobie poznać. Pokiwała głową, godząc się z ukochanym.

—Czyli idziemy na bal.— zażartowała, co wywołało blade uśmiechy na twarzach jej towarzyszy.

°°°

Kupione na szybko kreacje wieczorowe mieniły się w blasku świateł, które rozjaśniały nocne ulice Los Angeles. Bella ubrana była w fioletową sukienkę, sięgającą przed kolano, lekko rozkloszowaną. Góra miała krztałt serca i posiadła drobinki brokatu. Czarne baleriny na nogach. Swoje loki zaczesała na jeden bok. Edward i Carlisle mieli podobne do siebie smokingi. Jednak Edward postawił na czerń, podczas gdy Carlisle wybrał jasny odcień szarego i dobrał do tego kamizelkę. Stojąc przed wejściem do teatru doktor Cullen bardzo się denerwował, z resztą nie mniej niż Bella. Ostatni wdech, ostanie spojrzenie za siebie i weszli w gniazdo żmij, choć jeszcze o tym nie wiedzieli.

°°°

Stała tam, po drugiej stronie od wejścia. Ściskała dłoń kolejnych gości, których przedstawiał jej właściciel teatru, Patrick Guette. Był lekko przy kości, przystojnym, lecz posiwiałym już mężczyzną. Raven ceniła go za jego stanowczość i oddanie temu co dla niego ważne. Nawet mimo tego, że zdarzało mu się przesadzać i traktować ludzi przedmiotowo. Ponieważ była jedną z największych gwiazd teatru, a ostatnio pokazała się nawet na ekranach kinowych, była dla niego jednym z brylantów, które chciał zaprezentować najważniejszym gościom.

Miała na sobie czarną sukienkę, z tak zwanym amerykańskim dekoltem, w kształcie "V", sięgający przed pępek. Dolna część sukienki sięgała do ziemi, przylegała go nóg, gdzie było też wycięcie na jedną z nich. Na nogach miała czarne szpilki. Włosy miała spięte w skomplikowane wiązania, tak że ostatecznie opadały jej na jedno ramię, a  z przodu opuszczone miała dwa grubsze pasemka, które opadały na umalowaną twarz. Na szyi wisiał wisiorek, zakończony rubinem i podobne kolczyki. Trzymała w dłoni kieliszek szampana. To dość zabawne, że alkohol to jedyna ludzka rzecz, którą mogła wprowadzić do swojego organizmu. Nie przemycała do niego ziół, nie chciała się upić. Piła raczej z uprzejmości.

Carlisle od razu ruszył w jej stronę próbując się do niej dostać. Przepychał się czasami między ludźmi. Najciężej było tuż przy niej, bo ciągle ktoś się obok niej kręcił, ale wreszcie do niej dopadł. Tak mu się przynajmniej zdawało, ale właściciel teatru już przyprowadził jej kolejnego mężczyznę do poznania. Był wysoki, postawny i przystojny. Ciemne, brązowe włosy, choć trochę roztrzepane, to ładnie padały mu na czoło. Mocne rysy twarzy dodawały mu srogości, którą przełamywał uroczy uśmiech z dołeczkami.

—Oh! Poznam pana z moją najznakomitszą gwiazdą!— usłyszała za sobą głos Guette i domyśliwszy się, że chodzi o nią, odwróciła się i zamarła.

Obserwując jej reakcje, rodzący się w jej oczach strach, złość, zaskoczenie, bardzo zaniepokoiły Carlisla, dlatego wyostrzył maksymalnie słuch.

—Proszę niech pan pozna, Raven Swan. Miss Swan, to syn mojego przyjaciela, Marco Queen.— stał z dumnie uniesioną głową. Jego garnitur był z lekka sprany, podobnie jak muszka. Za to buty były i koszula były dokładnie wyczyszczone, by odwracać uwagę od mankamentów jego ubioru. Tak samo jak jego zniewalający uśmiech, który Raven zdawał się teraz wyjątkowo ohydny.

Myślała, że widząc go, słysząc jego imię, że za chwilę zwymiotuje, albo wybiegnie z płaczem. Ale trzymała się z całych sił. Musiała wykorzystać całą swoją energię, by jej wzrok wyrażał jedynie pogardę w jego stronę. Tymczasem on patrzył na nią z zaskoczeniem i tylko nim. Co jedynie pobudzało jej złość.

Słyszał to nazwisko Calrsile postanowił wkroczyć. Obiecał, że nikt już więcej jej nie skrzywdzi, że jej nie zostawi samej. I nawet jeżeli teraz sama go odpycha, Carlisle zawsze dotrzymuje danego słowa. Podszedł bliżej i objął delikatnie Raven. Podskoczyła zaskoczona i odwruciła się w jego stronę.

—Przepraszam, kochanie za spóźnienie. Trochę przedłużyło mi się w pracy, ale już jestem.— mówiąc to pocałował ją w policzek. Spojrzała na niego zaskoczona, ale po chwili wzrok stał cię ciepły i wdzięczny.

—Nic nie szkodzi.— odpowiedziała słodko i pogłaskała jego dłoń, spoczywającą na jej tali. Złapał ją i złączył ich dłonie. Raven mocno ją ścisnęła, szukając wsparcia. Przełknęła z trudem ślinę i znów na niego spojrzała. Uśmiechnął się delikatnie i również uścisnął jej dłoń. Odetchnęła i znów wróciła spojrzeniem do rozmówców. Ale już się nie bała. Dopóki Carlisle był obok, Marco nie mógł jej skrzywdzić. Ani czynem, ani słowem. —Miło mi pana poznać.— zwróciła się do Queena, który wpatrywał się nieprzyjemnym wzrokiem w Carlisla. Zaś Cullen starał się nie patrzeć na niego w ogóle. Trochę po to, by poczuł się poniżony, pominięty. A trochę po to, by nie kusić losu. Nigdy, w całym życiu, nie czerpał by takiej przyjemności z rozerwania czyjeś tętnicy, albo przebicia aorty.

—Oh, Miss! Nigdy nie wspominałaś, że z kimś się spotykasz. Czyżby to z jego powodu nie było cię tak długo w mieście?— wtrącił się Guette. Carlisle zaśmiał się przyjemnie.

—Tak, to moja wina. Nie mieszkam w Kalifornii, więc jeżeli chcemy się spotkać to któreś z nas musi zniknąć na jakiś czas.— ponownie się zaśmiał. Raven już zauważyła, że kupił sobą Guettego.

—A nie mówiłam, bo nie łącze pracy z życiem prywatnym.— odezwała się Raven.

—I? Długo się znacie?— zapytał Marco, uśmiechając się sztucznie.

—Od niedawna.— odpowiedziała Raven. Marco uśmiechnął się słysząc to, oczy błysnęły mu nieprzyjemnie.

—Ah tak... Więc pewnie niewiele jeszcze o sobie wiecie...— Raven zacisnęła zęby, słysząc jego słowa. Przecież on jej teraz groził! Sądził, że będzie się bała, że powie o gwałcie, albo jeszcze lepiej. Nazmyśla, a ona będzie się bała walczyć z nim. Już chciała mu odpowiedzieć, ale uprzedził ją Carlisle.

—Wręcz przeciwnie, panie Queen. Wiemy o sobie bardzo, bardzo dużo.— uśmiechnął się krzywo, patrząc z furią w oczy Queena. Dla Raven był to dziwny widok. Carlisla nigdy nic nie wyprowadzało z równowagi. Zaś Marco cofnął się, zdziwiony takim obrotem spraw. Uniósł wysoko podbródek. Guette wyczuł zmianę nastroju i postanowił jakoś rozładować napięcie.

—Wspominał pan coś o pracy. Czym się pan zajmuje?— Carlisle spojrzał na niego już swoim zwyczajnym, przyjaznym wzrokiem.

—Jestem lekarzem.—

—Jak cudownie! Bardzo pożyteczny zawód.— chwalił go, jakby był małym chłopcem, który zapytany o to kim by chciał być powiedział, że lekarzem. Właściwe to tak było, tyle że Carlisle został lekarzem.

—I dobrze płatny.— rzucił Marco, który nie wydawał się już zainteresowany rozmową. —Ciekawe co bardziej pana motywowało do nauki.— prychnął i uśmiechnął się sarkastycznie.

—Dobrze zarabiam, to fakt. Ale nie wybrałem tej drogi dla pieniędzy.— powiedział dobitnie Carlisle.

—Oczywiście, że nie.— sarknął Queen, czym zdenerwował Raven.

—Owszem. Często pomaga innym, całkowicie za darmo. Nie zamierza pan chyba nazwać go chciwym, bo dostaje należne mu za pracę pieniądze, jakie zapewnia mu prawo?— wysyczała, patrząc mu prosto w oczy. Najpierw wpatrywał się w jej oczy, bez wyrazu, potem uśmiechnął się i odpowiedział.

—Oczywiście, że nie.— rzekł powoli. —Życzę wam szczęścia, Pani Swan i...?—

—Carlisle Cullen.— przedstawił się Cullen.

—Mam przeczucie, że bardzo się wam przyda.— uśmiechnął się drwiąco. Tego było już za dużo. Mógł grozić jej, ale nikomu z jej bliskich.

—Dziękujemy Panu... I proszę przyjąć moje kondolencje...— Marco przestał się uśmiechać, zmarszczył brwi zdziwiony. Również Guette wydawał się zdezorientowany.

—Kondolencje?— zapytał właściciel teatru.

—Oh, tak. Nie wiedział pan? Pisali o tym w gazetach. Bardzo mi przykro z powodu śmierci pana dziewczyny... Dory, prawda?— teraz to ona uśmiechnęła się podle. Marco wyprostował się i zamrugał kilkukrotnie. Zrozumiał, że Raven już wszystko wie. Szybko odzyskał rezon i lekko się uśmiechnął.

—Bardzo dziękuję.— nagle ktoś z tyłu zawołał Guettego.

—Już idziemy! No, chodź Marco, przedstawię cię Downbrovą. Miłego wieczoru i miło było poznać.— mówiąc to, odwrócił się i ruszył w stronę gościa.

—Tak, miło było znów zobaczyć się ze swoją szwagierką.— uśmiechnął się kpiąco, patrząc na nią z pogardą.

—Byłą, kochaniutki. Za to jestem teraz właścicielką niemal całego waszego majątku.— słysząc to zacisnął zarówno szczękę jak i pięści.

—Niedługo, Swan. Odzyskam to co moje.— wysyczał i chciał odejść, ale zatrzymała go.

—Ja też, Queen.— udała podobny syk.

—Niby co?— zaśmiał się z pogardą.

—Zemstę.— powiedziała to tak spokojnie, że cofnął się przestraszony. Nic już nie mówiąc, pociągnęła za sobą Carlisla, kierując się na balkon, gdzie będą mogli spokojnie porozmawiać. A przynajmniej taką miała nadzieję. Zapytanie pewnie, a co w tym czasie z Edwardem i Bellą? Wyparowali w powietrze? Stoją sobie dalej przed wejściem i rozmyślają nad powodami do dalszej egzystencji? A może autorka zapomniała, że w ogóle znaleźli się na eventcie? Otóż nie, moi drodzy. Ani Edward, ani Bella nie byli głupi. Choć Belle bardzo to bolało (osobiście, jako pełnoprawna siostra powiem, że mnie również bolało by na jej miejscu) to wiedziała, że tylko Carlisle może ją przekonać do powrotu. Nie miała siostry od, prawie zawsze. Ale zawsze za nią tęskniła, choć nigdy o tym nie mówiła. Brakowało jej starszej siostry w przedszkolu, gdy na występy przychodzili nie tylko rodzice, ale też rodzeństwo, które dodawało otuchy lepiej nawet od mamy. Brakowało jej starszej siostry, gdy szła do szkoły i nie wiedziała czego się spodziewać. Brakowało jej starszej siostry, gdy zaczęli się nią interesować chłopcy, a ona nie wiedziała jak się zachować. Brakowało jej starszej siostry, gdy szła na pierwszą imprezę i nie wiedziała co ubrać. Brakowało jej siostry, siostry - przyjaciółki. I mimo, że właściwie nie wiedziała jak to jest ją mieć, to zawsze wyobrażała to sobie i bardzo za tymi marzeniami tęskniła. Dlatego, choćby miała stanąć na głowie, w dzień jej ślubu będzie miała siostrę przy sobie. Choć ten jedyny raz. Dla nich obu. Dla ich rodziny.

°°°

Na dworze było dość chłodno, ale Raven i tak nie odczuwała zimna. Zamknęła za sobą drzwiczki, prowadzące na duży balkon. Rozpościerał się za nim malowniczy obraz głośnego Los Angeles, które wyglądało jakby nigdy nie zasypiało, nigdy nie gasło. Raven podeszła do barierki i zaczerpnęła kilku głębszych, uspokajających oddechów. Niewiele to dało. W końcu jak oddychanie miało by ją uspokoić w kilka sekund po tym jak spotkała swojego gwałciciela i mordercę? Odwróciła się do Carlisla, który spokojnie czekał aż będzie gotowa do rozmowa.

—Co ty tu robisz?— wycedziła, starając się trzymać złość na wodzy. Cieszyła się, że przed Marco nie była sama. I właściwie nie powinna była tak wściekać się na Carlisla. W innych okolicznościach była by jedynie zdenerwowana, jak zawsze przy nim, niewiedząc czy uda jej się utrzymać swoją wolę i nie ugiąć się pod jego ciepłym spojrzeniem. Ale teraz buzowało w niej wiele emocji, z którymi nic nie mogła zrobić, a to powodowało frustrację. Z resztą, w tej chwili wolała złość niż płacz.

—Chciałem porozmawiać.— zaczął ostrożnie, czując zbierającą się wokół, gęstą magię.

—ILE RAZY MAM MÓWIĆ, ŻEBYŚCIE DALI MI SPOKÓJ!— wrzasnęła, a w Carlisla uderzyła mocna, niewidzialna fala, która odrzuciła go z impetem. Uderzył w ścianę, zostawiając na niej wgłębienie. Całe szczęście, że muzyka zagłuszyła huk. Raven przebudziła się w swojej złości, dopiero słysząc jego jęk. Szybko do niego podbiegła i przyklękła obok niego. Dotknęła delikatnie tyłu jego głowy, sprawdzając czy wszystko okej. —O mój... Przepraszam, Carlisle. Bardzo przepraszam. Nie chciałam. Ja naprawdę nie chciałam... Ja...— Carlisle złapał jej dłoń i odsunął od swojej głowy. Posłusznie się odsunęła.

—Wiem, Rav. Nic mi nie jest.— potarł jej nagie ramiona, a w jej oczach zebrały się łzy. Schowała twarz w dłoniach.

—Wyjedźcie... Proszę...— szepnęła i zaczęła się trząść. Ale nie z zimna. Calrsile uniósł się na łokciach, a potem ją przyciągnął do siebie. Przytulał ją i głaskał po włosach i plecach, a ona płakała, tuląc się do jego torsu.

—Nie zostawimy cię. Ja cię nie zostawię.— wyszeptał w odpowiedzi. Powiedzieli tak przez chwilę, aż Raven nie przestała płakać. Gdy chaos w głowie trochę się uspokoił, odsunęła się i wstała.

—A powinniście. Przynoszę same kłopoty.— po tych słowach weszła do środka. Carlisle od razu pobiegł za nią, ale zdążyła zniknąć w tłumie i ukryć swój zapach. Szybko odnalazł Edwarda i Bellę. Wyjaśnił, że Raven zniknęła mu z oczu i teraz cała trójką próbowali znaleźć ją w tłumie.

—Tam jest!— Bella wskazała na wyjście. Po schodkach wspinała się Raven, ale ciągle była zagadywana przez Guettego, który nie mógł pogodzić się, że największa duma jego teatru wychodzi jeszcze przed połową imprezy.

—Panie Guette, rozumiem, że to dla pana wyjątkowo kłopotliwa sytuacja, ale naprawdę nie mogę zostać dłużej.— znów próbowała się wyrwać właścicielowi nieruchomości, ale on co rusz chwytał ją za dłoń, nalegając by została jeszcze choć godzinkę. Ale zdecydowanie nie zamierzała. Uniosła głowę i zobaczyła swoją siostrę, która stała wraz ze swoim narzeczonym i głową klanu Cullenów. Już ją zauważyli. Nie wyrywała dłoni, z ręki Guettego. Zamiast tego zrobiła krok w jego stronę i wykorzystując perswazje zmusiła go do uległości. Od razu poczuła się gorzej. Ta magia potrzebuje dość dużych pokładów energii. Na szczęście nie tak dużych, by znacząco odbić się na jej wyglądzie. Jej skóra zrobiła się bledsza, ale można było to zauważyć jedynie na dłoniach, gdyż makijaż zakrywał jej twarz. Lekko zakręciło się jej w głowie, ale to nie było nic wielkiego. Guette puścił jej nadgarstek, a ona wybiegła na zewnątrz.

A za nią cała trójka. Dzięki natręctwu Guettego niemal ją dogonili. Zdążyła jednak złapać taksówkę. Gdy byli już na zewnątrz zauważyli tylko jak mingnęła im jej czarna sukienka, wsiadająca do żółtej taksówki.

—Poradzicie sobie?— zapytał Calrsile wsiadając do ich samochodu i odpalając silnik. Odjeżdżając usłyszał tylko, jak Edward potakuje. Oczywiście wiedział, że sobie poradzą. Przyspieszył chcąc dogonić żółty samochód.

°°°

Wyłączył silnik kawałek przed bramą ciemnej rezydencji. Jego teoria się sprawdziła. Nie mieszkała w centrum. Przymknął oczy.

—Dobra, Carlisle. Dasz radę!— otworzył oczy i z głośnym westchnięciem, pełnym napięcia, wyszedł z auta i ruszył w stronę drzwi. Przeskoczył przez bramę i wszedł na posesję. Nie pukał, nie dzwonił, po prostu otworzył drzwi i ostrożnie się rozejrzał, cicho je za sobą zamykając. Znów przymknął oczy i wziął głęboki wdech, szukając jej zapachu. Była na parterze, bardzo blisko niego. Ruszył pewnie przed siebie, ale widząc ją z daleka, stojącą na czarnym, drewnianym tarasie, przystanął. Widział tylko jej plecy, które zakryte były przez jej czarne włosy, które uwolniła od wsuwek i szpilek. Wciąż miała na sobie sukienkę z przyjęcia, ale stała już boso. Powoli podchodził w jej stronę.

Raven gdzieś szóstym zmysłem wyłapywała jego obecność, ale wpatrzona w horyzont, rozmyślając nad całą tą sytuacją nie zwracała na to uwagi. Dlatego podskoczyła lekko, gdy usłyszała skrzypnięcie podłogi. Przechyliła głowę w stronę Carlisla. Z początku otworzyła szeroko oczy, zdziwiona jego obecnością. Nie spodziewała się, że za nią pojedzie. Nie brała nawet tego pod uwagę. Po pierwszym szoku jej twarz przybrała kamienny wyraz. Twardy i zimny.

—Co ty tu robisz?— rzuciła obojętnie, próbując dyskretnie wytrzeć łzy z policzek. Uniosła dumnie podbródek, odwracając się od Carlisla.

—To samo co w Los Angeles. Przyjechałem po ciebie.— szepnął ostrożnie, doskonale wiedząc, że dzisiejszy dzień był dla niej trudny i kolejny wybuch mocy był wielce prawdopodobny.

—DLACZEGO NIE MOŻESZ PO PROSTU SIĘ ODCZEPIĆ?!— wrzasnęła, lecz bez złości. Jej głos załamał się, uderzyła dwa razy w barierkę i znów zaczęła płakać.

—Rav...— szybko podbiegł do niej, odwrócił w swoją stronę i mocno przytulił. A ona po prostu się o niego oparła, bez sił, szlochając głośno. Był gotowy na to, że w każdej chwili może go odepchnąć i znów uciec. W Raven ciągle walczą serce i rozum. To nic nowego, każdy człowiek, wampir czy wilkołak przeżywają to samo. Jest to nieodłączna część egzystencji, w której serce chce być szczęśliwe, a rozum być bezpieczny. Ale Raven nie była człowiekiem. Nie była też wampirem. Ani wilkołakiem. Była Dominą Tenebrae, Mare'ą, Czarownicą. Płynęła w niej żywa, prawdziwa i pradawna magia. Magia, która swoją potęgą potrafiła stworzyć nieśmiertelny gatunek i dać ludziom moc zmiennokształtności. I ta moc potęgowała wszystkie doznania Raven. Jej niestabilność bule więc w pewnym sensie zrozumiała. Gdy ją poznał była stała jak kamień. Trzymała serce daleko hen od rozumu. Ale to on ją przekonał do otwarcia się na jego pragnienia. Mogła by go obwinić. Ale nie potrafiła. Choć ciężko było to przyznać.

—Dlaczego...?— powtórzyła cicho pytanie, zamykając mocno oczy i kładąc głowę na jego ramieniu.

—Bo nie mogę inaczej.— szepnął po chwili. —Nie potrafię.— drgnęła. Czuli dokładnie to samo. Uniosła głowę. Popatrzyła mu w oczy, widząc, że był całkowicie szczery.

—I co?— rzuciła gorzko. —Mam z tego powodu wracać, tak?— głos jej się załamał, a w oczach stanęły kolejne łzy.

—Dlaczego uciekłaś? Dlaczego wciąż uciekasz?— zapytał, głaszcząc ją po plecach. Łzy lały się ciurkiem z oczu. Milczała chwilę, patrząc się martwo przed siebie.

—To on ją zabił. Dorę.— szepnęła w końcu. Carlisle zmarszczył brwi.

—Tą dziewczynę, o której pisali w gazetach.— Raven kiwnęła oszczędnie głową.

—Gdybym tu była to by się nie stało.—

—To nie prawda...— zaczął Carlisle, próbując spojrzeć jej w twarz. Odepchnęła go i gniewnie spojrzała w jego oczy.

—Prawda. Nie odważył by się. A nawet jeśli, to nie zdołał by nic zrobić!— założyła ręce na siebie, obejmując się i spoglądając na horyzont. —Po prostu idź, Carlisle. Chcę być teraz sama.— po raz kolejny zapadła długa, męcząca cisza.

—Nie, Raven.— rzekł pewnie, niemal gniewnie, co w ustach zawsze miłego i dobrego Cullena brzmiało dziwnie. Spojrzała na niego zdziwiona. —Nie ruszę się stąd.— rzekł w ten sam sposób. —Przyjechałem do Los Angeles od razu jak tylko dowiedziałem się, że uciekłaś. Rzuciłem wszystko jak leci. Szukałem cię po całym mieście. Zostałem poważnie ranny. Wprosiłem się na imprezę, z której w każdej chwili mogli mnie wyrzucić na zbity pysk. Śledziłem twoją taksówkę, żeby dowiedzieć się gdzie mieszkasz. Gdzie nie uciekałaś, tam biegłem i ja. Jeżeli teraz zamierzasz uciec w głąb siebie to i teraz cię nie zostawię.— lekko rozchyliła usta słysząc jego słowa. Nie wiedziała co ma mu teraz powiedzieć? Masz rację? Przepraszam? Weź spadaj? Wszystko brzmiało głupio w jej głowie. —Postanowiłem, że dzisiaj spróbuję jeszcze raz, a potem odejdę raz na zawsze. Chcesz tego?— znów wrócił do swojego ciepłego głosu, który Raven podobał się znacznie bardziej. Patrzyła chwilę w napięciu na jego oczy, a potem odwróciła głowę, nie odpowiadając. —Raven, czy chcesz żebym odszedł na zawsze?— powtórzył pytanie, dając jasno znać, że nie było to pytanie retoryczne i od niego nie ucieknie. Ale wciąż nie było odpowiedzi. —Musisz to powiedzieć. Nie tylko dla siebie ale i dla mnie.— znów spojrzała mu w oczy, z taką miną jakby zaraz znów miała się rozpłakać.

—Nie...— szepnęła, ale jej głos wyszedł nienaturalnie chrypki. Odchrząknęła. —Nie chcę, ale...— Carlisle już nie słuchał. Pokonał dzielącą ich odległość i wbił się w jej usta. Raven aż zachłysnęła się powietrzem. Ciężko było skupić myśli. Rozum próbował przemówić jej do rozsądku. Nie możesz! On jest przeszkodą! Jesteś dla niego źródłem zagrożenia! I tak nie macie szans! Masz swoje obowiązki! Ale gdy tylko w głowie majaczyła jakąś myśl, ruch ust i języka stojącego na przeciw blondyna wszystko rozwiewał. Jego ręce jeździły wzdłuż tali, badając jej ciało, ale nie śmiał ruszyć się po za ten obszar. Raven zaczęła odpowiadać na jego ruchy, mając pełną świadomość, że stopił resztki jej oporu i jest gotowa zrobić teraz wszystko czego chciał. Jej dłonie spoczywały na jego torsie, ale w żadnym miejscu nie pozostawały na długo. W końcu, gdy marynarka zaczęła jej przeszkadzać w tym, zrzuciła ją z jego ramion. Carlisle przycisnął ją jeszcze bliżej siebie, wywołując u niej cichy jęk. Gdy ręce Swan zaczęły rozpinać górne guziki koszuli, przerwał pocałunek i lekko się odsunął.

—Nie.— rzekł, przez co Raven się zdziwiła.

—Dlaczego?— nagle poczuła się bardzo nieatrakcyjna. Mężczyzna, który czuł do niej coś więcej, ba! On lata za nią jak zakochany szaleniec! A jednak, gdy chciała mu się oddać, odrzuca ją.

—Nie tak. Robisz to, bo nad sobą nie panujesz. Jutro będziesz żałować.— powiedział z powagą oraz smutkiem, który próbował ukryć. Bo było mu z tego powodu przykro. Przykro, że to się nie stanie. Przykro, że rzeczywiście żałowała by nocy z nim. Przykro, że to on musi jej odmówić. Raven nagle się zaśmiała, co sprawiło, że poczuł się nieswojo.

—Carlsile...— rzekła miękko, a Cullen poczuł się jakby znowu byli na polanie w Forks, gdzie często spędzali czas, rozmawiając, pieszcząc się lub po prostu milcząco wpatrując się w niebo. Objęła rękami jego żuchwę. —Pięć minut temu nad sobą nie panowałam i wtedy chciałeś zostać. A kiedy trochę się uspokoiłam, chcesz odejść? Nie zbyt logiczne, doktorze Cullen.— uśmiechnął się szeroko, słysząc ją znów taką. Zbliżyła się powoli do jego ust. —Nie będę żałować. Obiecuję.— szepnęła, gdy był już cal od jego warg i mocno go pocałowała. Carlisle już się nie wzbraniał. Ostrożnie zbliżał dłonie do jej piersi, wciąż mając na uwadze jej traumę.

—A co z...— spytał, gdy oderwali się od siebie, by złapać oddech. Raven domyśliła się o co mu chodzi.

—Nie jesteś nim. Tobie ufam w stu procentach.— po tych słowach znów wbili się w swoje usta. Żadne już nie oponowało. W drodze do sypialni wzajemnie się rozbierali. Ta noc mogła znaczyć wiele, lub nic. Ale oboje zapamiętają ją do końca swojego życia. Gdy Raven znów poczuła się naprawdę piękna, a Carlisle znów poczuł się żywy.


Wielki moment! Ale dla zboczuszków niestety abstynencja! 🤭😏

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top